wtorek, 26 stycznia 2016

The Red Wing vol. 1 (Jonathan Hickman/Nick Pitarra)

Jonathan Hickman zwrócił na siebie uwagę wydawnictwa Marvel w momencie, gdy wydał kilka świetnych autorskich komiksów w barwach Image. Zakotwiczył w domu pomysłów i z powodzeniem pisał takie tytuły jak ”Secret Warrirors” czy ”Fantastic Four”. W 2011 roku zapragnął jednak powrotu do tworzenia autorskich tytułów i zanim światło dzienne ujrzały takie tytułu jak recenzowane na blogu ”The Manhattan Projects” czy dość mocno chwalone ”East of West”, światło dzienne ujrzała jeszcze mniej dziś znana miniseria ”The Red Wing”. Dlaczego słuch po niej zaginął? Spróbuję odpowiedzieć na to pytanie w recenzji.

W przyszłości podróże w czasie zostały odkryte, lecz znalazły zastosowanie jedynie w wojsku. Wszystko to z powodu mechanicznych stworów, które opanowały przeszłość. Głównymi bohaterami komiksu są piloci drugiej generacji, których zadaniem jest cofać się w czasie, by walczyć o losy ludzkości. Ukrywają oni fakt, że są potomkami przedstawicieli pierwszej generacji, okrytej hańbą ze względu na liczne porażki. Jedno z nich – chłopak o imieniu Dominic – podczas jednej z misji przenosi się w czasie zbyt daleko, co stanowi początek jego wielkiej przygody.

Pierwszy rozdział ”The Red Wing” intryguje i zachęca do szybkiej lektury kolejnych. Jonathan Hickman szybko i dość zarysowuje ciekawy świat oraz panujące w nim realia, a także nakreśla charakter poszczególnych bohaterów. Później zaczyna się to, do czego scenarzysta przyzwyczaił już czytelników jego dzieł – zabawa formą. Komiks nie obfituje w infografiki jak na przykład ”The Nightly News”, lecz pojawiają się tu sceny nietypowe, całkiem nieźle wplecione w fabułę. Tu jednak pojawia się wobec nich pewien mój zarzut, o którym napiszę trochę później. teraz czas na dalszy ciąg chwalenia.

Przeglądając ”The Red Wing” i zestawiając je sobie z ”The Manhattan Projects”, ciężko jest pojąć, że oba te tytuły rysuje ten sam artysta. Nick Pitarra na łamach dzisiaj ocenianego komiksu radzi sobie fenomenalnie i zarazem jakże inaczej od tego, co prezentuje na łamach drugiej z wymienionych serii. ”The Red Wing” obfituje w szczegółowe, dokładnie narysowane i przede wszystkim robiące ogromne wrażenie sceny. Przy wielu kadrach zatrzymywałem się na dłuższą chwilę, by móc nacieszyć oczy niesamowitymi rysunkami. Bardzo spodobał mi się także, chociaż tu akurat dopatruję się większej roli Hickmana, design statków kosmicznych czy skafandrów pilotów. Był on niespodziewanie prosty, by nie powiedzieć wręcz archaiczny. Bardzo mocno kontrastowało z innymi elementami świata przedstawionego, wyraźnie futurystycznymi, lecz dzięki zabiegom rysownika, nie mogę uznać tego za wadę. Z jakiegoś powodu wydało się to naturalne i adekwatne.

W czym więc tkwi problem, jaki mam z ”The Red Wing”? przede wszystkim w końcówce komiksu. Jonathan Hickman przez trzy zeszyty świetnie buduje wykreowany przez siebie świat i konsekwentnie popycha fabułę do przodu. Z czasem historia o pilotach walczących o przyszłość ludzkości schodzi nieco na dalszy plan, zaś komiks coraz mocniej zaczyna traktować o rodzinie oraz pewnego typu paradoksach czasowych, których w tym świecie miało jednak nie być. Historia z całą pewnością nie jest głupia, wymaga odrobiny myślenia i ma drugie dno. To oczywiście jego wielka zaleta. Jednak już końcówka trzeciego zeszytu mocno sugeruje, że scenarzysta ma naprawdę sporo wątków otwartych i być może nie wszystkie doczekają się należytego zakończenia. Niestety, przynajmniej w moim przypadku, obawy te znalazły swoje potwierdzenie. Ostatni rozdział ”The Red Wing” sprawia wrażenie napisanego tak, jakby ktoś przypomniał Hickmanowi, że ma do dyspozycji nie pięć, a ledwie cztery zeszyty. W ten oto sposób udaje się doprowadzić wszystkie elementy fabuły do końca, ale trudno zarazem nie czuć rozczarowania, wynikającego głównie ze skakania po łebkach. Główny zły miniserii kończy w sposób nieprzystający do tego, jak był prezentowany jeszcze kilkanaście stron wcześniej. Zaś rozwiązanie losów głównego bohatera miniserii sprawia uczucie strasznie naciąganego. Zarzuty te powtarzają się często w opiniach osób, które sięgnęły po ”The Red Wing” i niestety nie potrafię się z nimi nie zgodzić. Jonathan Hickman przyzwyczaił nas do tego, że niektóre jego rozwiązania fabularne mają zmusić czytelnika do chwili pomyślunku oraz stworzenia własnej interpretacji. I to najczęściej całkowicie zdaje egzamin, lecz w przypadku dzisiaj omawianego komiksu, naprawdę ciężko pozbyć się wrażenia, że na coś zabrakło scenarzyście miejsca.

Tego być może byłoby nieco więcej, gdyby nie pewna scena z pierwszego rozdziału ”The Red Wing”. Jest to stanowiący osiem stron i zbudowany z czterech dwustonnicowych wielkich kadrów fragment, przedstawiający... dryfujący w przestrzeni kosmicznej statek. Bez żadnych dialogów, otrzymujemy jedynie czarne plansze z przesuwającym się niespiesznie elementem. Nie wiem, być może ma ona jakieś inne znaczenie, za wyjątkiem budowania klimatu, którego nie dostrzegłem. W chwili obecnej jednak stanowi ona dla mnie zabranie miejsca, które scenarzysta mógł poświęcić na lepsze rozbudowanie tych wątków, które na koniec ostatecznie nie doczekały się satysfakcjonującego zakończenia.

The Red Wing” wzbogacono o sześć stron dodatków, które jednak stanowią jedynie kilka stworzonych komputerowo projektów statków, jakie pojawiają się na łamach komiksu. Podobnie jak recenzowany jakiś czas temu, drugi tom ”Low” Ricka Remendera, także i ten tom cierpi na przypadłość bycia droższym, niż łącznie przyszłoby nam zapłacić za składające się na niego zeszyty. To oczywiście wada, która jednak nie doskwierała mi tak mocno, ponieważ ”The Red Wing” kupiłem okazyjnie na festiwalu w Łodzi. Warto jednak o tym wspomnieć chociażby ze względu na to, że zeszyty wciąż są dostępne i być może niektórzy z Was zdecydują się zaoszczędzić tego dolara ;)

Pytanie tylko czy warto? Moim zdaniem ”The Red Wing” mimo wszystko nie jest komiksem całkowicie godnym polecenia. Pozycja ta daleka jest od nazwania jej słabą, lecz nie zmienia to faktu, że w dorobku Jonathana Hickmana ciężko doszukać się czegoś, co zostawiłoby czytelnika z uczuciem nie do końca udanej roboty, tak jak w moim przypadku zrobiło to właśnie ”The Red Wing”. Z drugiej strony jednak ogromny plus należy się dla Nicka Pitarry, znacznie tu lepszego niż chociażby na łamach ”The Manhattan Projects”. Wiernym fanom Hickmana spodoba się na pewno, reszcie, jak wydaje mi się, już niekoniecznie. Moja ocena to 3+/6

"The Red Wing vol. 1" do kupienia w ATOM Comics

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz