czwartek, 9 kwietnia 2015

Nie tylko komiks #17

Ten post może wzbudzić nieco kontrowersji, może nawet doczekam się jakichś komentarzy, no ale na to też po cichu liczę. Dzisiejszą odsłonę ”Nie tylko komiks” chciałbym poświęcić swojej opinii o niedawno zakończonym, piątym sezonie serialowego wcielenia ”The Walking Dead”. Właściwie nie tyle będę go recenzować, co pisać o tym dlaczego uważam go za najlepszą serię od czasu sześcioodcinkowej premiery sprzed paru lat. Bo właśnie tak oceniam ostatnie szesnaście odcinków, wbrew temu co dość powszechnie uważa się o opisywanym dziś sezonie.

UWAGA: BĘDĄ NIEWIELKIE SPOILERY

Piąta seria ”The Walking Dead” składa się właściwie z trzech osobnych historii. Pierwsza z nich kontynuuje wątek tajemniczego Terminus, które nie okazało się być tak przyjemnym miejscem, jak można było się tego spodziewać. Następnie powracamy do poszukiwań Beth Green, która odnajduje się w szpitalu w Atlancie. I wreszcie w drugiej połowie sezonu twórcy powracają na tory znane z kart komiksu, by zaprowadzić bohaterów serialu do osady pełnej ocalałych ludzi, zwanej Alexandrią. O każdej z wymienionych części piątej serii chciałbym napisać z osobna.

Pierwszy wątek trwa zaledwie trzy odcinki. I to jest właśnie jego największa zaleta. Po raz pierwszy od dłuższego czasu, twórcy serialu nie bawią się w rozwadnianie wody i serwują nam epizody wyważone, dynamiczne i wbijające w fotel. Duża w tym zasługa bardzo charyzmatycznego, chociaż stosunkowo mało znanego Andrew Westa w roli Garetha, przywódcy Terminus. Aktor ten idealnie sprawdził się w roli nieprzewidywalnego czarnego charakteru i śmiem stwierdzić, że w ciągu tych trzech epizodów w których się pojawił, całkowicie przykrył i tak sporo chwalonego przeze mnie Davida Morrisey’a, odtwórcę roli Gubernatora. Ten ostatni wykazywał się naprawdę niezłym talentem aktorskim, lecz to twórcy serialu nie dali mu materiału do pokazania pełni swoich umiejętności. West miał więcej szczęścia, bo chociaż jego udział w serialu był znacznie krótszy, miał mnóstwo scen w których widać było jego zaangażowanie. Lecz nawet najlepszy aktor nie uratowałby czegoś, co byłoby fabularną kaszanką.

Na szczęście wątek Terminus tego problemu nie uświadczył. Po zmyłce, jaką zaserwowali nam twórcy wypuszczając dość mylące trailery (jeden z nich poniżej), sugerujące iż ekipa Ricka i ludzie z Terminus w końcu połączą siły, w fotel potrafiły wbijać naprawdę nieźle rozpisane i wyreżyserowane sceny. Już ujęcia z pierwszego epizodu piątej serii ”The Walking Dead” w których widać ludzie Garetha traktują tych, którzy znajdą ich kryjówkę robiły niemałe wrażenie. Byłem przekonany, że stacja AMC nie będzie chciała tak mocno pokazywać, że mamy do czynienia z kanibalami, lecz nie można mówić o żadnym hamowaniu się. Tutaj także po raz pierwszy tak dosadnie widać zmiany, jakie zaszły wśród głównych bohaterów. Zarówno premierowy jak i trzeci epizod pozostawiają widza z pytaniem kto tak naprawdę jest w tym świecie dobry? Obserwując Ricka strzelającego bez ostrzeżenia w plecy ludziom, którzy bronili się przed zombie czy niebywale mocną i brutalną scenę egzekucji w kościele można było naprawdę odczuwać głęboki niepokój. Nawet w komiksie bohaterowie nigdy nie byli tak zimni i bezduszni.
Nieco spokojniejsza jest druga historia sezonu, związana z Beth Greene. Dziewczynę odnajdujemy w szpitalu w Atlancie, uratowaną przez ludzi niejakiej Dawn. Dowodzi ona grupą ocalałych z zombie-apokalipsy ludzi, lecz jest przy tym despotyczna i chociaż z czasem pokazuje bardziej ludzkie oblicze, Beth de facto jest jej więźniem. Przynajmniej do czasu, gdy na jej trop wpadają Daryl i Carol. Z czasem dochodzi do rozgrywki pomiędzy grupami Ricka oraz Dawn. Ten wątek trwał z kolei pięć epizodów i za wyjątkiem epizodu skupionego na Abrahamie i jego podróży do Waszyngtonu, znowu nie potrafię powiedzieć bym nudził się przed ekranem telewizora.

W tym przypadku podobała mi się niejednoznaczność Dawn, którą naprawdę w pewnym momencie dało się polubić. Ponadto chyba pierwszy raz w całym okresie swoich występów w ”The Walking Dead” Emily Kinney dostała do zagrania coś więcej, niż bycie ładnie wyglądającą, czasami śpiewającą ozdobą. Także i tutaj twórcy kontynuują trend pokazywania tego, jak mocno zmienił się na przestrzeni sezonów Rick, co idealnie ukazuje scena otwierająca ósmy odcinek sezonu czy plan ataku na szpital w Atlancie, przedstawiony tydzień wcześniej. Dało to ciekawy efekt, gdyż w pewnym momencie można było poczuć, że to właśnie Dawn bardziej dba o ludzi ocalałych z zombie apokalipsy niż sam główny bohater serialu, pomimo tego że pozornie to ona jest tą złą. Za taką zagrywkę duży plus, nieco mniejszy za mimo wszystko dość niespodziewany półfinał sezonu, na który złożyło się kilka ściskających gardło scen.

I wreszcie przyszła ”trzecia” część sezonu, która otwarta została odcinkiem trudnym w ocenie. Ginie w niej jedna z ważniejszych postaci w serialu, a gościnny występ zaliczają postacie dawno nie widziane, w tym niespodziewanie wspomniany już David Morrisem, który raz jeszcze wciela się w Gubernatora. Z jednej strony twórcy dość niepoważnie uśmiercili tę postać, z drugiej odcinek zrealizowano na tyle pomysłowo i ciekawie, że plusy i minusy się zbilansowały.

Z drugiej strony trzeba dodać, że chłopak o imieniu Noah, który pojawił się podczas wątku Dawn, już na dzień dobry został znienawidzony przez większość widzów :)

Dalej jest już jednak jedynie lepiej. Grupa Ricka zostaje odnaleziona przez znanego z komiksu Aarona i udaje się do Alexandrii. Gdy już byłem przekonany, że rozpocznie się wędrówka przez pola i lasy, trwająca aż do końca sezonu, twórcy zaskoczyli, gdyż już po tygodniu poznaliśmy mieszkańców miasteczka i serialowe wcielenie ”The Walking Dead” ponownie nabrało rumieńców. Nie tylko dzięki całej gromadzie nowych bohaterów, którzy wnieśli powiew świeżości, ale przede wszystkim dzięki konsekwentnemu pokazywaniu ekipy głównych bohaterów jako tych dzikich, nieokrzesanych i nieprzystosowanych do dawnego życia ludzi. Oglądanie Ricka czy Carol gotowych powybijać wszystkich w pień gdyby okazali się zagrożeniem, okazujących pogardę ludziom którzy dali im schronienie czy podpatrywanie jak wszyscy uciekają za bezpieczne mury by nie zapomnieć o grożących im niebezpieczeństwach (i przy okazji powybijać kilka zombie) robiło na mnie niemałe wrażenie. Chociaż sezon oczywiście nie ustrzegł się minusów.

Największym, standardowo zresztą, jest gra aktorska członków głównej obsady. Doceniam fakt iż w tej serii nawet Melissa McBride – dla mniej największe drewno wśród aktorów – miała swoje momenty, ale znacznie częściej człowiek zastanawiał się kto wpadł na pomysł zatrudnienia tego a nie innego aktora. To jednak nic w porównaniu z dialogami. Mistrzostwo scenarzystów w pisaniu kretyńskich rozmów zostało zdobyte właśnie w tej serii, co doskonale pokazuje przykład ikonicznej sceny z komiksu, która w serialu została pokazana mniej więcej tak:

Rick: Żywe trupy to my.
Daryl: Nie.
Rick: Tak.
Daryl: Ja nie, chyba Ty.

W ogóle Daryl w tym sezonie strasznie denerwował, a już szczytem było to, że zdecydowana większość dialogów z jego udziałem musiała zawierać obowiązkowe warczenie, prychanie i stękanie, jak gdyby zdziczał on znacznie bardziej od swoich kompanów. Ci z Was którzy pamiętają jak przedstawiano Wolverine’a po utracie adamantium w magicznych latach 90-tych – a więc jak pokraczne, dzikie zwierze - znajdą wiele analogii w ukazywaniu serialowego ulubieńca fanów ”The Walking Dead”.

Oprócz tego piąty sezon serialu obowiązkowo zawierał wszystko to, co widzieliśmy już wcześniej, a więc nielimitowaną amunicję, głowy zombie z plastiku, sceny tak bardzo złe że aż śmieszne – Daryl wyrywający głowę zombie dwoma palcami czy ścinający głowę trzem kolejnym jednym zamachem łańcucha – lecz nie jest to nic, do czego się jeszcze nie przyzwyczaiłem.

Mimo tego wszystkiego podtrzymuję to, o napisałem na początku. Moim zdaniem to jest ten sezon ”The Walking Dead”, który wreszcie dorównał pierwszemu. Ilość akcji, fajnych wątków i ciekawych zwrotów akcji, przy stosunkowo niedużej ilości nudnych jak flaki zapychaczy sprawiło, że ten sezon ocenię na 4+/6. I już nie mogę doczekać się kolejnej serii.

2 komentarze:

  1. It's always nice to find another fan of The Walking Dead.

    By the way, I just read your post about MPH and it was great. You seem to be a bit of an expert in Millar and Fegredo. Anyway, I also wrote about MPH in my blog (wich I encourage you to visit):

    www.artbyarion.blogspot.com

    Cheers.

    OdpowiedzUsuń
  2. No, ja załamałem się gdzieś w drugiej połowie sezonu i już do serialu nie powróciłem (szczegóły tej decyzji na moim blogu - skrzydlagryfow.blogspot.com). Za to chętnie spojrzę na planowany na jesień spin-off, może przyniesie powiew świeżości do tematu. :-)

    OdpowiedzUsuń