piątek, 28 lutego 2014

Cztery miesiące bloga

Dziś stuknęło blogowi równo cztery miesiące. Czas więc na garść statystyk:
  • Pojawiło się 170 notek. To daje 42.5 na miesiąc czyli ponad jedną na dzień. Nieźle, patrząc na ilość przerw jakie sobie robię.
  • Komentarzy pod wpisami jest już 229. To daje 57,25 miesięcznie, więc niemal dwa dziennie. Można więc uznać że każdego dnia pojawia się jeden komentarz Wasz i jeden mój :)
  • Licznik odwiedzin obecnie wskazuje 17 923. Sądzę że jeszcze dziś spokojnie przebije próg osiemnastu tysięcy. Średnia: 150 wizyt dziennie.
  • W mijającym miesiącu dwie notki wbiły się do czołowej 10 najpopularniejszych wpisów na blogu. Wciąż ewidentnie bardzo lubicie rubrykę "Top 5". "Śladami herosów" również zostało przyjęte bardzo ciepło.
  • Trzynaście razu ktoś wybierał ten blog na podstawie wyników z Google. Lecz jakim cudem Image Comics Journal wyświetlił się przy wpisaniu "co okazuje spiderman trzema palcami" to ja po prostu nie mam pojęcia.
  • Blog wciąż jest popularni w Kenii, Malezji i Bangladeszu. Myślę więc że te 300 odwiedzin można spokojnie odjąć od wyżej wspomnianych osiemnastu tysięcy.
W nas czeka w marcu? Na pewno pierwszy konkurs, na pewno kolejne odsłony co najmniej trzech stałych rubryk i być może wywiad z pewnym twórcą z Image. Ale to tylko jeśli tempo jego odpisywania na moje maile nieco wzrośnie ;)

Mroczne czasy dla Niezwyciężonego

Podczas tegorocznego Image Expo Robert Kirkman wyjaśniał serię teaserów dotyczących serii "Invincible". Okazało się wówczas, że tytuł ten od numeru 111 skręci w nowe, bardziej mroczne obszary. Już wtedy fani zaczęli się zastanawiać jak daleko może pójść scenarzysta. Obchodzący swój jubileusz przy serii Ryan Ottley zdradził, że czytelnicy będą mogli poczuć się zszokowani. Jeszcze bardziej niż zazwyczaj. Co to w istocie oznacza?
Okazuje się, że pierwsze poważne zmiany w serii zaszły już w "Invincible #108". Zdecydowanie mocniejsze uderzenie twórcy szykują na kwiecień i wśród przemian, które zajdą w serii Ottley wymienia... większą ilość przekleństw. Przykład ten nie jest jednak zdjęty z sufitu. Jak tłumaczy rysownik, pewne wydarzenia w komiksie wręcz zmuszą bohaterów do używania ostrzejszego języka, a zabieg ten ma sprawić, by czytelnik uznał iż historia jest bardziej wiarygodna.

Chociaż w serii pojawiło się już kilka naprawdę brutalnych i krwawych scen, Ottley zapewnia, że to co niedługo przyjdzie mu rysować przebija pod tym względem wszystko, co do tej pory pojawiło się na łamach serii "Invincible". Artysta jako ciekawostkę dodał, że w niedawnym, 108 zeszycie serii sam udał się do edytorów wydawnictwa Image i poprosił o pozwolenie na zmianę jednej z gotowych już plansz, ponieważ uznał ją za zbyt brutalną. Otrzymał on zgodę, a Robert Kirkman nie miał zupełnie nic przeciwko inicjatywie własnej Ottley'a.

Rysownik nie chciał zdradzić nic na temat okładki do numeru 110, która sugeruje śmierć głównego bohatera serii "Invincible". Tajemnicę tego numeru poznamy dopiero wtedy, gdy wyląduje on na sklepowych półkach.

"Invincible #111" będzie setnym numerem z rysunkami Ottley'a. Artysta narzeka na bóle pleców, lecz jest to jedyna rzecz z której zrezygnowałby przy pracy nad tym tytułem. Jednocześnie nie mógł on sobie odmówić pewnej zgryźliwości wobec dwóch największych wydawnictw. Zapytany o to jak się czuje jako pełnoetatowy rysownik jednej serii od dziesięciu lat, odpowiedział "Well, actually, it does still happen. Just not at Marvel and DC anymore". Ottley uważa, że niektóre serie sprzedawałyby się o wiele lepiej, gdyby nie zmieniano im twórców co kwartał.

Na koniec Ottley dodał, że kończy pracę nad kolejnym swoim artbookiem, który już wkrótce powinien zostać skompletowany. Wtedy też pojawi się oficjalna data premiery.

czwartek, 27 lutego 2014

Zapraszam na Pyrkon 2014

W dniach 21-23 marca w Poznaniu odbędzie się kolejny Festiwal Fantastyki "Pyrkon". Piszę tu o nim z prostego powodu. Ja też tam będę, nawet swój punkt w programie mieć będę i na odwiedzenie go serdecznie zapraszam.

Program całości festiwalu znajdziecie TUTAJ. Link otwiera się na bloku komiksowym. Przypadek? Nie sądzę ;)

Pamiętajcie: sobota, 22 marca, godzina 17:00, sala D10 (tak mi się wydaje) - "Jak zrobić coś z niczego - niezwykła historia Image Comics"

Warren Ellis potwierdza publikację "Trees"

Wczoraj napisałem o zapowiedzi niezapowiedzianej miniserii "Trees". Dziś już mogę napisać, że nie był to błąd. Warren Ellis oficjalnie potwierdził, że miniseria ta ukaże się w maju i liczyć będzie sześć numerów. Scenarzysta znany z ogromnych opóźnień swoich autorskich projektów zdradza, że chciałby, aby całość materiału do "Trees" była już gotowa w miesiącu, w którym do sklepów trafi pierwszy jej numer. Patrząc na nazwisko rysownika, jest to jak najbardziej możliwe. Poniżej znajdziecie ujawniona okładkę do drugiego numeru miniserii.
Warren Ellis umieścił także w swojej notce treść zaginionej zapowiedzi. Oto i ona:
"Ten years after they landed. All over the world. And they did nothing, standing on the surface of the Earth like trees, exerting their silent pressure on the world, as if there were no-one here and nothing under foot. Ten years since we learned that there is intelligent life in the universe, but that they did not recognize us as intelligent or alive. Beginning a new science fiction graphic novel by Warren Ellis & Jason Howard".

Scenarzysta podkreśla, że "Trees" będzie mieć otwarte zakończenie i jeśli spodoba się czytelnikom, a Jason Howard także wyrazi taką chęć, w przyszłości może wrócić z kolejnymi odsłonami.

Komiks oparty na internetowym żarcie

Wyobraźcie sobie następującą sytuację: budzicie się w samej bieliźnie na środku pola. Nie wiecie skąd się tam wzięliście, ponieważ w Waszej pamięci jest spora wyrwa. I na domiar złego, szybko okazuje się, że to dopiero początek kłopotów, ponieważ cała grupa ludzi coś od Ciebie chce i raczej nie są to przyjemne typki. Panie i panowie, oto "The Field".
Pomysł na tę miniserię zrodził się w głowie Eda Brissona w momencie, gdy któregoś dnia obudził się "zmęczony" po imprezie i ku swojemu zdumieniu odkrył, że jeden z jego kumpli napisał na Twitterze, iż scenarzysta został porwany. Brisson podchwycił żart i po jakimś czasie "odnalazł się" i opowiadał na wspomnianym portalu społecznościowym o swoim "porwaniu". Zanim ujawniono, że cała sprawa była jedynie żartem, sporo osób dało się nabrać. Część z opowieści o fikcyjnym porwaniu znalazła się teraz na łamach "The Field".

W komiksie Brisson zastąpił siebie osobą z zanikiem pamięci. Mężczyzna będzie ścigany przez gang poruszający się na klasycznych motorach oraz trzęsącego przestępczym półświatkiem byłego sprzedawcę Biblii. Ponadto, już w pierwszym numerze Brisson wplótł w fabułę scenę, którą sam przeżył łapiąc kiedyś autostop. Natrafił wówczas na katolika praktykującego tak bardzo, że przez całą drogę słuchali religijnego rocka i rozmawiali i wierze.

Całość według słów scenarzysty utrzymana ma być w lekko humorystycznym tonie, o co zadbał także rysownik Simon Roy. To nie pierwsza współpraca obu panów, lecz teraz artysta jest także zajęty tworzeniem na bieżąco rysunków do serii "Prophet". To wcale nie odbiło się na jakości "The Field", które po prostu powstawało nieco dłużej i zostanie opublikowane dopiero w momencie, gdy materiał na całość miniserii będzie już gotowy.

Powinno to nastąpić w kwietniu, ponieważ na ten miesiąc zapowiedziana jest premiera pierwszego numeru "The Field".

środa, 26 lutego 2014

Jeszcze jeden komiks ukaże się w maju?

Ciekawa informacja przybyła zza wielkiej wody. Otóż ukazał się katalog "Previews", który zbiera zapowiedzi komiksów jeszcze nie wydanych, co ma za zadanie ułatwić czytelnikom decyzję o ich zakupie. I właśnie w najnowszym numerze tego periodyku ukazała się zapowiedź komiksu "Trees" autorstwa Warrena Ellisa oraz Jasona Howarda. Co w tym dziwnego? Otóż wedle zapowiedzi ukazać ma się on w maju, nakładem wydawnictwa Image Comics. Tyle tylko, że jak zapewne pamiętacie, o komiksie tym nie było ani słowa w oficjalnych zapowiedziach na maj.
Jak widzicie, "Trees" wdrapało się na okładkę magazynu "Previews", więc trudno mi uwierzyć, iż mamy do czynienia z jakąś gigantyczną pomyłką. Klikając TUTAJ znajdziecie jeszcze składającą się z trzech stron zapowiedź tego komiksu. Teraz pozostaje nam tylko czekać na oficjalną informację od Image.

Top 5 #11: Serie autorstwa J. Michaela Straczynskiego

Na początku tego miesiąca w ofercie Image Comics zadebiutowała miniseria „The Adventures of Apocalypse Al #1” autorstwa J. Michaela Straczynskiego. Podczas jej lektury naszło mnie, że skoro jest to jego szósty tytuł w barwach tego wydawnictwa, to może warto dla pozostałych sześciu stworzyć osobną odsłonę „Top 5”? Tak też dziś się stanie. Jeśli znacie scenarzystę tego jedynie z niezwykle udanej pracy dla Marvela lub też ze średnio udanego pobytu w DC, ten tekst jest dla Was. Wyliczanie czas więc zacząć.
5. The Sidekick
Gdyby wyżej wspomniana miniseria doczekała się już więcej niż jednego numeru, podejrzewam że wyrzuciłaby tę właśnie pozycję z zestawienia. Przygody Flyboy’a miały ukazywać losy pomocnika znanego bohatera, którym nikt się nie przejmuje po tym, gdy jego mentor umiera. Mógł z tego wyjść niezły, psychologiczny komiks z elementami superhero. Jednak z każdym kolejnym numerem Straczynski zmierza w stronę parodii, ponieważ praktycznie wszystkie zaproponowane dotąd przez niego rozwiązania wywołują uśmiech zażenowania niż pozytywne emocje i zainteresowanie. Wisienką na tym nieudanym torcie jest numer czwarty, który po lekturze chciałem spalić w piecu. Mocniej nad tym tytułem będę pastwić się w recenzji, którą mam nadzieję wkrótce napisać.
4. Protectors Inc.
Ta seria z kolei jest dość trudna do określenia. Doczekaliśmy się już czterech jej numerów, a wydaje się jakby fabuła nie posunęła się do przodu ani o centymetr. To jednak praktycznie jedyna jej wada. Straczynski na łamach tego tytułu przedstawił interesujących i wyrazistych bohaterów, a także w ciekawy sposób zawiązał akcję. Dzięki temu, pomimo dotychczasowych mielizn scenariusza, kolejne zeszyty czyta mi się nieźle. Dodatkowy plusik ode mnie dla Gordona Purcella, który jest rysownikiem serii. posiada on bardzo odpowiadający mi lekki styl rysowania, który określiłbym fajną mieszaninę pulpy oraz retro. Zobaczymy jak będzie dalej.
3. Midnight Nation
Ten komiks ma już ponad czternaście wiosen na karku, a mimo to nie zestarzał się prawie nic. Jednocześnie jest to też jeden z niewielu komiksów wydawnictwa Mandragora, który jeszcze nie rozleciał mi się od stania na półce :P Licząca dwanaście numerów historia pozbawionego duszy Davida Grey’a oraz pomagającej mu dziewczyny o imieniu Laurel jest zwarta, z konkretnym zakończeniem i cały czas prowadzona w jednostajnym, ale za to bardzo szybkim tempie. Nie przeszkadzało to Straczynskiemu bardzo wyraźnie nakreślić charaktery wszystkim ważniejszym bohaterom, a bardzo dobre rysunki Gary’ego Franka przyjemność z lektury jeszcze podbijają. Z całą pewnością kupię sobie oryginalne wydanie zbiorcze, gdy moja wersja PL się już rozpadnie.
2. Ten Grand
Drugie miejsce trochę na wyrost, ponieważ zdążyło ukazać się jak dotąd siedem z dwunastu zapowiadanych numerów. Lecz to, co już posiadam w swojej kolekcji podoba mi się znacznie bardziej, niż odświeżony niedawno laureat trzeciego miejsca. Przede wszystkim ta seria wyróżnia się bardzo oryginalną fabułą, w której najważniejszą rolę odgrywa Joe Fitzgeralt. Aż dziw bierze, że w tym przypadku Straczynski tak dobrze pokazuje ból po stracie ukochanej osoby i poświęcenie, jakie dla niej można wykonać. Czemu do cholery w „The Sidekick” to w ogóle nie działa? Wróćmy jednak do tej pozycji. Oprócz ciekawego bohatera, scenarzysta przedstawia nam fabułę z pogranicza horroru i fantasy, co osobiście bardzo mi się podoba, a całość ilustruje najpierw fenomenalny Ben Templesmith, a później również całkiem niezły C.P. Smith. Nie wiem co musiałoby się stać, żeby tytuł ten został zepsuty. Polecam zdecydowanie.
1. Rising Stars
Nie mogło być inaczej. Zwycięzcą dzisiejszej odsłony „Top 5” jest seria, która dla Straczynskiego stała się przepustką do prac nad przygodami Spider-Mana w Marvel Comics. Fabuła skupia się na grupie ludzi obdarzonych niezwykłymi mocami, których łączy data urodzenia. Bowiem w dzień ich przyjścia na świat w Ziemię uderzyła niezwykła kometa. Zebrani w tajnym i odizolowanym mieście tworzą małą i na pozór spokojną społeczność. Do czasu gdy na jaw wychodzi, że śmierć każdego z nich daje większą moc pozostałym. I zawsze znajdzie się ktoś, kto zechce zdobyć siłę absolutną. To niezwykłe podejście do gatunku superhero, dużo ciekawych i wyrazistych postaci, a także niezmiennie wysoki poziom przez cały czas trwania serii sprawia, że zdecydowanie wygrywa dzisiejszą odsłonę mojej wyliczanki. Zaryzykuję nawet stwierdzenie, że „Rising Stars” jest lepsze nie tylko od wszystkich dotychczasowych komiksowych prac Straczynskiego, ale także scenarzysta ten już niczym tego dzieła nie przebije.

wtorek, 25 lutego 2014

Haunt vol. 3 (Robert Kirkman/Greg Capullo)


Mnóstwo wody upłynęło w każdej możliwej rzece od czasu, gdy napisałem recenzje drugiego tomu cyklu „Haunt”. Zapowiadana jako ogromny hit seria autorstwa Todda McFarlane’a, Roberta Kirkmana, Ryana Otlley’a oraz Grega Capullo totalnie mnie rozczarowała, ponieważ jak żywo przypominała dokonania wydawnictwa Image z lat dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia. Zbyt mocno zawierzyłem twórcom, ponieważ z góry zamówiłem trzy pierwsze tomy zbiorcze tej serii i dziś wreszcie dojdę do końca moich męczarni przy bodajże największym zawodzie, jaki w ostatnich latach spotkał mnie ze strony Image Comics.

Trzeci tom serii „Haunt” to dalszy ciąg radosnej rozpierduchy. Oprócz wątków zasygnalizowanych z poprzednich odsłonach, twórcy dokładają do fabuły jeszcze jeden element. Jest nim czerwony stwór o imieniu The Apparition, którego celem jest dorwanie tytułowego bohatera. Początkowo nie wiemy o nim zbyt wiele, lecz jego wygląd jasno sugeruje mocne powiązania z Hauntem. Dodatkowo powraca kilka znajomych twarzy, a całość skąpana jest tradycyjnie w krwistym kolorze. Jednym słowem, „Haunt” w całej okazałości. Niestety...

Jak już zasygnalizowałem w pierwszym akapicie tego tekstu, moim zdaniem „Haunt” cierpi na niezwykłą miałkość fabularną, która sprawia, że porównuję ten komiks do „dokonań” Image z lat dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia. Jest to właśnie o tyle dziwne, ponieważ za scenariusz odpowiada sam Robert Kirkman, którego naprawdę ciężko jest posądzić o tworzenie kiepskich fabuł. Tymczasem trzeci „Haunta” powtarza błędy swoich poprzedników. Były nimi między innymi to, że czytelnik cały czas ma wrażenie, iż sceny z dialogami służą praktycznie tylko temu, by wypełnić miejsce pomiędzy kolejnymi siekaninami. Nieprzypadkowo używam właśnie tego słowa. „Pojedynki” sugerowałyby raczej coś w stylu superbohaterskich nawalanek. Tymczasem „Haunt” charakteryzuje się mnóstwem krwi, latającymi flakami i ogólnie dość sporą brutalnością. I wszystko to jest albo mocno przesadzone albo też kompletnie bez sensu. No bo jak inaczej wytłumaczyć scenę, w której jedna z postaci zostaje dźgnięta nożem, wylewa z siebie kałużę krwi, po czym wstaje, wyciąga z siebie ostrze i „lekko ranny” udał się w nieznanym kierunku. To tylko jedna ze scen, których czytanie sprawiło iż poczułem się delikatnie oszukany.

No właśnie, to bardzo dobre słowo opisujące moją przygodę z serią „Haunt”. Tak podczas lektury trzeciego tomu jak i dwóch poprzednich, czułem się zwyczajnie oszukany. Seria zapowiadana była jako hit i nim też się stała, ale tylko pod względem sprzedaży. Podobnie jak wielu innych czytelników, tak i ja oczekiwałem po takim zestawie twórców komiksu może nie wybitnego, ale przynajmniej będącego o czymś. Tymczasem Kirkman i McFarlane ewidentnie się ze sobą nie dograli. Mnogość wątków aż prosiła się o rozwinięcie każdego z nich i jestem pewien, że twórca takich serii jak „The Walking Dead” czy „Invincible” bez kłopotu by sobie z tym poradził. Wydaje mi się, że Kirkman był pod dość mocnym dyktandem Todda McFarlane, skądinąd twórcy postaci Haunta i niejako zmuszony został do pewnych rozwiązań fabularnych, które sprowadzały się zazwyczaj do łubudu. Tak jak w tym tomie potraktowano wątek kobiety o imieniu Alegria. Nie chcę tu zbyt mocno spolerować, ale jej zakończenie kończy również część komiksu poświęconą The Apparition i robi to w taki sposób, że czytelnik pozostaje ze spora ilością pytań. Jak zrobiła to co zrobiła? Czemu to zadziałało? To tylko przykładowe dwa z nich.

Chciałbym napisać, że jedynym plusem tego komiksu są rysunki Grega Capullo. Niestety, nawet on nie spisał się najlepiej. Owszem, poziom jego ilustracji jest o kilka poziomów wyższy niż warstwy fabularnej, lecz w porównaniu z jego pracami przy „Spawnie” czy obecnie nad przygodami Batmana, różnica na minus jest łatwo dostrzegalna. „Haunt” od początku ukazywał się ze sporymi opóźnieniami i zastąpienie Ryana Ottley’a właśnie Gregiem Capullo miało to zmienić. Poślizgów faktycznie już nie było, lecz widać po poszczególnych stronnicach, że artysta ten spieszył się tworząc kolejne plansze i nie ukrył tego nawet Todd McFarlane, zajmujący się gdzieniegdzie nakładaniem tuszu. Ale... nawet pomimo tego mojego narzekania, rysunki Grega Capullo i tak nieco podwyższa końcową ocenę trzeciego tomu serii „Haunt”.

O dziwo w tym komiksie pojawiły się dodatki, których w dwóch poprzednich próżno było szukać. Nie napalajcie się jednak zbytnio, ponieważ ich ilość to raptem trzy strony alternatywnych okładek. Z czego w zasadzie żadna nie jest w żaden sposób zachwycająca do tego, by wydać ekstra pieniądze na jej zdobycie.

Trzeci tom serii „Haunt” ostatecznie kończy moją przygodę z tym komiksem, pomimo opublikowania jeszcze czwartej odsłony. Dzieło duetu Kirkman & McFarlane jest zwyczajnie słabe i o ile dwie dekady temu prawdopodobnie byłby to znacznie większy hit wydawniczy, dziś „Haunta” należy potraktować jako ciekawostkę. I to taką, której z całą pewnością nie powinno się kupować. Image Comics ma w swojej ofercie wiele duże lepszych komiksów. 2/6

Najgorsza kopia komiksu rarytasem na aukcji?

Ludzie nie przestają mnie zadziwiać. Jakiś czas temu opublikowano informację mówiącą o tym, że ktoś za 754 dolary kupił egzemplarz pierwszego numeru "The Walking Dead". Nie byłoby w tym teoretycznie nic dziwnego, gdyby nie stan w jakim znajdował się komiks.

Zeszyt ten przez lata leżał w bagażniku samochodu jego właściciela, gdzie radośnie sobie niszczał. Gdy po latach został odnaleziony, wyglądem przypominał już zwykły śmieć. Właściciel wyczuł jednak okazję i wycenił komiks za pomocą Comic Grade. Otrzymał najniższy możliwy ranking, a więc 0.5 (skala 0.5-9.9) i... wystawił go na sprzedaż. Kupiec zapłacił wspomniane już 754 dolary.

Żeby to wszystko Wam uzmysłowić, zeszyt wyglądał tak:
Hm... ja z pewnością bym nie zapłacił za niego nawet 1% wylicytowanej ceny

poniedziałek, 24 lutego 2014

Bogowie celebrytami - Kieron Gillen o swoim zbliżającym się projekcie

Fani długo czekali na powrót duetu Gillen/McKelvie do Image Comics. Twórcy ci obiecali stworzyć trzeci wolumin serii "Phonogram" i swojego słowa dotrzymają. Zanim jednak to się stanie, w ofercie wydawnictwa pojawi się kolejna ich seria, która z każdym kolejnym wywiadem jawi się jako coraz ciekawsza. Jakie więc będzie "The Wicked and the Divine"?
O komiksie tym pisałem już TUTAJ i bynajmniej nie kryłem się z tym, że zapowiedź tego komiksu bardzo przypadła mi do gustu. Nie tylko mi, ponieważ kilka dni temu Newsarama przeprowadziła kolejny wywiad z Kieronem Gillenem, który zdradził kilka nowych szczegółów dotyczących "The Wicked and the Divine". Czy było wśród nich coś ciekawego? Sprawdźmy.

Bogowie przedstawieni na łamach serii, to istoty które na jakiś czas stają się ludźmi. W tym czasie z reguły stają się celebrytami, ponieważ dzięki posiadaniu nadludzkich mocy są ciekawi dla tabloidów i ogólnie pojętej popkultury. Jako że większość z nich jest strasznie próżna, uwielbiają oni uwielbienie jakim się ich obdarza. Główną bohaterką serii będzie Laura - właśnie jedna z tego typu fanek, która dla paru chwil z bogiem jest w stanie zrobić wszystko.

Twórcy planowali wypuścić okładki spoilerujące to, kim są tytułowi "wicked" oraz "divine". Ostatecznie zrezygnowali z tego pomysłu, a czytelnicy będą musieli sięgnąć po komiks, by poznać odpowiedź na to pytanie. Dowiedzieliśmy się także, że Lucyfer będący jedną z kluczowych postaci w komiksie będzie... kobietą. Która lubi, gdy mówi się na nią "Luci".

W ludzkim ciele co 90 lat reinkarnuje się dwunastka bogów. Jest jeszcze Ananke - jedyne bóstwo, które tego nie robi. Właśnie z nim również wiąże się interesująca i znaczna część fabuły "The Wicked and the Divine". Ananke to kobieta, która w kilka minut potrafi odmienić czyjeś życie. Kieron Gillen obiecał, że poznamy także kilka szczegółów z poprzednich inkarnacji poszczególnych bogów, co pozwoli wyjaśnić panujące między nimi stosunki. Dowiemy się także, dlaczego jeden z cykli odbył się znacznie wcześniej niż po 90 latach.

"The Wicked and the Divine" ma poruszyć problem kreowania celebrytów na współczesnych bogów. Scenarzysta spróbuje na łamach swojego komiksu bliżej przyjrzeć się temu zagadnieniu, które niezwykle go interesuje. W wywiadzie podaje on przykład Davida Bowie. którego określa jako "jednoosobowy panteon dla milionów ludzi".

Porównania tytułu komiksu do sakrum i profanum nie są przypadkowe.

Gillen potwierdził raz jeszcze, że Jamie McKelvie rysować będzie co drugi story-arc w "The Wicked and the Divine". Wciąż nie wiadomo jednak z kim będzie się wymieniać w roli rysownika serii. Wiemy natomiast, że artysta ten miał znaczący wkład w powstanie fabuły komiksu, który opublikuje Image. Kiedy? Tego niestety wciąż nie wiadomo.

Moje #11

Dziś bardzo mały update mojej kolekcji. Mam nadzieję że kolejna paczka z Atom Comics będzie już bardziej opasła w komiksy Image.

Lazarus #6 oraz Ten Grand #7 - kolejne dobre numery obu tych serii. Na uwagę zasługuje zwłaszcza świetna okładka tego pierwszego zeszytu.
The Sidekick #5 oraz Umbral #3 - nie ukrywam, że jestem zawiedziony poziomem tego pierwszego tytułu. Na szczęście dzieło Johnstona i Mittena z numeru na numer jest coraz ciekawsze.
Na dziś to tyle. Przypominam, że możecie wysyłać mi zdjęcia swoich kolekcji do rubryki "Wasze". Mój mail to ktymczynski@interia.pl

Okładka tygodnia #8

Koniec weekendowego lenistwa oznacza powrót do tworzenia notek na blogu, który zacznę od nadrobienia zaległości. Ta odsłona "Okładki tygodnia" miała pojawić się wczoraj, ale weekendowy wypad w góry skutecznie zmienił te plany. Mój wybór przedstawiam Wam więc dziś. Spośród komiksów wydanych w minioną środę najbardziej przypadły mi do gustu covery:
3. Morning Glories #37 - zapowiedzi kolejnych numerów tej serii są nadzwyczaj skromne. Z reguły jest to okładka oraz jedno zdanie. Tym razem Rodin Esquejo zaintrygował mnie faktem, że postawił na normalność. Okładka w żaden sposób nie sugeruje, że mamy do czynienia z horrorem, nie spoileruje wydarzeń ze środka, a mimo to poczułem się zachęcony do przeczytania tego zeszytu.
2. Peter Panzerfaust #17 - drugie miejsce dla okładki, która zdobi wariację na temat Piotrusia Pana. Od razu daje się to zauważyć, prawda? :D W serii pojawił się wątek rdzennej amerykanki i moim zdaniem Tyler Jenkins świetnie przedstawił to na okładce nowego zeszytu cyklu.
1. Protectors Inc. #4 - moim zwycięzcą tego tygodnia jest okładka prezentująca postać Angel. Chociaż nie jestem zwolennikiem ukazywania kobiet w komiksach jako obiektów seksualnych, ten cover naprawdę strasznie przypadł mi do gustu. Zwraca uwagę, ma pewne ukryte znaczenie, a Gordon Purcell narysował go z odpowiednim wyczuciem. Dla mnie numer jeden tego tygodnia.

Macie inne zdanie? Albo swoich kandydatów? Piszcie komentarze.

czwartek, 20 lutego 2014

Śladami herosów #1

Tak właśnie nazywać będzie się nowa regularna rubryka na moim blogu. Jej zadaniem jest zebranie w jednym miejscu, krótkie opisanie oraz ułożenie w kolejności wszystkich serii z udziałem danego bohatera lub też tytułów powiązanych z jego uniwersum. To właśnie „Śladami herosów” było zapowiadane przez umieszczane przeze mnie teasery, z których każdy prezentował po cztery okładki komiksów z jednej „rodziny”. Oznacza to, że zdradziłem kilka następnych odsłon tej rubryki, której ukazywanie się szacuję na mniej więcej jedną odsłonę miesięcznie. Dzisiejszą poświęcę zdecydowanie najpopularniejszemu i niekoniecznie dobremu Spawnowi.

SERIE GŁÓWNE
„Spawn” (1992-trwa) – jedyna pozycja w tej rubryczce. Seria ta pojawiła się na rynku 22 lata temu i przetrwała na nim do dziś. To właśnie tu znajdziecie najważniejsze wydarzenia dotyczące najpierw Ala Simmonsa, a od 185 numeru Jima Downinga. Jak w przypadku każdej dłuższej serii, tak i ta doczekała się kilku naprawdę słabych momentów. Jednak od czasu zmiany głównego bohatera czytelnicy mogą cieszyć się niesłabnącym, niezłym poziomem opowiadanej historii. Oczywiście jest to pozycja obowiązkowa dla każdego fana tej postaci, a nowi czytelnicy właśnie od niej powinni rozpoczynać przygodę ze Spawnem. Za dodatkowy atut uchodzić powinien Szymon Kudrański, który już od 40 numerów jest stałym jej rysownikiem.

SERIE POBOCZNE
„Case Files: Sam & Twitch” (maj 2003-lipiec 2006) – w pewnym momencie doszło do ciekawej rzeczy. Sam i Twitch mieli równolegle dwie serie, a Spawn zaledwie jedną. Sytuacja ta trwała kilka miesięcy, aż w końcu ten tytuł jako jedyny ostał się na rynku. Niestety, swoim poziomem nie zbliżył się do oryginału, a ponadto odszedł od prezentowania skomplikowanych zagadek kryminalnych, na rzecz ponownego zbliżenia Sama oraz Twitcha z resztą uniwersum Spawna. Wyszło tak sobie, chociaż tytuł doczekał się aż 25 numerów.

„Curse of the Spawn” (wrzesień 1996-marzec 1999) – historycznie druga seria regularna ze Spawnem... chociaż nie do końca. Komiks ten skupiał się na tytułowej klątwie i przez 29 numerów swojego żywota czytelnik miał szansę znaleźć się w kilku czasoprzestrzeniach i podążać za przygodami kilku Spawnów. Komiks bardzo fajnie rozbudowuje uniwersum tej postaci i uważam, że stoi na tyle na dobrym poziomie, że warto w niego zainwestować.
„Hellspawn” (sierpień 2000-kwiecień 2003) – moim skromnym zdaniem fanów Spawna nie czeka już nigdy nic lepszego z serii pobocznych od tego tytułu. Takie nazwiska jak Bendis, Wood, Niles czy Templesmith gwarantują komiks na przyzwoitym poziomie, ale ten jest dużo, dużo lepszy. Całość składa się z jedynie szesnastu numerów, lecz każdy z nich warty jest wszystkich wydanych na nie pieniędzy. Jest to o tyle łatwiejsze, ponieważ niedawno ukazało się wydanie zbiorcze całości serii, które bardzo mocno Wam polecam.

„Sam & Twitch” (sierpień 1999-luty 2004) – niby spin-off, niby mocno oderwany od reszty uniwersum Spawna, ale na tyle dobra lektura, że wstydem byłoby jej nie polecić. Przygody dwójki niecodziennych detektywów są niezwykle oryginalne, wciągające i świetnie zilustrowane. To już trzy powody, by zainwestować weń swoje pieniądze. Jest to kolejny komiks z uniwersum Spawna, przy którym swoje piętno odcisnęłi Brian Bendis i Ashley Wood.

„Spawn: The Dark Ages” (marzec 1999-październik 2001) – seria osadzona początkowo w roku 901 naszej ery przedstawiła czytelnikom Spawna tamtego okresu, który przemierzał świat poszukując odpowiedzi na pytania dotyczące jego klątwy. Oczywiście po drodze napotykał na wiele innych zagrożeń. Tytuł absolutnie nie jest obowiązkowy, ale powinien przypaść do gustu wielbicielom magii i miecza, których jest tu naprawdę sporo.

„Spawn: The Undead” (czerwiec 1999-luty 2000) – jeden z nieudanych projektów McFarlane’a. seria ta skupiała się na Alu Simmonsie i prezentowała oddzielone od wydarzeń z głównej serii, jednoodcinkowe historie. Nie stały one na jakimś nadzwyczajnym poziomie, często wręcz nudząc czytelnika. Stąd też kiepskie wyniki sprzedaży i cancel na dziewiątym numerze.

MINISERIE I ONE-SHOTY
„Angela” (grudzień 1994-luty 1995) – jedna z niewielu miniserii, które z czystym sumieniem polecam wszystkim czytelnikom. Neil Gaiman rozbudowuje świat Spawna poprzez ukazanie realiów panujących w tamtejszym niebie. Wszystko to z perspektywy jednej z najoryginalniejszych postaci, która obecnie zupełnie marnuje się w Marvel Comics. Jeśli więc chcecie przypomnieć sobie czasy gdy Angela była fajna, polecam zajrzeć do tej miniserii.

„Chapel” (sierpień 1995-czerwiec 1996) – dopóki Rob Liefeld nie odszedł z Image, Chanel był bardzo mocno powiązany nie tylko z Youngblood, ale także i ze Spawnem. Widać to także na przykładzie tej miniserii, w której Al Simmons odgrywa niemałą rolę. Generalnie jednak nie jest to tytuł, którym warto sobie zawracać głowę.
„Cy-Gor” (lipiec-grudzień 1999) – jeden z dziwniejszych pomysłów McFarlane’a z czasem doczekał się także swojej miniserii. Przypomnę może, że Cy-Gor to były przyjaciel Ala Simmonsa, który odwrócił się od swoich pracodawców po śmierci towarzysza. Ci w ramach zemsty przenieśli jego umysł w ciało ogromnej małpy i kazali zabijać. Tak, wiem jak to brzmi. W każdym bądź razie postać posiadała także własny, krótki tytuł, zupełnie nie związany ze światem Spawna. Można spokojnie ominąć lub przeczytać jedynie dla zaspokojenia ciekawości.

„Image United” (listopad 2009/niedokończona) – to miała być miniseria, która zmieniłaby oblicze komiksów w USA. Założyciele wydawnictwa Image raz jeszcze mieli połączyć siły i stworzyć wielką historię ze stworzonymi przez siebie postaciami. Co z tego wyszło? Ukazały się trzy numery z sześciu, a jakiś czas temu Erik Larsen wreszcie przyznał, że kontynuacji nie będzie. Wspominam o tytule tym z powodu tego, iż Al Simmons był w niej głównym złym.

„Mediewal Spawn/Witchblade” (maj-lipiec 1996) – gdy okazało się, że ta dwójka herosów miała swoje średniowieczne wcielenia, naturalnym pomysłem było starcie ich ze sobą. Wyszła z tego standardowa papka, którą zdecydowanie radzę omijać.

„Operation: Knightstrike” (maj-lipiec 1995) – jedna z niewielu okazji, by przyjrzeć się Alowi Simmonsowi za życia. Trzyczęściowa miniseria nie stała nawet w pobliżu „Team7” – znacząco lepszego komiksu utrzymanego w podobnym klimacie. Tu mamy jedynie to, do czego Image nas przyzwyczaiło, a więc mnóstwo mięśni, groźnych min, niewiele fabuły i ogólnie straszną kichę, którą powinniście omijać.

„Shadows of Spawn” (grudzień 2005-marzec 2006) – popularne w Image parę lat temu było podbijanie rynku azjatyckiego, które okazało się w 100% porażką. Jednym z jej efektów była trzytomowa manga, która nie zdobyła zbyt dużej popularności ani w Japonii, ani także w USA. Stąd kasacja po trzech tomach, w środku historii. Nie polecam. Chyba że w ramach ciekawostki.

„Shattered Image” (sierpień-grudzień 1996) – miniseria wydana po to, aby wyjść z twarzą przy rozpadzie uniwersum Image Comics. Najwięksi herosi tego świata spotykają się by wspólnie stawić czoła zagrożeniu. Koniec końców wszyscy giną i odradzają się... na osobnych światach. W ten sposób zakończyła się zaledwie czteroletnia historia uniwersum tego wydawnictwa i jeśli brzmi to dla Was dość głupio to nie martwcie się – komiks również taki jest. Nie polecam.

„Sam & Twitch: The Writer” (maj-czerwiec 2010) – ostatnia jak dotąd solowa przygoda duetu sympatycznych detektywów. To przyjemny powrót do poziomu zaprezentowanego w pierwszej z ich wspólnej serii. Ekspresowo wydana – cztery numery w dwa miesiące – niestety nie odniosła na tyle dużego sukcesu, by pojawiły się jakieś kontynuacje. Zdecydowanie polecam zapoznać się ze sprawą Pisarza.

„Spawn/Batman” (marzec-kwiecień 1994) – dwa oddzielne one-shoty ukazujące spotkania Ala Simmonsa z Brucem Wayne. Pomimo zatrudnienia naprawdę dobrych twórców, z projektu tego wyszły dwa kiepskie one-shoty. Warto przeczytać, żeby na własne czy zobaczyć jak osoby pokroju franka Millera marnują potencjał obu postaci.

„Spawn/WildC.A.T.S.” (styczeń-kwiecień 1996) – długo fani zmuszeni byli czekać na spotkanie dwóch ikon ówczesnego Image Comics. Gdy w końcu do niego doszło, okazało się to sporym nieporozumieniem. Spawn w towarzystwie Dzikich Kotów trafia do alternatywnej wersji przyszłości, gdzie stoi na czele piekielnych sił, a ludzkość stoi na progu zagłady. Historia jest potwornie kiepska, a jej czytanie boli tym bardziej, że za scenariusz odpowiedzialny był sam Alan Moore. Nic dziwnego, że scenarzysta ten chciałby wyprzeć z pamięci okres współpracy z Image.
„Spawn: Architects of Fear” (luty 2011) – stosunkowo świeży one-shot ukazujący spotkanie Spawna z jednym z aniołów. Ten drugi wpuszcza Ala Simmonsa w pułapkę, w którą zamieszany będzie także jego rodzony brat. Historia nie wyróżnia się zbyt specjalnie pod względem scenariusza, lecz przyciąga niesamowitymi rysunkami Aleksi Briclota. No i niską ceną. Komiks ten czeka w kolejce na recenzję, więc tu go nie ocenię.

„Spawn: Blood Feud” (czerwiec-wrzesień 1995) – chronologicznie jest to drugie podejście Alana Moore’a do świata Spawna i na takim samym stopniu podium bym ją ulokował. Nie jest to żadne mistrzostwo świata, bo nawet zaledwie przyzwoity „Violator” był lepszy, ale też nie jest to tak żenująca głupota jak spotkanie Simmonsa z Dzikimi Kotami. Można, nie trzeba.

„Spawn: Godslayer” (wrzesień 2006) – osadzona poza głównym uniwersum historia alternatywnego świata i zamieszkującego w nim niezwykle potężnego Spawna. Jego moc jest tak wielka, że nawet bogowie się go obawiają. Jest to kolejny z one-shotów, które wyróżniają się praktycznie jedynie świetna warstwą graficzną.

"Spawn: Godslayer" (maj 2007-kwiecień 2008) - najwyraźniej powyższy one-shot spodobał się na tyle, że doczekał się kontynuacji pod postacią ośmioczęściowej miniserii. Nie znam jej, dowiedziałem się o tym tytule z komentarza. Obiecuję jednak nadrobić.

„Spawn: Simony” (styczeń 2008) – wydany w formie ekskluzywnego albumu komiks ukazujący alternatywną przyszłość i starcie Ala Simmonsa z cybernetycznym stworem, zbudowanym między innymi z części jego własnego kostiumu. Rysuje znany z „Architects of Fear” Aleksi Briclot i to właśnie on jest największym atutem tego komiksu. W zasadzie też i jedynym.

„Spawn: The Impaler” (październik-grudzień 1996) – dowiedziałem się o istnieniu tego tytułu podczas zbierania materiałów do tej rubryki. Nie czytałem, a ponieważ jestem szalenie nierzetelny, nie chciało mi się tego zrobić na potrzeby dzisiejszych „Śladów...”. Shame on me ;)

„Spawn: The Movie” (grudzień 1997) – no cóż, podobnie jak kiepski film, tak i komiks na jego podstawie polecam omijać szerokim łukiem.

„The Adventures of Spawn” (styczeń 2007-listopad 2008) – niech Was nie zwiedzie data w nawiasie, tytuł ten doczekał się jedynie dwóch odsłon i w sumie nie za bardzo wiadomo było ani po co go stworzono, ani także dla kogo. Utrzymana w stylistyce kreskówki dla młodszego odbiorcy, miniseria prezentowała treści raczej dla dojrzalszych odbiorców. W dodatku, podobno była osadzona w regularnym uniwersum postaci. Myślę, że pomimo tego można bez mrugnięcia okiem zrezygnować z lektury.
„Violator” (maj-lipiec 1994) – jedna z najpopularniejszych postaci z uniwersum Spawna także doczekała się solowego występu. W zasadzie nie służył on niczemu innemu, jak tylko pokazaniu postaci klauna z nieco innej strony. Chociaż także i tutaj Alan Moore nie wzbił się na wyżyny swojego talentu, to jednak polecam zajrzenie do tej miniserii. Ma ona tylko trzy numery, a całkiem przyjemnie rozbudowuje charakter Violatora.

„Violator vs Badrock” (maj-sierpień 1995) – nie wiem kto wpadł na pomysł stworzenia tej poronionej miniserii i podejrzewam o to Roba Liefelda. Cztery numery stanowiące sztandar starego Image Comics – zero sensu, brak scenariusza, przesadzone rysunki i potężne zrycie beretu po lekturze. Omijać. I to naprawdę szerokim łukiem.

środa, 19 lutego 2014

Zapowiedzi Image na maj 2014

Odrobinę wcześniej niż miesiąc temu pojawiły się zapowiedzi Image Comics. W maju możemy spodziewać się sześciu nowych tytułów (wśród nich "MPH", "Nailbiter" czy "C.O.W.L."), dziesięciu wydań zbiorczych (w tym "Black Science vol. 1" w specjalnej, niższej cenie), ostatniego numeru "Fatale" oraz jubileuszu na łamach "Witchblade".
Dwa największe hity wydawnictwa Image rozpoczną w maju nowe story-arci. "Saga" reklamuje się słowami "New planet, new adversaries, and a very new direction, all from the same old Hugo Award-winning team", natomiast "The Walking Dead": "In the aftermath of "ALL OUT WAR" we discover...A NEW BEGINNING". Interesująca jest okładka tego drugiego, która wygląda tak:
Zabraknie jednak sporej części regularnie wydawanych tytułów. Bardzo mocno dotknęło to mnie, ponieważ w maju ukażą się tylko dwa z siedmiu zamawianych przeze mnie tytułów i nie dorzucę do tego żadnego wydania zbiorczego. Moje zakupy więc wyglądać będą następująco: "Ten Grand #11" oraz "The Sidekick #7".

Z pełną lista zapowiedzi Image na maj możecie zapoznać się klikając TUTAJ

poniedziałek, 17 lutego 2014

The Walking Dead vol. 6: Sorrowful Life (Robert Kirkman/Charlie Adlard)

Twórcy komiksowego wcielenia „The Walking Dead” zostawili nas na koniec piątego tomu z wieloma pytaniami i kilkoma naprawdę mocnymi scenami, które miały prawo utkwić nam w pamięci. Mimo wszystko oceniłem ten tom niżej niż czwarty, ponieważ pojawiło się kilka wątków, które zupełnie nie przypadły mi do gustu. Pojawiło się więc pytanie: czy szósta odsłona tego komiksowego tasiemca ponownie wzniesie się na poziom, do którego przyzwyczaił nas Robert Kirkman? Niestety, nie jestem tego taki pewien.

Rick, Glenn oraz Michonne są uwięzieni w malowniczym Woodbury, które jawiło się początkowo jako azyl w świecie opanowanym przez zombie, a okazało się miejscem jeszcze bardziej niebezpiecznym. Torturowani przez szalonego Gubernatora robią wszystko by przeżyć i ujść z życiem. Pomoc przyjdzie z dość niespodziewanego miejsca i nie każdy ujdzie z życiem, ale do tego akurat scenarzysta zdążył nas już przyzwyczaić. Tymczasem na terenie więzienia reszta grupy zaczyna uważać Ricka za zmarłego, co jest powodem kolejnych spięć w jej szeregach.

Ten tom „The Walking Dead” ma za zadanie po raz kolejny zszokować czytelnika. Przynajmniej jego pierwsza połowa, która rozgrywa się w Woodbury. Nie chcę wchodzić tu w szczegóły, by nie zdradzić spoilerów, ale o ile pierwsze spotkanie Gubernatora z Michonne było bardzo brutalne, to kolejne sprawiło, że tamto wyglądało bardzo niewinnie. Szczerze przyznaję się do tego, że przeglądając wspomnianą właśnie scenę pierwszy raz, zrobiło mi się po prostu niesmacznie, ponieważ wydaje mi się, że Kirkman poszedł zdecydowanie za daleko. Rozumiem intencje scenarzysty, który chce pokazać jak codzienne funkcjonowanie w świecie opanowanym przez żywe trupy zmienia człowieka w kogoś znacznie bardziej brutalnego i bezwzględnego, lecz osobiście uważam, że znacznie lepiej pokazały to tomy 9-10, które za jakiś czas także zrecenzuję. Ba, lepiej wypadło to nawet pod koniec „Sorrowful Life”, ale znów nie pokuszę się o spoilery.

Trochę nie przekonał mnie zabieg scenarzysty, który ułatwi Lori zbliżający się poród. Teoretycznie „przypadkiem” do regularnej obsady komiksu dostaje się lekarka. Jakby to ujął pewien spec od rosyjskich mgieł: przypadek? Nie sądzę ;)

Na szczęście druga połowa „Sorrowful Life” to powrót do tego, co od początku stanowiło siłę serii. chociaż cień dowódcy Woodbury cały czas wisi nad obsadą komiksu, to jednak scenarzysta powraca do wątków psychologiczno-socjologicznych i robi to w przyzwoity sposób. Mieszkańcy więzienia znów dostają nieco więcej miejsca i dostajemy szansę obejrzenia ich rozwoju. Takie chwilowe wyhamowanie akcji jest dość typowym zjawiskiem w „The Walking Dead” i pokuszę się o stwierdzenie, że tym razem było jak najbardziej potrzebne. Nagły i mocny zryw tempa opowiadania historii było chyba tym, co nieco odrzuciło mnie od poprzedniego tomu, a chwilowe chociaż odejście od tego sprawiło, że szósta odsłona cyklu zdecydowanie bardziej mnie do siebie przekonała. Chociaż nie był to jedyny jej plus.

Pojawiają się nawet wątki humorystyczne, czego dotąd brakowało w „The Walking Dead”. Zaznaczyć jednak trzeba, że nie ma go zbyt dużo i jest jak najbardziej zasadny do sytuacji bohaterów komiksu w tym tomie. Jest to tylko jedno czy dwustronicowy dodatek do jednego z rozdziałów, ale jakoś zapadł mi mocniej w pamięć. Za ten miły akcent mały plus.

Chciałbym napisać że Charlie Adlard rysuje jak zwykle. Nie jest to jednak prawda, ponieważ odniosłem wrażenie iż ten tom zdecydowanie bardziej mu się udał. Pokuszę się o stwierdzenie, że rysownik ten znacznie lepiej odnajduje się właśnie w tych scenach, które mnie obrzydzały. To, że były tak dosłowne, brutalne i wręcz odpychające, to w sporej mierze właśnie zasługa rysownika i przyznaję mu za to dodatkowy plusik.

Oczywiście tak samo jak w przypadku poprzednich tomów, tak i ten nie posiada żadnych dodatków. Przyznaję się szczerze, że nie wiem jak wygląda dostępność tego tomu w Polsce, ale jeśli jest możliwy do kupienia, to jego cena okładkowa wynosi 43zł, a sam komiks wydano w dobrym i niedrogim stylu.

Sorrowful Life” zdecydowanie spodobał mi się bardziej od poprzedniego tomu. Dlatego też końcowa ocena wyniesie 4.5/6

Jak przetrwać w Safe Heaven?

Nie lubię tej serii od samego początku i po drugim numerze przestałem ją czytać. Blog ten jednak jest w zamierzeniu o każdym komiksie pochodzącym z Image Comics, dlatego dziś przyszło mi przełamać swoją niechęć i poświęcić całą notkę o "Sheltered" Eda Brissona. Ku mojemu niezadowoleniu tytuł ten notuje całkiem przyzwoite wyniki sprzedaży, przez co niedługo doczeka się już drugiej historii na swoich łamach. I właśnie to jest przyczyną udzielenia wywiadu serwisowi CBR.
Przypomnijmy, że "Sheltered" opowiada o grupie ludzi, którzy przekonani o zbliżającym się końcu świata zakładają obozowisko z dala od cywilizacji. Niespodziewanie ich dzieci postanawiają przejąć dowodzenie, przy okazji zabijając dorosłych. Na czele obozu staje niejaki Lucas, natomiast jego największą przeciwniczką okazuje się Victoria - jedyna osoba nie będąca przekonana co do tego, by świat wkrótce miał się skończyć.

Obecna populacja Safe Heaven wynosi około 20 osób i większość z nich czytelnicy mieli okazję już poznać. Część osób odegra większą rolę niż dotąd, a zacznie się to już od siódmego numeru "Sheltered", który rozpocznie drugi story-arc komiksu. Poszczególne grupki, sojusze oraz konflikty są już wyraźnie zaznaczone. Dużo czasu Brisson poświęci Lucasowi, który w ostatnich numerach stracił nieco kontrolę nad wydarzeniami w dowodzonym przez siebie Safe Heaven.  Chłopak wciąż ma bardzo konkretny plan, do którego realizacji będzie dążyć.

Nie licząc Victorii oraz Hailey, każdy z dzieciaków maczał palce przy zabiciu własnych rodziców. Scenarzysta chce zadać czytelnikowi pytanie: czy taka osoba zasługuje na miano pozytywnego bohatera? Zadawać je będą sobie wspomniane dwie dziewczyny, podczas prób przekonywania innych do tego, by dostrzegli szaleństwo Lucasa. W drugim story-arcu "Sheltered" powróci także Cliff, którego ostatnio widziano, gdy postanowił uciec z Safe Heaven.

Istnieje możliwość przeniesienia "Sheltered" na duży ekran. Jeśli sprawa ruszy z miejsca na poważnie, Brisson na pewno poinformuje o tym opinię publiczną.

niedziela, 16 lutego 2014

Okładka tygodnia #7

Zgodnie z kolejnymi Waszymi sugestiami, od dziś za każdym razem w "Okładce tygodnia" linkować będę odnośnik do niemal wszystkich (ale o tym za chwilę) komiksów wydanych przez Image w danym tygodniu. Kliknijcie więc tutaj, a następnie sprawdźcie, czy zgadzacie się z moim wyborem.
3. Think Tank #12 - okładka świadcząca o moim totalnym braku obiektywizmu. Zauważyłem bowiem, że często wyróżniam covery serii, które naprawdę bardzo lubię. Tak jest w tym przypadku, bo chociaż zdaję sobie sprawę z tego, że okładka ta zupełnie niczym nie wyróżnia się ponad inne, to jednak dzieło Rahsana Ekedala umieszczam na najniższym stopniu podium i szczerze polecam Wam zapoznanie się z tą serią.
2. Fatale #20 - w zasadzie każda okładka serii Eda Brubakera i Seana Phillipsa zasługuje na wyróżnienie, ale ta spodobała mi się w szczególności. Pomysłowa kompozycja pokazuje, że kobieta przedstawiona na rysunku jest zarazem piękna, niebezpieczna i... intrygująca. Taką właśnie rolę powinny spełniać covery i za to drugie miejsce.
1. The Darkness #114 (Retailer 10 Copy Incentive Variant Cover Edition) - pod tą ogromnie długą nazwą kryje się okładka autorstwa Marca Silvestriego. Szkic w zasadzie i właśnie dzięki temu dzisiejsze zestawienie wygrywa ta właśnie pozycja. Uwielbiam szkice, zwłaszcza stworzone przez artystów których bardzo lubię. Silvestri do nich się naturalnie zalicza i jego praca po prostu musiała znaleźć się na szczycie dzisiejszego zestawienia.

Macie swoje propozycje?

Wiebe o zakończeniu pierwszego story-arcu w "Rat Queens"

Jeśli jesteście fanami "Rat Queens" nie czytajcie dalszej części wpisu, ponieważ zawiera on spoilery z piątego numeru, który ukaże się 26 lutego!!!

Gdy "Rat Queens" zostało zapowiedziane, nikt chyba nie spodziewał się komiksu kipiącego niespotykaną wcześniej mieszaniną akcji, fantasy, romansu i komedii. Seria szybko zdobyła dość sporą popularność, za którą poszło uznanie krytyków. Scenarzysta komiksu - Kurtis J. Wiebe nie - zapomniał jednak o tym, że jego komiks powinien również wstrząsnąć i poruszyć czytelnikiem. Udało mu się to zabijając jedną z głównych bohaterek. Dało to okazję do udzielenie serwisowi Newsarama kolejnego wywiadu.
Po raz kolejny poruszono w nim kwestie niespodziewanego sukcesu "Rat Queens". Wiebe uważa, że serii zagwarantowała go właśnie mieszanina na pozór kompletnie nie pasujących do siebie gatunków, co przyciągnęło do niej wielu czytelników, którzy na co dzień nie czytają komiksów. Każda z bohaterek "Rat Queens" to silna i niezależna kobieta, co jak się okazało, podoba się zarówno męskiej jak i damskiej części czytelników. Wiebe zdradził, że już wkrótce marka ta poszerzy się o linie ubrań wzorowanych na postaciach z komiksu, a scenarzysta oraz rysownik Roc Upchurch będą na jednym z konwentów prowadzić osobny panel poświęcony jedynie ich serii.

Wydarzenia przedstawione w piątym numerze serii miały za zadanie pokazać czytelnikom, że pomimo dość sielankowego klimatu serii wciąż jest ona osadzona w bardzo niebezpiecznym świecie. W "Rat Queens" nie należy był jedynie ładnym i mądrym by przeżyć, a niebezpieczeństwo utraty życia czai się niemal na każdym rogu. Stąd też decyzja twórców serii, by pokazać to czytelnikowi na przykładzie jednej z głównych postaci komiksu.

Nieco nadziei wlewa Wiebe praktycznie na sam koniec wywiadu, przypominając że to nadal świat fantasy, w którym magia jest na porządku dziennym. Jednocześnie scenarzysta zaznacza, że łatwe ominięcie śmierci to nie jest coś, co chciałby wprowadzać na karty "Rat Queens", ponieważ zmieniłoby to serię w niezobowiązującą historię dla mało wymagającego czytelnika.

Plansza z zapowiedzi, która wstrząsnęła czytelnikami i doprowadziła do udzielenia wywiadu dla Newsaramy znajduje się TUTAJ

sobota, 15 lutego 2014

W maju spotkają się bohaterowie serii...

..."Chew" oraz "Revival"!!! To chyba jedna z najbardziej zaskakujących informacji mijających miesięcy. Czytelnicy obu serii już zachodzą w głowę, jak twórcom obu serii uda się ten na pozór szalony pomysł. Oni sami mają już pewien pomysł, o którym napiszę kilka słów. Na początek jednak jedna z dwóch okładek zapowiedzianego na maj komiksu "Chew/Revival #1".
Pomysłodawcą tego projektu jest John Layman, który juz od dłuższego czasu chciał przeprowadzić jakiś crossover z udziałem swojej serii. Dzieło Tima Seeley'a była na szczycie jego listy życzeń, chociaż sam twórca "Revival" początkowo nie był zbyt przychylny temu pomysłowi. Ostatecznie jednak zgodził się i to on, a nie Layman podsunął więcej interesujących pomysłów, które użyte zostaną w komiksie. Twórcy obiecują, że czytelnicy zdziwią się w jaki sposób skrzyżują się drogi bohaterów obu cykli.

Na deser druga okładka zapowiedzianego zeszytu.
Na chwilę obecną nie wiadomo czy historia ta znajdzie się w oficjalnym kontinuum serii, które w maju odesłane zostaną na miesięczną przerwę. "Chew/Revival #1" składać będzie się z 48 stron i kosztować ma niecałe pięć dolarów. data premiery to 28 maja i z całą pewnością sięgnę po ten zeszyt.

Podsumowanie list sprzedaży ze stycznia

W tym miesiącu nie zapomniałem i na bieżąco śledziłem informacje o styczniowych wynikach sprzedaży komiksów. Przyznaję, że po nie najlepszym zamknięciu poprzedniego roku, Image bardzo dobrze weszło w nowy. Więcej szczegółów poniżej.
Zeszyty, styczeń 2014:
1. Batman #27 (DC Comics) - 115 492 sztuk
(...)
11. The Walking Dead #120 - 65 286
12. The Walking Dead #119 - 65 151
22. Saga #18 - 53 139
51. Deadly Class #1 - 34 572
70. East of West #9 - 29 885
97. Black Science #3 - 23 695
99. Velvet #3 - 23 177
102. Sex Criminals #4 - 22 433
117. Pretty Deadly #4 - 19 644
132. Fatale #19 - 15 725

W zestawieniu tym dominują spadki, lecz warto zwrócić uwagę na jeden, solidny wzrost. Zalicza go "Black Science" Ricka Remendera i wyniósł on nieco ponad 15% względem zeszytu oznaczonego numerem 2. Oczywiście rzuca się w oczy fakt, że tylko jedna ze styczniowych premier Image zaliczyła naprawdę dobry debiut. Oprócz niej dziesiątkę najpopularniejszych komiksów Image w styczniu tworzą tytuły o nieco ugruntowanej już pozycji
Wydania zbiorcze, styczeń 2014
1. Saga vol. 1 (Image Comics) - 4 201
(...)
2. The Walking Dead vol. 1: Days Gone Bye - 4 139
6. Saga vol. 2 - 3 243
13. Ten Grand vol. 1 - 2 780
18. The Walking Dead vol. 2: Miles Behind Us - 2 416
20. The Walking Dead vol. 19: March to War - 2 374
26. East of West vol. 1: The Promise - 2 051
32. Complete Multiple Warheads - 1 952
37. The Walking Dead vol. 3: Safety Behind Bars - 1 689
49. The Walking Dead vol. 18: What Comes After - 1 529

To już się robi powoli nudne. Każdego miesiąca przy pisaniu listy najlepiej sprzedających się wydań zbiorczych od Image wypisuje praktycznie jedno i to samo. Tak jest i tym razem, ponieważ trzy pierwsze pozycji z listy to te same pozycje co w grudniu, jedynie w nieco zmienionej kolejności. Kolejny miesiąc z rzędu dobre wyniki odnosi "East of West" Jonathana Hickmana, co nie zmienia faktu, że tylko dwie zupełne nowości przebiły się do styczniowej dziesiątki.

Styczeń zakończył się dla Image mimo wszystko rekordowo, ponieważ pierwszy raz od dłuższego czasu wydawnictwo przekroczyło dziesięć procent udziału w ilości sprzedanych komiksów (10,1%). Procent zysków zatrzymał się na poziomie 8,78%. Oczywiście oba te wyniki dały Image Comics trzecie miejsce,

Wasze #10

I wreszcie także ta rubryka dobija do swojej dziesiątej odsłony. Dzieje się tak dzięki Kubie G. - twórcy Pulp Warsaw, a ostatnio także współpracownika serwisu Avalon. Oto co tym razem wysłał.

Images of Shadowhawk #1-3
 Youngblood #0-5: swoją drogą Kuba nie jest pierwszą znaną mi osobą, która ma w swojej kolekcji archiwalne numery serii Roba Liefelda. Serio, niech mi ktoś wytłumaczy co w niej widzicie?
Youngblood: Strikefile #1-3
 I na deser - figurka Savage Dragona
Standardowo przypominam, że i Wy możecie wysłać mi swoje zdjęcia komiksów Image. Adres to ktymczynski@interia.pl

czwartek, 13 lutego 2014

Wkrótce...

Mucha planuje "Sex"

Wczoraj wypłynęła wieść mówiąca o tym, że wydawnictwo Mucha Comics już powoli planuje co wyda na przełomie 2014 i 2015 roku. Oprócz pozycji, o których pisałem już jakiś czas temu, w zapowiedziach znaleźć można "Sex" Joe Casey'a oraz Piotra Kowalskiego, który ukaże się w październiku.
Jest to o tyle ciekawe, bo wcześniej o planach wobec tego tytułu wspominał naczelny wydawnictwa Egmont. Z drugiej strony jednak wieści te co najmniej szokują, ponieważ rysowana przez naszego rodaka seria jest, delikatnie pisząc, kiepska. Rozumiem chęć opublikowania komiksu stworzonego przez polaka, lecz jednak zauważyć trzeba, że w ofercie Image Comics znajduje się jeszcze Szymon Kudrański, który ma udział w tworzeniu bardzo popularnego w Polsce "Spawnie", a także opublikował swój autorski projekt - "Repulse". Moim skromnym zdaniem oba te komiksy są dużo lepsze od "Sex" duetu Casey/Kowalski.

Mucho, nie idź tą drogą :)

Millar ponownie o "Starlight"

Mark Millar nie ustaje w promowaniu swojego nowego projektu dla Image Comics i co rusz opowiada o nim na kolejnych serwisach komiksowych. Z taką promocją "Starlight" ma szansę pobić wynik sprzedaży pierwszego zeszytu "Jupiter's Legacy" i złośliwie od siebie dodam, że mam nadzieję iż nie skończy z równie dużymi opóźnieniami, które obecnie wynoszą już siedem miesięcy i wciąż rosną. Co tym razem ciekawego powiedział Millar? Przekonajmy się.
Konferencja prasowa niestety nie przyniosła zbyt wielu nowych informacji, pojawiło się za to sporo grafik promujących tytuł, w tym także parę stronic z pierwszego numeru. Możecie je obejrzeć klikając TUTAJ. Jako ciekawostkę należy dodać, że pierwszy zeszyt "Starlight" ukazać ma się w ten sam dzień co czwarty numer wspomnianego już komiksu rysowanego przez Franka Quitely'ego. Pożyjemy, zobaczymy...

Millar wcześniej przyznawał się, że "Starlight" stanowić ma jego hołd dla gatunku science-fiction, a zwłaszcza dla seriali z tego gatunku. Nie przyznał się jednak o jakie konkretnie tytuły mu chodzi. Zdradził za to, dlaczego to Goran Parlov został rysownikiem serii. Artysta posiada specyficzny, europejski styl rysowania, podobny nieco do niesamowitego Moebiusa. Gdy Parlov wyraził chęć uczestniczenia w powstawaniu "Starlight", praktycznie od razu podpisał umowę.

Seria ta skierowana będzie do czytelników w dowolnym wieku, co ma nieco odróżniać "Starlight" od innych autorskich projektów Millara, które z reguły oznaczane były jako pozycje dla dojrzałego odbiorcy. Scenarzysta raz jeszcze podkreślił, że tytuł ten otwiera drzwi do jednego, wspólnego Millarworldu i czytelnik na pewno zauważy pewne odniesienia do innych komiksów twórcy. Uważa on jednak, że największą bolączką uniwersów komiksowych jest fakt, że pracuje nad nimi zbyt wielu twórców. Dlatego wszystkie komiksy wliczające się do Millarworldu pisane będą przez jedną osobę - jego samego.

Jak sądzicie, czy te ambitne plany nie przerosną Marka Millara?

poniedziałek, 10 lutego 2014

Wkrótce...

Great Pacific vol. 2: Nation Building (Joe Harris/Martin Morazzo)

Dzisiejsza recenzja będzie dość nietypowa, ponieważ pierwszy raz zdarzy mi się opisać swoje wrażenia na temat komiksu, który opublikowany został miesiąc temu. Taki jest mój plan, by częściej na blogu prezentować opinie o tomikach wydanych niedawno, a dopiero w wolnych terminach wracać do pozycji archiwalnych. Dziś więc przychodzi kolej na drugi tom „Great Pacific”. Jeśli pamiętacie recenzję z zeszłego miesiąca, premierową odsłonę cyklu oceniłem wysoko. Bardzo podobał mi się aspekt odkrywczo-podróżniczy komiksu. Dlatego też gdy dowiedziałem się, że akcja „Nation Building” przenosi się rok do przodu, byłem nieco zawiedziony. Czy słusznie?

Jak już wspomniałem, mija dwanaście miesięcy od wydarzeń przedstawionych w „Trashed”. Nowy Teksas zmienił się nie do poznania: zamieszkuje go już ponad 700 osób, rozwijają się przemysł oraz usługi, formowany jest rząd, lecz stojący na czele tego miejsca Chas Worthington bardzo chce doprowadzić do uznania jego kraju przez ONZ i by do tego doprowadzić, zaczyna pertraktować z przedstawicielami pewnego Afrykańskiego kraju, który nieoficjalnie rządzony jest przez tyrana i jego wojskową juntę. Nie będzie to jednak jedyny kłopot mężczyzny. Chociaż Nowy Teksas nie liczy jeszcze zbyt wielu mieszkańców, Worthington już dorobił się małego ruchu oporu, który chce pozbawić go życia.

Komiks „Great Pacific: Nation Building” stworzony został przez ten sam duet twórców co tom pierwszy. Mimo to praktycznie cały czas czujemy się, jakby było inaczej. Historia przedstawiona w drugim tomie jest kompletnie inna od tej, którą czytaliśmy w „Trashed”. Wszystkie motywy oparte na wątku przygodowym zostały wyparte i zastąpione political-fiction. Tempo opowiadania fabuły znacznie spadło, lecz mimo wszystko wciąż jest to komiks emocjonujący. Po prostu robi to w zupełnie inny sposób. Gdy w pierwszym tomie zastanawialiśmy się jak Chas przetrwa spotkanie z piratami czy ludnością etniczną wyspy śmieci. „Great Pacific: Nation Building” każe nam zastanowić się raczej w jaki sposób mężczyzna doprowadzi do realizacji swoich planów, a także z kim się sprzymierzy lub kogo zdradzi, by dostać się do siedziby ONZ. Przyznać trzeba, że Joe Harris odnajduje się w rozgrywce politycznej, lecz mim zdaniem zdecydowanie lepiej wychodziło mu to wszystko, co pokazał w premierowej odsłonie serii.

Kolejną rzeczą, która rzuca się w oczy jest także zmiana samego głównego bohatera. Chas Worthington od samego początku był postacią zdecydowaną, konsekwentną i upartą. Teraz jednak dodatkowo pokazuje się go jako mężczyznę tak przekonanego o słuszności własnych opinii, że aż kipi z niego zarozumialstwo. Nie uważam tego za zmianę na plus, ponieważ główny bohater „Great Pacific: Nation Building” stracił nieco ze swojego uroku i nie zawaham się napisać, że teraz Chas nie da się lubić. Nie wydaje mi się, by było dobrym pomysłem obrzydzanie czytelnikowi najważniejszej postaci serii, a przynajmniej w moim przypadku tak właśnie się stało. Ok, jest wiele komiksowych pozycji, które opowiadają o tych „złych”, lecz większość z nich stara się w jakiś sposób sprawić, by czytelnik mimo wszystko czuł sympatię do danej postaci. Joe Harris zapewne też chciał iść tą drogą, lecz oglądanie kolejnych scen upokarzania przez Chasa swoich przyjaciół lub współpracowników nie jest zbyt przyjemne.

W przypadku warstwy fabularnej „Great Pacific: Nation Building” mam pewien kłopot z końcową oceną, tak przy rysunkach nie mam żadnych wątpliwości. Podobnie jak w przypadku poprzedniego tomu, tak i tu za rysunki odpowiedzialny jest Martin Morazzo. Uważam, że tym razem spisał się lepiej niż za pierwszym razem, a i szans miał więcej żeby się wykazać. Scenariusz Joe Harrisa wyniósł bohaterów poza tereny Nowego Teksasu i Morazzo nieźle wykazywał się w nowych lokalizacjach. Ponownie imponowała ilość szczegółów na niektórych planszach, ale z drugiej strony ponownie zupełnie nie podobała mi się praca kolorystów ukrywających się pod nazwą Tiza Studio. Kiepski dobór barw sprawiał, że niektóre stronice wyglądały wręcz na wyblakłe lub źle zeskanowane. Niestety, pomimo już przeszło dwustu stron historii, nadal nie jestem w stanie się do tego przyzwyczaić i zwyczajnie przeszkadza mi to w odbiorze komiksu.

Tym razem wydawnictwo Image wzbogaciło „Great Pacific: Nation Building” o parę stron dodatków. Nie łudźcie się jednak, ponieważ są to jedynie pozbawione komputerowo naniesionych kolorów dwuplanszowe popisy umiejętności Martina Morazzo, które znajdziecie także w środku komiksu. oprócz tego otrzymujemy galerię okładek i to nie wszystkich, ponieważ zabrakło wariantów oraz okładek z dodruków poszczególnych zeszytów.

Podsumowując, drugi tom „Great Pacific” to wciąż dobre czytadło, lecz już bez tego niebywałego uroku, który posiadała pierwsza odsłona. Klimat stał się znacznie bardziej ciężki i chociaż mamy wciąż bardzo dużo zaskakujących zwrotów akcji, to jednak nie robią one już takiego wrażenia jak za pierwszym razem. Ocena będzie niższa niż ostatnio i wyniesie 3,5/6

"Zemsta" Jonathana Rossa

Jonathan Ross być może nie wspomina najmilej swojej poprzedniej przecy dla Image Comics, którym było wiecznie opóźnione "America's Got Powers". Być może humor poprawi mu sukces jego kolejnego projektu, który ma wszelkie zadatki ku temu, by go faktycznie odnieść. Czego zatem możemy spodziewać się po "The Revenge"? Sprawdźmy.
Historia skupi się na postaci Griffina Franksa - aktora znanego niegdyś z wielu wspaniałych ról, obecnie grywającego ogony i popadającego w zapomnienie. Aż do momentu, w którym otrzymuje rolę w remake'u swojej najbardziej znanej roli. Ta ponownie wynosi go na szczyty i przynosi także wiele problemów. Największym z nich zdecydowanie będzie psychopatyczny wielbiciel, który brutalnie okaleczy aktora. Teraz jego jedynym celem w życiu będzie tytułowa zemsta.

Scenarzysta pisząc scenariusz do "The Revenge" chciał sprawić, by pomimo dość brutalnego zabarwienia całej czteroczęściowej miniserii, czytelnik czuł sympatię do Griffina. Ross zbudował jego postać w oparciu o kilka znanych gwiazd zarówno dużego jak i małego ekranu, co z pewnością wypatrzy uważne oko. Równie dużo uwagi poświęcił postaciom drugoplanowym, zwłaszcza czwartej żonie Franksa, która będzie miała sporo wspólnego z atakiem na niego.

Jeśli "The Revenge" spodoba się czytelnikom, Jonathan Ross nie wyklucza kontynuacji, którą zrealizuje ponownie z Ianem Churchillem. Pierwszy numer tej miniserii pojawi się na sklepowych półkach dokładnie 26 lutego.

niedziela, 9 lutego 2014

Wkrótce...

Okładka tygodnia #6

Jak w każdą niedzielę, tak i dzisiaj pojawia się szósta już odsłona "Okładki tygodnia". Spośród komiksów wydanych w minioną środę do gustu najbardziej przypadły mi dwa covery. No ale trzeba było wybrać trzy i tu właśnie pojawił się problem. Ostatecznie podium zamyka...
3. Apocalypse Al #1 (cover B) - nie jest to jakaś wybitna okładka, ale spośród tych zaprezentowanych przez Image w mijającym tygodniu, ta akurat jest całkiem fajna. Zasługi przypisać trzeba Ryanowi Sookowi, którego znam głównie z klimatycznych prac dla Dark Horse. Zresztą to nie pierwszy raz, gdy wariantowe okładki okazują się znacznie ciekawsze niż te główne.
2. Drumhellar #4 - poszczególne okładki tej serii mówią czytelnikowi "kup mnie, jestem naprawdę porąbanym komiksem". Tak jest i tym razem, lecz bynajmniej nie mam zamiaru robić z tego zarzutu. Wręcz przeciwnie, Riley Rossmo tymi nietypowymi i, nie boję się użyć tego zwrotu, dziwnymi coverami przykuwa uwagę i intryguje. Ja się dałem złapać.
1. Lazarus #6 - Michael Lark po raz kolejny więcej ukrywa niż pokazuje, ale i tak zdobywa laury zwycięzcy w dzisiejszym zestawieniu. Chociaż na okładce nie widzimy wiele, to jednak bije od niej mnóstwo emocji. Począwszy od zwątpienia, a na sile kończąc. Nie każdy artysta dałby radę stworzyć tak interesującą okładkę.

Kolejne zestawienie, jak zwykle, już za tydzień.

Lark o świecie wykreowanym w "Lazarus"

W zeszłą środę do sprzedaży trafił szósty już numer hitowej serii "Lazarus", który jest drugą odsłoną nowego story-arcu na łamach tego tytułu. Michael Lark, rysownik tytułu, znalazł wolną chwilę by udzielic wywiadu serwisowi Newsarama. Dowiemy się z niego nieco więcej o nadchodzących numerach, więc jeśli jesteście ciekawi, zapraszam do lektury.
Świat przedstawiony na łamach serii dzieli świat na okręgi rządzone przez poszczególne rodziny. Oni i ich pracownicy stanowią około 1% ludzkości, natomiast pozostałych określa się mianem "waste". Druga historia w "Lazarus" opowie więcej właśnie o tej licznej warstwie społecznej, ponieważ Forever Carlyle zacznie poszukiwać więcej o własnej przeszłości. Po raz pierwszy przedstawiciele "waste" otrzymają imiona i nazwiska, a także bardzo konkretne historie.

Wszystkie bronie i urządzenia zostały zaprojektowane przez Larka. Rysownik zdradził, że wraz z Gregiem Rucka przygotowują twardookładkowe wydanie "Lazarus", w którym znajdzie się mnóstwo dodatków. Wśród nich komentarz artysty na temat poszczególnych projektów.

W obecnej historii otrzymujemy flashbacki z dziecięcych lat Forever. Lark stara się pokazywać czytelnikowi, że dziewczyna wciąż jest tam dzieckiem bardzo podobnym do każdego innego: kruchym, delikatnym, posiadającym uczucia. Rysownik chwali Grega Ruckę za świetne wyczucie charakteru postaci kobiecych, czym zresztą zachwyca nie od dziś. Pobyt wśród przedstawicieli "waste" odmieni nieco Forever i obudzi dawno nie widziane u kobiety uczucia.

Pracując dla Marvela, Lark nie miał praktycznie żadnego wpływu na dobór osoby zajmującej się nakładaniem kolorów, a także w niewielkim stopniu mógł decydować w jakich barwach widzi poszczególne kadry. Przy "Lazarus" jest zupełnie inaczej, co uważa za największą zaletę pracy autorskiej. Rysownik przyznał, że skontaktował się z Image już w czasie, gdy jego kontrakt z Marvelem nie wygasł, ponieważ wiedział, że nie chce go przedłużać.

I na koniec, trzeba usprawiedliwić Michaela Larka za opóźnienia przy tworzeniu poszczególnych zeszytów. Jak się okazuje, artysta ten nie tylko rysuje, ale także nakłada tusz i literuje każdy z zeszytów, co sprawia mu mnóstwo satysfakcji, ale zajmuje nieco więcej czasu niż początkowo zakładał.