Komiks oryginalnie opublikowano jako "The Walking Dead vol. 20: All Out War". Recenzja jest oparta na wydaniu Taurus Media.
Broń
zdobyta, naboje wyprodukowane, czas na ostateczne starcie. Połączone siły
trzech osad wypełnionych ocalałymi z apokalipsy zombie ludźmi postanawia pozbyć
się ciemiężącego ich wszystkich Negana. Rozpoczyna się regularna wojna, która
pochłonie mnóstwo żyć. Pytanie tylko czy tak duża bomba, na jaką wyrosła
pierwsza część historii ”Wojna totalna”, nie okaże się ostatecznie ogromnym
niewypałem? W tej wyjątkowo niedługiej recenzji postaram się chociaż częściowo
odpowiedzieć na to pytanie.
Dwudziesty
tom trupiej epopei przynosi nam początek tego, na co zanosiło się od dłuższego
czasu. Zjednoczeni pod przywództwem Ricka mieszkańcy osad chcą zakończyć
działalność Negana, czemu właściwie nie można się dziwić. Robert Kirkman długi
czas przed rozpoczęciem ”Wojny totalnej” umiejętnie podgrzewał atmosferę,
dzięki czemu także i ja tuż przed pierwszą lekturą tego tomu miałem wielkie
oczekiwania. Gdy już przeczytałem zawartą w nim historię, w mojej głowie
kręciło się właściwie jedno słowo. Było nim ”zawód”. Na szczęście nauczyłem się
nie pisać recenzji pod wpływem chwili i zawsze staram się przeczytać daną
pozycję jeszcze co najmniej raz. I ten drugi raz dość radykalnie odmienił moją
opinię, bo chociaż nadal uważam dwudziesty tom ”Żywych Trupów” za komiks
w porywach średni, to jednak wolelibyście nie wiedzieć co sądziłem o nim
wcześniej.
Zacznę może
od plusów. ”Wojna totalna” przede wszystkim ma sens. Przez cały tom mamy do
czynienia ze zwartą, chociaż momentami aż zbyt mocno, ale także sensowną
historią. Plan ekipy Ricka jest logiczny i dobrze dostosowany do sytuacji, w
jakiej znajdują się osady. Nie ma tu żadnych wątpliwych wtop fabularnych
pokroju cudownie znalezionego magazynu z bronią. Z drugiej strony konfliktu
mamy Negana, który jest nieprzewidywalny jak zwykle, natomiast jego barwne
słownictwo i kwieciste uwagi sprawiają, że podczas lektury trudno momentami się
nie uśmiechnąć lub wręcz zaśmiać. To także główny przeciwnik Ricka Grimes jest
w tym tomie autorem najbardziej niespodziewanej sceny. Nie chcę tu spolerować,
ale chodzi mi oczywiście o przekazanie jeńca. Dałem się złapać na to, co
wydarzyło się chwilę później i zwyczajnie nie mogę nie przyznać za to chociażby
najmniejszego plusa.
Z drugiej
strony scenarzysta pierwszy raz tak mocno skupia się na walkach, że po drodze
pomija to, co przez długi czas było siłą ”Żywych Trupów” – relacje
międzyludzkie. Te co prawda pojawiają się w dwudziestym tomie cyklu, lecz jest
ich mało, sprawiają wrażenie wymuszonych oraz mocno skompresowanych. Zarazem
trudno nie zauważyć pewnej zależności. Jeśli na dłuższą chwilę koncentrujemy
się na jakiejś postaci z dalszego planu lub też wręcz tła, możemy być pewni iż
zaraz osobie tej coś się stanie. Zgonów w tomie tym jest dość sporo, co zgadza
się z przywołanymi już zapowiedziami Kirkmana, lecz konia z rzędem temu, kto
potrafiłby z pamięci wymienić imiona osób, które pożegnały tamten świat.
Scenarzysta czyści drugi i dalszy plan z no-name’ów, za wyjątkiem jednej osoby,
o której wspomniałem już wyżej.
Osobnych
kilka słów należy się Ezekielowi. Jeśli czytaliście moje wcześniejsze recenzje,
wiecie już że postaci tej zwyczajnie nie trawię. Tymczasem Robert Kirkman nadal
konsekwentnie wysuwa go na pierwszy plan, chociaż tym razem wszystko idzie po
oklepanej ścieżce i mężczyzna zostaje powoli sprowadzany do roli kolejnego
podwładnego Ricka. I przy tym staje się jeszcze bardziej irytujący. Każda
scena, każdy kadr i każdy wątek z tą postacią uważam za nieporozumienie, a przy
scenie, w której powinno nam się zrobić smutno z powodu losów Ezekiela, ja
zwyczajnie nie mogłem przestać trzymać kciuków za to, że zje go jakiś zombie.
Już dawno żadna postać tak bardzo nie irytowała mnie na łamach komiksu.
Charlie Adlard
jak zwykle stworzył rysunki poprawne, momentami naprawdę stojące na wysokim
poziomie. Od tego tomu wspomaga go Stefano Gaudiano, lecz właściwie trudno
zauważyć jakąkolwiek różnicę w warstwie graficznej. Gdy piszę niewiele o pracy
rysownika, oznacza to że nie mam ani nad czym się zachwycać ani co ganić. Wśród
tego typu artystów Charlie Adlard jest w zdecydowanej czołówce tych pozytywnie
wyróżniających się. Do najlepszych już chyba nigdy jednak nie dołączy.
Wydawnictwo
Taurus Media jak zwykle nie zawiodło i jakość wydania dwudziestego tomu ”Żywych
Trupów” należy oceniać wyłącznie pozytywnie. Czy jednak warto zapłacić te
43zł (minus rabaty)? Wydaje mi się, że pierwsza część ”Wojny totalnej” nie jest
najlepszym komiksem z tej serii, chociaż z drugiej strony można z łatwością
doszukać się i znacznie słabszych. Najgorsze jest to, że wśród tych wybuchów i
strzelanin, uleciał gdzieś duch serii i próżno szukać na horyzoncie zwiastunów
poprawy. 3/6
"Żywe Trupy #20: Wojna totalna część pierwsza" do nabycia w ATOM Comics.
"Żywe Trupy #20: Wojna totalna część pierwsza" do nabycia w ATOM Comics.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz