Siódmy zeszyt „Lazarusa” Grega Rucki (scenariusz) i Michaela Larka (rysunki) jest trzecią częścią historii „Lift”. Tytułowe wyniesienie oznacza w świecie „Lazarusa” awans społeczny, w ramach którego nędzarze z tłumu „odrzuconych” – czy wręcz „śmieci” (ang. waste) – mogą zostać wasalami (serfs) rządzącej elity. W #7 wyniesienie przewija się w dwóch spośród trzech obecnych w komiksie wątków – jest nadzieją na poprawę losu, przez którą cała rodzina Barretów podjęła niebezpieczną wyprawę, oraz kuszącą ofertą, która ma skłonić pewną buntowniczkę do wydania swoich przyjaciół. Trzecim wątkiem jest Forever Carlyle – jej współczesne działania, jak i kontynuacja retrospekcji z jej dziecięcych lat. I choć ten wgląd w przeszłość znowu dostarcza nam nowych informacji o Forever, to i tak główna bohaterka serii zeszła w tym zeszycie na dalszy plan.
Na pierwszym planie są Barretowie. Twórcy „Lazarusa” pamiętają, że okładka może być integralną częścią opowiadanej historii, a nie tylko reklamówką mającą przyciągnąć oko potencjalnego nabywcy. W tym wypadku mamy do czynienia z prostą kompozycją – trzy sylwetki stoją, jedna klęczy nad ciałem piątej osoby. Wszyscy są skąpani w deszczu, strugi wody zmywają krew – jedyną plamę żywszego koloru. Prosty, sugestywny obraz, który pozostaje w głowie przez całą lekturę. Barretowie będą kogoś opłakiwać (piszę „kogoś”, ale sylwetki – choć są ukrytymi w cieniu konturami – są na tyle szczegółowe, że można dojść do tego, kim jest ofiara). Kiedy widzimy ich po raz pierwszy, Michael Lark serią pozbawionych tekstu, panoramicznych kadrów prezentuje ich wędrówkę przez pustkowia Wyoming. Na następnej stronie zatrzymają się na popas. Są w dobrych humorach, nic nie zwiastuje nadciągającej katastrofy – i tylko my, czytelnicy, wiemy, że za moment coś się wydarzy, bo ta okładka nie daje nam spokoju. Jest to popisowy przykład suspensu – o tyle ciekawy, że opierający się wyłącznie na okładce. Nic w konstrukcji sceny nie zapowiada tragedii.
O ile w rodzinie Barretów są jeszcze jakieś parytety, to resztę zeszytu dominują kobiety. W retrospekcji widzimy kolejne epizody ze szkolenia Forever pod okiem Marisol. W tych scenach Michael Lark prezentuje się z najlepszej strony. Relacja Forever i Marisol jest wypisana na ich twarzach wyraźniej niż w dialogach. Największe wrażenie robi mimika kilkuletniej Forever – z jednego z kadrów wprost bije dziecięca determinacja. Fantastyczna robota.
Podobne znaczenie mają zbliżenia na twarze bohaterek w dwóch sekwencjach przesłuchania buntowniczki Emmy – najpierw przez samą Forever, potem wspieraną przez swoją siostrę Johannę w roli dobrej policjantki. Przygnębienie, wściekłość, rezygnacja, a nawet nadzieja – Lark oddaje je po mistrzowsku. Drugie przesłuchanie jest również okazją, by czytelnicy mogli poznać kolejną stronę Johanny Carlyle – właśnie tę dobrą policjantkę, łagodną twarz reżimu Carlyle’ów. Niecierpliwie wyczekuję kolejnych numerów, by przekonać się, co w jej zachowaniu jest grą i do czego ona tak właściwie dąży.
Greg Rucka od wielu lat jest znany – może nawet: zaszufladkowany – jako autor stawiający postaci kobiece na pierwszym planie. Carrie Stetko z „Whiteout: Zamieć”, Tara Chace z „Queen & Country”, nowa Batwoman czy wkład, jaki Rucka miał w rozwój Renee Montoyi na łamach „No Man’s Land” i „Gotham Central” mówią same za siebie. Rucka ma bardzo dobrą rękę do tworzenia wielowymiarowych, złożonych bohaterek i do prowadzenia ich w wiarygodny sposób. I nawet, jeśli polega przy tym na pewnych sprawdzonych wzorcach, jeśli przyjął tę łatkę i rozgościł się w tej szufladce – cóż, są dużo gorsze szufladki, w których mógł się znaleźć. I tak długo, jak popkultura pełna jest płaskich, traktowanych przedmiotowo postaci kobiecych, tak długo będę cenił pracę Grega Rucki.
Co powiedziawszy, w tym momencie na kartach „Lazarusa” przewija się kilka postaci ciekawszych od Forever. Główna bohaterka tak naprawdę nie zaczęła jeszcze zadawać pytań, które mogą przyczynić się do rozwoju jej charakteru – na razie daje się ponosić wydarzeniom.
Nie do końca postapokaliptyczny świat „Lazarusa”, w którym dziki kapitalizm doprowadził do renesansu feudalizmu, nie jest szczególnie oryginalny – wszystkie jego elementy są znajome, choć może nikt wcześniej nie łączył ich w ten konkretny sposób. Nie zmienia to jednak tego, że Rucka i Lark są w stanie przedstawić go w przygnębiająco realistyczny sposób, i zaludnić żywymi postaciami, których losy chce się śledzić. Ten zeszyt może być tylko kolejną cegiełką budującą świat, ale wydaje mi się, że za kilka lat wciąż będziemy go pamiętać ze względu na przedstawioną w nim podróż rodziny Barretów.
I za tę okładkę.
Krzysiek „Krzycer” Ceran
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz