Jonathan
Hickman zwrócił na siebie uwagę wydawnictwa Marvel w momencie, gdy wydał kilka
świetnych autorskich komiksów w barwach Image. Zakotwiczył w domu pomysłów i z
powodzeniem pisał takie tytuły jak ”Secret Warrirors” czy ”Fantastic Four”. W
2011 roku zapragnął jednak powrotu do tworzenia autorskich tytułów i zanim
światło dzienne ujrzały takie tytułu jak recenzowane na blogu ”The Manhattan
Projects” czy dość mocno chwalone ”East of West”, światło dzienne
ujrzała jeszcze mniej dziś znana miniseria ”The Red Wing”. Dlaczego
słuch po niej zaginął? Spróbuję odpowiedzieć na to pytanie w recenzji.
W
przyszłości podróże w czasie zostały odkryte, lecz znalazły zastosowanie
jedynie w wojsku. Wszystko to z powodu mechanicznych stworów, które opanowały
przeszłość. Głównymi bohaterami komiksu są piloci drugiej generacji, których
zadaniem jest cofać się w czasie, by walczyć o losy ludzkości. Ukrywają oni
fakt, że są potomkami przedstawicieli pierwszej generacji, okrytej hańbą ze
względu na liczne porażki. Jedno z nich – chłopak o imieniu Dominic – podczas
jednej z misji przenosi się w czasie zbyt daleko, co stanowi początek jego
wielkiej przygody.
Pierwszy
rozdział ”The Red Wing” intryguje i zachęca do szybkiej lektury
kolejnych. Jonathan Hickman szybko i dość zarysowuje ciekawy świat oraz
panujące w nim realia, a także nakreśla charakter poszczególnych bohaterów.
Później zaczyna się to, do czego scenarzysta przyzwyczaił już czytelników jego
dzieł – zabawa formą. Komiks nie obfituje w infografiki jak na przykład ”The
Nightly News”, lecz pojawiają się tu sceny nietypowe, całkiem nieźle
wplecione w fabułę. Tu jednak pojawia się wobec nich pewien mój zarzut, o
którym napiszę trochę później. teraz czas na dalszy ciąg chwalenia.
Przeglądając
”The Red Wing” i zestawiając je sobie z ”The Manhattan Projects”,
ciężko jest pojąć, że oba te tytuły rysuje ten sam artysta. Nick Pitarra na
łamach dzisiaj ocenianego komiksu radzi sobie fenomenalnie i zarazem jakże
inaczej od tego, co prezentuje na łamach drugiej z wymienionych serii. ”The
Red Wing” obfituje w szczegółowe, dokładnie narysowane i przede wszystkim
robiące ogromne wrażenie sceny. Przy wielu kadrach zatrzymywałem się na dłuższą
chwilę, by móc nacieszyć oczy niesamowitymi rysunkami. Bardzo spodobał mi się
także, chociaż tu akurat dopatruję się większej roli Hickmana, design statków
kosmicznych czy skafandrów pilotów. Był on niespodziewanie prosty, by nie
powiedzieć wręcz archaiczny. Bardzo mocno kontrastowało z innymi elementami
świata przedstawionego, wyraźnie futurystycznymi, lecz dzięki zabiegom
rysownika, nie mogę uznać tego za wadę. Z jakiegoś powodu wydało się to
naturalne i adekwatne.
W czym więc
tkwi problem, jaki mam z ”The Red Wing”? przede wszystkim w końcówce
komiksu. Jonathan Hickman przez trzy zeszyty świetnie buduje wykreowany przez
siebie świat i konsekwentnie popycha fabułę do przodu. Z czasem historia o
pilotach walczących o przyszłość ludzkości schodzi nieco na dalszy plan, zaś
komiks coraz mocniej zaczyna traktować o rodzinie oraz pewnego typu paradoksach
czasowych, których w tym świecie miało jednak nie być. Historia z całą
pewnością nie jest głupia, wymaga odrobiny myślenia i ma drugie dno. To oczywiście
jego wielka zaleta. Jednak już końcówka trzeciego zeszytu mocno sugeruje, że
scenarzysta ma naprawdę sporo wątków otwartych i być może nie wszystkie doczekają
się należytego zakończenia. Niestety, przynajmniej w moim przypadku, obawy te
znalazły swoje potwierdzenie. Ostatni rozdział ”The Red Wing” sprawia
wrażenie napisanego tak, jakby ktoś przypomniał Hickmanowi, że ma do dyspozycji
nie pięć, a ledwie cztery zeszyty. W ten oto sposób udaje się doprowadzić
wszystkie elementy fabuły do końca, ale trudno zarazem nie czuć rozczarowania,
wynikającego głównie ze skakania po łebkach. Główny zły miniserii kończy w
sposób nieprzystający do tego, jak był prezentowany jeszcze kilkanaście stron
wcześniej. Zaś rozwiązanie losów głównego bohatera miniserii sprawia uczucie
strasznie naciąganego. Zarzuty te powtarzają się często w opiniach osób, które
sięgnęły po ”The Red Wing” i niestety nie potrafię się z nimi nie
zgodzić. Jonathan Hickman przyzwyczaił nas do tego, że niektóre jego
rozwiązania fabularne mają zmusić czytelnika do chwili pomyślunku oraz
stworzenia własnej interpretacji. I to najczęściej całkowicie zdaje egzamin,
lecz w przypadku dzisiaj omawianego komiksu, naprawdę ciężko pozbyć się
wrażenia, że na coś zabrakło scenarzyście miejsca.
Tego być
może byłoby nieco więcej, gdyby nie pewna scena z pierwszego rozdziału ”The
Red Wing”. Jest to stanowiący osiem stron i zbudowany z czterech
dwustonnicowych wielkich kadrów fragment, przedstawiający... dryfujący w
przestrzeni kosmicznej statek. Bez żadnych dialogów, otrzymujemy jedynie czarne
plansze z przesuwającym się niespiesznie elementem. Nie wiem, być może ma ona
jakieś inne znaczenie, za wyjątkiem budowania klimatu, którego nie dostrzegłem.
W chwili obecnej jednak stanowi ona dla mnie zabranie miejsca, które
scenarzysta mógł poświęcić na lepsze rozbudowanie tych wątków, które na koniec ostatecznie
nie doczekały się satysfakcjonującego zakończenia.
”The Red
Wing” wzbogacono o sześć stron dodatków, które jednak stanowią jedynie
kilka stworzonych komputerowo projektów statków, jakie pojawiają się na łamach
komiksu. Podobnie jak recenzowany jakiś czas temu, drugi tom ”Low” Ricka
Remendera, także i ten tom cierpi na przypadłość bycia droższym, niż łącznie
przyszłoby nam zapłacić za składające się na niego zeszyty. To oczywiście wada,
która jednak nie doskwierała mi tak mocno, ponieważ ”The Red Wing”
kupiłem okazyjnie na festiwalu w Łodzi. Warto jednak o tym wspomnieć chociażby ze
względu na to, że zeszyty wciąż są dostępne i być może niektórzy z Was
zdecydują się zaoszczędzić tego dolara ;)
Pytanie tylko
czy warto? Moim zdaniem ”The Red Wing” mimo wszystko nie jest komiksem całkowicie
godnym polecenia. Pozycja ta daleka jest od nazwania jej słabą, lecz nie
zmienia to faktu, że w dorobku Jonathana Hickmana ciężko doszukać się czegoś,
co zostawiłoby czytelnika z uczuciem nie do końca udanej roboty, tak jak w moim
przypadku zrobiło to właśnie ”The Red Wing”. Z drugiej strony jednak
ogromny plus należy się dla Nicka Pitarry, znacznie tu lepszego niż chociażby na
łamach ”The Manhattan Projects”. Wiernym fanom Hickmana spodoba się na
pewno, reszcie, jak wydaje mi się, już niekoniecznie. Moja ocena to 3+/6
"The Red Wing vol. 1" do kupienia w ATOM Comics
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz