Nie wiem
czy jeszcze to pamiętacie, ale na pierwszy tom serii ”Sex” narzekałem
okrutnie i do dziś swoją opinię podtrzymuję. Patrząc po rozmaitych recenzjach komiks
ten w naszym kraju został przyjęty raczej chłodno, chociaż faktem jest że
znalazły się także i osoby, którym pozycja ta (hue, hue, hue) przypadła do
gustu. Dziś to stosunkowo (hue, hue, hue!) wąskie grono poszerzy się o
kolejnego członka (HUE, HUE, HUE!). Bowiem przeczytałem drugi tom tej serii i
dostrzegłem w nim sporo plusów, chociaż nadal jest też na co ponarzekać.
Tym
obfitującym w suche żarty wstępem chciałem podkreślić szok, jaki czułem po
zakończeniu lektury ”Supercool”. Kończąc czytanie dwóch stron dodatków,
które uwierzcie mi - są naprawdę kluczowe, pomyślałem sobie ”Wow, to wcale nie
było takie złe. I sens jakiś się znalazł”. Pytanie tylko, czy naprawdę trzeba
było umieszczać wyjaśnienia scenarzysty, by po drugiej już dawce konsekwentnie
usypiającego komiksu, znaleźć ideę stojącą za serią ”Sex”?
Fabularnie
jest to bezpośrednia kontynuacja pierwszego tomu. Główny bohater to nadal do
bólu nudny gość posiadający cały arsenał smutnych min i działający bez ładu i
składu. Oprócz niego Joe Casey prowadzi równolegle kilka innych wątków i aż
dziw bierze, jaki mocny rozstrzał poziomów mają one między sobą. Na minus
niestety nadal Simon Cooke i jego kompletnie nieinteresujące losy. Emerytowany
superbohater, który każdego dnia budzi się coraz bardziej sfrustrowany i nie
robi nic, by to się zmieniło, naprawdę ma zadatki na bycie interesującą
postacią. Tak się nie dzieje, jeśli przez czternaście już zeszytów on po prostu
chodzi i zrzędzi. Nie powiem że jest to nierealistyczne, ponieważ sam znam
kilka osób, które po przejściu na emeryturę zajęły się zawodowo marudzeniem na
wszystko dookoła, lecz to nie oznacza, że chce mi się jeszcze o nich czytać
komiksy. Na korzyść Simona totalnie nie przemawia także fakt, że scenarzysta
napisał w omawianym dziś komiksie jedną scenę, w której aż prosi się o to, by
postać ta pokazała że ma jaja (HUE!!! HUE!!! HUE!!!) i ostatecznie się z niej
wycofał. Są pewne granice cierpliwości i czekania na popis charakteru głównego
bohatera. Moja pękła właśnie w tym momencie gdy Joe Casey zdecydował, że
jeszcze sobie na to trochę poczekamy.
Na
szczęście wokół Simona Cooke’a kręcą się inne postacie, które w drugim tomie ”Sex”
mocno zyskują charakteru. Akurat nie dotyczy to Annabelle, która po dość
istotnej roli w pierwszej odsłonie cyklu w tym zajmuje się jedynie gdzieś w tle
kwestią złego samopoczucia jednej z pracujących dla niej prostytutek czy też
Warrena, który to z kolei... ech, szkoda pisać. To, co sprawiło iż lektura ”Supercool”
momentami naprawdę była interesująca, to postacie Keenana, braci Alfa oraz to,
w jaki sposób twórcy przedstawiają Saturn City.
Zacznę od
pierwszy dwóch, a raczej trzech wymienionych. Keenan oraz złowieszczy duet
przestępców tak naprawdę uratowali ten tom. Czarnoskóry chłopak to chyba jedyna
naprawdę bardzo wyrazista i charakterna postać w tym komiksie, jednocześnie
mająca wiele widocznych gołym okiem wad. W mojej ocenie jest dużo ciekawszym
bohaterem od Simona i dlatego też gdy pojawiały się sekwencje z nim w roli głównej,
odruchowo ożywiałem się w trakcie lektury. Wątek Keenana od samego początku ewidentnie
do czegoś prowadzi i jest właściwie rozwijany: bez zbytniego pośpiechu, ale też
i nie ospale. Bracia Alfa z kolei po zaznaczeniu swojej obecności w tomie
pierwszym, gdzie zapadli w pamięci głównie dzięki swojej kazirodczej relacji,
tutaj nabierają rumieńców. Co prawda nie można napisać, by ich plan był niebywale
chytry, a scenarzysta wykazał się niesłychaną oryginalnością. Fragmenty im
poświęcone są po prostu żywsze, bardzo konsekwentne i logiczne, co na tle niesłychanie
niemrawego głównego bohatera praktycznie samo się pozytywnie wyróżnia.
No i jest
jeszcze to niesłychane Saturn City. Tu muszę uczciwie przyznać, że sposobem w
jaki Joe Casey i Piotr Kowalski stworzyli to komiksowe miasto jest od teraz
zauroczony. Scenarzysta świetnie i niezbyt nachalnie podsuwa nam kolejne
smaczki dotyczące zasad jego funkcjonowania. Dopiero teraz bowiem widać jak
mocno życie w nim jest trudne dla niektórych grup społecznych czy etnicznych. Być
może zasypiając nad tomem pierwszym tego po prostu nie dostrzegłem, ale podczas
lektury ”Supercool” zacząłem łączyć pewne wątki. Bardzo pomocna i przy
okazji całkiem udana była sekwencja z przeszłości Simona oraz Keenana, zaś później
pełniejszy obraz dawały teoretycznie mało rzucające się w oczy smaczki.
Kowalski z
kolei dołożył do tego wcale nie mniejszą cegiełkę, rysując Saturn City jako
miasto z jednej strony futurystyczne, ale z drugiej także brudne i upadające
pod ciężarem własnych błędów. ogólnie warstwę graficzną ”Sex” oceniam
dobrze. Nasz rodak bardzo dobrze radzi sobie z rozbudowanymi kadrami, każdy z
nich dopieszcza sporą ilością szczegółów i chociaż zdecydowanie nie należy on
do ścisłej czołówki rysowników pracujących w USA, to nie mogę powiedzieć, by
komiks na tym tracił. W ”Supercool” wspomagali go jeszcze dwaj artyści. Pierwszy
z nich to Morgan Jeske, który na swoich kilkunastu stronach poszedł odrobinę w
stronę stylu Franka Quitely’ego, co ja akurat uważam za minus, zaś Chris Petersom
i jego prace przypadły mi do gustu, ze względu na niewielki skręt w bardziej
pulpowe rejony. W połączeniu z jego grubą i wyrazistą kreską dało to całkiem
przyjemny dla oka efekt.
Niemal na
koniec wspomnę jeszcze o jednym. O tytułowym seksie. W omawianym dziś tomie znów
jest go sporo i podobnie jak przy opiniowaniu poprzedniej odsłony ”Sex”,
także i tutaj kolejne sekwencje wydają się być wepchnięte strasznie na siłę. Większość
z nich nie prowadzi absolutnie do niczego, oczywiście za wyjątkiem pokazania golizny. Powtarzam
się, wiem o tym, ale wciąż jestem zdania że gdyby np. dwustronicową scenę masturbacji
pod prysznicem w wykonaniu Simona Cooke’a zastąpić czymś, co miałoby faktyczne
znaczenie dla fabuły, absolutnie nikt by nie narzekał. Zresztą we wspomnianym
dodatku Joe Casey sam przyznaje, że ”motywy erotyczne stanowią tylko przynętę
do sięgnięcia po komiks”. Dziękujemy za szczerość, lecz nie zmienia ona faktu,
że przynęta ta jest wyjątkowo płytka.
”Sex:
Supercool” w mojej ocenie zdecydowanie nie jest takim komiksem, jak
sugeruje tytuł. Niemniej jest to i tak wyraźnie lepsza odsłona niż ta, którą
zostaliśmy uraczeni w październiku zeszłego roku. Dlatego też ocena powędruje w
górę i zatrzyma się na 3+/6
"Sex tom 2: Supercool" do kupienia w sklepie Mucha Comics, a także w ATOM Comics.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz