niedziela, 1 maja 2016

Chew #4: Flambirowanie (John Layman/Rob Guillory)

Poprzedni tom ”Chew” nie podobał mi się aż tak bardzo jak dwa pierwsze, lecz pozostawił nas on z bardzo interesującym cliffhangerem, przez co czekanie na kolejną odsłonę serii dłużyło mi się niesamowicie. W końcu nadszedł dzień, w którym położyłem łapska na ”Flambirowaniu”. Czy tym razem komiks spełnił moje oczekiwania?

Czwarta odsłona cyklu autorstwa Johna Laymana i Roba Guillory’ego skupia się przede wszystkim na rozwinięciu znanego nam już nieco świata. Co prawda najważniejsze wydają się być tajemnicze znaki, które nagle pojawiły się na niebie, lecz tak naprawdę ”Flambirowanie” to zbiór dość luźno powiązanych ze sobą historii, które oczywiście dokładają kolejne elementy do większej całości. Jednocześnie dają nam one okazję, by przyjrzeć się nieco bliżej poznanym już postaciom, jak i wprowadzić zupełnie nowe, jeszcze bardziej odjechane.

Tak, to słowo idealnie oddaje moje uczucia wobec czwartego tomu ”Chew”. Trudno bowiem uważać cokolwiek innego o coraz bardziej zaskakujących pomysłach niczym nieskrępowanego umysłu Johna Laymana, który to twórca i tym razem przedstawia kolejne zaskakujące wątki. I tak oto dzięki ”Flambirowaniu” możemy dowiedzieć się o istnieniu Wjedzącego, który im więcej zje, tym jest mądrzejszy. Okaże się także, że bitwa na jedzenie w szkolnej stołówce może z czasem przerodzić się w aferę o... kosmicznej skali. Przekonamy się także, że o Toni Chu dowiedzieliśmy się dotąd zdecydowanie za mało, a jej brat i jego partner przeżyją (lub też nie) także niezwykłą przygodę w towarzystwie wielu kobiet i jednego kurczaka. Kto wie, czy nie najgroźniejszego z nich wszystkich. I uwierzcie mi, to nie wszystko, co przygotowali dla nas twórcy.

Najnowsza odsłona cyklu publikowanego przez wydawnictwo Mucha Comics to nie tylko festiwal interesujących fabuł (do których zresztą zaraz wrócę), ale także cała masa popkulturowych odniesień. ”Flambirowanie” ma w sobie ich jak dotąd chyba najwięcej, a sądzę, że nie wszystko wyłapałem. Tym razem Layman i Guillory kilkukrotnie pokazali, że są fanami serialu ”Fringe: Na granicy światów” (bueeeech na ten paskudny, spoilerowy, polski tytuł), a uważne oko z pewnością wyłapie sporo innych smaczków. Tych najwięcej znajdziecie w czwartym rozdziale dzisiaj omawianego tomu, który w oryginale był dziewiętnastym zeszytem serii. Jest to dla mnie spora zaleta, ponieważ czwartą odsłonę ”Chew” można spokojnie przeczytać kilka razy – raz (lub więcej) dla samej historii i kolejny, by wyłapywać wszystkie easter eggi.

Ale nie samymi smaczkami czytelnik żyje. Czwarty tom ”Chew” prezentuje ponadto zbiór po prostu dobrze rozpisanych historii. Layman i Guillory zachowali w nich wszystko to, co stało się szybko znakiem rozpoznawczym ich cyklu. Mamy tu więc zatem sporą dawkę dobrego humoru, świetnie i całkiem wiarygodnie rozpisane postacie, mnóstwo zaskoczeń i... Poyo ;) Zdecydowanie najlepszym rozdziałem ”Flambirowania” jest moim zdaniem ten poświęcony wspólnej akcji z agentkami USDA. Tak sporej dawki zabawnej, czystej parodii już dawno nie miałem w swoich rękach. Z drugiej zaś strony, przygoda Tony’ego w towarzystwie jego siostry, która dotąd szczególnie mnie do siebie nie przekonała, wypadła również bardzo sympatycznie. Cieszy także fakt, że twórcy systematycznie rozwijają prowadzone przez siebie postacie. W omawianym dzisiaj komiksie swoje pięć minut dostaje także Mason czy reszta zakręconej familii Tony’ego i w żadnym przypadku nie można powiedzieć, by występy te były wpychane siłowo do komiksu. Twórcy ”Chew” umiejętnie prowadzą fabułę, ponieważ jednocześnie serwują nam bardzo dobre, pojedyncze historie, a ponadto w każdej z nich dorzucają coś do głównego wątku, byśmy nawet przez moment nie mieli okazji o nim zapomnieć.

Graficznie komiks nie różni się niczym od poprzednich odsłon, co z pewnością dla części z Was jest dobrą, a dla części zła wiadomością. W moim przypadku z Robem Guillorym jest podobnie jak z Charlie Adlardem. Nie uważam, by obaj byli wybitnymi rysownikami. Właściwie to ciężko jest mi go określić nawet mianem ”dobrego artysty”. Jednakże do jego specyficznego stylu już jakiś czas temu przywykłem i dziś mi po prostu nie przeszkadza. Co więcej, nie umiem już sobie nawet wyobrazić ”Chew” z kimkolwiek innym, ponieważ co by o Guillorym nie napisać, niewątpliwie odcisnął on odczuwalne piętno na tym komiksie.

Niestety tom opublikowany przez Mucha Comics nie zawiera żadnych dodatków. W oryginale też ich chyba nie było, więc winy wydawcy tu nie ma. Oprócz tego, jak zwykle nie mam żadnych zarzutów. Twarda oprawa, gładki i miły w dotyku papier, a wszystko to w niewysokiej cenie okładkowej. Biorąc pod uwagę pojawiające się tu i ówdzie zniżki, wygląda to bardzo atrakcyjnie.

Po małym wahaniu formy, jakim był dla mnie trzeci tom cyklu, ”Chew” powróciło na właściwe tory. Ponownie niebywale dobrze bawiłem się podczas lektury i znów moja wiara w ten tytuł została przywrócona. Nie żeby tam znowu jakoś mocno się chwiała, lecz po trzecim tomie nie jarałem się myślą o kolejnym tak jak teraz. Bez wahania oceniam ”Flambirowanie” na 5/6

"Chew #4: Flambirowanie" do kupienia w ATOM Comics oraz sklepie Mucha Comics

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz