niedziela, 31 sierpnia 2014

Okładka tygodnia #35

Dziś nieco później niż zazwyczaj, ale jak w każdą niedzielę tak i dziś pojawia się "Okładka tygodnia". Trzydziesta piąta odsłona tej rubryki zajmie się komiksami wydanymi w minioną środę, których listę znajdziecie TUTAJ. Było z czego wybierać, chociaż osobiście twierdzę, że poziom poszczególnych coverów mógłby być nieco wyższy. Dziś także pierwszy raz wyróżniam pewną okładkę drugi raz, zresztą zobaczcie sami.
3. Chew: Warrior Chicken Poyo #1 (2nd printing variant) - okładka ta to powiększony fragment coveru z pierwszego wydania. Pokazany na niej jest tytułowy bohater i chociaż jest kurczakiem, to budzi autentyczną grozę. Obawiałem się bowiem, że patrząc na ten wariant zakrztuszę się ze śmiechu. W sumie nie wiem czy można inaczej zareagować na obrazek prezentujący kurczaka w pełnej zbroi bojowej i trupią czachą zamiast źrenicy oka. Wyróżnienie za sam rysunek, który chociaż pozbawiony odwołań i smaczków prezentuje się naprawdę dobrze.
2. Wildfire #3 (cover A - Linda Sejic) - chyba pierwszy raz w historii "Okładki tygodnia" wyżej oceniam cover autorstwa Lindy, a nie Stjepana Sejica. Seria ta ma farta do twórców warstwy graficznej, niestety nie wiem jeszcze jak stoi pod względem fabularnym. Okładkę wyróżniam za ilość detali i moim zdaniem bardzo dobre stonowanie barw, przy jednoczesnym użyciu całkiem szerokiej palety. Jedyne co mi przeszkadza, to jakaś taka "sztuczność" uczuć pojawiającej się na okładce postaci. Jednakże nadal uważam, że rysunek posiada znacznie więcej zalet niż wad.
1. Drumhellar #8 - tak szczerze pisząc, to nie umiem dokładnie nazwać tego, dlaczego tak bardzo spodobała mi się okładka tego komiksu. Jest tu sporo różu - koloru za którym nie przepadam, a w tle pojawia się stwór przypominający raczej przeciwnika Atomówek niż kogoś z komiksu przeznaczonego dla dorosłego czytelnika. Rozum mówi stanowcze "nie", ale jakoś go nie słucham. Ta przebrzydle kolorowa okładka krzyczy do mnie "kup mnie, jestem fajnym, różowym komiksem" i im dłużej na nią patrzę, tym bardziej mi się podoba i jestem skłonny odłożyć te kilkanaście złotych. Można więc powiedzieć, że Riley Rossmo ponownie mnie kupił, co konsekwentnie robi od czasów "Rebel Blood".

Wystawa Attili Futakiego w Orońsku

Dzisiaj o godzinie 11:00 w Centrum Rzeźby Polskiej w Orońsku (ul. Topolowa 1) w ramach plenerowego festynu "Niespodziewany początek jesieni", które odbywa się pod hasłem "Czardasz – święto kultury węgierskiej" odbyło się otwarcie wystawy węgierskiego rysownika komiksów - Attili Futakiego ("Severed: Pożeracz marzeń", "Percy Jackson i Bogowie Olimpijscy"). Jeśli więc mieszkacie w pobliżu Radomia, to szczerze polecam odwiedzić Orońsko. Wstęp bezpłatny.

sobota, 30 sierpnia 2014

Porównanie "Sagi" od Muchy z oryginałem (FOTO słabej jakości)

Dzięki uprzejmości Pawła Deptucha - faceta który nauczył mnie czytać Image Comics - możecie dziś rzucić okiem na porównanie "Sagi" w wydaniu oryginalnym z tym, który od wczoraj możecie kupić dzięki Mucha Comics. Niestety, zdjęcia są dość kiepskiej jakości, ale możecie je powiększyć i mimo wszystko widać na nich kilka ważnych różnic.

piątek, 29 sierpnia 2014

Zaopiniowali "Sagę"

"Saga" to ciekawy przykład komiksu, który w Polsce doczekał się sporej ilości recenzji zanim nawet ogłoszono, że Mucha Comics wyda go w naszym kraju. Poszperałem, poszukałem i dziś możecie poczytać kilka innych opinii o komiksie, który właśnie trafił do sprzedaży w naszym rodzimym języku. Bo przecież w moje zachwyty wierzyć nie musicie :)
Podejrzewam, że wkrótce do tego zestawu dojdą kolejne.

Saga vol. 1 (Brian K. Vaughan/Fiona Staples)

Na dzisiejszy dzień Mucha Comics zapowiedziała opublikowanie pierwszego tomu cyklu ”Saga” i jest to idealna okazja na trzecią recenzję w sierpniu. W końcu w nasze łapy trafi jeden z najczęściej nagradzanych komiksów ostatnich lat w USA i czy tego chcecie czy nie, po prostu musicie zwrócić na niego uwagę. Od razu też zaznaczę, że dzisiejsza recenzja oparta jest na anglojęzycznym wydaniu komiksu, chociaż o edycji pochodzącej od Muchy również wspomnę pod sam koniec tekstu. Sprawdźmy więc, czy ”Saga” jest warta Waszych pieniędzy.

Teoretycznie można zaryzykować stwierdzenie, że fabularnie Brian K. Vaughan nie odkrył niczego oryginalnego. Oto bowiem jesteśmy świadkami przygód dwójki kochanków – Marko i Alany, którzy są przedstawicielami dwóch wrogich wobec siebie ras. Poznajemy ich w momencie, gdy na świat przychodzi ich dziecko, pieszczotliwie nazwane Hazel (”brzdąc”). Próbując przetrwać, oboje będą musieli stawić czoła wielu zagrożeniom oraz spotkają na swojej drodze bardzo dziwnych gości. Miłość łącząca tę dwójkę w czasach wielkiej wojny przeszkadza wielu osobom i dlatego wkrótce na parę wydany zostaje wyrok śmierci. Jedną ze ścigających ich osób będzie The Will i towarzysząca mu kotka o wdzięcznym imieniu Lying Cat, pochodzącym stąd, że potrafi ona wyczuć kłamstwo. Nie można zapomnieć jeszcze o Księciu Robocie IV, który z coraz większą pasją próbuje odkryć co sprawiło, że przedstawicielka technologicznie zaawansowanej rasy postanowiła odejść od reprezentowanych ideałów i związać się z kimś, kto para się magią. Jego wnioski mogą być niebezpieczne dla bardzo wielu istnień.

Jak więc widać z powyższego opisu, Brian K. Vaughan stworzył wielowątkową fabułę w której faktycznie można się początkowo pogubić. Jest tak dlatego, ponieważ każdej części ”Sagi” scenarzysta poświęca mniej więcej podobną ilość miejsca, przez co już od samego początku mamy wrażenie, że Marko i Alana nie są najważniejszymi postaciami cyklu. Scenarzysta dotąd nie słynął z tak rozbudowanej fabuły, ponieważ zarówno w ”Runaways” dla Marvela, ”Y: The Last Man” oraz ”Ex Machina” dla DC mieliśmy do czynienia tak naprawdę w jednym głównym wątkiem i kilkoma pobocznymi. ”Saga” taka nie jest. Twórca nie tylko umiejętnie manewruje poszczególnymi częściami fabuły, ale także w niesamowity sposób pisze konkretne postacie. Już pierwszy tom pokazuje nam całą paletę charakterów, które są do siebie zupełnie niepodobne. Czytając soczyste i miejscami bardzo zabawne dialogi trudno nie zauważyć cech, którymi odznaczają się poszczególne postacie. Podobać może się także fakt, że Vaughan dba o to, byśmy kibicowali zarówno ściganym (Marko i Alana), jak i ścigającym (właściwie cała reszta). Widać to zdecydowanie najmocniej w przypadku postaci The Willa. Uznawany za jednego z najlepszych łowców głów we wszechświecie szybko okazuje się facetem pełnym jak najbardziej szczerych uczuć, w tym także miłości i współczucia. Co prawda w pierwszym tomie ”Sagi” jest on zdecydowanie najmniej ciekawą postacią, trudno w pewnym momencie z nim nie sympatyzować lub nie okazać mu współczucia.

