Dzisiejsza
odsłona ”Z archiwum Image” zainspirowana została przez osobę, która zapytała
mnie niedawno o najdziwniejsze wydanie zbiorcze, jakie posiadam w swojej
kolekcji. Nie pytajcie o genezę tego wątku, ponieważ wiąże się z nim długa,
nudna i doprawiona procentami historia, lecz nie miałem żadnych wątpliwości co
wskazać. Był to pierwszy tom ”Tales of the Witchblade”, który jakiś czas
temu wpadł w moje ręce dzięki Allegro. Na pierwszy rzut oka nie ma się do czego
przyczepić. Na okładce bowiem widnieją takie nazwiska jak Turner, Wohl, Daniel
czy Finch. Co zatem sprawia, że komiks ten jest taki dziwny? Zasadniczo...
wszystko.
Przede
wszystkim, naprawdę trudno przez klawiaturę przechodzi mi pisanie o tym
komiksie jako o wydaniu zbiorczym. Rzecz została wydana w 1998 roku, gdy studio
Top Cow tak naprawdę dopiero eksperymentowało z wydawaniem trejdów i ”Tales
of the Witchblade vol. 1” jest właśnie niczym innym jak sondowaniem
preferencji czytelników. Jak inaczej można bowiem zbiór, na który składają
się... dwa zeszyty. Tak, tak, wzrok Was nie myli. Komiks, któremu dzisiaj
poświęcę kilkanaście zdań, składa się z 48 stron, a i tak został oprawiony w
całkiem solidną, usztywnioną okładkę, a nawet posiada grzbiecik. Cena
okładkowa: pięć dolarów. No kurcze, normalnie trejd pełną gębą :) Przypomnę że
niejednokrotnie debiutujące komiksy od Image mają więcej stron i jednocześnie
nie aspirują do miana wydania zbiorczego.
Jednakże
nie tylko forma wydania, ale także zawartość komiksu sprawiają, że trudno
opisać go innym słowem niż ”dziwny”. ”Tales of the Witchblade” to seria
wydawana w latach 1996-2001. W ciągu tych sześciu lat ukazało się… dziewięć
numerów. Powiedzieć o serii tej, że była trawiona opóźnieniami, to tak jakby
nie stwierdzić nic. Sam zarys fabularny był prosty. Scenarzyści regularnego
ongoingu współpracują z wówczas najbardziej obiecującymi nazwiskami na rynku,
by wspólnie tworzyć historyjki przedstawiające czytelnikom poprzedniczki Sary
Pezzini. Że-tak-to-ujmę wydanie zbiorcze ”Tales of the Witchblade vol. 1”
pokazuje tylko, jak bardzo nietrafiony był to pomysł.
Zacznę
jednak trochę nie w moim stylu, ponieważ od warstwy graficznej. Zagadka: jak
sądzicie, czego można oczekiwać po komiksie, który wita nas taką ilustracją?
Niemal naga
Sara Pezzini (która notabene nie pojawia się w żadnym z obu zeszytów) w pozycji
nieśmiałej lolitki jasno sugeruje, by nie spodziewać się po rysownikach, a są
nimi wówczas jeszcze mało znani Tony Daniel oraz David Finch, czegoś ponad
dopasowanie się do obowiązującej w tamtym czasie normy przy rysowaniu postaci
kobiecych. Jako że sama Witchblade jest materiałem bardzo ”nośnym”, obaj
artyści bardzo mocno rywalizują ze sobą w kategorii ”ile bezsensownej i nic nie
wnoszącej do historii golizny można pokazać w komiksie o ratingu T?”. W mojej
ocenie wygrywa Tony Daniel, głównie dzięki tej oto planszy.
Mała
dygresja. Jeśli uważacie, że to co widać powyżej to już spora przesada, albo
taki rysownik jak Greg Land nic nie robi tylko przerysowuje w komiksach aktorki
z pornosów, zajrzyjcie tu mniej więcej za miesiąc. W kolejnym ”Z archiwum
Image” przedstawię Wam komiks z rysunkami kogoś, od kogo Land mógłby się uczyć,
a przegięcie wchodzi na zupełnie nowy poziom ;)
Wracając do
warstwy graficznej. Uczciwie przyznać trzeba, że widać tutaj, iż mamy do
czynienia z rysownikami nieprzeciętnymi. Zarówno Daniel jak i Finch pokazują
to, dzięki czemu koniec końców zostali gwiazdami Marvela oraz DC. Tyle tylko,
że pierwszy z wymienionych dużo bardziej poddaje się narzuconemu trendowi.
Finch dużo bardziej pokazuje swój charakterystyczny styl, jednocześnie osoby
obyte z ”Batman: Mroczny Rycerz” zauważą, że jeszcze nie jest w swojej
najmocniejszej formie. Mimo wszystko i tak są tą lepszą częścią licznej ekipy
stojącej za owym komiksem.
Za
scenariusz do ”Tales of the Witchblade vol. 1” odpowiadają Christina Z.
oraz David Wohl. Oboje w 1998 roku odpowiedzialni byli także za fabułę
regularnej serii w przygodami Sary Pezzini. Bardzo, bardzo mdłą dodajmy. Solowe
przygody nosicielki Witchblade zdobyły na początku ogromną popularność przede
wszystkim dzięki warstwie graficznej, zaś scenariusz po prostu nie przeszkadzał
w podziwianiu wygibasów symbolicznie ubranej heroiny. ”Witchblade”
jednak posiadało coś, czego tu zabrakło: fabularnej ciągłości z którą twórcy
jakoś sobie jeszcze radzili. Gdy jednak w omawianym dzisiaj komiksie za zadanie
mieli przedstawić właściwie całą historię postaci na 22 stronach, polegli
okrutnie. Pod względem fabularnym, ”Tales of the Witchblade vol. 1”
można stawiać za wzór nieudolności, braku jakichkolwiek pomysłów czy powodów
innych niż półnagie bohaterki, dla których komukolwiek chciałoby się sięgać po
kolejne odsłony. Pierwsza historia: dzielna pani pirat wpada w kłopoty,
odnajduje rękawicę Witchblade, łubudu, zwycięstwo. Druga historia: zamieńcie w
poprzednim zdaniu ”pirat” na ”szlachcianka” i voila – macie całą fabułę podaną
na tacy. Wspomniane już 22 strony na historię to bardzo mało miejsca. Nie każdy
scenarzysta jest w stanie stworzyć na takiej przestrzeni historię kompletną. Tu
się to nie udało zupełnie. Pierwsza historia cierpi na rzucającą się w oczy
zerową głębię postaci. Nie licząc jakoś jeszcze przedstawionej głównej
bohaterki w historii tej kręcą się tylko pionki, zaś niemalże karykaturalnie
przedstawiony przeciwnik nawet przez moment nie daje się poznać jako realne
zagrożenie.
W zupełnie
inną stronę poszła druga historia zawarta w ”Tales of the Witchblade vol. 1”.
Tu scenarzyści z kolei tak mocno skupili się na opisaniu charakteru głównej
bohaterki, że właściwie zapomnieli dodać coś innego. Ponownie dostajemy
nijakich przeciwników, a czytając całość można odnieść wrażenie, że jest ona
niekompletna. Historia tej nosicielki Witchblade jest pełna dziur, które być
może miały być załatane, ale biorą pod uwagę to, że Annabella Altavista
wspomniana została jeszcze tylko w trzech numerach serii ”Witchblade” i
to takich raczej numerycznie rozstrzelonych (#80, #92 oraz #100), trudno
oczekiwać by braki z jej biografii zostały należycie uzupełnione.
Jak już
wspomniałem, ”Tales of the Witchblade vol. 1” jest zdecydowanie
najdziwniejszym wydaniem zbiorczym w moich zasobach. Historia słaba, rysunki
ocierające się momentami o wymuszoną parodię i sposób wydania, który trudno
jakoś rozsądnie uzasadnić. Zalecam omijać szerokim łukiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz