środa, 9 kwietnia 2014

Severed vol. 1 (Scott Snyder/Scott Tuft/Attila Futaki)

Na samym początku tej recenzji chciałbym podkreślić, że powyższa okładka nie jest przypadkowa. Posiadam w domu oryginalne wydanie „Severed” w miękkiej okładce, które posiada właśnie taki cover i to na podstawie tego komiksu dzisiejszy tekst powstał. Oczywiście nawiążę do wydanej niedawno przez Muchę polskiej wersji tego komiksu, ale to raczej na sam koniec recenzji. W końcu język zupełnie nie zmienia tego, w jaki sposób odebrałem ten komiks. W recenzji pojawiają się delikatne spoilery.

Severed” to jak dotąd zdecydowanie najmniej znane dzieło Scotta Snydera, który obecnie w Polsce jest rozpoznawalnym autorem komiksów, lecz niekoniecznie przekłada się to na poziom sprzedaży (patrz: „Amerykański Wampir” z Egmontu). Na początku byłem mocno zdziwiony faktem, że Mucha zdecydowała się sięgnąć po ten komiks, zwłaszcza dlatego bo znałem go już w oryginale, a znacznie bardziej znane dzieło tego autora sobie na naszym rynku nie poradziło. Z drugiej strony wydaje to Mucha, a akurat temu wydawnictwu nie mogę zarzucić jeszcze ani jednej nieprzemyślanej decyzji. Skoro więc uznano, że publikacja „Severed” ma sens, to ja im absolutnie wierzę. Wydawać by się mogło, że powinienem chociaż trochę wspomóc Muchę i w tekście tym zachwalać opisywany komiks. Niestety, tak się nie stanie.

Błędem jest pisanie, iż „Severed” to dzieło wyłącznie Scotta Snydera. Sam się na tym łapię, a i w wielu innych miejscach spotkałem się z uporczywym pomijaniem Scotta Turfa, który bądź co bądź miał podobno taki sam udział w powstaniu komiksu jak jego bardziej znany w komiksowym poletku kolega po fachu. Przejdźmy jednak do konkretów. Co obaj panowie wymyślili? „Severed” to historia Jacka Garrona, który mając dwanaście lat ucieka z domu, by poznać swojego biologicznego ojca. Chłopak samotnie przemierza kraj, aż w końcu poznaje dwie osoby, które w pewien sposób odmienią jego życie. Tyle tylko, że jedną z nich jest ktoś bardzo niebezpieczny i nad głową Jacka zawiśnie ogromne niebezpieczeństwo, z którego może nie ujść z życiem...

...a zdanie to obalają już pierwsze strony komiksu. Tym razem swoją właściwą ocenę komiksu zacznę od tego, co mi się w nim nie podobało. Przede wszystkim „Severed” w mojej opinii cierpi na kompletny brak napięcia, co nie powinno zdarzyć się komiksowemu horrorowi. Komiks bowiem jest wspomnieniem Jacka Garrona i już od samego początku komiksu wiemy, że z czymkolwiek przyjdzie zmierzyć się bohaterowi w czasach jego dzieciństwa, na pewno to przeżyje. Po tych kilku stronach wiemy już, że 180 kolejnych jedynie doprowadzać będzie nas do momentu, w którym poznajemy głównego bohatera komiksu i podczas lektury nie będziemy się zastanawiać nad tym czy ujdzie on z życiem, ale jak mu się to uda. Oprócz tego mógłbym się jeszcze przyczepić do postaci występujących w komiksie. Troje głównych bohaterów zarysowano naprawdę nieźle – dobrze czuć ich motywacje i charakter. Z drugiej jednak strony cały drugi plan pełen jest osób, które totalnie nie zapadają w pamięć, a także w większości są do siebie bardzo podobne i mało charakterystyczne.

Na szczęście „Severed” posiada też sporo aspektów, które przypadły mi do gustu. O pierwszym z nich napisałem już w powyższym akapicie, a więc bardzo fajny sposób prowadzenia głównych bohaterów. Twórcom udało się nie tylko nadać im wyrazisty i intrygujący charakter, ale także bardzo szybko i prosto wyłożyć to czytelnikowi. Podoba mi się, że nie musimy przez ponad sto stron zastanawiać się nad tym co kierowało Jackiem czy tytułowym „pożeraczem marzeń”, a twórcy nie zaskakują nas rozwiązaniami, które wydają się być kompletnie wyciągnięte z czapy. „Severed” od początku do końca jest płynną, zwięzłą i niezbyt mocno skomplikowaną historią, a w tym przypadku wszystko to uważam za zaletę.

Jednak moim zdaniem najmocniejszą siłą „Severed” są rysunki Attili Futakiego. Cały komiks został przyozdobiony ilustracjami na naprawdę wysokim poziomie i to właśnie im zawdzięczamy jedyny klimat grozy, jaki pojawia się w tym komiksie. Nie mogę jednak też nie wspomnieć o kolorach. „Severed” nie bije po oczach barwami rodem z photoshopa i powiedziałbym wręcz, że wyglądają jakby żywcem wyjęte z lat 70-tych lub 80-tych ubiegłego stulecia. Jest to o tyle udany zabieg, bo  w połowie komiksu zmieniają się osoby odpowiedzialne za barwy, lecz praktycznie przejścia pomiędzy nimi zupełnie nie widać. Całość świetnie się ze sobą komponuje, co sprawia iż „Severed” w zasadzie dużo lepiej się ogląda niż czyta.

Z informacji do których dotarłem wynika, że polska wersja tego komiksu jest jedynie o dwanaście stron bardziej rozbudowana od tej, którą posiadam na półce. W posiadanym przeze mnie komiksie dodatki ograniczają się do ubogiej galerii okładek (zmieszczonych na jednej stronie), posłowia, podziękowań i krótkich notek biograficznych. Przypuszczam więc że te brakujący tuzin stron to jakieś szkice lub zdecydowanie bardziej rozbudowana galeria z coverami. Tak czy inaczej, te kilka stron które dorzucono do mojego tomu „Severed” to i tak więcej niż oferuje większość posiadanych przeze mnie komiksów z Image.

Czy warto więc wydać swoje pieniądze na „Severed”? Szczerze powiedziawszy... nie wiem. Z jednej strony nie jest to komiks, który zachwyciłby mnie swoim poziomem, z drugiej nie żałuję zakupu, a jeszcze z trzeciej strony pewnie nie nabyłbym tej pozycji, gdyby nie ukazała się w miękkiej oprawie. Dla mnie komiks ten zasługuje na trójkę z plusem, ale w Internecie znajdziecie zarówno opinie znacznie bardziej pochwalne jak i dużo mocniej negatywne. To pokazuje tylko jedno: „Severed” jest komiksem, obok którego nie można przejść obojętnie. Może więc jednak warto nabyć go i wyrobić sobie własne zdanie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz