poniedziałek, 31 marca 2014

Oficjalnie i nieoficjalnie

Znakomitą większość z tego co zaraz opublikuję możecie znaleźć już na Facebooku, ale obowiązki to obowiązki. Na początek pewniak, czyli premiera "Severed: Pożeracz Marzeń" z wydawnictwa Mucha Comics. Poniżej znajdziecie opis plus preview.

SEVERED. POŻERACZ MARZEŃ
Rok 1916. Po amerykańskich drogach grasuje drapieżnik. Ma ostre jak brzytwa zęby i szuka świeżego mięsa.

Laureat nagród Eisnera i Harveya, scenarzysta SCOTT SNYDER (Amerykański wampir, Batman: Trybunał sów, Swamp Thing), scenarzysta SCOTT TUFT oraz rysownik ATTILA FUTAKI (Percy Jackson i Bogowie Olimpijscy: Złodziej pioruna) przedstawiają niezwykłą opowieść grozy toczącą się w latach dwudziestych XX wieku. Dwunastoletni Jack Garron ucieka z domu w poszukiwaniu ojca, którego nigdy nie widział. Szybko przekona się, że amerykańskie marzenie może się przeistoczyć w prawdziwy koszmar.

Scenariusz: SCOTT SNYDER, SCOTT TUFT
Rysunki i okładki: ATTILA FUTAKI

Tłumaczenie: Tomasz Sidorkiewicz
Wydawnictwo: Mucha Comics
Liczba stron: 192
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Druk: kolor
KOMIKS TYLKO DLA DOROSŁYCH
ISBN 978-83-61319-40-5
Wydanie pierwsze

Cena okładkowa: 69,00 zł
Premiera: 4 kwietnia 2014

Album zawiera materiały opublikowane pierwotnie w miniserii Severed #1-7.
Recenzja komiksu ukaże się na blogu kilka dni po jego publikacji.

Natomiast nieoficjalnie mówi się, że w planach wydawniczych na ten rok, wydawnictwo Taurus uwzględniło "Black Science" duetu Rick Remender/Matteo Scalera. Jestem ciekawy potwierdzenia tej informacji, na które to będę z niecierpliwością czekać.

niedziela, 30 marca 2014

Okładka tygodnia #13

Trzynasta odsłona "Okładki tygodnia" wcale nie jest pechowa. Ba! Jakoś tak dziwnie się złożyło, że dwa z trzech dziś wybranych coverów jest raczej humorystyczna. Być może ma to jakiś związek z faktem, że za oknem jest piękna pogoda, a i na dworze nie robi się ciemno tak szybko. Lecz nie o moich humorach ta rubryka, skupmy się na okładkach, które wybrałem z wydanych w tym tygodniu komiksów.
3. Skullkickers #25 - seria ta od dłuższego czasu parodiuje mniej lub bardziej znane okładki i tym razem pod obstrzałem znalazł się bodaj najbardziej znany cover w historii publikacji Punishera. Wszystko oczywiście podlane zostało sympatycznym, humorystycznym sosem. Mogę się założyć, że zawartość komiksu jest równie udana.
2. Fatale #21 - to wcale nie jest najlepsza okładka w historii tej serii. Mimo wszystko jest w niej coś, co sprawiło iż mocno przypadła mi do gustu. Obie widoczne na niej postacie są ciekawie przedstawione, praktycznie jeden rzut oka wystarczy, by określić ich charakter i relacje. Wszystko Sean Phillips ukazał w bardzo skromnej palecie barw i mimo to wywiązał się ze swojego zadania jak zwykle, czyli po prostu świetnie.
1. Jan's Atomic Heart and the Other Stories - nie dalej jak kilka dni temu wspominałem o tym komiksie, wówczas jeszcze nie wiedząc o tym, że ma bardzo sympatyczną okładkę. Niby pomysł jest prosty - wrzucamy na cover postacie, które są bohaterami komiksów znajdujących się wewnątrz antologii, lecz Simon Roy skomponował ją w taki sposób, że w zasadzie do większości czuje się już na wstępie pewną dozę sympatii. Okładka ta jeszcze mocniej zainteresowała mnie tym komiksem, a właśnie o to miało chodzić. Jak dla mnie bezapelacyjny zwycięzca.

Oczywiście czekam na Wasze komentarze i własne propozycje.

Tech Jacket z własną serią

Niedługo przyszło nam czekać na potwierdzenie dużej popularności opublikowanej niedawno miniserii "Tech Jacket Digital",która dostępna była wyłącznie w wydaniu cyfrowym. Podczas tegorocznego ECCC nie zabrakło obecności wydawnictwa Image, ale ponieważ wciąż nie jest to jeden z najważniejszych konwentów w USA, zabrakło wielu naprawdę ciekawych informacji. Image ograniczyło się w zasadzie jedynie do ogłoszenia, że twórcy wspomnianej przed chwilą miniserii zajmą się także realizacją ongoingu. Przypomnę, że duet ten to Joe Keatinge oraz Khary Randolph.
"Tech Jacket #1" pojawi się w czerwcu, natomiast już teraz zapoznać się możecie z kilkoma stronami tego komiksu. Znajdziecie je TUTAJ.

piątek, 28 marca 2014

Charlie Adlard o swojej pracy nad "The Walking Dead"

Charlie Adlard to dla mnie ciekawy rysownik - pomimo jego niewątpliwych zasług dla serii "The Walking Dead", wciąż żałuję, że Tony Moore odszedł z serii tak szybko. Ja się niedawno okazało, ta tęsknota trwa już ponad 115 numerów, z których tylko kilka nie ukazało się w terminie. Może najwyższa pora zmienić swoją opinię o tym rysowniku?
Artysta wspomina dzień, w którym Robert Kirkman zaproponował mu współpracę nad "The Walking Dead". Adlard wówczas kończył jeden ze swoich komiksowych projektów i był bliski rozpoczęcia prac nad kolejnym. Twórca studia Skybound poznał rysownika dzięki pośrednictwu Joe Caseya, lecz ich pierwsze kontakty nie zwiastowały współpracy. Gdy jednak propozycja padła, Adlard zdecydował że spróbuje pogodzić "The Walking Dead" z drugim projektem, którym miał się zająć. Niespodziewanie, po początkowych kłopotach, seria o świecie opanowanym przez zombie stała się hitem i Adlard nie miał już żadnych wątpliwości, któremu komiksowi poświęcić cały swój czas.

Kirkman kazał Adlardowi uczynić "The Walking Dead" jeszcze mroczniejsze. Tony Moore świetnie rysował pierwszy i drugi plan, umieszczał na poszczególnych stronach mnóstwo detali, lecz scenarzysta chciał komiks pozbawiony tych fajerwerków, lecz utrzymany w mroczniejszym tonie. Styl Adlarda pasował idealnie do jego koncepcji.

Adlard nie ukrywa, że uważny czytelnik wykryje na poszczególnych planszach jego autorstwa okazyjne błędy - coś źle zatuszowanego, źle narysowany detal. Rysownik uważa, że jest to specyfika pracy w tempie jednego numeru komiksu na miesiąc, a także spowodowane jest tym, że "The Walking Dead" nie posiada żadnego edytora. To na barkach Kirkmana i Adlarda jest obowiązek wyłapywania błędów przed publikacją komiksu. Jest to zabawna sytuacja, ponieważ artysta zawsze był zwolennikiem pracy pod okiem edytora. Adlard dodaje, że obecnie stawia się na równi z Kirkmanem, który każdego miesiąca oddaje mu scenariusz i nie kontroluje zbyt mocno postępów nad pracami. Rysownik może więc tworzyć kolejne strony według własnego uznania, o ile oczywiście nie narusza to fabuły. Adlard chwali się, że większość postaci które wprowadzono na karty "The Walking Dead" zaprojektował osobiście, bez wyraźnych wskazówek Kirkmana, które ograniczały się do zdań typu "mężczyzna, około trzydziestki, wysoki, postawny". Jedynym wyjątkiem była Michonne.

Podczas trwania "All Out War" seria stała się dwutygodnikiem. Adlard nie ukrywa, że czerwcowa przerwa w wydawaniu serii służy głównie temu, by rysownik odpoczął po takim maratonie rysowania. Jednocześnie podkreśla, że pomimo szalonego tempa udało im się nie zawalić żadnego terminu.

Adlard przeprosił fanów za wygląd postaci Nicholasa - ponieważ nie sądził iż mężczyzna ten będzie mieć większą rolę w przyszłości, dlatego nadał mu wygląd żywcem wyjęty z lat 80-tych ubiegłego stulecia.

Co ciekawe, Adlard nie jest jakimś szczególnym fanem telewizyjnej adaptacji "The Walking Dead". Nie przypadła mu do gustu zwłaszcza kreacja Gubernatora, którego grał David Morrisey. Artysta ma nadzieję, że niedawno wprowadzone postacie Eugene'a, Rosity i Abrahama nie tylko będą wyglądać jak postacie z komiksu, ale także zostanie im nadana odpowiedni i wyrazisty charakter, czego nieco zabrakło przy Gubernatorze.

Praca Stefano Gaudiano spodobała się twórcom na tyle, że po zakończeniu "All Out War" inker ten pozostanie na swoim stanowisku. Dzięki temu zabiegowi, Adlard będzie mieć więcej czasu na inne, komiksowe projekty, w tym zapowiadany już od jakiegoś czasu "The Passenger".

Czy doczekamy się kolejnego fantastycznego fantasy?

Przyznać trzeba, że w ostatnich miesiącach wydawnictwo Image wyrobiło sobie kilka tytułów z gatunku fantastyki, których kolejne numery zbierają naprawdę dobre opinie. Wystarczy wymienić tu "Rat Queens", "Umbral" czy jeden z największych hitów wydawnictwa, a więc "Sagę". Chris Roberson z kolei ma opinię solidnego scenarzysty, lecz zdanie to nadszarpnął bardzo mocno pracując dla wydawnictwa Dynamite. Czy więc po jego "Sovereign" możemy spodziewać się czegoś dobrego? Recenzje pierwszego zeszytu każą powstrzymać się przed hurraoptymizmem, ale oddajmy głos twórcom serii, którzy ostatnio udzielili dwóch wywiadów na jej temat.
"Sovereign" przedstawia czytelnikowi alternatywny świat, przypominający siedemnastowieczną Europę. Główna oś fabuły opiera się na ukazaniu kilku odmiennych od siebie nacji, które zmierzyć muszą się z pewnym nadnaturalnym zagrożeniem. Jeśli kłopot nie zostanie rozwiązany, cały kraj pogrążony zostanie przez wojnę domową.

Jak już wspomniałem, twórcą scenariusza do komiksu jest Chris Roberson. Twórca zauważa, że siedemnastowieczna Europa, do której wcześniej się odwołał, to tylko zalążek góry lodowej. Wówczas na starym kontynencie żył Szekspir i królowa Elżbieta, południe kontynentu zmagało się z inwazją muzułmanów, a przecież były to także czasy świetności szogunów w Japonii. Twórca chce w "Sovereign" trochę odwołać się do każdej ze wspomnianych kultur, tyle tylko że umieści ich wszystkich w jednym kraju.

Za wyjątkiem magii oraz dziwnych stworzeń, które można napotkać praktycznie na każdym kroku, życie bohaterów "Sovereign" wyglądać ma dokładnie tak, jak w siedemnastowiecznej Europie.

Roberson twierdzi, że prawdziwa historia jest zawsze ciekawsza od jakiejkolwiek całkowitej fikcji i opieranie się na niej sprawi, że czytelnik bardziej utożsamia się z przedstawionymi postaciami i miejscami. Duża część lokalizacji pokazanych w komiksie oparta jest na prawdziwych budynkach lub też na ich obrazach, które można oglądać także za pośrednictwem Internetu.

"Sovereign" posiada trzyosobową narrację, dzięki czemu możemy widzieć świat ukazany w komiksie z równych perspektyw. Nie jest to przypadkowe, ponieważ w przedstawionym świecie dominują trzy ludy. Każdy z nich wyraźnie różni się od pozostałych, lecz dotąd udawało się uniknąć poważniejszych konfliktów zbrojnych. Na początku trudno mówić o jednym, głównym bohaterze, lecz z kolejnymi zeszytami ekipa komiksu powinna się mocno wykrystalizować.

Roberson zapowiedział, że planuje "Sovereign" jako serię ongoing, której długość zależna będzie od reakcji czytelników na jego dzieło. Komiks ma być dzielony na "sezony", po zakończeniu których podejmowane będą dalsze decyzje.

środa, 26 marca 2014

DWA KONKURSY

Jakoś tak przypadkiem się złożyło, że ta notka nosi numer 200 i zamiast kolejnej garści statystyk postanowiłem poświęcić ją na dwa konkursy z nagrodami. Te są, jak uważam, całkiem fajne, dlatego też nie będzie zbyt łatwo Wam je zdobyć.

Wasze pierwsze zadanie jest teoretycznie dość proste - napiszcie recenzję dowolnego komiksu z Image. Absolutnie jakiegokolwiek, nawet może to być Wasza opinia o pojedynczym zeszycie "Spawna" z Mandragory. Warunki są tylko dwa. Po pierwsze - minimalna objętość tekstu to 4 000 znaków, a po drugie - recenzja musi być premierowa. Uwierzcie mi, sprawdzę to. Autor tekstu który najbardziej przypadnie mi do gustu otrzyma "Żywe Trupy tom 19" z Taurusa oraz "Lazarus #1 (Forbidden Planet cover edition)". Sponsorem tego drugiego jest sklep Atom Comics.
Drugie zadanie jest tylko nieco łatwiejsze i skierowane głównie do fanów "The Walking Dead". Tutaj zadaniem będzie napisanie w kilku zdaniach jak Waszym zdaniem Robert Kirkman powinien zakończyć swoją komiksową telenowelę? Autor najciekawszego rozwiązania otrzyma drugi i trzeci tom książkowej wersji "Żywych Trupów".
Wasze teksty wysyłajcie na ktymczynski@interia.pl w tytule maila wpisując konkurs-recenzja lub konkurs-trupy. Naturalnie każde z Was może brać udział w obu konkursach. Macie czas do piątku 4 kwietnia. Powodzenia!

wtorek, 25 marca 2014

Kilka zdjęć z Pyrkonu

Widok na strefę giełdową, a w zasadzie na jedną jej część. Druga była nie mniej tłoczna.
Jak już wspomniałem wczoraj, niesamowite wrażenie na mnie i mojej dziewczynie zrobiła wystawa klocków Lego. Wśród nich zdecydowanie najlepsza była mapka z gry Heroes of Might & Magic III
Tegoroczny Pyrkon odwiedziło wielu ciekawych gości, między innymi:
Wrażenie robiły także figurki postaci z Gwiezdnych Wojen. Najpopularniejszy zdecydowanie był Yoda, lecz mi spodobał się ten pan.
Tutaj z kolei ja kończący już powoli własny panel
A gdy kogoś zmógł sen...
To tylko mały fragmencik tego, co działo się na Pyrkonie i czego byłem świadkiem. Zdecydowanie radzę wszystkim Wam za rok przeżyć to osobiście.

The End Times of Bram and Ben vol. 1 (James Asmus/Jim Festante/Rem Broo)

 
Niemal zawsze stworzenie komiksu opartego na wątkach znanych z Biblii jest działaniem ryzykownym. Gdy jednak twórcy już na wstępie ogłaszają, że ich projekt będzie od początku do końca historią komediową, ryzyko tylko się zwiększa. Oznacza to tylko jedno – po taki komiks z pewnością trzeba sięgnąć i samemu ocenić, czy czyjeś uczucia religijne mogły zostać urażone, a następnie chwycić za pochodnie i ruszyć na domy twórców komiksu. Tymczasem wydanie zbiorcze „The End Times of Bram and Ben” ukazało się i jak dotąd nikt nie spłonął. Czy to oznacza, że mamy do czynienia z komiksem dobrym? Mam nadzieję że recenzja ta chociaż w pewnym stopniu odpowie na to pytanie.

Pewnego dnia rozpoczyna się biblijny koniec świata. Z tego powodu pozbawieni grzechu wyznawcy Boga dostępują zaszczytu wniebowstąpienia. Wśród nich jest Bram Carlson, który po chwili zostaje jednak odesłany z powrotem. Dlaczego? Otóż padł on ofiarą „błędu klerykalnego” i wniebowstąpienia dostąpił niewłaściwy mężczyzna o tym imieniu i nazwisku. Zawiedziony postawą niebios Bram postanawia skorzystać ze swoich ostatnich chwil na Ziemi i publicznie ogłasza się antychrystem apokalipsy, co sprawia iż staje się gwiazdą. Nie do końca pasuje to osobie, która naprawdę dzierży ten tytuł i dlatego Bram pojawia się na celowniku sił piekielnych. Uratować może go tylko jego kumpel Ben – zniewieściały i nieśmiały nauczyciel, który jest mocno zawiedziony faktem, że Bóg najwyraźniej o nim zapomniał.

Co prawda „The End Times of Bram and Ben” składa się jedynie z czterech numerów, powyższy akapit nie obejmuje całości najważniejszych wątków głównej fabuły. To właśnie trzeba uczciwie oddać twórcom scenariusza, ponieważ na stosunkowo niedużej ilości miejsca upchnęli sporo wątków i to w taki sposób, by żaden z nich nie był potraktowany po macoszemu. Oczywiście cała historia jest z założenia humorystyczna i dlatego narracja prowadzona jest w dość specyficzny i niewiarygodny sposób, to jednak widać iż od początku takie było zamierzenie Jamesa Asmusa oraz Jima Festante. Obaj panowie pokazali, że świetnie czują się w komediowej konwencji. Oczywiście jest to kwestia całkowicie subiektywna, ale zaprezentowany na łamach „The End Times of Bram and Ben” typ humoru przemówił do mnie całkowicie.

Jak już wspomniałem wyżej, główną osią fabuły jest relacja pomiędzy dwójką tytułowych bohaterów. Ich kreacji nie towarzyszą żadne nowości – jeden z nich to luzak, który nie ma najmniejszych kłopotów z zaciągnięciem kobiet do łóżka, Ben z kolei to jego całkowite przeciwieństwo – nieśmiały, strachliwy, zakochany w koleżance z pracy, prawdopodobnie prawiczek. Widzieliśmy takie duety już wielokrotnie i jeśli chodzi o dynamikę pomiędzy oboma głównymi bohaterami, początkowo spodziewałem się iż nie zobaczę kompletnie nic nowego. Tak też było, ale tylko do momentu pojawienia się aniołów i demonów, ponieważ dotąd nie miałem okazji czytać klasycznego bromance z apokalipsą w tle. Scenarzystom znacznie lepiej wyszła postać Bena – jego strachliwość, rozmaite reakcje na otaczające go wydarzenia wypadają świetnie. Nie chcę tu zbyt dużo spoilerować, ale scena w której stara się wypędzić z mieszkania demona, który przyszedł do Brama jest niesamowicie śmieszna. Na minus zaliczyć trzeba jedynie mocno oklepany i niczym nie zaskakujący wątek romantyczny.

Dwa zdania napisze tylko o „religijnej” części fabuły. Zawsze gdy zapowiada się komiks traktujący o czymś, co faktycznie zostało napisane w Biblii, pojawiają się pewne obawy. Jak wszyscy wiemy, jest to bardzo czuła tematyka i chociaż sam nie jestem osobą wierzącą, to wydaje mi się iż twórcy „The End Times of Bram and Ben” wyszli obronną ręką, ponieważ wydaje mi się iż nie ma najmniejszych szans na to, by nawet najbardziej zatwardziały katolik obraził się o to, co znajduje się na kartach komiksu. Za to kolejny plus dla Asmusa i Festante.

Być może całość „The End Times of Bram and Ben” nie sprawiłaby na mnie tak dużego wrażenia, gdyby nie rysunki. Rem Broo dotąd był dla mnie twórcą totalnie nieznanym i pierwsze strony komiksu bynajmniej nie sprawiły, że poczułem do niego sympatię. Wszystko zmieniło się w momencie, gdy przyzwyczaiłem się do specyficznego, kreskówkowego stylu jego kreski i odkryłem, że doskonale pasuje ona do warstwy fabularnej. Artyście bardzo dobrze wychodziła zwłaszcza mimika poszczególnych postaci, a i nie mogę zapomnieć o wielu easter-eggach, które znalazły się na poszczególnych stronach komiksu.

The End Times of Bram and Ben” zawiera osiem stron niepublikowanych wcześniej dodatków. Pięć z nich to bonusowa historia o Bramie Carltonie, ale tym, który miał dostąpić wniebowstąpienia. Kolejne trzy to szkice autorstwa Rema Broo. Nie jest może tego zbyt dużo, ale i tak twórcom należy się plus, ponieważ jest to pierwszy od dłuższego czasu mój nowy komiks z Image, który jakikolwiek bonusowy materiał w ogóle zawierał.

Komiks ten to typowy przedstawiciel środka. Nie jest i nigdy nie będzie to historia, która przejdzie do „must read” wydawnictwa Image, ale także nie też jest na tyle zła, by o niej nie pamiętać. Jako że bardzo dobrze bawiłem się przy lekturze „The End Times of Bram and Ben”, wystawię temu komiksowi czwórkę.

Simon Roy powraca do korzeni

Simon Roy spory rozgłos zyskał dzięki rysunkom do nominowanej do nagrody Eisnera serii "Prophet", głównie dzięki temu, że nie tylko potrafi nie zawalić terminu, ale także stworzyć świetne, monumentalne ilustracje. Wspomniałem o tym między innymi we wczorajszej odsłonie "Okładki tygodnia". Na szczęście przed chwilą przywołana seria nie jest jedynym, co ostatnio ilustrował Roy.
"Jan's Atomic Heart and the Other Stories" to one-shot, który jutro pojawi się na półkach sklepowych dzięki wydawnictwu Image. Zarówno za warstwę scenariuszową jak i grafikę odpowiada wyłącznie Simon Roy, a cały komiks zbiera jego prace z różnych okresów czasu i za zadanie ma pokazać, jak bardzo zmieniał się styl jego rysunków oraz sposób przedstawianej narracji.

Główną częścią one-shotu będzie wyróżniona w tytule historia, która już dawno jest nieosiągalna do kupienia. Jest to fabularny debiut Simona Roy'a i opowiada o mieszkańcu Frankfurtu dalekiej przyszłości, który pewnego dnia budzi się w ciele ogromnego robota. Pomyślicie że ma przewalone? Nie, to dopiero początek jego problemów. Pozostała część zbioru to siedem krótkich opowieści utrzymanych w różnych konwencjach. Co prawda całość utrzymana jest w czerni i bieli, twórca uważa iż w żaden sposób nie zmieni to sposobu opowiadania historii.

Każda z historii zawartych w "Jan's Atomic Heart and the Other Stories" została stworzona zanim Roy zaczął współpracować z Brandonem Grahamem. W wolnych chwilach dopieszczał każdą z nich ponieważ wiedział, iż ma duże szanse na opublikowanie ich w Image. Twórca myśli nad tym, by powrócić do świata zaprezentowanego na łamach tytułowej historii zbioru, lecz na chwilę obecną nie są to żadne skonkretyzowane zamiary.

Simon Roy potwierdził, że po zakończeniu pracy nad "Prophet" będzie dokańczać finałowe numery "The Field", o którym pisałem TUTAJ, a także ma pewne plany na nowy komiks, lecz chwilowo nie może zdradzić ani jego tytułu, ani także kto go wyda.

Wasze #11

Po dłuższej przerwie wreszcie znalazł się odważny, który wysłał mi zdjęcia swojej kolekcji komiksów z Image. Jak sam napisał w mailu: "przesyłam zdjęcia swojej pseudokolekcji (no dobra - po prostu małej, bo dopiero od paru miesięcy powstaje)". Osobiście uważam, że to co Bartosz już posiada, robi pewne wrażenie. Zresztą zobaczcie sami.
Cóż mogę powiedzieć? Na 12 spośród zaprezentowanych komiksów posiadam osiem, a dziewiąty w nieco innej formie. Można więc powiedzieć, że mamy bardzo podobny gust. Czyli dobry gust :P

Także i Wasze komiksy mogą znaleźć się w tej rubryce. Wystarczy że tak jak Bartek wyślecie zdjęcia na ktymczynski@interia.pl

poniedziałek, 24 marca 2014

Pyrkon 2014 - wrażenia

Dzień po powrocie z Poznania jakoś szczególnie nie chciało mi się siedzieć przy blogu, dlatego dzisiejsze notki nazwę "trzy szybkie". Nie mogę jednak nie pozwolić sobie na kilka słów komentarza wobec Pyrkonu, ponieważ jestem zachwycony. To był mój pierwszy raz na tej imprezie i chociaż ilość uczestników mnie zupełnie nie zaskoczyła (w przeciwieństwie do organizatorów), to byłem zdumiony ilością atrakcji. Tak bardzo, że mizerna obecność komiksiarzy na giełdzie nawet mi nie przeszkadzała.

To co na pewno mi się podobało to program. Praktycznie cały czas potrafiłem ze swoją dziewczyną znaleźć jakąś atrakcję, na którą z chęcią się wybieraliśmy. Plan podróży do Poznania zawierał między innymi wizytę na tamtejszym rynku, lecz najzwyczajniej w świecie zabrakło nam na to czasu. Zdecydowanie najbardziej zachwyceni byliśmy jednak miejscem, gdzie wystawione były klocki Lego :D Duży plus dla większości cosplayowców, ponieważ niemal wszyscy wyglądali naprawdę profesjonalnie. Myślę że jak już dostanę zdjęcia, które robiliśmy przez weekend, to kilka z nich umieszczę tu na blogu.

Oczywiście nie wszystko udało się tak, jak powinno. Na każdy kroku czuć było, że miejsce w którym odbywał się Pyrkon ma świetną organizację, ale ponad dwadzieścia tysięcy ludzi to już zdecydowanie za dużo jak na tamtejszą pojemność. W salach w których odbywały się prelekcje często brakowało krzeseł i ludzie ubijali się na podłogach, a klimatyzacja nie dawała razy z chłodzeniem pomieszczenia. No i wreszcie organizatorzy trochę pokpili sprawę, ponieważ w sobotę o godzinie 11 rano zabrakło już drukowanych programów festiwalu i smyczy dodawanych do wejściówek.

Zawitaliśmy na kilka prelekcji oraz pokazów zarówno w sobotę jak i w niedzielę. Większość z nich była naprawdę fajna, oprócz dwóch. Na pierwszej, poświęconej Zielonym Latarniom, prowadzący każde, ale to każde zdanie zaczynał od sekundowego "yyy", co w połączeniu z bardzo dobrze działającym nagłośnieniem oraz żenująco reagującą publicznością sprawiło, że po kwadransie opuściliśmy prelekcję. Nie spodobał mi się także panel poświęcony serialowi "Arrow", który w zasadzie nie miał moderacji. Prowadzący przyszli, rozsiedli się i oczekiwali że to zebrana publiczność będzie sama dyskutować, a oni tylko dodawać od siebie "tak, lubię to"/"nie, nie lubię tego". Paradoksalnie najlepszy fragment tego spotkania to ostatnie dziesięć minut, które prowadził już Wojtek - człowiek odpowiedzialny za blok komiksowy na Pyrkonie. Dlaczego prowadzący się zmienili? Ponieważ spieszyli się na pociąg -_-

Swoją własną prelekcję też ocenię. Jak to zwykle mam w zwyczaju, stres zupełnie mnie nie dopadł, ale i tak nie jestem z siebie do końca zadowolony. Mam już nauczkę na przyszłość, mianowicie teraz już wiem żeby nie okrajać swoich prezentacji na dzień przed wystąpieniem, ponieważ po 40 minutach okazuje się iż zbliżam się do końca, a tu jeszcze kwadrans trzeba mówić. Moja prelekcja cierpiała też na to, co dotknęło praktycznie większość wystąpień - temat trzeba było naprawdę mocno streścić. Dopiero po własnym wystąpieniu dotarło do mnie, że żeby nie traktować zagadnienia za bardzo po łebkach, potrzebowałbym minimum dwóch godzin. Tylko kto by tyle ze mną wytrzymał? :D

Niemniej za rok na pewno znów się pojawię. Pyrkon to zdecydowanie wydarzenie, które warto odwiedzać.

Okładka tygodnia #12

Zgodnie z tym co niedawno napisałem, ze względu na mój udział w Pyrkonie "Okładka tygodnia" pojawia się dopiero dziś. Nie miałem wielkich kłopotów z wybraniem trzech okładek spośród komiksów wydanych w minioną środę. Dwa z trzech tytułów nie po raz pierwszy pojawiają się w tej rubryce, więc ciężko tym razem mówić o jakimś zaskoczeniu. Przejdźmy więc do konkretów.
3. Zero #6 (cover C - Dragotta & Muller) - wyróżnienie za świetną parodię. Ileś to już razy zastanawialiśmy się gdzie mieszczą swoje bronie bohaterowie gier czy niektórych filmów oraz komiksów. Nick Dragotta ("East of West") udziela nam małej podpowiedzi, która wypada naprawdę nieźle i ląduje na najniższym stopniu dzisiejszego podium.
2. Prophet #43 - Simonowi Roy'owi trzeba uczciwie przyznać, że jak już zrobi okładkę to nie ma ***** we wsi. Praktycznie każdy cover tej serii jest, nazwijmy to, monumentalny. I przy tym pokazuje coś, co potrafi zapaść w pamięć przeciętnemu czytelnikowi, za jakiego sam siebie uważam.
1. Lazarus #7 - to już w zasadzie reguła, że gdy tylko ukazuje się nowy numer tej serii, to jego okładka zaraz ląduje na szczycie tego cotygodniowego zestawienia. Nie inaczej jest i tym razem, ponieważ ilustracja nie tylko została wykonana starannie i możliwie jak najmocniej realistycznie, to jeszcze przekazuje fajny ładunek emocjonalny, który tylko mocniej zachęca by zajrzeć do środka. Dobra robota panie Lark.

Co by było gdyby Kirkman w pewnym momencie zmienił zdanie?

Krótka ciekawostka ujawniona przez Roberta Kirkmana i przytoczona na serwisie CBR. W szóstym numerze serii "The Walking Dead" widzimy taką oto scenę:
Jak się teraz dowiadujemy, pierwotnie pomysł na nią był zupełnie inny. Otóż Rick miał w niej zginąć, a Carl być świadkiem śmierci własnego ojca! Gdyby pomysł ten został wprowadzony w życie, chłopiec stałby się głównym bohaterem komiksu, który opowiadałby o jego dorastaniu w świecie opanowanym przez zombie.

Nie wiem jak Wy, ale ja bardzo się cieszę że Kirkman zrezygnował z tego pomysłu.

piątek, 21 marca 2014

Troche prywaty nie zaszkodzi :)

Dzisiaj się czymś pochwalę. Od kiedy założyłem tego bloga udało mi się całkiem sporo rzeczy. Przede wszystkim w listopadzie poznałem cudowną dziewczynę bez której obecnie nie wyobrażam sobie nawet dnia. W grudniu dowiedziałem się, że od początku tego roku zmienię pracę i po raz pierwszy podpisałem normalną umowę o pracę, z warunków której jestem dość zadowolony. W lutym miałem dzień płatnego urlopu! Także przeżyłem to pierwszy raz :D

Wczoraj za drugim podejściem zdałem prawo jazdy, a jutro zadebiutuję na Pyrkonie jako prowadzący prelekcję.

Zajebiste uczucie nie mieć na co narzekać, polecam :)

Moje #13

W ramach ostatniej dostawy ze sklepu ATOM Comics do mojej kolekcji doszło między innymi pięć komiksów z Image. Oto i one:

Umbral #4 oraz Protectors Inc. #4 - pierwsza z wymienionych pozycji rozkręca się z numeru na numer. Trzecia zbierana przeze mnie seria Straczynskiego z kolei intryguje, lecz nie porywa.
Jupiter's Legacy #4 oraz Three #5 - pierwszy z wymienionych zupełnie nie wyjaśnił mi dlaczego na komiks ten trzeba było czekać pół roku. Miniseria Kierona Gillena z kolei zakończyła się dokładnie tak jak się spodziewałem - wyśmienicie.
End Times of Bram and Ben vol. 1 - nie zdradzę zbyt wiele, ponieważ już wkrótce na blogu pojawi się jego recenzja. Na zdjęciu w towarzystwie jednego z najlepszych moim zdaniem komiksów w historii wydawnictwa DC Comics.
Na chwilę obecną czekam na jeszcze jeden komiks z wydawnictwa Image i gdy tylko go otrzymam, "Moje" ponownie pojawi się na blogu.

Nie zapominajmy o istnieniu rubryki "Wasze" - cały czas czekam na zdjęcia komiksów Image, które stoją na półkach w Waszych domach. Wystarczy je zrobić i wysłać mi na ktymczynski@interia.pl

Podsumowanie list sprzedaży z lutego

Pewnie myślicie że znów zapomniałem o wynikach list sprzedaży. Otóż nie, tym razem to Diamond kazał na siebie czekać. Na szczęście doczekaliśmy się wreszcie publikacji rezultatów i skoro mam dziś wolne popołudnie, to trochę go poświęcę na ich przedstawienie. Szaleństw nie było, ale ponownie Image spisało się całkiem nieźle.
Zeszyty, luty 2014:
1. Batman #28 (DC Comics) - 114 089 kopii
(...)
8. The Walking Dead #121 - 65 244
9. The Walking Dead #122 - 64 810
84. Black Science #4 - 25 713
97. Lazarus #6 - 21 198
98. Deadly Class #2 - 21 159
117. Revenge #1 - 17 362
123. The Fuse #1 - 15 957
125. The Manhattan Projects #18 - 15 076
127. Undertow #1 - 14 859
135. Apocalypse Al #1 - 14 055

Jak widać, w minionym miesiącu całkiem nieźle spisała się większość premier wydawnictwa Image, dzięki czemu brak "Sagi" oraz obu tytułów ze scenariuszem Eda Brubakera nie był zbyt szczególnie odczuwalny jeśli chodzi o końcowy wynik. Wzrost zaliczają "Żywe Trupy", lecz za to solidny spadek notuje "Deadly Class" Ricka Remendera. Mimo to pojawienie się tego scenarzysty już powoli możemy rozpatrywać w kategoriach sukcesu komercyjnego.
Wydania zbiorcze, luty 2014
1. Locke & Key vol. 6: Alpha & Omega (IDW) - 4 532 kopii
(...)
2. Fatale vol. 4: Pray for Rain - 4 174
4. Invincible vol. 19: The War at Home - 3 608
5. Saga vol. 1 - 3 604
9. Revival vol. 3: A Faraway Place - 2 772
11. Saga vol. 2 - 2 739
17. Thief of Thieves vol. 3 - 2 355
20. Prophet vol. 3: Empire - 2 244
23. The Walking Dead vol. 1: Days Gone Bye - 2 116
28. Zero vol. 1: An Emergency - 2 054
37. Peter Panzerfaust vol. 3: Cry of the Wolf - 1 684

To właśnie ta lista pokazuje, jak dobry było to miesiąc dla wydawnictwa Image. Siedem z dziesięciu najpopularniejszych wydań zbiorczych od edytora to nowości, co jest zupełnym odwróceniem proporcji ze stycznia. "Saga" wciąż osiąga bardzo mocne wyniki i już nie pierwszy raz mocno dystansuje "The Walking Dead". Swoją drogą tak słaby wynik może dziwić, ale nie dajmy się zwieść pozorom - za miesiąc 20 tom tego cyklu z pewnością mocno zdystansuje konkurencję.

Tym razem Image nie przekroczyło 10% udziału w rynku i zatrzymało się na pułapie 8,88%. Oczywiście dało to niezagrożony trzeci wynik.

Zapowiedzi Image na czerwiec 2014

Chyba musimy już przywyknąć do tego, że wszystkie wydawnictwa swoje zapowiedzi publikować będą już w okolicach dwudziestego dnia każdego miesiąca. Tak było i teraz, a ja nie mam zamiaru ukrywać, że drugi miesiąc z rzędu jestem mocno zawiedziony ilością komiksów, które dostały się na moją listę zakupów. wróćmy jednak do komiksów, które ukażą się w czerwcu.
Czerwiec przyniesie nam start pięciu nowych tytułów oraz dwa one-shoty. Z tego grona zdecydowanie najmocniej wyróżniają się dwa tytuły: "Outcast" Roberta Kirkmana oraz Paula Azaceti, a także "The Wicked and the Divine" duetu Gillen/McKelvie. Za trzy miesiące spodziewać się możemy także ukazania się ośmiu wydań zbiorczych, z czego jedno to wznowienie. Wśród całej listy komiksów zapowiedzianych na czerwiec zaskakuje brak nowego numeru "The Walking Dead". Jest już za to drugi numer "Trees" Warrena Ellisa.
Dlaczego na początku napisałem, że jestem zawiedziony zapowiedziami na czerwiec? Otóż powód jest prosty - drugi miesiąc z rzędu zakupię bardzo mało. Obie wyżej wspomniane premiery interesują mnie raczej pod kątem wydań zbiorczych, a spośród komiksów Image, które kupuje na bieżąco w zeszytach lub zbiorczo w czerwcu ukaże się tylko ostatni, dwunasty zeszyt "Ten Grand" oraz ósmy numer "The Sidekick".

Z pełną listą zapowiedzi na czerwiec możecie zapoznać się klikając TUTAJ

poniedziałek, 17 marca 2014

Top 5 #13 - Serie autorstwa Jonathana Hickmana

Trzecia już odsłona rubryki „Top 5” poświęcona jest konkretnemu autorowi. Na tym prawdopodobnie się skończy, ponieważ mam już kilka pomysłów na kolejne edycje wyliczanki, ale jednak nie mogłem sobie odpuścić okazji do poświęcenia miejsca dla Jonathana Hickmana. Zauważyliście już pewnie, że jeśli chodzi o jego prace dla Image Comics, to w znakomitej większości jestem po prostu zachwycony. Jak więc mógłbym sobie odmówić tej przyjemności i nie podsumować jego dotychczasowych osiągnięć, znacząco lepszych od zdecydowanej większości prac dla wydawnictwa Marvel Comics? To zupełnie nie wchodziło w rachubę.
5. East of West
Dzisiejsze zestawienie otwiera obecnie najpopularniejsza seria Hickmana z logo Image na okładce. Ale czy jest ona najlepsza? Tego bym już nie powiedział. Co prawda komiks obfituje w ciekawe postacie i nie mniej interesujące lokalizacje, jest dość zagmatwany i z całą pewnością nie można powiedzieć iż jest słaby, to jednak zdecydowanie coś tu się nie klei. Zdecydowanie brakuje w tym komiksie tego „czegoś”, co sprawia iż z niecierpliwością wyczekiwałbym kolejnych numerów. Jest po prostu dobrze zarówno pod względem fabularnym, jak i jeśli chodzi o warstwę graficzną. Aż tyle, ale w przypadku Hickmana jest to tylko tyle.
4. The Red Wing
Pierwsza współpraca Hickmana z Nickiem Pitarrą dała nam czteroczęściową miniserię, która ukazała się w 2011 roku. Jest to twarde science-fiction z na pierwszy rzut oka dość oklepaną fabułą. Oto bowiem otrzymujemy kosmiczną nawalankę pomiędzy przedstawicielami trzech światów, której zwycięzca weźmie wszystko. W istocie jest to jednak zapadająca w pamięć historia osób wrzuconych w sam środek wojny. Wszystko przyozdobione zostało naprawdę ciekawą warstwą graficzną autorstwa artysty, o którym jeszcze dziś wspomnę.
3. PAX Romana
Chyba pierwszy naprawdę głośny projekt autorstwa Jonathana Hickmana. I ponownie fabuła brzmi trochę dziwnie, ponieważ tym razem mamy do czynienia z oddziałem żołnierzy podróżującym w czasie na polecenie Watykanu. Ich misją jest zmiana historii, lecz już podczas pierwszego zadania ich własny byt stanie się dość niepewny. Ta czteroczęściowa miniseria pokazała, że Hickman nie tylko jest bardzo obiecującym scenarzystą, ale że potrafi on także całkiem nieźle rysować. Wypada tylko żałować, że obecnie nie ma on już na to wystarczająco dużo czasu, ponieważ także i pod tym względem posiada on niebywały talent.
2. The Manhattan Project
Tym komiksem zachwycałem się już nieraz na łamach tego bloga. Zainteresowanych, którymś jakimś cudem to umknęło, zapraszam do prześledzenia recenzji ukazujących się na Image Comics Journal. Wróćmy jednak do Projektów Manhattan. Ten najdłuższy spośród komiksów autorstwa Jonathana Hickmana ujmuje przede wszystkim niesamowitymi postaciami, a także nie gorszymi interakcjami pomiędzy nimi. Każda kolejna strona pokazuje, że Hickman potrafi przebić swoje świetne pomysły, dając czytelnikowi coś jeszcze lepszego. I znów (niemal) wszystko zilustrował Nick Pitarra, którego specyficzny styl bardzo przypadł mi do gustu. Komiks ten z pewnością wdarłby się na szczyt dzisiejszego zestawienia, gdyby nie...
1. Nightly News
Nie zastanawiałem się nawet przez chwilę. Ta licząca sześć numerów miniseria to nie tylko najlepsza praca Jonathana Hickmana dla wydawnictwa Image, ale także i jedna z najciekawszych rzeczy, którą od tego edytora było mi dane przeczytać. Niezwykła wizja przepełnionego przemocą i uzależnionego od telewizji społeczeństwa oraz o grupie ludzi, która chce zaprowadzić własny porządek nie pozostawia czytelnika obojętnym. Do tego dochodzą świetne rysunki samego Hickmana i pozostaje sobie zadać tylko jedno pytanie – dlaczego część z Was jeszcze nie zna tego komiksu? rozkazuje Wam jak najszybciej naprawić ten błąd.

Cotygodniowa dawka strzelaniny na weselu

Moda na cotygodniowe serie wraca w najlepsze. Co prawda przoduje w tym naturalnie DC Comics, ale i Image opublikuje pewien komiks w takiej formie. W każdą środę kwietnia ukazywać się będzie wydawana przez Top Cow czteroczęściowa miniseria "Shotgun Wedding" i wedle zapowiedzi jej twórców, tytuł ten całkowicie oddaje to, czego będzie można spodziewać się na łamach komiksu.
Fabuła "Shotgun Wedding" kręcić będzie się oczywiście wokół tytułowego wesela. Nie ma być to zbyt typowa uroczystość, ponieważ związek małżeński zawrzeć zechce dwoje morderców do wynajęcia. Problem rozpocznie się w momencie, gdy na ich ślub zechce dostać się grupa największych przeciwników zarówno państwa młodych, jak i ich weselnych gości.

Obaj twórcy poznali się podczas pracy nad grą InFamous. Już wtedy narodziła się idea współpracy nad projektem komiksowym, o którym William Harms myślał już od dłuższego czasu. Gdy studio Top Cow zgodziło się na publikację, prace nabrały rozpędu. Twórcy godzinami wymieniali maile, a w nich swoje pomysły i wskazówki dotyczące ostatecznego kształtu "Shotgun Wedding". Prace nad całością projektu posuwały się bardzo wolno - czasem w ciągu miesiąca powstawały zaledwie dwie strony gotowego materiału. W końcu jednak udało wszystko doprowadzić do szczęśliwego końca.

Głównym bohaterem "Shotgun Wedding" jest niejaki Mike. To jeden z zabójców do wynajęcia, lecz jest na swój sposób wyjątkowy. Całkowicie koncentruje się on na swojej pracy i przyjmuje każde zlecenia, ponieważ nie posiada żadnych skrupułów. Jego własny ślub zepsuje Chloe - była dziewczyna i była zabójczyni, której dobrze zapowiadająca się kariera została zniszczona właśnie przez niespełnioną miłość do Mike'a. Dodatkowego smaczku dodaje fakt, iż Denise - przyszła żona Mike'a - nie ma pojęcia czym tak naprawdę trudni się jej wybranek.

Chociaż opis nie brzmi jak w pełni poważna historia, obaj twórcy obiecują, że taką właśnie otrzymają czytelnicy. Jeśli "Shotgun Wedding" zostanie dobrze przyjęty, być może doczekamy się kontynuacji. Twórcy bowiem bardzo chcą przedstawić bliżej historię jednej z postaci, która pojawi się na ślubie Mike'a. I nie będzie ona miała dobrych zamiarów.

"Shotgun Wedding #1" ukaże się w pierwszą środę kwietnia.

niedziela, 16 marca 2014

Okładka tygodnia #11

To już jedenasta odsłona "Okładki tygodnia", która już wkrótce powinna mieć najwyższą liczbę odsłon spośród wszystkich rubryk pojawiających się na tym blogu. Co prawda w przyszłym tygodniu raczej na pewno pojawią się kolejne edycje "Top 5" oraz "Moje", to jednak cotygodniowy tryb ukazywania się robi swoje. Przejdźmy jednak do tego, co interesuje nas teraz najmocniej. W minioną środę ukazało się stosunkowo niewiele komiksów od Image, więc i wybór najlepszych okładek był trudniejszy. W końcu jednak podium się wykrystalizowało. Oto i ono.
3. Minimum Wage #3 - okładka wyróżniona za świetny pomysł, który może nie mówi zbyt wiele osobie nie znającej tej serii, lecz dla jej wiernego fana (a więc i mnie) jest ona bardzo zrozumiała i pełna całkiem trafnych odniesień co do losów głównego bohatera. Autorem jest oczywiście nie kto inny jak sam Bob Fingerman.
2. Witchblade #173 - nie chce mi się tego dokładnie sprawdzać, ale z pewnością już przynajmniej trzeci raz wyróżniam pracę Stjepana Sejica w "Okładce tygodnia". Artysta ten ostatnimi czasy zmienił swój styl na mniej "komputerowy" i chociaż nie uważam tego za zmianę na plus, to jednak wciąż jego rysunki potrafią mnie zachwycić. Tak jak ten cover.
1. Mercenary Sea #1 (2nd Printing variant) - w tym tygodniu zwycięża praca Mathew Reynoldsa zdobiąca okładkę dodruku pierwszego zeszytu tej serii. Spodobała mi się przede wszystkim kompozycja rysunku oraz świetnie nałożone na nią kolory, które w idealny sposób pokazują co najważniejsze na rysunku. Bardzo dobry pomysł i znakomita realizacja.

Jak każdego tygodnia, tak i dziś możecie komentować mój wybór i podawać swoje typy.

Na sam koniec spieszę z informacją, że ze względu na mój pobyt na tegorocznym Pyrkonie, następna odsłona "Okładki tygodnia" ukaże się w poniedziałek 24 marca, zapewne w godzinach porannych.

piątek, 14 marca 2014

Będąc w lesie

Tegoroczna odsłona Pyrkonu coraz bliżej, a ja tradycyjnie jestem w lesie z przygotowaniami do własnej prelekcji. I co gorsza, w zasadzie się tym nie przejmuję. Pewne plany już jednak są - na pewno powrzucam trochę na Roba Liefelda :P

Z tego co widzę będę tuż po wystąpieniu Kobiety-Ślimaka. To w sumie zaszczyt pojawić się po kobiecie, która tak skutecznie przybliża nam patologie i sprawia, że chcemy w nich żyć :)

Ktoś z Was wybiera się mnie posłuchać?

Artifacts vol. 2 (Ron Marz/Whilce Portacio)

Tegoroczny marzec to dobry czas dla recenzji na blogu. Obiecałem sobie robić ich po trzy miesięcznie, tymczasem ta jest już czwarta, a wygląda na to, że w tym miesiącu będzie ich w sumie sześć. Nawet nie licząc wychodzących każdego miesiąca nowości, które mnie interesują, mam listę tytułów których recenzowanie zajmie mi naprawdę długi czas, więc każde jej skrócenie to dobra wiadomość. Dziś więc w ramach nadrabiania potężnych zaległości ponownie przenosimy się do uniwersum Top Cow, by nieco bliżej przyjrzeć się drugiemu tomowi „Artifacts” – komiksowi, którego recenzję pierwszej odsłony napisałem chyba... ze dwa lata temu, jeszcze na potrzeby mojej nieistniejącej już strony internetowej.

Jeśli ktoś z Was nie pamięta lub zupełnie nie zna tytułu „Artifacts”, spieszę z wyjaśnieniami. Seria ta początkowo planowana była na trzynaście numerów i opowiadała o uprowadzeniu przez tajemniczę Aphrodite IV Hope Pezzini – córki posiadaczki Witchblade oraz Jackiego Estacado, a więc nosiciela The Darkness. W poszukiwania dziewczynki angażują się także kolejni posiadacze któregoś z trzynastu znanych artefaktów i antagonistka doskonale widzi, że z każdą chwilą są oni coraz bliżej zlokalizowania miejsca jej pobytu. By zyskać nieco na czasie, Aphrodite IV postanawia włączyć do konfliktu kogoś nie związanego z mistycznymi artefaktami i przy pomocy oszustwa angażuje do walki członków Cyber Force.

Podczas lektury drugiego tomu „Artifacts” trudno nie odnieść wrażenia, że jest on nieco wysilony. Twórcy tak mocno chcieli, albo wręcz dostali odgórne polecenie, pokazać całość uniwersum Top Cow, że zdecydowano się wepchnąć do komiksu nieco zapomnianą wówczas grupę Cyber Force. Problem z nią jest taki, że od czasu wydzielenia świata stworzonego przez Marca Silvestriego od reszty uniwersum Image, na grupę tę zupełnie nie było pomysłu. Ron Marz przez lata konsekwentnie rozbudowywał mistyczną część Top Cow, natomiast ta bardziej technologiczna, a więc reprezentowana przez Cyber Force oraz Hunter-Killer, popadała w coraz większe zapomnienie. „Artifacts vol. 2” pokazuje dobitnie, że nie stało się tak przypadkowo. Ripclaw i spółka pojawiają się w komiksie, lecz ich rola sprowadza się do pokazowego łubudu. Od razu widać jak mocno są oni oderwani od reszty uniwersum, a dodatkowo nawet Ronowi Marzowi nie udaje się pokazać ich w taki sposób, by zainteresować czytelnika przygodami tej grupy. nic dziwnego, że kilka lat później doczekali się całkowitego rebootu. Przy okazji kompletnie nieudanego.

Drugi tom „Artifacts” fabularnie jest wyraźnie słabszy od pierwszego. W zasadzie służy on tylko rozstawieniu pionków na szachownicy przed ostateczną rozgrywką i stanowi zapychacz, który dodatkowo otrzymał misję wyeksponowania bogactwa uniwersum Top Cow. Mimo wszystko znajduje się w komiksie tym kilka scen wartych uwagi, jak chociażby sprawnie zrealizowana demonstracja mocy Michaela Finnegana – moim zdaniem jednego z najbardziej niedocenionych bohaterów uniwersum, ponieważ wyraźnie zasługiwał on na większy projekt, niż taki, jakim była słabiutka miniseria „Broken Trinity: Pandora’s Box”. Posiadacz nie jednego, ale aż dwóch artefaktów to moim zdaniem solidny materiał na własną solową serię i Ron Marz w  Artifacts vol. 2” tylko utwierdził mnie w tym przekonaniu, ponieważ sceny z Finnem są jednymi z najlepszych w tym komiksie.

Problematyczna wydaje się bardzo warstwa graficzna drugiego tomu „Artifacts”. Każdy z trzech początkowych tomów ilustruje inny artysta i w dzisiaj opisywanym tomie odpowiedzialny za rysunki jest Whilce Portacio – jeden z założycieli wydawnictwa Image, który ze względu na ciągłe problemy osobiste nigdy nie osiągnął tyle, co inni buntownicy z Marvela. Znana jest historia jego choroby, która sprawiła iż praktycznie na nowo uczył się rysować i w tomie tym bardzo mocno to widać. Z jednej strony nie mogę nie zauważyć, że dla Portacio była to najlepsza jakościowo praca od lat, natomiast z drugiej – wciąż nie jest to ten Wilce, którego pamiętamy chociażby z wydanych lata temu komiksów od TM-Semica. Jedno jest pewne, obok jego rysunków w tym tomie nie można przejść obojętnie i odnoszę wrażenie, że większości z Was raczej nie przypadłyby one do gustu. Podobnie jest z okładką komiksu, którą stworzył Phil Noto. Lubię prace tego artysty, lecz tym razem zdecydowanie nie przekonał mnie on do siebie. Wystarczy napisać, że każda z trzech kobiet, które widać na rysunku Noto obdarował identyczną twarzą. Żeby jednak nie zwalać cała winę na niego – okładka jest też fatalnie pokolorowana.

Miło mi że wreszcie mogę napisać więcej o dodatkach, ponieważ jak to Top Cow ma w zwyczaju, tak i w „Artifacts vol. 2”znaleźć ich można mnóstwo. Wszystko otwiera zbiór krótkich notek o bohaterach występujących w serii. Jest tego aż czternaście stron i miło mi, że opisy zawierają także bohaterów Cyber Force oraz mniej znanych posiadaczy artefaktów. Następnie przechodzimy w galerię okładek i tu znów miłe zaskoczenie, ponieważ pojawiły się w niej specjalne warianty festiwalowe, a całość liczy aż dwadzieścia stron. Sądzicie że to koniec? Nigdy w życiu. Dokładnie tyle samo miejsca co galeria zajmuje bonusowa historia „Top Cow Holliday Special”, w której widzimy większość postaci z tego uniwersum. Jest to całkiem przyjemna historyjka z przyzwoitymi rysunkami i jako dodatek sprawdza się wyśmienicie. I wreszcie ostatnich siedem stron dodatków to zapowiedź trzeciego tomu „Artifacts”, którego recenzją zajmę się może nieco szybciej niż za dwa lata. Podsumowując, dodatków znalazło się łącznie 61 stron dodatków, co stanowi jedną trzecią całości tomu. To robi wrażenie.

Jaką więc wystawić ocenę komiksowi, który nie powala ani fabuła ani też rysunkami, za to jest skonstruowany tak, że jako fan jestem całkowicie usatysfakcjonowany materiałami dodatkowymi? Za te ostatnie drugi tom „Artifacts” otrzymuje ode mnie trójkę z plusem.

czwartek, 13 marca 2014

Twórcy C.O.W.L. opowiedzą o problemach z życia przeciętnego superbohatera

Niespełna dwa miesiące temu na blogu pojawiła się już notka dotycząca zapowiedzianej na maj serii ze scenariuszem Kyle'a Higginsa oraz Aleca Siegela. "C.O.W.L.", bo właśnie o tym tytule mowa, już wówczas zapowiadała się jako pozycja co najmniej interesująca. Najwyraźniej jednak twórcy nie zdradzili wszystkiego, ponieważ z niedawno udzielonego wywiadu można było wyciągnąć dużo interesujących informacji. Znajdziecie je poniżej.
Czy zastanawialiście się kiedyś ile kosztuje naprawienie kostiumu superbohaterowi i gdzie takie rzeczy się wykonuje? Może interesowało Was gdzie i jak herosi spędzają czas wolny pomiędzy poszczególnymi akcjami? Albo kto ich wówczas pilnuje i ochrania? To tylko kilka z pytań, na które odpowiedzi uzyskacie sięgając po serię "C.O.W.L.". Tak przynajmniej twierdzą Kyle Higgins oraz Alec Siegel, którzy wreszcie opowiedzieli też nieco więcej na temat fabuły samego komiksu. Jak już wiemy od ostatniego newsa, członkowie tytułowej grupy herosów będą strzec Chicago przed ostatnimi superzłoczyńcami. Dziś dowiadujemy się, że będą oni związani z miastem umową, której warunki nie każdemu będą się podobać. Ponieważ jednak stanowić ona będzie główne źródło dochodu herosów, nie każdy głośno zgłasza swój przeciw.

