Dziś odejdę trochę od standardowej kolejności moich tekstów.
W tym akapicie powinienem napisać parę słów o fabule przedstawionej na łamach
trzeciego tomu „Witchblade: Redemption”. Jednak jako iż jest to kilka
niezależnych od siebie historii, tym razem postąpię inaczej i opiszę komiks
krok po kroku. Zacznę od kilku zdań wstępu napisanego przez Jima Valentino. Z
reguły tego typu dodatki czytam z niezbyt dużą ochotą, ponieważ wszystkie
głównie dotyczą tego, by jeszcze mocniej zachęcić czytelnika do lektury.
Osobiście uważam, że skoro już kupiłem ten komiks, to po to, aby go przeczytać
i nie potrzebuję dodatkowych zachęt. Wstęp twórcy postaci Shadowhawka, chociaż
dość krótki, spodobał mi się z jednego powodu – znajduje się w nim ciekawa
informacja o Wonder Woman, o której wcześniej nie wiedziałem i jest ona tylko
kolejnym przykładem na to, jak mocno porąbana jest kwestia praw autorskich w DC
i Marvelu. Cała reszta tekstu to standardowe zachwyty nad trzymanym w rękach
komiksem, więc można spokojnie go pominąć.
Pierwsza historia przedstawiona na łamach trzeciego tomu „Witchblade:
Redemption” to nie do końca solowa przygoda Patricka Gleasona – partnera
Sary Pezzini zarówno w pracy jak i po jej zakończeniu. Tym razem bez wsparcia
nosicielki Witchblade musi on sobie poradzić z pewnym nadnaturalnym
zagrożeniem. Dwuzeszytowa opowieść ma za zadanie przekonać nas, że detektyw
Gleason nie daje sobie w kaszę dmuchać i to z pewnością się udało. Scenariusz
historii nie jest zbyt skomplikowany, a także nie zaskakuje praktycznie w
żadnym miejscu. Całość jest jednak utrzymana w bardzo przyjemnym, mrocznym
stylu, momentami przypominającym wręcz dzieła z uniwersum „Hellboy’a”. Ogromna
w tym zasługa rysownika Matthew Dow Smitha, który bardzo wyraźnie inspirował
się pracami Mike’a Mignoli, momentami wręcz kopiując styl tego niesamowitego
rysownika. Nie mam nic przeciwko takiemu zabiegowi, ponieważ dzięki niemu
historia tylko zyskała i te czterdzieści kilka stron z całą pewnością mogę
określić jako bardzo przyjemną lekturę.
Następny rozdział tej odsłony „Witchblade: Redemption”
to debiut na kartach komiksu porucznika Phippsa. Początkowo nie wiemy dla kogo
to robi, lecz policjant szuka haka na detektyw Pezzini. Udaje mu się dotrzeć do
listu autorstwa Jake’a McCarthy’ego – byłego partnera Sary, w którym opisuje on
historię ich znajomości. Zeszyt ten wydany został w ramach obchodzenia
piętnastej rocznicy istnienia serii i nie można powiedzieć o nim nic innego,
jak tylko to, iż przypomina on origin bohaterki i najważniejsze fakty z
początków jej działalności. Dla nowych czytelników to nie lada gratka, lecz ci,
którzy wydarzenia te znają i pamiętają, mogliby trochę ponarzekać na zbędność
tego fragmentu „Witchblade: Redemption”. Ja bynajmniej nie mam najmniejszego
zamiaru tego robić, ponieważ rozdział fenomenalnie zilustrował uwielbiany
przeze mnie Stjepan Sejic i totalnie nieobiektywnie muszę napisać, że kilka
kadrów wyszło mu po prostu fenomenalnie.
Podobny w wymowie jest także kolejny zeszyt. Jego główną
bohaterką jest dziewczyna, która dzięki sprawnemu śledztwu jest niemal pewna,
że Sara Pezzini i Witchblade to ta sama osoba. Odnajduje ona panią detektyw, by
porozmawiać o jej motywacjach i inspiracjach. Tu znów historia daje spore pole
do popisu dla Sejica, który jak zwykle wywiązuje się ze swojego zadania
fenomenalnie. Tym razem jednak i scenariusz Marza zasługuje na wyróżnienie,
ponieważ w fajny i przystępny sposób przypomina on czytelnikowi dlaczego
detektyw Pezzini walczy ze złem. Wydaje mi się, że nawet osoby śledzące od
samego początku losy nosicielki Witchblade znajdą tu coś dla siebie i w
przeciwieństwie do wyżej opisywanego rozdziału, o tym nie mogę powiedzieć, by
był zbędny.
Kolejne osiem stron, to krótka historia ponownie poświęcona
postaci Patricka Gleasona, tym razem dotycząca początków jego kariery. Jej
autorami są Filip Sablik (scenariusz) oraz John Tyler Christopher (rysunki) i
jeśli jakikolwiek fragment trzeciego tomu „Witchblade: Redemption” mogę
określić jako zbędny, to właśnie te kilka stron. Historyjka jest nieciekawa,
nic nie wnosząca i w dodatku nie najlepiej narysowana.
Ostatni komiksowy fragment komiksu to annual przedstawiający
czytelnikowi kolejna inkarnację Witchblade, tym razem umieszczoną w targanym
wojennymi działaniami Stalingradzie. Niestety, jest to kolejna część tej
odsłony cyklu, która nieszczególnie mocno przypadła mi do gustu. Przez te
półtorej dekady istnienia serii z przygodami Sary Pezzini poznaliśmy już kilka
wcześniejszych nosicielek artefaktu i za każdym razem oznaczało to krwawą
siekaninę, za którą jakoś szczególnie mocno nie przepadam. Nie inaczej jest i
tym razem, chociaż dla wyrównania szal muszę pochwalić Tony’ego Shasteena za
bardzo przyjemną warstwę graficzną. Artysta ten świetnie odnalazł się w
wojennych klimatach i nadał historii odpowiedni klimat. Pokuszę się o
stwierdzenie, że spisał się on zdecydowanie lepiej niż Marz, który także w annualu
odpowiadał za scenariusz.
Zeszyt ten zawierał także liczące dwanaście stron
opowiadanie, przyozdobione ilustracjami wspomnianego już dziś Matthew Dow Smitha.
Dodatek ten traktuję raczej jako ciekawostkę, raczej rzadko spotykaną w
komiksach. Historyjka jest krótka i zwięzła, ani zła ani też szczególnie
porywająca. Resztę trzeciego tomu „Witchblade: Redemption” stanowi
galeria okładek, wśród których znalazło się kilka naprawdę udanych.
Komiks ten jest ciekawą, lecz nie przełomową lekturą. Czuć wyraźnie,
że wszystko co jest w nim umieszczone stanowi podbudowę pod historię, która
znajdzie się w tomie czwartym, gdzie umieszczono między innymi jubileuszowy „Witchblade
#150”. Niemal każdy z rozdziałów tego tomu przyozdobiono bardzo dobrymi
rysunkami, nierzadko lepszymi nawet od scenariusza Rona Marza. Sądzę iż mocna
czwórka to dobra ocena dla tego komiksu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz