Siódma
odsłona cyklu „The Walking Dead” jest dokładnie taka, jakiej się
spodziewałem. Po tym jak cztery ostatnie tomy komiksu były mocno sinusoidalne,
ten miał być tym, który będzie dużo słabszy od poprzedniego. Tak też w
rzeczywistości było i mógłbym powiedzieć, że nie jestem zaskoczony. Jednak z
jakiegoś powodu jestem i poświęcę temu kilkanaście zdań dzisiejszej recenzji.
Na początek pójdziemy standardową ścieżką, a to oznacza parę słów o warstwie
fabularnej.
Spokój
wciąż omija szerokim łukiem więzienie, w którym mieszkają obecnie bohaterowie „The
Walking Dead”. Wszyscy bowiem wiedzą, że po wizycie w Woodbury wisi nad
nimi niebezpieczeństwo i w każdej chwili mieszkańcy tego miasteczka mogą
przybyć zająć więzienie. Ale uwaga Ricka poświęcona jest jeszcze innym sprawom,
z których na czele stoi zbliżający się poród Lori. Czy uda się bezpiecznie
sprowadzić na świat dziecko? Jakie jeszcze kłopoty spadną na mieszkańców
więzienia?
W pierwszym
akapicie napisałem, iż chociaż spodziewałem się, że tom ten będzie słabszy od
poprzedniego, to jednak coś mnie w nim zaskoczyło. Na minus niestety.
Dotychczas niżej zostały przeze mnie ocenione tomy 3 i 5, lecz nie można
zarzucić im tego, że w komiksie nic się nie działo. „The Calm Before” to
natomiast 132 strony nudy. Serio, ani wcześniej, ani nawet później tak mocno
nie wynudziłem się przy lekturze „The Walking Dead”. Końcówka tomu
pokazała, że scenarzysta czekał te kilka numerów miesięcznika z prawdziwą
bombą, lecz czy naprawdę musiał on czekać z nią tak długo? Siódma odsłona
zombie-telenoweli ciągnie się niemiłosiernie. Jest w niej sporo dialogów, coś
tam w tle się dzieje, ale tak naprawdę najważniejszy jest wątek porodu Lori,
który praktycznie niczym nie zaskakuje. Podobnie jak w przypadku swojej wersji
telewizyjnej, tak i komiksowa pani Grimes jest postacią nudną, a często wręcz
denerwującą. Poświęcenie jej znacznie większej ilości „czasu antenowego” niż w
ostatnich tomach nie wyszło cyklowi na dobre. Zresztą to i tak nic w porównaniu
z pustynią, jaką mamy na dalszym planie.
O ile
wiadomo od samego początku, że wątek główny tego tomu „The Walking Dead”
do czegoś prowadzi, o tyle już reszta
sprawia wrażenie tak mocno wysilonych, jak tylko jest to możliwe. Co moment
pojawiają się nic nie wnoszące rozmowy, które prawdopodobnie mają utwierdzać
czytelnika w przekonaniu o pozornym i chwilowym spokoju życia w więzieniu. Nie
rozwijają one poszczególnych postaci w żadnym nowym kierunku, a kilka scen każe
mi zastanowić się nad tym, jak bardzo Robert Kirkman musiał wysilić się, aby czymś
zapełnić ten tom. Siódmy tom od początku do końca jest przygrywką i wyciszeniem
przed tym, co twórcy wymyślili do kolejnej odsłony, lecz wyraźnie zabrakło na
niego odpowiedniej ilości pomysłów, przez co lektura ciągnie się
niemiłosiernie, jak nigdy wcześniej w przypadku „The Walking Dead”.
Zazwyczaj w
swoich recenzjach staram się skupiać zarówno na wadach jak i zaletach danego
komiksu. tym razem moje zadanie jest bardzo utrudnione, ponieważ tak na dobrą
sprawę jest mi ciężko doszukać się pozytywów płynących z lektury „The Calm
Before”. No dobra, komiks ten to wciąż dobry przykład na to, że Robert
Kirkman nieźle czuje pisane przez siebie postaci i w miarę wiarygodny sposób
potrafił pokazać ich rozterki, problemy czy światopogląd. Inną sprawą jest to,
że w tym tomie „The Walking Dead” akurat zupełnie nic nie wnosiło to do
fabuły, ani także nie zajmowało na tyle mocno co w poprzednich odsłonach.
Jedyny
pewny plus postawię przy warstwie graficznej. Charlie Adlard z tomu na tom jest
coraz lepszy. Kreska artysty jest już znacznie bardziej wyrazista, pojawia się
więcej szczegółów zarówno na pierwszym jak i drugim planie, a także już chyba
definitywnie znika pojawiająca się jeszcze tu i ówdzie w poprzednich tomach
gruba, toporna kreska. Nie mogę zarzucić Adlardowi zupełnie nic, oprócz tego,
że wciąż nie jest artystą, którego umieściłbym w swoim osobistym rankingu moich
ulubionych rysowników.
Siódmy tom
„The Walking Dead” jak każdy z poprzednich ukazał się także I po polsku.
Cena pierwszego wydania wynosi chyba 42zł i jest niższa niż wydania
oryginalnego. Oczywiście nie możemy liczyć na żadne dodatki, za to oprócz
stosunkowo niskiej ceny powinna cieszyć nas dobra jakość wydania zaserwowana
przez Taurusa. Nie zmienia to faktu, że uważam „The Calm Before” za
najsłabszy jak dotąd tom „The Walking Dead” i wystawiam mu stosunkowo niską
ocenę. Tym razem będzie to 3/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz