Od czasu do
czasu na Allegro można wyszukać dość tanie komiksy sprzed kilkunastu lat. Gdy
kosztują one 3 lub 4 złote jakoś szczególnie nie zastanawiam się nad tym co to
właściwie jest. I wiecie co? Za te stosunkowo nieduże pieniądze wylicytowałem
komiks tak bardzo głupi, jak mocno badziewna jest jego okładka. A ponieważ nie
mogę sobie odmówić przyjemności popastwienia się nad pierwszym numerem ”Darkchylde
Remastered”, pierwotnie zaplanowany na dziś komiks przesuwam na przyszły
miesiąc.
Kilka zdań poświęcić trzeba dodatkom zawartym w ”Darkchylde Remastered”. Te zaczynają się od wstępu autorstwa Randy’ego Queena i sama jego treść w niczym nie powala, to uwagę przykuwa zdjęcie twórcy z fanami Darkchylde. Jesteście w stanie uwierzyć w to, że ten maksymalnie seksistowski i zarazem zwyczajnie idiotyczny komiks czytały także panie? Na zdjęciu na którym widać szesnaście osób naliczyłem ich siedem, z czego jedna z nich nawet przebrała się za Ariel. Innymi słowy, jest po prostu półnaga. Kolejne cztery strony to zbiór szkiców, później zresztą wykorzystanych w komiksie.
Najpierw
jednak krótki rys historyczny. Postać Darkchylde postała w 1996 roku na
potrzeby założonego przez Roba Liefelda wydawnictwa Maximum Press, które stało
się jednym z powodów wyrzucenia go z Image. Jej twórcą jest Randy Queen, który
stworzył istny hit i nieco później postanowił przenieść swój komiks do
należącego jeszcze do Image studia WildStorm. W 1997 roku opublikował tam
komiks, który dziś opiszę.
”Darkchylde
Remastered”, jak sama nazwa wskazuje, to odświeżona wersja podobno trudno
dostępnej wówczas oryginalnej miniserii. Ukazały się trzy numery w czasie, gdy
Randy Queen w pocie czoła próbował wydać oryginalne ”Darkchylde #5”.
Zakładając, że można zaufać twórcy i zeszyt został jedynie przekolorowany i
poprawiono literówki, a sama treść pozostała niezmieniona, trzeba sobie zadać
proste pytanie: jakim cudem coś tak niebywale głupiego mogło w swoich czasach
stać się całkiem sporym hitem?
O czym
właściwie jest ten komiks? Poznajemy w nim Ariel Chylde. Nastolatka po raz
kolejny przeprowadziła się ze swoim ojcem w nowe miejsce i próbuje przystosować
się do otoczenia. Nie jest to dla niej proste, ponieważ jest chorobliwie
nieśmiała, a ponadto non stop śnią jej się potwory. Dziewczyna wkrótce
dowiaduje się, że to co uważa za sny to tak naprawdę wspomnienia, a ona sama
posiada moc zmieniania swojego ciała w monstra z nich pochodzące. I w sumie
tyle można wyciągnąć z fabuły pierwszego numeru tego cyklu i chociaż może nie
brzmi to aż tak źle, uwierzcie mi – to co zrobił Randy Queen to żenada
najniższych lotów.
Właściwie
to już widoczna powyżej okładka doskonale obrazuje czego możemy spodziewać się
po wnętrzu komiksu. Jeśli jednak jakimś cudem umknęło nam, iż dostaniemy coś na
poziomie mokrego fanfika dorastającego nastolatka, ostatecznie złudzeń powinna
pozbyć nas pierwsza plansza komiksu, która wygląda tak:
Gdyby
premierowa odsłona ”Darkchylde Remastered” została opublikowana dzisiaj,
a nie 18 lat temu, mogłaby zostać sztandarowym argumentem ludzi walczących z
seksizmem w komiksach i wtedy byłoby z tego więcej pożytku niż aktualne
szukanie dziury w czymś, gdzie jej po prostu nie ma. Ale to nie czas i miejsce
na tego typu offtopy. Wróćmy do fabuły komiksu. Tej... nie ma tu zbyt wiele.
Randy Queen co prawda na samym początku nakreśla jakieś podstawowe cechy charakteru
Ariel, ale potem zarówno kolejnymi dialogami, jak i przede wszystkim rysunkami,
obala wszystko co dotychczas opowiedział. W skrócie nakreślanie charakteru
ogranicza się do: samotna i nieśmiała. Najwięcej uczepić się trzeba tego
drugiego, ponieważ jak mamy uwierzyć w tę cechę Ariel, skoro przez pół numeru
porusza się właściwie półnaga, a gdy popularny chłopak ze szkoły zaprasza ją na
randkę, ta wygląda i przez moment zachowuje się tak, jakby za minutę miała mu
wskoczyć do łóżka?
Nie ma się
co oszukiwać – jakakolwiek fabuła w ”Darkchylde Remastered” to tylko
pretekst do tego, by w maksymalny możliwy dla ratingu teen plus sposób rozebrać
Ariel. I Randy Queen momentami nawet się z tym nie kryje, tworząc sceny
kompletnie pozbawione sensu. Idealnym przykładem jest nakreślenie charakteru
Roberta Chylde. Ojciec Ariel na początku zeszytu jest dość chłodnym, ale
dbającym o swoją córkę ojcem. Kilkanaście stron później wbiega on z szaleńczym
spojrzeniem do jej pokoju, by ją zgwałcić. Z jakiego powodu? Treść komiksu mówi
nam: bo tak. Bo trzeba było wymyślić coś, co rozbudzi ukryte moce Ariel.
Swoją drogą
fragment tej sceny też trzeba Wam pokazać. Pierwsza manifestacja mocy Ariel
polega na tym, że w gniewie zaczynają świecić jej się oczy. Wygląda to tak:
Zagadka: co
dzieję się z ubiorem bohaterki w momencie gdy w taki właśnie sposób manifestuje
ona swoją moc? Według Randy’ego Queena odpowiedź brzmi tak:
Kilka zdań poświęcić trzeba dodatkom zawartym w ”Darkchylde Remastered”. Te zaczynają się od wstępu autorstwa Randy’ego Queena i sama jego treść w niczym nie powala, to uwagę przykuwa zdjęcie twórcy z fanami Darkchylde. Jesteście w stanie uwierzyć w to, że ten maksymalnie seksistowski i zarazem zwyczajnie idiotyczny komiks czytały także panie? Na zdjęciu na którym widać szesnaście osób naliczyłem ich siedem, z czego jedna z nich nawet przebrała się za Ariel. Innymi słowy, jest po prostu półnaga. Kolejne cztery strony to zbiór szkiców, później zresztą wykorzystanych w komiksie.
Pamiętacie niedawne
afery o okładki ”Batgirl” czy ”Spider-Woman”? Naprawdę bardzo chciałbym dać egzemplarz
”Darkchylde Remastered” każdej osobie, która wówczas krzyczała o
seksistowskim traktowaniu tych bohaterek. Może wtedy przejrzeliby oni na oczy.
Ocena dla mnie jest oczywista: 1/6.
Ja nie krzyczałem o seksistowskim traktowaniu bohaterek komiksowych ale z checią chciałbym dostać od imć Lokusa Darkchylde Remastered :D
OdpowiedzUsuń