Co prawda komiks osadzony będzie w latach 60-tych ubiegłego stulecia, świat będzie nieco bardziej zaawansowany niż w tamtych czasach. Twórcy tłumaczą to niczym innym, jak właśnie pojawieniem się superbohaterów.Także i historia przedstawionego świata będzie nieco różnić się od tej znanej z podręczników i będą to dość poważne zmiany.

Trzon obsady "C.O.W.L." to herosi o pseudonimach The Grey Raven, Sparrow oraz Blaze. Ten pierwszy to lider zespołu, drugi jest jego sidekickiem, a trzeci zastępcą. Oni założyli grupę, która obecnie przypomina już bardziej dość sporą korporację. Wciąż niewiele wiadomo o ich przeciwnikach. Poznaliśmy jak dotąd jedynie pseudonim jednego z nich - Skylancer. Ponadto bohaterowie serii "C.O.W.L." ścierać będą się z innego typu zagrożeniami, niż zamaskowani złoczyńcy.

"C.O.W.L. #1" pojawi się w sklepach 28 maja.

wtorek, 11 marca 2014

Spawn: New Beginnings vol. 2 (Todd McFarlane/Szymon Kudrański)

Kawał czasu minął od chwili gdy napisałem recenzję pierwszego tomuSpawn: New Beginnings”. Mała w ostatnich kilku dniach ilość newsów z wydawnictwa Image sprawiła, że znalazłem dodatkowy czas na napisanie dzisiaj prezentowanego tekstu. Minuty te wykorzystałem najpierw od lektury obu komiksów, a więc przypomnienia sobie przygód nowego Spawna i chociaż minęło już sporo czasu od ostatniego razu, gdy miałem je w rękach, okazało się, iż opinię o nich mam dokładnie taką samą. Co to oznacza? Dowiecie się w dalszej części tekstu.

Spawn: New Beginnings vol. 2” to bezpośrednia kontynuacja wątków zapoczątkowanych w pierwszym tomie. Nadal śledzimy losy Jima Downinga, który wybudził się ze śpiączki w momencie, gdy Al Simmons ponownie odebrał sobie życie. Mężczyzna stał się nowym „posiadaczem” klątwy Spawna, lecz bycie pionkiem w piekielnej grze to tylko jeden z problemów Downinga. Jim bowiem za wszelką cenę chce dowiedzieć się kim był zanim wylądował w śpiączce, a im więcej dowiaduje się na swój temat, tym większe niebezpieczeństwo ściąga na swoich przyjaciół. Dodatkowo, na jego drodze staje pewien znajomo wyglądający clown.

Zarówno przy recenzji pierwszego tomu „Spawn: New Beginnings” jak i całości „Spawn: Endgame Collection” chwaliłem zespół twórców za odświeżenie postaci tytułowego bohatera. Pod koniec występów Ala Simmonsa seria stworzona przez Todda McFarlane’a była bardzo toporna i momentami bardzo przekombinowana. Wymiana głównego bohatera po niemal 190 numerach była bardzo ryzykownym krokiem, ale niespodziewanie także i dla mnie, całkowicie się opłaciło. Drugi tom „Spawn: New Beginnings” posiada dokładnie te same wady i zalety obu wyżej wymienionych komiksów. Nie posłużę się jednak metodą „kopiuj-wklej” i jakoś doklepię tekst ten do wymaganych przeze mnie rozmiarów :D

Po pierwsze – świeżość. Jim Downing jest zupełnie inny od Ala Simmonsa i jest to zmiana na plus. Zawsze bardziej lub mniej podobała mi się seria opowiadająca o losach Spawna, ale nigdy, powtarzam, nigdy nie lubiłem tego powtarzalnego i niesamowicie irytującego użalania się nad sobą głównego bohatera. Jim otrzymał niejako w darze ludzki wygląd i może pokazywać się wśród ludzi, którzy nie są bezdomnymi z zaułków. Dało to możliwość wprowadzenia do serii nowe postacie i odstawienie na boczny tor tych, których przez ponad dekadę podziwialiśmy. Nawet duet Sam & Twitch w pewien sposób zniknął, lecz twórcy uczynili to z taktem i sensem. Nowy główny bohater, w ogromnej większości nowy drugi plan, ta sama klątwa – oto moim zdaniem bardzo dobry przepis na wprowadzenie powiewu świeżości do cyklu, który odniósł sukces.

Po drugie – fabuła. Nowe postacie nic by nie zdziałały, gdyby nie było niezłej historii z ich udziałem. „Spawn: New Beginnings vol. 2” taką posiada. Todd McFarlane do spółki z Jonem Goffem stworzyli wielowątkową fabułę, której całość nie została odkryta w tym tomie. Co najważniejsze, praktycznie żaden z wątków nie wydaje się być słabszy od pozostałych. Zarówno poznawanie swoich mocy przez Jima, jak i próby poznania szczegółów ze swojej przeszłości są bardzo interesujące. Dodatkowo, ten pierwszy wątek stanowi w tym tomie ostateczne pożegnanie z Alem Simmonsem, które wychodzi bardzo zgrabnie i z pewnością nie było pozbawione szacunku. Ciekawe wydaje się też zestawienie horroru i fantasy z mimo wszystko dość typowym proceduralem, jakim jest część fabuły poświęcona Twitchowi Williamsowi i śledztwu jakie prowadzi.

Po trzecie wreszcie – rysunki. W chwili gdy piszę te słowa, znam już mnóstwo prac Szymona Kudrańskiego. Zaryzykuję jednak stwierdzenie, że niegdzie jego ilustracje nie wyglądały tak dobrze, jak w „Spawnie”. Ten tom stanowi kwintesencję tego, co lubię w Kudrańskim. Realistyczne rysunki, świetne rozplanowanie plansz, zapadające w pamięć pojedyncze kadry i wreszcie NIE-S.A.-MO-WI-TY klimat. Momentami aż ciary przechodzą po plecach na widok jego rysunków i wcale nie oznacza to, że były one słabe. Wręcz przeciwnie, Kudrański może w DC Comics narysować miliony postaci, lecz jestem pewien, że żadna z nich nie będzie wyglądać tak dobrze jak Spawn. „Spawn: New Beginnings vol. 2” tylko utwierdza mnie w tym przekonaniu.

Wady? W zasadzie tylko jedna. Momentami przytłacza ilość tekstu na jednej stronie komiksu. czytając drugi tom „Spawn: New Beginnings” bardzo często trafiamy na jakąś scenę, w której postaci mówią naprawdę dużo. Kwestią dyskusyjną jest dla mnie to, czy wszystkie dialogi wnoszą coś do fabuły i zważywszy na moje zachwyty nad pracami Kudrańskiego, uważam iż momentami nadmierna ilość dymków z tekstem wręcz oszpeca warstwę graficzną.

Podobnie jak w przypadku pierwszego tomu „Nowych Początków”, tak i tutaj materiały dodatkowe ograniczają się do galerii okładek z sześciu poszczególnych numerów z których składa się ten tom. Szczerze powiedziawszy nie sądzę, by któraś z nich była szczególnie udana i czekam z niecierpliwością na moment, w którym będę mógł Wam napisać o znacznie lepszych roverach z tej serii. nie wiadomo kiedy to nastąpi, ponieważ do dziś „Spawn: New Beginnings vol. 2” to ostatni wydany przez McFarlane Productions komiks zbierający najnowsze przygody Jima Downinga. Dlatego cieszcie się tym co macie i sięgnijcie zarówno po ten komiks, jak i jego pierwszą odsłonę. Moja ocena to solidna czwórka z plusem.