czwartek, 10 września 2015

Z archiwum Image #19

Dzisiejsza odsłona ”Z archiwum Image” zainspirowana została przez osobę, która zapytała mnie niedawno o najdziwniejsze wydanie zbiorcze, jakie posiadam w swojej kolekcji. Nie pytajcie o genezę tego wątku, ponieważ wiąże się z nim długa, nudna i doprawiona procentami historia, lecz nie miałem żadnych wątpliwości co wskazać. Był to pierwszy tom ”Tales of the Witchblade”, który jakiś czas temu wpadł w moje ręce dzięki Allegro. Na pierwszy rzut oka nie ma się do czego przyczepić. Na okładce bowiem widnieją takie nazwiska jak Turner, Wohl, Daniel czy Finch. Co zatem sprawia, że komiks ten jest taki dziwny? Zasadniczo... wszystko.

Przede wszystkim, naprawdę trudno przez klawiaturę przechodzi mi pisanie o tym komiksie jako o wydaniu zbiorczym. Rzecz została wydana w 1998 roku, gdy studio Top Cow tak naprawdę dopiero eksperymentowało z wydawaniem trejdów i ”Tales of the Witchblade vol. 1” jest właśnie niczym innym jak sondowaniem preferencji czytelników. Jak inaczej można bowiem zbiór, na który składają się... dwa zeszyty. Tak, tak, wzrok Was nie myli. Komiks, któremu dzisiaj poświęcę kilkanaście zdań, składa się z 48 stron, a i tak został oprawiony w całkiem solidną, usztywnioną okładkę, a nawet posiada grzbiecik. Cena okładkowa: pięć dolarów. No kurcze, normalnie trejd pełną gębą :) Przypomnę że niejednokrotnie debiutujące komiksy od Image mają więcej stron i jednocześnie nie aspirują do miana wydania zbiorczego.

Jednakże nie tylko forma wydania, ale także zawartość komiksu sprawiają, że trudno opisać go innym słowem niż ”dziwny”. ”Tales of the Witchblade” to seria wydawana w latach 1996-2001. W ciągu tych sześciu lat ukazało się… dziewięć numerów. Powiedzieć o serii tej, że była trawiona opóźnieniami, to tak jakby nie stwierdzić nic. Sam zarys fabularny był prosty. Scenarzyści regularnego ongoingu współpracują z wówczas najbardziej obiecującymi nazwiskami na rynku, by wspólnie tworzyć historyjki przedstawiające czytelnikom poprzedniczki Sary Pezzini. Że-tak-to-ujmę wydanie zbiorcze ”Tales of the Witchblade vol. 1” pokazuje tylko, jak bardzo nietrafiony był to pomysł.

Zacznę jednak trochę nie w moim stylu, ponieważ od warstwy graficznej. Zagadka: jak sądzicie, czego można oczekiwać po komiksie, który wita nas taką ilustracją?
Niemal naga Sara Pezzini (która notabene nie pojawia się w żadnym z obu zeszytów) w pozycji nieśmiałej lolitki jasno sugeruje, by nie spodziewać się po rysownikach, a są nimi wówczas jeszcze mało znani Tony Daniel oraz David Finch, czegoś ponad dopasowanie się do obowiązującej w tamtym czasie normy przy rysowaniu postaci kobiecych. Jako że sama Witchblade jest materiałem bardzo ”nośnym”, obaj artyści bardzo mocno rywalizują ze sobą w kategorii ”ile bezsensownej i nic nie wnoszącej do historii golizny można pokazać w komiksie o ratingu T?”. W mojej ocenie wygrywa Tony Daniel, głównie dzięki tej oto planszy. 
Mała dygresja. Jeśli uważacie, że to co widać powyżej to już spora przesada, albo taki rysownik jak Greg Land nic nie robi tylko przerysowuje w komiksach aktorki z pornosów, zajrzyjcie tu mniej więcej za miesiąc. W kolejnym ”Z archiwum Image” przedstawię Wam komiks z rysunkami kogoś, od kogo Land mógłby się uczyć, a przegięcie wchodzi na zupełnie nowy poziom ;)

Wracając do warstwy graficznej. Uczciwie przyznać trzeba, że widać tutaj, iż mamy do czynienia z rysownikami nieprzeciętnymi. Zarówno Daniel jak i Finch pokazują to, dzięki czemu koniec końców zostali gwiazdami Marvela oraz DC. Tyle tylko, że pierwszy z wymienionych dużo bardziej poddaje się narzuconemu trendowi. Finch dużo bardziej pokazuje swój charakterystyczny styl, jednocześnie osoby obyte z ”Batman: Mroczny Rycerz” zauważą, że jeszcze nie jest w swojej najmocniejszej formie. Mimo wszystko i tak są tą lepszą częścią licznej ekipy stojącej za owym komiksem.

Za scenariusz do ”Tales of the Witchblade vol. 1” odpowiadają Christina Z. oraz David Wohl. Oboje w 1998 roku odpowiedzialni byli także za fabułę regularnej serii w przygodami Sary Pezzini. Bardzo, bardzo mdłą dodajmy. Solowe przygody nosicielki Witchblade zdobyły na początku ogromną popularność przede wszystkim dzięki warstwie graficznej, zaś scenariusz po prostu nie przeszkadzał w podziwianiu wygibasów symbolicznie ubranej heroiny. ”Witchblade” jednak posiadało coś, czego tu zabrakło: fabularnej ciągłości z którą twórcy jakoś sobie jeszcze radzili. Gdy jednak w omawianym dzisiaj komiksie za zadanie mieli przedstawić właściwie całą historię postaci na 22 stronach, polegli okrutnie. Pod względem fabularnym, ”Tales of the Witchblade vol. 1” można stawiać za wzór nieudolności, braku jakichkolwiek pomysłów czy powodów innych niż półnagie bohaterki, dla których komukolwiek chciałoby się sięgać po kolejne odsłony. Pierwsza historia: dzielna pani pirat wpada w kłopoty, odnajduje rękawicę Witchblade, łubudu, zwycięstwo. Druga historia: zamieńcie w poprzednim zdaniu ”pirat” na ”szlachcianka” i voila – macie całą fabułę podaną na tacy. Wspomniane już 22 strony na historię to bardzo mało miejsca. Nie każdy scenarzysta jest w stanie stworzyć na takiej przestrzeni historię kompletną. Tu się to nie udało zupełnie. Pierwsza historia cierpi na rzucającą się w oczy zerową głębię postaci. Nie licząc jakoś jeszcze przedstawionej głównej bohaterki w historii tej kręcą się tylko pionki, zaś niemalże karykaturalnie przedstawiony przeciwnik nawet przez moment nie daje się poznać jako realne zagrożenie.

W zupełnie inną stronę poszła druga historia zawarta w ”Tales of the Witchblade vol. 1”. Tu scenarzyści z kolei tak mocno skupili się na opisaniu charakteru głównej bohaterki, że właściwie zapomnieli dodać coś innego. Ponownie dostajemy nijakich przeciwników, a czytając całość można odnieść wrażenie, że jest ona niekompletna. Historia tej nosicielki Witchblade jest pełna dziur, które być może miały być załatane, ale biorą pod uwagę to, że Annabella Altavista wspomniana została jeszcze tylko w trzech numerach serii ”Witchblade” i to takich raczej numerycznie rozstrzelonych (#80, #92 oraz #100), trudno oczekiwać by braki z jej biografii zostały należycie uzupełnione.

Jak już wspomniałem, ”Tales of the Witchblade vol. 1” jest zdecydowanie najdziwniejszym wydaniem zbiorczym w moich zasobach. Historia słaba, rysunki ocierające się momentami o wymuszoną parodię i sposób wydania, który trudno jakoś rozsądnie uzasadnić. Zalecam omijać szerokim łukiem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz