Tak w
zasadzie to o kim mowa? Panie i panowie, przed Wami beznadziejny, okropny,
najgorszy... bajecznie bogaty Rob Liefeld! Jeden z założycieli Image Comics
oraz człowiek, którego komiks na zawsze już zostanie pierwszym wydanym przed tę
firmę ma w dorobku mnóstwo komiksów. I chociaż patrząc na luksusy w jakich żyje
trudno w to uwierzyć, ale żaden z jego scenariuszy nie jest zdatny do czytania,
a przerażająca większość jego wyczynów „artystycznym” powinna być wzorem dla
młodych rysowników. Wszyscy oni powinni uczyć się jak NIE rysować. I na
potrzeby dzisiejszej odsłony „Top 5” wyciągnąłem kwintesencję najgorszych prac
Liefelda, które noszą znaczek Image na okładce.
5. Cykl
„Avengelyne”
Technicznie
rzecz ujmując, tylko ostatnia seria z przygodami tej bohaterki ukazała się pod
szyldem Image Comics, a cała reszta w autorskim wydawnictwie Liefelda – Maximum
Press. Jako, że wraz z powrotem twórcy do wydawnictwa które zakładał, Image
„zyskało” także możliwość publikacji wytworów wyobraźni Roba, wrzucam ten cykl
do dzisiejszej odsłony „Top 5”. „Avengelyne” to zdecydowanie
najpopularniejsza marka, jaką Liedeld stworzył będąc na własnym garnuszku.
Chcecie wiedzieć dlaczego akurat ten tytuł odniósł sukces? Szczerze
powiedziawszy, nie mam zielonego pojęcia. Główną bohaterką cyklu była
dziewczyna o charakterze skomplikowanym jak schemat linii metra w Warszawie, a
z jej ust padały frazesy suche jak piasek na pustyni. No ale była wiecznie półnaga,
wyginała się dziwacznie by być ciągle sexi i walczyła ze dużymi stworami. Tak
więc nie, wciąż nie mam pojęcia czemu marka ta przetrwała blisko dwie dekady.
4. Seria
(?) „Infinite”
Kwintesencja
charakteru Roba Liefelda. Gdy twórca ten powrócił do Image Comics, rękę do
niego wyciągnął Robert Kirkman i zaproponował posadę rysownika jego najnowszej
serii. Jakiś czas później okazało się, że fabularnie nie jest najgorszej,
chociaż i tak był to jeden ze słabszych komiksów twórcy „The Walking Dead”,
jaki miałem okazję czytać. Chociaż trochę to za dużo powiedziane, ponieważ
seria tak szybko jak powstała, równie błyskawicznie upadła. Słaba sprzedaż?
Nie. Charakterek Roba Liefelda? Jak najbardziej. Chociaż oficjalnie padały
jedynie słowa o „kreatywnych różnicach” pomiędzy oboma twórcami, to tajemnicą
poliszynela jest to, że Kirkman wściekł się o to, iż Liefeld bez konsultacji
zmieniał jego scenariusz. I robił to w swoim stylu, czyli ze słabego na jeszcze
gorszy. Jako że umowa dotycząca „Infinite” była tak skonstruowana, iż
zabraniała kontynuowania serii bez któregoś z jej twórców, tytuł poszedł do
piachu. Tylko czy ktoś za nim płakał?
3. Cykl
„Youngblood”
Rob Liefeld
to człowiek, który dziwi się że jeszcze nie dostał żadnego Eisnera. Przecież
wszystkie jego komiksy są najlepsze! Oj, jednak nie, przepraszam. „Youngblood
#1” z 1992 roku mu nie wyszedł...
Spróbujcie
tylko wyobrazić sobie jak fatalny musiał być komiks Liefelda, o którym sam jego
twórca wypowiedział się negatywnie. Dajecie radę? Zawsze możecie sięgnąć po ten
komiks, a później ruszyć dalej w epopeję kiczu i żenady, która przetoczyła się
przez trzy wydawnictwa, z czego w Image Comics dwukrotnie, i w żadnym nie
odniósł sukcesu tak dużego o jakim rozpowiadał Liefeld. Niestety swego czasu
postawiłem sobie ambitny cel – przeczytać wszystkie komiksy wchodzące w skład
uniwersum Image. I chociaż mój mózg wielokrotnie przeciążany był nagromadzeniem
mieszanki głupoty i testosteronu, to jednak dopiero przy „Youngblood”
został wyciśnięty i wywrócony na drugą stronę. Pierwszy i najważniejszy komiks
drużynowy autorstwa tylko i wyłącznie Roba pokazał, że gdyby nie odszedł on z
Marvela, to bardzo szybko zarżnąłby pisane tam dość krótko „X-Force”. Trzecie
miejsce za zakłamanie rzeczywistości i upór, bo chyba nikt tak ambitnie i
wielokrotnie nie reanimował trupa, którym „Youngblood” byli już w 1997
roku.
2. Seria
„Maximage”
Rada dla
twórców komiksów. Jeśli Wasz komiks sprzedaje się słabo, to wiecie jak
powinniście go zakończyć? Rob Liefeld twierdzi że wcale. Gdy okręt pod nazwą
Extreme Studios nieuchronnie zbliżał się do góry lodowej, seria „Maximage”
miała być kapitanem, który przekręci ster w bezpiecznym kierunku. Ostatecznie
coś poszło nie tak i bohaterka komiksu tylko docisnęła pedał gazu. Tytuł z
założenia bardzo podobny do wymienionego już dzisiaj „Avengelyne” –
także i tutaj główną bohaterką jest wiecznie półnaga kobieta, która może i
miałaby chociaż trochę charakteru, gdyby nie fakt, że w ciągu siedmiu numerów
pisało ją pięciu scenarzystów. Aha, jeszcze jedno. To miał być ongoing, lecz
nie wyszło. Liefeld zapowiedział więc że tytuł zakończy się na 10 numerze i to
też nie wyszło. Seria urwała się w połowie historii i... nic. Jeśli kogoś to
obchodziło, to na pewno nie Roba, a to w końcu on miał tu decydujące zdanie.
1.
Miniseria „Knightmare”
Pierwsze miejsce
w dzisiejszym zestawieniu zalicza miniseria, łącząca cechy trzech innych
komiksów, które dziś wymieniłem. Co wyjdzie z połączenia poziomu scenariusza „Avengelyne”,
poziomu rysunków pierwszej serii „Youngblood” oraz faktu, że tak jak w
przypadku „Maximage” tytuł został przerwany mniej więcej w połowie? Wypisz,
wymaluj – „Knightmare”. Gdy tak dla odmiany Liefeld wpadł na pomysł
stworzenia komiksu o kimś teoretycznie złym, wszystko też poszło źle. Fabuła na
zasadzie „kill them all”, sens w ilościach pozwalających na przeżycie lektury,
fatalne okładki Liefelda i KATASTROALNIE FATALNIE rysunki Murata Michaela. Dziś
sześć zeszytów, które zdążyły się ukazać można kupić za mniej więcej dolara, a
i tak jest to spora przepłata. Komiks jest po prostu głupi, a w dodatku tak
mocno zerżnięty z Valiantowego „Bloodshota”, że aż dziw iż Liefeld nie dostał
do swojego domu pozwu sądowego. Być może wydawnictwo to nie zdążyło go wysłać,
bo tytuł poszedł w odstawkę po wydaniu szóstego z planowanych dziewięciu
numerów. Dlaczego? Rob jeden tylko może wiedzieć i być może tylko jego jednego
to jeszcze interesuje... Nieeeeeee, on pewnie też już nawet nie pamięta, że
opublikował taki chłam. Jeśli czyta to jakiś fan Liefelda i zna ten komiks, to
naprawdę nie mam dla tej osoby dobrych wieści...
Oczyszczająca
umysł i duszę fala hejtu na dziś dobiega końca. Następnym razem wyczekujcie
zestawienia w którym obok siebie pojawią się Rob Liefeld oraz kilkanaście
pozytywnych zdań. Zaintrygowani? :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz