W
dzisiejszej odsłonie komiks wyjątkowy, ponieważ swego czasu bardzo dużo
naczytałem się o tym, że jest to prawdopodobnie najlepsza rzecz, jaką wypuściło
wczesne Image. Że swoim poziomem przebija nawet dość chwalonego przeze mnie ”Savage
Dragona”. Znam już tę historię, lecz niestety z niezbyt legalnych źródeł. Długi
czas polowałem na zeszyt ten w przystępnej cenie, aż w końcu udało się.
Pierwszy numer serii ”Shadowhawk” autorstwa Jima Valentino jest w moich
rękach i może stać się bohaterem kolejnej odsłony ”Z archiwum Image”.
Jeśli
porównacie sobie widoczne powyżej zdjęcie z dostępnymi w Internecie okładkami,
zauważycie zapewne, że mój egzemplarz jest dość mocno sfatygowany. Na okładce,
tuż nad logiem powinien widnieć jeszcze napis ”Who is”, lecz lata jakie komiks
ma na karku sprawiły, że ten jak i jeszcze kilka innych szczegółów
najzwyczajniej w świecie się zdrapał lub odpadł. ”Shadowhawk” dołączył
do całkiem licznej gromady zeszytów początkującego Image z tłoczonymi
okładkami. Tu jednak twórca poszedł po całości, wytłaczając absolutnie
wszystko. Przejeżdżając palcami po skromnym mimo wszystko rysunku, bez
problemów wyczujecie, że nawet pojedyncze pociągnięcia ołówkiem są wyczuwalne.
Bajer z tamtej ”epoki” dziś nie jest już tak popularny, lecz muszę przyznać, że
staranność z jaką go wykonano robi wrażenie. Czas zajrzeć do środka komiksu.
I już wtedy
można się srogo rozczarować. ”Shadowhawk” autorstwa Jima Valentino, a
przynajmniej pierwszy numer tego cyklu, nie wyróżniają się niczym specjalnym.
Zeszyt służy oczywiście wprowadzeniu czytelnika w świat tytułowego bohatera,
lecz całość skonstruowana jest tak, by nic o nim nie ujawnić. To właśnie
tożsamość herosa jest głównym wątkiem fabularnym, w premierowym zeszycie
jednakże tylko niewyraźnie zaznaczonym. No bo co my tutaj mamy? Shadowhawk
idzie na akcję, wzbudza zainteresowanie policji, pojawia się jego wróg, idzie
na drugą akcję, wzbudza zainteresowanie już nie tylko policji, koniec zeszytu.
Jak już wspomniałem wyżej, znam resztę tej historii i niestety muszę to
napisać. Historia przedstawiona w serii ”Shadowhawk” jest naprawdę
ŚWIETNA... tylko nie ta z pierwszego zeszytu. Premierowa odsłona jest po prostu
solidnym wstępem i właściwie niczym szczególnym się nie wyróżnia ani na plus,
ani na minus. Przynajmniej fabularnie.
Odnoszę
wrażenie, że Jim Valentino za dużo rzeczy chciał umieścić w pierwszym zeszycie,
przez co żadna z nich nie została potraktowana należycie. Przez te nieco ponad
dwadzieścia stron przewija się dość spora ilość postaci i tak naprawdę chyba żadna
nie została napisana na tyle charakterystycznie, by móc napisać o niej coś
więcej. Z kolei miasto w jakim działa tytułowy bohater komiksu strasznie mocno
kojarzy się z Gotham City Panuje tu nieustanny mrok, złodzieje i dilerzy czają
się na każdym rogu, wszędzie mieszkają zastraszeni ludzie. I co prawda
wszystkie te spostrzeżenia, jedno za drugim, konsekwentnie znikają podczas
lektury kolejnych numerów, to jednak mając w pamięci liczne kłopoty i
zawirowania wydawnicze wokół ”Shadowhawka”, przypuszczam że duża ilość
osób po prostu odpuściła sobie dalszą lekturę po przeczytaniu #1, w której po
prostu nic oryginalnego nie ma.
Graficznie
jest to komiks zupełnie odmienny od tego, co znaleźć można było w innych
pozycjach od Image z 1992 roku. Jest po prostu…z braku lepszego słowa napiszę
”normalny”. Paradoksalnie to też mogło zaszkodzić tytułowi, wszak wówczas Image
wyprzedawało się na pniu także z powodu budzących dziś uśmiech politowania
nietypowych rysunków, chociaż dla mnie stanowi największy plus. Valentino nie
bawi się w pompowanie swoich bohaterów do postaci umięśnionych gór mięsa, zaś
postacie kobiece są co prawda zgrabne, ale nie są półnagimi seksbombami
wyginającymi się bez powodu. Bardzo podobało mi się mieszanie stylów przez
artystę. Niektóre strony pachną wręcz stylistyką lat 70-tych i 80-tych, by po
kilku kadrach zobaczyć kadr, który pozytywnie zaskakuje nawet w dzisiejszych
czasach, gdy z komiksów zwyczajnie wylewają się rozmaite, komputerowe bajery.
Trochę gorsze zdaniem mam o pracy osób odpowiedzialnych za nakładanie kolorów.
Z ”listy płac” można dowiedzieć się, że zajmowała się tym ekipa ze studia
Extreme, a więc tego należącego do Roba Liefelda. Pół żartem pół serio można
stwierdzić, że niczego innego nie można było spodziewać się po gromadce
wyselekcjonowanej przez chyba największego partacza w dziejach komiksów, ale
nie jest to prawda. Grupa o nazwie Digital Cameleon ma na swoim koncie kilka
naprawdę niezłych prac, lecz ”Shadowhawk #1” popisem ich możliwości
niestety nie był. Kiepskie cieniowanie i średnio udany dobór barw doprowadziły
do tego, że momentami czytelnik nie jest pewien czy dana scena dzieje się w
nocy czy w dzień.
Bardzo
pozytywnie wyróżnia się jakość wydania. Sztywna okładka i bardzo dobrej jakości
papier w środku komiksu odbiły się na cenie, lecz trzeba mocno się natrudzić by
komiks zniszczyć. W środku znajdziemy dodatkowo jeden z wczesnych szkiców
Shadowhawka autorstwa Jima Valentino, a także krótkie posłowie twórcy. Warto
też zwrócić uwagę na reklamy znajdujące się w komiksie, ponieważ można doszukać
się tam zapowiedzi dwóch totalnych porażek wydawniczych, a więc urwanego po
trzech numerach ”The Others” twórcy dzisiaj omawianego zeszytu, a także
”Infiniti” Erica Stephensona, która to historia pojawiła się w czterech
zeszytach jako back-up story i ślad po niej zaginął.
”Shadowhawk
#1” nie jest komiksem, który odmieniłby Wasze życie. Warto jednak dać mu
szansę, przebrnąć przez pierwszy zeszyt, ponieważ dalej jest już tylko lepiej,
a całość zamyka się dość szybko, bo po zaledwie 18 numerach. Moja ocena tego
jednego zeszytu to zaledwie 3/6, ale z mocnym podkreśleniem, że całość
oceniam dużo, dużo lepiej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz