Poprzedni tom ”Chew” nie podobał mi się aż tak bardzo
jak dwa pierwsze, lecz pozostawił nas on z bardzo interesującym cliffhangerem,
przez co czekanie na kolejną odsłonę serii dłużyło mi się niesamowicie. W końcu
nadszedł dzień, w którym położyłem łapska na ”Flambirowaniu”. Czy tym
razem komiks spełnił moje oczekiwania?
Czwarta odsłona cyklu autorstwa Johna Laymana i Roba
Guillory’ego skupia się przede wszystkim na rozwinięciu znanego nam już nieco
świata. Co prawda najważniejsze wydają się być tajemnicze znaki, które nagle
pojawiły się na niebie, lecz tak naprawdę ”Flambirowanie” to zbiór dość
luźno powiązanych ze sobą historii, które oczywiście dokładają kolejne elementy
do większej całości. Jednocześnie dają nam one okazję, by przyjrzeć się nieco
bliżej poznanym już postaciom, jak i wprowadzić zupełnie nowe, jeszcze bardziej
odjechane.
Tak, to słowo idealnie oddaje moje uczucia wobec czwartego
tomu ”Chew”. Trudno bowiem uważać cokolwiek innego o coraz bardziej
zaskakujących pomysłach niczym nieskrępowanego umysłu Johna Laymana, który to
twórca i tym razem przedstawia kolejne zaskakujące wątki. I tak oto dzięki ”Flambirowaniu”
możemy dowiedzieć się o istnieniu Wjedzącego, który im więcej zje, tym jest
mądrzejszy. Okaże się także, że bitwa na jedzenie w szkolnej stołówce może z
czasem przerodzić się w aferę o... kosmicznej skali. Przekonamy się także, że o
Toni Chu dowiedzieliśmy się dotąd zdecydowanie za mało, a jej brat i jego
partner przeżyją (lub też nie) także niezwykłą przygodę w towarzystwie wielu kobiet
i jednego kurczaka. Kto wie, czy nie najgroźniejszego z nich wszystkich. I
uwierzcie mi, to nie wszystko, co przygotowali dla nas twórcy.
Najnowsza odsłona cyklu publikowanego przez wydawnictwo
Mucha Comics to nie tylko festiwal interesujących fabuł (do których zresztą
zaraz wrócę), ale także cała masa popkulturowych odniesień. ”Flambirowanie”
ma w sobie ich jak dotąd chyba najwięcej, a sądzę, że nie wszystko wyłapałem.
Tym razem Layman i Guillory kilkukrotnie pokazali, że są fanami serialu
”Fringe: Na granicy światów” (bueeeech na ten paskudny, spoilerowy, polski
tytuł), a uważne oko z pewnością wyłapie sporo innych smaczków. Tych najwięcej
znajdziecie w czwartym rozdziale dzisiaj omawianego tomu, który w oryginale był
dziewiętnastym zeszytem serii. Jest to dla mnie spora zaleta, ponieważ czwartą
odsłonę ”Chew” można spokojnie przeczytać kilka razy – raz (lub więcej)
dla samej historii i kolejny, by wyłapywać wszystkie easter eggi.
Ale nie samymi smaczkami czytelnik żyje. Czwarty tom ”Chew”
prezentuje ponadto zbiór po prostu dobrze rozpisanych historii. Layman i
Guillory zachowali w nich wszystko to, co stało się szybko znakiem
rozpoznawczym ich cyklu. Mamy tu więc zatem sporą dawkę dobrego humoru,
świetnie i całkiem wiarygodnie rozpisane postacie, mnóstwo zaskoczeń i... Poyo
;) Zdecydowanie najlepszym rozdziałem ”Flambirowania” jest moim zdaniem
ten poświęcony wspólnej akcji z agentkami USDA. Tak sporej dawki zabawnej,
czystej parodii już dawno nie miałem w swoich rękach. Z drugiej zaś strony,
przygoda Tony’ego w towarzystwie jego siostry, która dotąd szczególnie mnie do
siebie nie przekonała, wypadła również bardzo sympatycznie. Cieszy także fakt,
że twórcy systematycznie rozwijają prowadzone przez siebie postacie. W
omawianym dzisiaj komiksie swoje pięć minut dostaje także Mason czy reszta
zakręconej familii Tony’ego i w żadnym przypadku nie można powiedzieć, by
występy te były wpychane siłowo do komiksu. Twórcy ”Chew” umiejętnie
prowadzą fabułę, ponieważ jednocześnie serwują nam bardzo dobre, pojedyncze
historie, a ponadto w każdej z nich dorzucają coś do głównego wątku, byśmy
nawet przez moment nie mieli okazji o nim zapomnieć.
Graficznie komiks nie różni się niczym od poprzednich
odsłon, co z pewnością dla części z Was jest dobrą, a dla części zła wiadomością.
W moim przypadku z Robem Guillorym jest podobnie jak z Charlie Adlardem. Nie uważam,
by obaj byli wybitnymi rysownikami. Właściwie to ciężko jest mi go określić
nawet mianem ”dobrego artysty”. Jednakże do jego specyficznego stylu już jakiś
czas temu przywykłem i dziś mi po prostu nie przeszkadza. Co więcej, nie umiem
już sobie nawet wyobrazić ”Chew” z kimkolwiek innym, ponieważ co by o Guillorym
nie napisać, niewątpliwie odcisnął on odczuwalne piętno na tym komiksie.
Niestety tom opublikowany przez Mucha Comics nie zawiera
żadnych dodatków. W oryginale też ich chyba nie było, więc winy wydawcy tu nie
ma. Oprócz tego, jak zwykle nie mam żadnych zarzutów. Twarda oprawa, gładki i
miły w dotyku papier, a wszystko to w niewysokiej cenie okładkowej. Biorąc pod
uwagę pojawiające się tu i ówdzie zniżki, wygląda to bardzo atrakcyjnie.
Po małym wahaniu formy, jakim był dla mnie trzeci tom cyklu,
”Chew” powróciło na właściwe tory. Ponownie niebywale dobrze bawiłem się
podczas lektury i znów moja wiara w ten tytuł została przywrócona. Nie żeby tam
znowu jakoś mocno się chwiała, lecz po trzecim tomie nie jarałem się myślą o
kolejnym tak jak teraz. Bez wahania oceniam ”Flambirowanie” na 5/6
"Chew #4: Flambirowanie" do kupienia w ATOM Comics oraz sklepie Mucha Comics
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz