Powyżej widzicie okładkę wydania zbiorczego, poniższy tekst powstał jednak w oparciu o dostępne w USA wydanie zeszytowe.
”Snapshot”
jest pierwszym przypadkiem w historii bloga, w którym recenzować będę komiks
tylko przedrukowany i przeredagowany przez Image Comics. Historia ta bowiem
pierwotnie ukazała się w brytyjskim magazynie ”2000AD” pod postacią ośmiu
dwunastostronicowych części, zaś dopiero potem jej autorzy uznali, że warto ją
pokazać także odbiorcom w Stanach. Znam co najmniej kilka osób, które dadzą mi
w łeb za to co teraz napiszę, ale forma publikowania ”2000AD” totalnie mi się
nie podoba i gdyby komiks ten nie ukazał się w barwach Image, pewnie w życiu
bym po niego nie sięgnął. Ale czy straciłbym dobrą historię?
Przyznajcie
się, każdy z Was najprawdopodobniej znalazł kiedyś coś wartościowego. Czytając
”Snapshot” trochę się śmiałem z samego siebie, ponieważ parę lat temu
wracając z pracy niedaleko pewnej dyskoteki, znalazłem zagubiony przez kogoś
telefon i najzwyczajniej w świecie go przygarnąłem. Niemal dokładnie to samo
przydarza się głównemu bohaterowi komiksu. Jake Dobson – młody chłopak
pracujący w sklepie z komiksami – popełnia jednak zdecydowany błąd i nie
pozbywa się karty pamięci. Przeglądając jej zawartość trafia na coś, co wkrótce
sprawi iż jego życie zawiśnie na włosku, ponieważ wplącze się w dość
skomplikowaną intrygę.
Andy Diggle
oraz Jock to autorzy, który nie pierwszy raz współpracowali ze sobą przy okazji
”Snapshot”. Ich wcześniejszym i znacznie bardziej znanym dziełem jest
”Losers” z DC Vertigo, które niestety nie przyjęło się na naszym rynku, gdy
pierwszy tom wydał Taurus. Wspominam o tym tytule dlatego, ponieważ to sympatia
jego względem nakłoniła mnie bym sięgnął po dzisiaj omawiany komiks. ”Snapshot”
zacznę omawiać od warstwy graficznej. Miniseria opublikowana została w wersji
czarno-białej, a więc zgodnej z oryginałem. Jeśli macie w swoich zbiorach już
pierwszy tom ”Wytches” z rysunkami Jocka, możecie mocno się zdziwić.
Pozbawiony kolorowych fajerwerków artysta ten wcale nie prezentuje się gorzej.
Cała miniseria zilustrowana została bardzo dynamicznie, a jednocześnie
czytelnie. Podobało mi się podczas lektury to, że rysownik bardzo mieszał
grafiką, przez co rozumiem to, iż na jednej stronie potrafił umieścić mnóstwo
szczegółów na drugim planie, by na kolejnej już tego nie robić. Całość jednak
wydawała się dobrze dopasowana do wizji scenarzysty, ponieważ momenty bardziej
oszczędne świetnie budowały klimat tajemnicy i niebezpieczeństwa. ”Snapshot”
to jeden z tych komiksów, które nie tracą nic na braku barw, ani raczej nic by
nie zyskał, gdyby został pokolorowany.
Trochę
inaczej jest ze scenariuszem. Andy Diggle niejednokrotnie już dawał poznawać mi
się z jak najlepszej strony. Nie tylko we wspomnianym już ”Losers”, ale również
w ”Uncanny” od Dynamite czy ”Daredevilu” od Marvela (chociaż tu ocena jego
pracy jest mocno podzielona). ”Snapshot” trudno również nie docenić… pod
pewnymi względami. Otóż trudno komiksowi odmówić świetnego tempa opowiadanej
historii. Andy Diggle pisze z wyczuciem i potrafi świetnie rozplanować sceny
akcji z tymi spokojniejszymi. Scenarzyście udało się także niemal do samego końca
utrzymać wysoki poziom emocji oraz uniknąć prostych i dających łatwo się
przewidzieć rozwiązań fabularnych. I wszystko byłoby naprawdę spoko, gdyby nie
pewien szkopuł. Chodzi mi o zawiązanie fabuły.
Niejednokrotnie
byliśmy już świadkami historii, których początkowy wątek skupia się na osobie,
która robi coś głupiego lub nieodpowiedzialnego i tym samym skupia na sobie
całe mnóstwo problemów. Nie inaczej jest w przypadku ”Snapshot”, lecz
tutaj wydaje mi się, że Andy Diggle trochę przesadził. Jest w pierwszym numerze
scena w sklepie komiksowym, w którym to Jake Dobson poznaje zawartość telefonu,
który znalazł. To co robi chwilę potem jest w mojej ocenie tak niewyobrażalnie
głupie i naiwne, że od tego momentu do samego końca liczyłem na to, że
scenarzysta albo w końcu się go pozbędzie, albo przynajmniej mocno
pokiereszuje. Nie zdradzę czy tak się stało, ale chyba nie w tym rzecz. Ja,
jako czytelnik, powinienem emocjonować się walką Jake’a o przetrwanie, lecz
jego głupota (i to aż dwukrotna zresztą) spowodowała, że wcale mu nie
kibicowałem. Nie wiem, może uznacie że czepiam się naprawdę nieistotnych
szczegółów, ale ta jedna scena z pierwszego numeru sprawiła, że całość ”Snapshot”
odbierałem najprawdopodobniej inaczej niż powinienem.
Jak już
wcześniej wspomniałem, jeden zeszyt miniserii składa się z dwóch rozdziałów
opublikowanych przez ”2000AD”. Nie wiem czy twórcy przerabiali coś w swoim
komiksie, by dopasować go do standardów panujących w USA (przy czym
przypuszczam że nie), ale nie musicie obawiać się tego, że każdy zeszyt w
połowie ma jakiś cliffhanger. Generalnie ”Snapshot” jest historią
odznaczającą się bardzo płynnymi przejściami między rozdziałami i z pewnością
lepiej widać to w wydaniu zbiorczym. Gdy kupowałem zeszyty, które na szczęście
wychodziły regularnie co miesiąc, raz czy dwa razy złapałem się na tym, że
przewracałem stronę w poszukiwaniu kolejnej planszy komiksu, bo przecież nie
było cliffhangera! :)
W wydaniach
zeszytowych próżno było szukać dodatków. jedynie na końcu ostatniej odsłony ”Snapshot”
twórcy umieścili rozwiązanie konkursu, który wówczas ogłosili. Kolejne rozdziały
jednak były wydawane zaskakująco fajnie, ponieważ czuć było iż zdecydowano się
na nieco grubszy papier niż w innych zeszytach. I znów muszę tu stwierdzić, że
nie wiem czy sytuacja powtórzyła się w wydaniu zbiorczym.
Generalnie jednak
chciałbym polecić Wam lekturę ”Snapshot”, jako dobrego, niedługiego i
zarazem niedrogiego komiksu, przy którym możecie nieźle się bawić. Pomimo mojej
awersji do zachowań głównego bohatera, całkiem nieźle bawiłem się zarówno
podczas pierwszej lektury, jak i przypominając sobie ten komiks na potrzeby
niniejszego tekstu, który to właśnie kończę wystawiając ocenę 4+/6
"Snapshot vol. 1" możecie zakupić w ATOM Comics
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz