Powyżej widzicie okładkę wydania zbiorczego. Recenzja powstała w oparciu o lekturę wersji zeszytowej.
Studio
Shadowline zawsze darzyłem spora sympatią. Przypuszczam, że większości z Was
kojarzy się ono przede wszystkim z ”Rat Queens”, lecz nie trzeba wcale
zbyt mocno się natrudzić, by w ofercie stworzonego przez Jima Valentino studia
znaleźć coś dużo mniej znanego, ale z pewnością niemniej dobrego. Dziś
chciałbym zwrócić Waszą uwagę na jeden z takich komiksów i mój wybór padł na ”Harvest”
– teoretycznie jedną z wielu historii o człowieku, który z powodu własnej
głupoty wpadł w potężne kłopoty. Ale za to przedstawione w taki sposób, że
ciężko nie czytać kolejnych stron z ogromnym zaciekawieniem.
Doktor
Benjamin Dane stracił wszystko. Był dobrze rokującym chirurgiem, lecz zgubiło
go uzależnienie od narkotyków. Wyrzucony z pracy praktycznie od razu zaczął się
staczać. Gdy prawie dotknął dna, skontaktowała się z nim pewna organizacja
handlująca organami. Ich poprzedni chirurg... nie jest w stanie już pracować i
potrzebują zastępstwa. Dane początkowo zgadza się, lecz gdy dowiaduje się od
kogo ma pobierać organy, postanawia zaryzykować i od środka rozbić
niebezpieczną szajkę. Tylko czy sam ujdzie z życiem?
”Harvest”
na pierwszy rzut oka nie wyróżnia się niczym szczególnym. Także i powyższy opis
sugeruje, że bohaterem komiksu jest postać, która znalazła się na życiowym
zakręcie. Co w takim razie sprawia, że już w pierwszym akapicie wypowiedziałem
się na temat tego komiksu dość pozytywnie? Powodów jest kilka.
Przede
wszystkim scenariusz A.J. Liebermana. Twórca ten postawił na realizm i stworzył
postacie z krwi i kości (oraz wielu organów, hue, hue, hue). Jednocześnie tak
prowadzi fabułę, by przede wszystkim uniknąć przesady, ale jednocześnie momentami
przysadzić tak mocnym akcentem, by ten od razu wrył się w pamięć. Nie
oczekujcie więc po ”Harvest” pościgów, strzelanin i wybuchów co drugą
stronę. Całość historii prowadzona jest stosunkowo powolnym tempem,
pozwalającym bliżej przyjrzeć się poszczególnym postaciom i ich motywacjom. Na
pierwszym planie jest oczywiście Benjamin Dane, z którego perspektywy oglądamy
kolejne wydarzenia. Lieberman znalazł dobry sposób, by nie sprowadzać go
jedynie do roli zagubionego i poniżonego ćpuna. Co prawda nieraz już
widzieliśmy zarówno w komiksach jak i literaturze podobne wykorzystanie
narkotycznych wizji, lecz twórca scenariusza do ”Harvest” swoją sprawną
ręką wprowadził do tego wątku sporą dynamikę oraz mnóstwo charakteru.
Duża zaletą
komiksu jest to, że scenarzysta od początku do końca daje czytelnikowi odnieść
wrażenie, że głównym bohaterem jest lekarz. Nie robi tego jednak za pomocą
wpychanych wszędzie terminów, lecz dzięki zawartej w opowieści sterylności. Czytelnik
czuje, że świat przedstawiony przez twórców jest nieco odrealniony, ale zarazem
historia prowadzona jest w taki sposób, że zupełnie nie przeszkadzało mi to
przy lekturze.
Warstwą
rysunkową w omawianej dziś miniserii zajmował się Colin Lorimer. Jego kreska
jest dość szczegółowa i wyrazista, chociaż zarazem trudno nie odnieść wrażenia,
że stylowo jest bardzo podobna do prac Szymona Kudrańskiego. Jako że bardzo
lubię ilustracje naszego rodaka, nie śmiem narzekać na rysunki Lorimera. ”Harvest”
jednak bardzo mocno i pozytywnie wyróżnia się dzięki nakładanym także przez rysownika
kolorom. Artysta wybrał ograniczoną i złożoną z zimnych barw paletę, która doskonale
sprawdza się w opowieści o byłym lekarzu. Świetnie oddają uczucie panujące w
sali operacyjnej, a także doskonale uzupełniają brudne i mroczne rysunki. Tak
naprawdę, to kolory budują 90% klimatu opowieści i gdyby nie podjęto takiej
decyzji, ”Harvest” zdecydowanie straciłoby w moich oczach.
Komiks zdecydowanie
nie sprzedał się najlepiej. Idę o zakład, że wydanie zbiorcze również nie
zostało hitem sprzedaży. Dlaczego? Otóż cala miniseria została zebrana jedynie w
postaci twardookładkowego wydania deluxe, które to zawiera kilkanaście stron
dodatków. Jak już zapewne zauważyliście na początku tego tekstu, nie posiadam
tego tomu, lecz pięć zeszytów. W nich dodatków nie ma żadnych, ale jest pewien
bonus. Mianowicie okładki wszystkich numerów tworzą jeden, zwarty rysunek,
który podobno w wydaniu HC jest dodany jako rozkładówka. To jednak nie sprawia,
bym chciał wymienić zeszyty (łączny koszt: 17,50$) na wyceniony na dwadzieścia
dolarów trejd.
Jeśli więc
zdecydujecie się na sięgnięcie po ten komiks, zapytajcie ludzi z ATOM Comics
lub Multiversum o możliwość sprowadzenia zeszytów. ”Harvest” to dobra
historia, ale nie na tyle, by koniecznie nadawała się postawienia na półce pod
postacią opasłego tomu. Zwłaszcza, jeśli będzie to dla Was dopiero przetarcie
przez zapoznaniem się z dorobkiem studia Shadowline. I do tego właśnie Was
serdecznie zachęcam. Końcowa ocena to 4/6
"Harvest vol. 1" do nabycia w ATOM Comics.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz