poniedziałek, 23 czerwca 2014

The Manhattan Projects vol. 4: The Four Disciplines (Jonathan Hickman/Nick Pitarra)

Całkiem niedawno w moje łapska wpadł wreszcie oczekiwany czwarty tom „The Manhattan Projects”, który według zapowiedzi miał być jak dotąd najważniejszą, chociaż nie ostatnią odsłoną tego cyklu. I faktycznie, po lekturze okazało się, że teraz oblicze tej serii nie będzie już takie samo. Czy jednak oznacza to jednocześnie, że „The Four Disciplines” okazało się zarazem najlepszą odsłoną cyklu autorstwa Jonathana Hickmana? Tego niestety nie mogę stwierdzić, chociaż daleki jestem od stwierdzenia, że komiks ten był słaby.

Poprzednim razem bohaterowie serii dowiedzieli się o zdradzie Oppenheimera i na własnej skórze przekonali się, że oznacza to dla nich kolejne duże kłopoty. Czwarty tom „The Manhattan Projects” kontynuuje ten wątek i rozpoczyna się od ukazania herosów w sytuacji bez wyjścia. Czy jednak grupa najpotężniejszych umysłów swoich czasów naprawdę nie ma żadnego pomysłu na wyjście ze swojego beznadziejnego położenia? Skądże znowu! Ich tajną bronią będzie nie kto inny jak Albrecht Einstein. I można śmiało zaryzykować stwierdzenie, że fizyk ten będzie dysponować tym razem podwójną siłą rażenia. Trochę do powiedzenia ma też pewien niebieskoskóry stwór z innego wymiaru, który szczyci się posiadaniem czterech mózgów, ale nie uprzedzajmy faktów.

Dotychczas największą siłą „The Manhattan Projects” było dla mnie umiejętne wyważenie akcji, humoru i „naukowej” części fabuły. Czwarty tom zbiorczy pierwszy raz wyraźnie łamie te wyważone proporcje, dość jednoznacznie kładąc mocniejszy nacisk na pierwszy z wymienionych przeze mnie aspektów. Komiks nie traci przy tym charakterystycznego i przyjemnego humoru, lecz przez to najmniej miejsca otrzymuje ukazanie naukowców w tym, w czym są najlepsi. Jonathanowi Hickmanowi nie można odmówić rozmachu ani pomysłowości – kilkukrotnie podczas lektury udało mi się złapać na tym, że nie spodziewałem się pewnych wydarzeń. Mimo wszystko po zakończeniu komiksu nie potrafiłem otrząsnąć się z wrażenia, że wszystko działo się zbyt szybko i za intensywnie, trochę nie w klimacie poprzednich odsłon serii.

Żebyście jednak nie pomyśleli, że czwarty tom „The Manhattan Projects” to komiks słaby. Zdecydowanie tak nie uważam! Chociaż sposobem prowadzenia historii odbiega nieco od poprzednich odsłon cyklu, to wciąż mamy do czynienia z fabułą, która potrafi zainteresować i bez większych przeszkód łamie lub bawi się konwencją. Dorzucona do scenariusza, a dwukrotnie już przeze mnie wspomniana szczypta humoru sprawia, że czytelnik bardzo dobrze bawi się podczas lektury. Tempo jest solidne i brakuje na szczęście miejsc, w których fabuły dłuży się niemiłosiernie. Hickman nie zapomniał także jak pisać prowadzone przez siebie postacie. Udało się uniknąć scen, w których ktoś zachowuje się niezgodnie z tym, co dotychczas widzieliśmy na kartach poprzednich tomów. Plus za kolejne rozwinięcie postaci Jurija Gagarina, który powoli staje się jednym z dwóch moich ulubionych bohaterów tego cyklu. Generalnie, jak widać po tym akapicie, większy nacisk na akcję to jedyne, co różni ten tom „The Manhattan Projects” od poprzednich i jednocześnie jest to także jedyna wada, którą można komiksowi wytknąć.

Całość uzupełniana jest rysunkami Nick Pitarry, który jak zwykle oddał we władanie Ryanowi Browne’owi jeden zeszyt, którego akcja osadzona jest w umyśle Oppenheimera. Standardowo obaj spisali się bardzo dobrze, chociaż nie mogę oprzeć się wrażeniu, że Pitarra z każdym kolejnym numerem spisuje się coraz lepiej. Jego kreska się wyostrzyła, zyskała na detalach, a jednocześnie wciąż nie pozbawiona jest specyficznego stylu, za który bardzo polubiłem tego artystę. Obaj artyści bardzo dobrze współpracują z Jordie Bellaire, która kolejny raz udowadnia, że nominacja do Eisnera nie jest przypadkowa. Także właśnie paleta barw użyta w całości cyklu „The Manhattan Projects” sprawiła, że komiks ten jest tak charakterystyczny i zapadający w pamięć. Dotyczy to także dziś opisywanego, czwartego tomu.

W tym akapicie powinienem napisać jedynie, że dodatków w czwartym tomie „The Manhattan Projects” nie ma żadnych. Te pewnie zarezerwowane są dla zapowiedzianego niedawno wydania deluxe HC. Wspomnę jednak tylko jak bardzo ich nie ma w tym komiksie. Mianowicie, tym razem zniknęły już nawet strony z prezentacją obsady komiksu, co uważam za zmianę na minus. Co prawda wątpię by ktoś sięgnął po tę serię zaczynając akurat od czwartego tomu, ale jednak brak tych dwóch stron jest odczuwalny.

The Manhattan Project: The Four Disciplines” jest komiksem nieco innym od poprzednich odsłon, lecz wciąż sprawia on tyle radości i frajdy podczas czytania, że nie mogę nie ocenić go wysoko. Tym razem będzie to solidna czwórka z plusem.

2 komentarze:

  1. Chętnie przeczytałbym podobną recenzję "Black Science vol.1", zwłaszcza, że możemy się spodziewać polskiego wydania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I możesz się jej spodziewać jak już kupię polskie wydanie. Recenzuje tylko komiksy, które mam fizycznie w łapach :)

      Usuń