sobota, 25 stycznia 2014

The Walking Dead vol. 5: Best Defence (Robert Kirkman/Charlie Adlard)

Dziś miała pojawić się recenzja pierwszego tomu „Sagi” Briana K. Vaughana, ale niedawno ogłoszone plany wydawnicze Mucha Comics zmieniły moje plany. Gotowy już tekst poczeka na premierę polskiej wersji i przez to nieco przeredagowana i dopiero wówczas opublikowana na blogu. Dziś za to znalazł się czas na powolne nadrabianie komiksowych „Żywych Trupów” i skupieniu się tym razem na piątym tomie cyklu, który wprowadza pewną postać. Będzie to pewien naprawdę brutalny sukinsyn, który na pewno utkwi nam wszystkim w pamięci na bardzo, bardzo długo.

Poprzedni tom oceniłem na piątkę. Poprzeczka została więc ustawiona bardzo wysoko i niestety „Best Defence” jej nie przeskoczyło. W recenzji tej wyjaśnię dlaczego tak uważam, ale najpierw kilka słów o fabule. Po tym jak grupa ocalałych z apokalipsy zombie przetrwała wewnętrzne spory, czas na stawienie czoła znacząco większym zagrożeniom. Pewnego dnia nad zajmowanym przez Ricka Grimes i jego przyjaciół więzieniem przelatuje helikopter i rozbija się w lepie nieopodal. W poszukiwaniu ocalałych Rick, Glenn i Michonne trafiają do małego miasteczka Woodbury, którym zarządza niejaki Gubernator. Szybko okazuje się, że pozornie miły gość w średnim wieku skrywa wiele tajemnic, a z idylliczne miasteczko jest czymś zupełnie innym, niż mogłoby się wszystkim wydawać. Nasi bohaterowie boleśnie się o tym przekonają.

Piąty tom „The Walking Dead” diametralnie zmienia kierunek, w którym podąża cała seria. Dotychczas oglądaliśmy survival horror o grupce ocalałych, dla której szczytem marzeń było przetrwać do następnego dnia. teraz Kirkman stara się przekonać nas, że w świecie opanowanym przez trupy największe zagrożenie wciąż stanowią inni żywi ludzie. Owszem, wcześniej grupa Ricka także musiała mierzyć się z tego typu zagrożeniem, lecz czterech więźniów mniej działa na wyobraźnie niż miasteczko pełne uzbrojonych ludzi, dowodzonych przez prawdziwego psycho- i socjopatę. Niespodziewanie też, to właśnie kreacja Gubernatora jest największą zaletą piątego tomu „The Walking Dead”. Chociaż seria nie zdążyła się jeszcze czytelnikowi znudzić, wprowadził on do niej sporo świeżości.

Nie wiem jak inni czytelnicy, ale ja właśnie dopiero podczas lektury tego tomu serii poczułem, że dla grupy głównych bohaterów nastało naprawdę wielkie zagrożenie. Gubernator już od samego początku pokazuje, że nie ma zamiaru bawić się ze swoimi zakładnikami, a kolejne sceny ukazujące jego codzienność coraz mocniej utwierdzają nas w przekonaniu, że tak wyrazistej i dobrze pisanej postaci w „The Walking Dead” jeszcze nie było. Brawa należą się Kirkmanowi za kreację Gubernatora, lecz z drugiej strony należy nieco martwić się jak on na nią wpadł.

Teraz kilka zdań o tym, co mi się w „Best Defence” nie podobało. Przede wszystkim Woodbury. Nie zrozumcie mnie źle, ale z tego co ujawniono w tym tomie, miasteczko to było wypełnione psychopatami. No bo jak inaczej określić można miejsce, w którym w kilka miesięcy po wybuchu epidemii zombie najlepszą rozrywką było oglądanie, jak ludzie biją się między sobą pośród uwięzionych na łańcuchach trupów? Rozumiem, że scenarzysta od samego początku chciał pokazać także bardziej socjologiczną głębie w swoim komiksie, ale na litość boską – takie zderzenie się przeciwieństw jest dla mnie nie do przyjęcia. W piątym tomie „The Walking Dead” pojawia się jeszcze kilka zgrzytów, ale ten jeden jest zdecydowanie największy.

Za warstwę graficzną komiksu odpowiada oczywiście Charlie Adlard i jest to w sumie wszystko, co mogę napisać. Artysta ten nie schodzi poniżej wyznaczonego w poprzednich tomach poziomu, ale niestety także nie wzbija się ponad nim. Jak już pisałem wcześniej, do Adlarda po prostu trzeba się przyzwyczaić.

Polskie wydanie tego komiksu jest właściwie identyczne z oryginałem. Nie znajdziemy w nim więc żadnych dodatków, ale za to możemy się cieszyć z nieco lepszej jakości wydania. Komiks od wydawnictwa Taurus kosztuje 43zł, ponieważ niedawno doczekał się wznowienia (pierwsze wydanie było nieco tańsze).

Piąty tom „The Walking Dead” jest dla mnie swoistym paradoksem. Z jednej strony rozruszał on nieco serię i wniósł do niej nieco świeżości, a z drugiej jego lektura nie przypadła mi do gustu tak mocno jak czwartego. Wygląda więc na to, że ocena musi być współmierna do tamtej i dlatego „Best Defence” otrzymuje ode mnie czwórkę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz