Pewnego
dnia rozpoczyna się biblijny koniec świata. Z tego powodu pozbawieni grzechu
wyznawcy Boga dostępują zaszczytu wniebowstąpienia. Wśród nich jest Bram Carlson,
który po chwili zostaje jednak odesłany z powrotem. Dlaczego? Otóż padł on
ofiarą „błędu klerykalnego” i wniebowstąpienia dostąpił niewłaściwy mężczyzna o
tym imieniu i nazwisku. Zawiedziony postawą niebios Bram postanawia skorzystać
ze swoich ostatnich chwil na Ziemi i publicznie ogłasza się antychrystem
apokalipsy, co sprawia iż staje się gwiazdą. Nie do końca pasuje to osobie,
która naprawdę dzierży ten tytuł i dlatego Bram pojawia się na celowniku sił
piekielnych. Uratować może go tylko jego kumpel Ben – zniewieściały i nieśmiały
nauczyciel, który jest mocno zawiedziony faktem, że Bóg najwyraźniej o nim
zapomniał.
Co prawda „The
End Times of Bram and Ben” składa się jedynie z czterech numerów, powyższy
akapit nie obejmuje całości najważniejszych wątków głównej fabuły. To właśnie
trzeba uczciwie oddać twórcom scenariusza, ponieważ na stosunkowo niedużej
ilości miejsca upchnęli sporo wątków i to w taki sposób, by żaden z nich nie
był potraktowany po macoszemu. Oczywiście cała historia jest z założenia
humorystyczna i dlatego narracja prowadzona jest w dość specyficzny i
niewiarygodny sposób, to jednak widać iż od początku takie było zamierzenie
Jamesa Asmusa oraz Jima Festante. Obaj panowie pokazali, że świetnie czują się
w komediowej konwencji. Oczywiście jest to kwestia całkowicie subiektywna, ale
zaprezentowany na łamach „The End Times of Bram and Ben” typ humoru
przemówił do mnie całkowicie.
Jak już
wspomniałem wyżej, główną osią fabuły jest relacja pomiędzy dwójką tytułowych
bohaterów. Ich kreacji nie towarzyszą żadne nowości – jeden z nich to luzak,
który nie ma najmniejszych kłopotów z zaciągnięciem kobiet do łóżka, Ben z
kolei to jego całkowite przeciwieństwo – nieśmiały, strachliwy, zakochany w
koleżance z pracy, prawdopodobnie prawiczek. Widzieliśmy takie duety już
wielokrotnie i jeśli chodzi o dynamikę pomiędzy oboma głównymi bohaterami,
początkowo spodziewałem się iż nie zobaczę kompletnie nic nowego. Tak też było,
ale tylko do momentu pojawienia się aniołów i demonów, ponieważ dotąd nie
miałem okazji czytać klasycznego bromance z apokalipsą w tle. Scenarzystom
znacznie lepiej wyszła postać Bena – jego strachliwość, rozmaite reakcje na
otaczające go wydarzenia wypadają świetnie. Nie chcę tu zbyt dużo spoilerować,
ale scena w której stara się wypędzić z mieszkania demona, który przyszedł do
Brama jest niesamowicie śmieszna. Na minus zaliczyć trzeba jedynie mocno
oklepany i niczym nie zaskakujący wątek romantyczny.
Dwa zdania napisze
tylko o „religijnej” części fabuły. Zawsze gdy zapowiada się komiks traktujący
o czymś, co faktycznie zostało napisane w Biblii, pojawiają się pewne obawy.
Jak wszyscy wiemy, jest to bardzo czuła tematyka i chociaż sam nie jestem osobą
wierzącą, to wydaje mi się iż twórcy „The End Times of Bram and Ben” wyszli
obronną ręką, ponieważ wydaje mi się iż nie ma najmniejszych szans na to, by
nawet najbardziej zatwardziały katolik obraził się o to, co znajduje się na
kartach komiksu. Za to kolejny plus dla Asmusa i Festante.
Być może całość
„The End Times of Bram and Ben” nie sprawiłaby na mnie tak dużego
wrażenia, gdyby nie rysunki. Rem Broo dotąd był dla mnie twórcą totalnie
nieznanym i pierwsze strony komiksu bynajmniej nie sprawiły, że poczułem do
niego sympatię. Wszystko zmieniło się w momencie, gdy przyzwyczaiłem się do specyficznego,
kreskówkowego stylu jego kreski i odkryłem, że doskonale pasuje ona do warstwy
fabularnej. Artyście bardzo dobrze wychodziła zwłaszcza mimika poszczególnych
postaci, a i nie mogę zapomnieć o wielu easter-eggach, które znalazły się na
poszczególnych stronach komiksu.
„The End
Times of Bram and Ben” zawiera osiem stron niepublikowanych wcześniej
dodatków. Pięć z nich to bonusowa historia o Bramie Carltonie, ale tym, który
miał dostąpić wniebowstąpienia. Kolejne trzy to szkice autorstwa Rema Broo. Nie
jest może tego zbyt dużo, ale i tak twórcom należy się plus, ponieważ jest to
pierwszy od dłuższego czasu mój nowy komiks z Image, który jakikolwiek bonusowy
materiał w ogóle zawierał.
Komiks ten
to typowy przedstawiciel środka. Nie jest i nigdy nie będzie to historia, która
przejdzie do „must read” wydawnictwa Image, ale także nie też jest na tyle zła,
by o niej nie pamiętać. Jako że bardzo dobrze bawiłem się przy lekturze „The
End Times of Bram and Ben”, wystawię temu komiksowi czwórkę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz