Dziś, zgodnie z wcześniejszą obietnicą, kontynuuję opowiadanie o zakręconych losach serii "StormWatch vol. 1". Tym razem na tapetę biorę tę odsłonę serii, która wzięła udział w ambitnym i oczywiście częściowo nieudanym wydarzeniu o nazwie "Images of Tomorrow".
Na początku
1994 roku, gdy Image Comics ostatecznie oddzieliło się od Malibu Comics – z którym
dzieliło kanały dystrybucyjne – i mocno osiadło na komiksowym rynku, ktoś
rzucił interesującym pomysłem. Niestety, dziś trudno jest rozliczyć tę osobę,
ponieważ historia zapomniała jego imienia. Nie był to jednak Rob Liefeld ;)
Niemniej jeden z pracowników Extreme Studios zaproponował, by komiksy z oferty
Image Comics przeskoczyły do przyszłości. Ale nie tylko fabularnie, lecz
także... wydawniczo. Zaintrygowani?
Tak właśnie
narodził się projekt ”Images of Tomorrow”. Polegał on na tym, by twórcy
poszczególnych serii zastosowali w nich trik, polegający na przeniesieniu
swoich bohaterów w przyszłość w specjalnych, 25 numerach swoich serii. Wspomniany
przed chwilą Rob Liefeld oczywiście zapalił się do realizacji tej idei i
przeznaczył do akcji dwa swoje tytuły. Reszta założycieli Image Comics nie była
pewna słuszności tego kroku i kolejno wycofywali się z udziału w ”Images of
Tomorrow”. Jako jedyny nie uczynił tego Jim Lee, który również nie był zbytnim
zwolennikiem tegoż pomysłu, lecz jednocześnie miał przeczucie, że może to się udać.
Ostatecznie postanowił, że do projektu dołączy swoje ”StormWatch” –
tytuł ważny z punktu widzenia uniwersum, lecz sprzedający się nieco poniżej
oczekiwań. Liczył, że wspomoże to w jego promocji.
Założenia ”Images
of Tomorrow” były proste: w jednym z numerów swoich serii twórcy umieszczają
postać Timespana, który przenosi jakąś postać w przyszłość, do 25 zeszytu
danego tytułu, lub też po prostu i bez uzasadnienia akcja skacze do przodu. I tak
oto czytelnicy mogli sięgnąć po ”Bloodstrike #25” miesiąc po premierze
#10, ”Brigade #25” – po #20, zaś ”StormWatch #25” – po #9. Zanim wezmę
na tapetę ten ostatni, warto wspomnieć o tym, co oczywiście poszło nie tak. Nietrudno
się domyślić, że swoje oczy skierować musimy w kierunku Extreme Studios Roba
Liefelda. Otóż oba jego tytuły, które wzięły udział w ”Images of Tomorrow”
skasowano na numerach 22. Oznacza to, że w numeracji woluminów obu tych serii
jest wyrwa. Nie przeszkadzało to jednak Liefeldowi zaliczyć nieistniejących
zeszytów serii ”Bloodstrike” w poczet tworów jak najbardziej realnych,
gdy restartował swoje studio w 2012 roku i raz za razem zadziwiał czytelników
bardzo karkołomna matematyką.
Wróćmy jednak
do ”StormWatch #25”, jedynej serii, która obyła się bez dziur w
numeracji i w miarę dobrym zdrowiu dotarła do 50 numeru. Nie mam zielonego
pojęcia, jak akcję ”Images of Tomorrow” przeprowadzono w tytułach Roba
Liefelda, lecz przypuszczam, że podobnie źle jak tutaj. Otóż dziś omawiany to
jeden, wielki spoiler. To chyba nikogo nie dziwi, prawda? W końcu takie było
założenie projektu. Fabularnie bez rewelacji – Timespan przenosi Jacksona Kinga
w przyszłość, by ukazać mu walkę nieco przerobionych StormWatch z niejakim
Despotem i stojącymi u jego boku Wanguard. Wielki zły okazuje się być ojcem
Kinga, następuje łubudu, potem kolejne i jeszcze jedno, Jackson wraca do swoich
czasów, cliffhanger, koniec.
Z punktu
widzenia czytelnika, gdybym sięgnął po ”StormWatch #25” w maju 1994
roku, najprawdopodobniej wściekłbym się potężnie. Nawet przy założeniu, że to
co przeczytałem spodobałoby mi się, do czego absolutnie się nie przyznaję,
zeszyt ten rujnuje całą ewentualną radość z lektury... numerów #10-24, które w
tym momencie stają się przydługim wstępem do tego, co pokazano nam na łamach specjalnego
zeszytu. Jestem ciekaw, ile osób zrezygnowało z kupowania ”StormWatch”,
skoro już i tak znali najważniejsze rzeczy, które wydarzą się w trakcie całego roku
wydawniczego?
Gdyby jeszcze
ta historia była wciągająca lub dobrze narysowana. Nic z tego! Steven T. Seagle
oraz Scott Clark przechodzili samych siebie, by odrzucić czytelnika. Ten pierwszy
przy pomocy najgorszej jakości scenariusza, wypełnionym po brzegi czerstwymi
dialogami, kretyńskimi zachowaniami poszczególnych postaci oraz wydumanymi i
totalnie niezaskakującymi zwrotami akcji (z deserem pod postacią ostatniej
strony), zaś ekstremalne popisy drugiego możecie podziwiać powyżej i poniżej. Słowa
uznania także dla kolorysty – Trevora Scotta – który na okładce przyozdobił
Despota w świecące sutki.
Jako
ciekawostkę dodam, że debiutujący na łamach omawianego dzisiaj zeszytu Fiend,
już w kolejnych numerach serii występował pod pseudonimem Pagan, ze względu na
zbieżność ksywek z jedną z postaci wykreowanych przez Erika Larsena na potrzeby
”Savage Dragona”. Jest to o tyle zabawne, ponieważ na tylnej stronie
okładki nazwa Field widnieje z amerykańskim znakiem towarowym. Chyba ktoś się pospieszył
;)
Na sam
koniec zaspoileruję nieco następną, jubileuszową odsłonę ”Z archiwum Image”. Ostatnim
razem oraz dziś poużywałem sobie trochę na tym tytule. Ostatnia część cyklu
poświęconego ”StormWatch” będzie jednak inna, ponieważ znajdzie się w
niej sporo chwalenia. I to powtórnego, gdyż pisałem o komiksie tym już 7
maja 2014 roku na łamach tej właśnie rubryki ;)
Tymczasem ”StormWatch
#25” to kupa jakich mało. 1/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz