piątek, 7 sierpnia 2015

Z archiwum Image #18

W dzisiejszej odsłonie komiks wyjątkowy, ponieważ swego czasu bardzo dużo naczytałem się o tym, że jest to prawdopodobnie najlepsza rzecz, jaką wypuściło wczesne Image. Że swoim poziomem przebija nawet dość chwalonego przeze mnie ”Savage Dragona”. Znam już tę historię, lecz niestety z niezbyt legalnych źródeł. Długi czas polowałem na zeszyt ten w przystępnej cenie, aż w końcu udało się. Pierwszy numer serii ”Shadowhawk” autorstwa Jima Valentino jest w moich rękach i może stać się bohaterem kolejnej odsłony ”Z archiwum Image”.

Jeśli porównacie sobie widoczne powyżej zdjęcie z dostępnymi w Internecie okładkami, zauważycie zapewne, że mój egzemplarz jest dość mocno sfatygowany. Na okładce, tuż nad logiem powinien widnieć jeszcze napis ”Who is”, lecz lata jakie komiks ma na karku sprawiły, że ten jak i jeszcze kilka innych szczegółów najzwyczajniej w świecie się zdrapał lub odpadł. ”Shadowhawk” dołączył do całkiem licznej gromady zeszytów początkującego Image z tłoczonymi okładkami. Tu jednak twórca poszedł po całości, wytłaczając absolutnie wszystko. Przejeżdżając palcami po skromnym mimo wszystko rysunku, bez problemów wyczujecie, że nawet pojedyncze pociągnięcia ołówkiem są wyczuwalne. Bajer z tamtej ”epoki” dziś nie jest już tak popularny, lecz muszę przyznać, że staranność z jaką go wykonano robi wrażenie. Czas zajrzeć do środka komiksu.

I już wtedy można się srogo rozczarować. ”Shadowhawk” autorstwa Jima Valentino, a przynajmniej pierwszy numer tego cyklu, nie wyróżniają się niczym specjalnym. Zeszyt służy oczywiście wprowadzeniu czytelnika w świat tytułowego bohatera, lecz całość skonstruowana jest tak, by nic o nim nie ujawnić. To właśnie tożsamość herosa jest głównym wątkiem fabularnym, w premierowym zeszycie jednakże tylko niewyraźnie zaznaczonym. No bo co my tutaj mamy? Shadowhawk idzie na akcję, wzbudza zainteresowanie policji, pojawia się jego wróg, idzie na drugą akcję, wzbudza zainteresowanie już nie tylko policji, koniec zeszytu. Jak już wspomniałem wyżej, znam resztę tej historii i niestety muszę to napisać. Historia przedstawiona w serii ”Shadowhawk” jest naprawdę ŚWIETNA... tylko nie ta z pierwszego zeszytu. Premierowa odsłona jest po prostu solidnym wstępem i właściwie niczym szczególnym się nie wyróżnia ani na plus, ani na minus. Przynajmniej fabularnie.

Odnoszę wrażenie, że Jim Valentino za dużo rzeczy chciał umieścić w pierwszym zeszycie, przez co żadna z nich nie została potraktowana należycie. Przez te nieco ponad dwadzieścia stron przewija się dość spora ilość postaci i tak naprawdę chyba żadna nie została napisana na tyle charakterystycznie, by móc napisać o niej coś więcej. Z kolei miasto w jakim działa tytułowy bohater komiksu strasznie mocno kojarzy się z Gotham City Panuje tu nieustanny mrok, złodzieje i dilerzy czają się na każdym rogu, wszędzie mieszkają zastraszeni ludzie. I co prawda wszystkie te spostrzeżenia, jedno za drugim, konsekwentnie znikają podczas lektury kolejnych numerów, to jednak mając w pamięci liczne kłopoty i zawirowania wydawnicze wokół ”Shadowhawka”, przypuszczam że duża ilość osób po prostu odpuściła sobie dalszą lekturę po przeczytaniu #1, w której po prostu nic oryginalnego nie ma.
Graficznie jest to komiks zupełnie odmienny od tego, co znaleźć można było w innych pozycjach od Image z 1992 roku. Jest po prostu…z braku lepszego słowa napiszę ”normalny”. Paradoksalnie to też mogło zaszkodzić tytułowi, wszak wówczas Image wyprzedawało się na pniu także z powodu budzących dziś uśmiech politowania nietypowych rysunków, chociaż dla mnie stanowi największy plus. Valentino nie bawi się w pompowanie swoich bohaterów do postaci umięśnionych gór mięsa, zaś postacie kobiece są co prawda zgrabne, ale nie są półnagimi seksbombami wyginającymi się bez powodu. Bardzo podobało mi się mieszanie stylów przez artystę. Niektóre strony pachną wręcz stylistyką lat 70-tych i 80-tych, by po kilku kadrach zobaczyć kadr, który pozytywnie zaskakuje nawet w dzisiejszych czasach, gdy z komiksów zwyczajnie wylewają się rozmaite, komputerowe bajery. Trochę gorsze zdaniem mam o pracy osób odpowiedzialnych za nakładanie kolorów. Z ”listy płac” można dowiedzieć się, że zajmowała się tym ekipa ze studia Extreme, a więc tego należącego do Roba Liefelda. Pół żartem pół serio można stwierdzić, że niczego innego nie można było spodziewać się po gromadce wyselekcjonowanej przez chyba największego partacza w dziejach komiksów, ale nie jest to prawda. Grupa o nazwie Digital Cameleon ma na swoim koncie kilka naprawdę niezłych prac, lecz ”Shadowhawk #1” popisem ich możliwości niestety nie był. Kiepskie cieniowanie i średnio udany dobór barw doprowadziły do tego, że momentami czytelnik nie jest pewien czy dana scena dzieje się w nocy czy w dzień.
Bardzo pozytywnie wyróżnia się jakość wydania. Sztywna okładka i bardzo dobrej jakości papier w środku komiksu odbiły się na cenie, lecz trzeba mocno się natrudzić by komiks zniszczyć. W środku znajdziemy dodatkowo jeden z wczesnych szkiców Shadowhawka autorstwa Jima Valentino, a także krótkie posłowie twórcy. Warto też zwrócić uwagę na reklamy znajdujące się w komiksie, ponieważ można doszukać się tam zapowiedzi dwóch totalnych porażek wydawniczych, a więc urwanego po trzech numerach ”The Others” twórcy dzisiaj omawianego zeszytu, a także ”Infiniti” Erica Stephensona, która to historia pojawiła się w czterech zeszytach jako back-up story i ślad po niej zaginął.

Shadowhawk #1” nie jest komiksem, który odmieniłby Wasze życie. Warto jednak dać mu szansę, przebrnąć przez pierwszy zeszyt, ponieważ dalej jest już tylko lepiej, a całość zamyka się dość szybko, bo po zaledwie 18 numerach. Moja ocena tego jednego zeszytu to zaledwie 3/6, ale z mocnym podkreśleniem, że całość oceniam dużo, dużo lepiej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz