Na samym
początku istnienia Image Comics Journal co jakiś czas przygotowywałem fragment
historii wydawnictwa, którego blog ten dotyczy. Wtedy jeszcze nie miałem
pojęcia, że w tym samym czasie w USA powstaje film dokumentalny, który także
bierze na tapetę to samo zagadnienie. Po wielu trudnościach, ”The Image
Revolution” trafia w końcu w moje łapska, a dzisiejsza odsłona ”Nie tylko
komiks” zrecenzuje ten właśnie film.
Nie jest
żadną niespodzianką, że trwający blisko półtorej godziny film przede wszystkim
skupia się na genezie i początkach działalności wydawnictwa. Wypowiadają się
tutaj wszyscy założyciele, ale także cała grupa ich bliskich współpracowników
oraz twórców zarówno z czasów lat 90-tych jak i działający współcześnie. ”The
Image Revolution” najpierw pokrótce przedstawia sylwetki rysowników, którzy
postanowili odejść z Marvela, a następnie przybliża konkretne lata działalności
nowego wydawnictwa. Końcówka filmu to trwająca blisko kwadrans pieśń pochwalna
dla Roberta Kirkmana, który de facto sprawił, że Image Comics przetrwało w
najtrudniejszym okresie swojego istnienia. Całość wypełniona jest nagraniami z
lat 1992-1999, więc możecie przekonać się jak wtedy wyglądały największe
gwiazdy przemysłu komiksowego, a także przypomnieć sobie, jak koszmarna panowała
wówczas moda :)
Filmy
dokumentalne nie są moim ulubionym gatunkiem filmowym i właściwie potrafię
wytrzymać bez wiercenia godzinę tylko przy filmach przyrodniczych. W przypadku
”The Image Revolution” nie jest inaczej. Co prawda twórcy bawią się
nieco konwencją, przedstawiając pewne sekwencje pod postacią komiksu, to jednak
nie jest to produkcja, którą oglądałoby się ze szczęką przy podłodze i w pełnych
emocjach. Nie oznacza to jednak, że nie ma w dokumencie tym aspektów, które
przypadły mi do gustu. Najważniejszą z nich jest szczerość produkcji. Przyznam
się szczerze, że spodziewałem się po ”The Image Revolution” bardzo
długiej reklamówki zawierającej same ochy i achy na temat wydawnictwa
założonego w 1992. Nic bardziej mylnego! W filmie znajdziecie mnóstwo scen, w
których poszczególni twórcy przyznają się do błędów jakie popełniali w czasie
początków działalności Image Comics. Nie unikają szczerych wyznań na temat
rozpadu wydawnictwa, jaki miał miejsce w 1996 roku, przyznawania się do tego, że większość z nich okazała się kiepskimi biznesmenami czy dość bezkompromisowych
opinii na temat towarzyszy (w czym bryluje Rob Liefeld) czy innych wydawnictw
(ziejący nienawiścią do Marvela Todd McFarlane).
W tym
miejscu muszę wspomnieć, że w filmie jest naprawdę MNÓSTWO Roba Liefelda.
Musicie uzbroić się wytrwałość, ponieważ widok jego uśmiechniętej i cały czas
pewnej siebie twarzy u mnie na przykład powodował raz za razem niekontrolowane
napady śmiechu.
Czy
dowiedziałem się czegoś nowego z ”The Image Revolution”? Jak
najbardziej. I być może nie uwierzycie mi w to co teraz napiszę, ale mimo
wszystko dokument ten sprawił, że nabrałem znacznie większego szacunku do
Roberta Kirkmana oraz jakiegokolwiek do wspomnianego już nieraz Roba Liefelda.
Owszem, nadal jest to jeden z najgorszych rysowników wszechczasów, ale jeśli
wierzyć temu, co zawarto w filmie ”The Image Revolution”, to jemu
przypada jakieś 90% udziału w stworzeniu najlepszego obecnie wydawnictwa
komiksowego w USA (pod względem jakości oferty oczywiście). Inna sprawa że na
tyle samo oceniłbym jego wkład w częściowy rozpad Image :)
Seans filmu
dokumentalnego dał mi także bardzo przyjemną okazję zobaczenia na własne oczy
jak wyglądają twórcy pracujący obecnie dla Image Comics. Nie wiedziałem dotąd
przykładowo, że Ales Kot wygląda jakby nadal uczył się w liceum, a Jim
Valentino stojąc obok reszty założycieli wydawnictwa przypomina ich ojca, a nie
kolegę z pracy. Ale to już są takie smaczki, które nie każdy może docenić.
Całość tych dobrych wrażeń zaciera się jednak przez fakt, że film trwa blisko 90 minut i wydaje się być okropnie rozciągnięty. Ilość informacji, która pada w dokumencie, przynajmniej mnie wydała się podejrzanie mała i jestem całkowicie przekonany, że gdyby wyciąć niektóre dłużyzny (już napisy otwierające film wydają się być puszczane w slow-motion) oraz część nic nie wnoszących do tematu wypowiedzi (i znów - Rob Liefeld), to "The Image Revolution" spokojnie mogłoby zamknąć się w godzinnym seansie. Film ponadto cierpi z powodu puszczanego w kółko jednego motywu muzycznego, który z czasem zaczyna wkurzać, a brak tak zwanego "efektu WOW", czyli czegoś co przykuwa do krzesła i nie pozwala się z niego ruszyć sprawia, że naprawdę trudno wytrzymać seans bez kilku przerw.
Całość tych dobrych wrażeń zaciera się jednak przez fakt, że film trwa blisko 90 minut i wydaje się być okropnie rozciągnięty. Ilość informacji, która pada w dokumencie, przynajmniej mnie wydała się podejrzanie mała i jestem całkowicie przekonany, że gdyby wyciąć niektóre dłużyzny (już napisy otwierające film wydają się być puszczane w slow-motion) oraz część nic nie wnoszących do tematu wypowiedzi (i znów - Rob Liefeld), to "The Image Revolution" spokojnie mogłoby zamknąć się w godzinnym seansie. Film ponadto cierpi z powodu puszczanego w kółko jednego motywu muzycznego, który z czasem zaczyna wkurzać, a brak tak zwanego "efektu WOW", czyli czegoś co przykuwa do krzesła i nie pozwala się z niego ruszyć sprawia, że naprawdę trudno wytrzymać seans bez kilku przerw.
”The
Image Revolution” jest filmem dokumentalnym, który można obejrzeć w wolnej
chwili, ale nie trzeba. Moim zdaniem jest to ciekawsza pozycja niż wydany
niegdyś przez wydawnictwo Centrala ”Comic Book Confidential”, lecz na pewno nie
nazwałbym go pozycją obowiązkową. Tylko dla największych maniaków. 3+/6
No to trochę zaspałeś bo ten film już trochę ma. Oglądałem go z rok temu a w tygodniu znalazłem na youtubie i też obejrzałem. Jak na maniaka Image to trochę nisko oceniłeś :), dla mnie 6/6.
OdpowiedzUsuńPS. Czy przypadkiem Sony nie kupiło praw do Descendera Lamira i Nguyena.
Nie jestem maniakiem, tylko fanem :) Maniactwo wyklucza nawet najmniejszą dozę obiektywizmu. I tak, Sony kupiło prawa do "Descendera".
Usuń