Po
intrygujących i zajmujących czytelnika dwóch pierwszych tomach, czas na powrót
do korzeni założeń Projektów Manhattan. Wszystko to na łamach kolejnej odsłony
jednej z moich ulubionych spośród obecnie wydawanych serii przez Image Comics.
Czy trzeci tom „The Manhattan Projects” dorównał swoim poprzednikom?
Poniższa recenzja powinna udzielić jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie, więc
zapraszam do lektury.
Na początek
jednak parę słów o fabule. Po wydarzeniach z poprzedniego tomu, naukowcy
działający w ramach tytułowych projektów dowiadują się, iż dysponować będą w
zasadzie nieograniczonym budżetem. Dzięki temu szybko zaczynają pojawiać się
pomysły na wykorzystanie tych ogromnych środków. Przoduje w nich oczywiście
demoniczny Oppenheimer, który szybko przekonuje do swoich idei wszystkich
współtowarzyszy, którzy są nieświadomi faktu, iż tak naprawdę konsekwentnie
dąży on do przejęcia kontroli nad światem. naturalnie nie będzie to jedyny
problem Projektów Manhattan, których członkowie zmierzyć będą się musieli z...
Enrico Fermim. Chwila, moment – czyż nie był on jednym z ich drużyny? Był, lecz
odrobinę się zmienił.
Trzeci już
raz Jonathan Hickman zaprezentował swój styl na pisanie serii „The Manhattan
Projects”. Polega on na powolnym, lecz konsekwentnym budowaniu głównego
wątku opartego na złym Oppenheimerze, a dodatkowo co tom pojawia się
teoretycznie mniejsze zagrożenie, które jak się z czasem okazuje, na takie
określenie zwyczajnie nie zasługuje. Taki dualizm wątków sprawia, że
praktycznie każdy numer serii nie tylko posuwa któryś z nich do przodu, ale
także daje czytelnikowi niepowtarzalną szansę śledzić tytuł, który przez żaden
ze swoich piętnastu dotychczasowych numerów nie miał szansę być nudny. Chyba
właśnie to jest dla mnie największą zaletą „The Manhattan Projects”.
Owszem, są inne serie, których tempo potrafi być zabójcze, ale nie umiem sobie
przypomnieć ani jednej tak konsekwentnej, a przy tym stojącej na przyzwoicie
wysokim poziomie jak ta dziś opisywana.
„Building”
jest dokładnie takie samo jak poprzednie dwie odsłony „The Manhattan
Projects”. Sprawnie zarysowana fabuła obfituje w nieoczekiwane zwroty
akcji, które jednak za każdym razem okazują się być logiczne i wynikające z
wydarzeń przedstawionych nieco wcześniej. Poszczególne wątki nie wloką się
nieprzyzwoicie, a mimo to potrafią doczekać się satysfakcjonującego i
sprawiającego wrażenie niewymuszonego zakończenia. Kolejny plus należy się
Hickmanowi za to, że tym razem poświęcił też nieco więcej miejsca przyjaźniom,
które nawiązały się podczas prac nad Projektami Manhattan. Generalnie dotyczy
to zwłaszcza Enrico Fermiego i Harry’ego Daghliana, ale w trakcie czytania
komiksu można natknąć się także na nie mniej sympatyczne wstawki z Albertem
Einsteinem i Richardem Feynmanem czy z udziałem Juriego Gagarina oraz Łajki.
Nie zajmują one zbyt dużo miejsca w trzecim tomie „The Manhattan Projects”,
ale w bardzo przyjemny sposób wreszcie pokazują nam także tę odrobinę bardziej
ludzką stronę poszczególnych bohaterów tej jakże ciekawej serii.
Podobnie
jak w przypadku drugiego tomu, ostatni zeszyt tomu to kolejna podróż w głąb
szalonego umysłu Oppenheimera. Tu muszę szczerze się przyznać, że nie podobała
mi się ona tak mocno jak w przypadku poprzedniego razu. Zeszyt jest o wiele
bardziej przewidywalny, a momentami wręcz przesadzony i, co dość dziwne, bardzo
chaotyczny. Na tyle, że gdyby nie świetna praca kolorysty, ciężko byłoby
odnaleźć się w tym zeszycie.
Tym razem
dokładnie sprawdziłem, by nie popełnić takiego błędu jak poprzednim razem i z
całą pewnością mogę napisać, że Nick Pitarra narysował większą część tego tomu
„The Manhattan Projects”. W ostatnim zeszycie zastąpił go Ryan Browne. W
zasadzie powinienem przekleić tu akapit z poprzedniej recenzji, ponieważ moje
zdanie się zupełnie nie zmieniło. Pitarra nadal ma swój nietypowy styl rysunku,
który mi się podoba, kolorujący komiks Jordie Bellaire wykonuje kawał świetnej
pracy i na koniec tomu nieco uratował zarówno prace Browna, jak i scenariusz
Hickmana. Jestem przekonany, że seria ta dużo straciłaby ze swojego
niepowtarzalnego uroku, gdyby kolorował ją ktoś inny.
„The
Manhattan Project vol. 3” jest wydany dokładnie tak samo jak jego dwaj
poprzednicy. Oznacza to niestety brak jakichkolwiek dodatków, bo za takie nie
uważam jednej strony z przedstawioną obsadą komiksu, a także drugiej z krótkimi
biografiami scenarzysty i głównego rysownika. Aż prosi się o to, by poświęcono kilka
stron Bellaire i procesowi kolorowania komiksu. jestem przekonany, że byłaby to
nie mniej ciekawa lektura, co sam komiks.
Mam pewien
kłopot z oceną tego tomu. O ile Głowna historia w nim zawarta podobała mi się nawet
bardziej niż ta z drugiego tomu, o tyle zeszyt poświęcony Oppenheimerowi już
nie przypadł mi do gustu. Sądzę że najlepiej będzie, jeśli utrzymam ocenę z
drugiego tomu, a więc ostatecznie wystawię solidna piątkę i już z
niecierpliwością oczekuję, kolejnego, czwartego już tomu „The Manhattan
Projects”, którego recenzja pojawi się na blogu dość szybko po jego
premierze.
A moim zdaniem najlepszy jest właśnie wątek rozgrywający się w głowie Oppenheimera. No ale ja lubię takie schizy :)
OdpowiedzUsuń