Narratorką komiksu jest sama Hazel. Jest to dla mnie niestety jedna z nielicznych wad ”Sagi”, ponieważ chociaż w oryginalnym wydaniu jej kwestie wyglądają bardzo przyjemnie dla oka, to jednak tak naprawdę zupełnie nic nie wprowadzają do fabuły. Stanowią raczej komentarze dla tego co widzimy, lecz nie rzucają nowego punktu widzenia, ani nie popychają wątków do przodu.

Kolejnym wartym wspomnienia aspektem fabuły, jest świat zaprezentowany na łamach komiksu. Vaughan wielokrotnie opowiadał o tym, że ”Saga” składa się z tego, czego na pewno nie opublikowaliby inni wydawcy. Niczym nieskrępowana fantazja scenarzysty daje nam cała galerię oryginalnych i niepowtarzalnych postaci oraz miejsc. Kto inny mógł wpaść na pomysł stworzenia rasy istot z telewizorami zamiast głów? Lub też wesołego ducha połowy dziewczyny, która zginęła w wybuchu miny? Albo też mrocznego lasu w którym nieliczne drzewa wydają na świat... statki kosmiczne? Że już nie wspomnę o wszystkim, co pojawia się na planecie Sextillion :D Uwierzcie mi, ale niemal każda kolejna strona ”Sagi” potrafi zaskoczyć niebanalnym rozwiązaniem. Trudno też nie zauważyć tego, jak sprytnie i bezpardonowo Vaughan nabija się z dzisiejszej kultury. Rasa której przedstawicielem jest Prince Robot IV to nic innego jak satyra na czas, jaki codziennie poświęcamy telewizji i Internetowi. Planeta Sextillion z kolei parodiuje dzisiejsze przesycenie wszechobecną erotyką. Takich smaczków jest więcej, a jednym z moich ulubionych jest rozmowa o nie czytaniu książek, co z jednej strony wyszło śmiesznie, a z drugiej niezwykle gorzko, ponieważ wiemy że tak naprawdę ta scena nie jest o bohaterach ”Sagi”, lecz o nas samych.

Tu może warto wspomnieć o tym, że komiks nie jest skierowany dla niedojrzałego czytelnika. W tomie tym pojawia się sporo nagości i jeszcze więcej przekleństw. Właściwie już scena otwierająca ten tom składa się po trochu z jednego i drugiego, a jest to dopiero początek. Uwierzcie mi, nie chcecie dać tego komiksu swojemu młodszemu rodzeństwu.

Saga” zilustrowana została przez Fionę Staples, którą dobrze znałem już z wcześniejszych prac dla DC WildStorm. Bardzo lubię prace tej artystki, lecz na potrzeby tej recenzji postaram się o cień obiektywizmu. Będzie trudno, ale co tam. Staples operuje na pierwszy rzut oka nieco niestaranną kreską. Bardzo często gubi proporcje, co bardzo dobrze rzuca się w oczy ponieważ kontury postaci rysowane są mocną, grubą kreską. Ponarzekać można także na bardzo ubogie tła, co nie wygląda najlepiej w soczystej opowieści science-fiction. Osobiście nie czynię z tego zarzutu, ponieważ styl Staples opiera się właśnie na tym, że nie przykłada ona zbyt dużej wagi do drugiego planu. Uwielbiam prace tej artystki głównie za to, że swoją fantazją dorównuje Vaughanowi. Rysowniczka potrafi być niekonsekwentna w proporcjach, ale za to bardzo regularnie nadaje rysowanym przez siebie postaciom mnóstwo charakterności. Jej warsztat nie ogranicza się do zestawu pięciu min na krzyż, już pierwszy rzut oka bardzo jasno wyjaśnia nam jakie uczucia rządzą danym bohaterem. Dodatkowo, Staples odpowiada w całości za warstwę graficzną, więc zarówno rysuje jak i nakłada kolory. Każda strona jest więc jej autorskim popisem i muszę przyznać, że bardzo podoba mi się wyczucie artystki zwłaszcza w dobieraniu barw. ”Saga” aż roi się od kontrastów i rozwiązań kolorystycznych, które w danej scenie wydają się być jak najbardziej na miejscu.

Oryginalne wydanie zbiorcze pierwszego tomu serii to bardzo typowy przedstawiciel dziesięciodolarowych komiksów od Image Comics. Oznacza to, że w środku oprócz standardowych stron redaktorskich i samego komiksu nie znajdziecie nic dodatkowego. Dobrej jakości papier i miękka okładka kosztować będą Was około 35zł plus przesyłka. Chyba że zdecydujecie się na wydanie polskie. Wtedy zapłacicie za tą samą historię, tyle tylko że w twardej oprawie i w naszym języku. Komiks od Muchy ma osiem stron więcej niż oryginał, lecz nie sądzę by były to jakieś bonusowe materiały. Naturalnie, jeśli się mylę to później zrobię update tego tekstu (UPDATE: zdaniem przedstawicieli Muchy oba wydania mają identyczną ilość stron i błąd jest w opisie na stronie Image). Koszt to w najlepszym przypadku 41zł (sklep na stronie Muchy), więc nie uważam, by cenowo była to jakaś przepaść. Dopłacacie zaledwie sześć złotych, a dostajecie masywny i solidny tom, który na pewno szybko się nie rozpadnie. Już teraz jednak muszę napisać, że na udostępnionych przez wydawcę stronach widać mocno zmieniony sposób prezentacji kwestii narracyjnych, które wylądowały w niezbyt ładnych dla oka ramkach.

Saga” to moim zdaniem jeden z najlepszych amerykańskich komiksów głównego nurtu, którym przyjdzie nam cieszyć się tego roku. Ze wszystkich sił zachęcam Was do sięgnięcia po tę pozycję, lecz nie wskażę konkretnej wersji. Oryginał czy wydanie Muchy – to już Wasz wybór. Jedno wiem na pewno: wasza komiksowa kolekcja mocno traci na wartości, jeśli nie macie tam ”Sagi”. 5+/6

"The Fuse" powróci z drugim story-arciem

Jeśli obawialiście się o przyszłość "The Fuse" to już nie musicie. Seria faktycznie zaliczyła kilka mocnych spadków jeśli chodzi o poziom sprzedaży, lecz Antony Johnston jest z nich jak najbardziej zadowolony i niedawno ogłosił, że tytuł ten powróci z kolejnymi numerami już w listopadzie tego roku. Pierwsze wydanie zbiorcze zameldowało się już na sklepowych półkach, a scenarzysta znalazł czas na udzielenie wywiadu i zdradzenie kilku szczegółów na temat najbliższej przyszłości głównych bohaterów.
Na samym początku wywiadu, Johnston został zapytany o to, czy posiada jakąś mapę stacji kosmicznej, na której osadzona jest akcja komiksu. Twórca zaśmiał się, ponieważ dosłownie dzień wcześniej rysował ją dla Justina Greenwooda, by ten sam nie pogubił się podczas tworzenia kolejnych numerów. Jak się dowiadujemy, konstrukcja stacji przypomina pięćdziesięciopiętrowy blok z niemal normalną numeracją pięter, ponieważ tylko poziom 44 jest na samym dole stacji. Każde piętro posiada jedną, główną aleję oznaczoną numerem 1, natomiast każda kolejna posiada inny numer. Nie zmienia to faktu, że skrzyżowania najczęściej mają konkretne nazwy.

Skoro już przy tym jesteśmy, to w drugiej historii "The Fuse" wkroczy w miejsca, których dotąd nie widzieliśmy. Będą to między innymi wspomniany już poziom 44, a także 50 - najwyższe piętro stacji i jedyne, z którego widać gwiazdy.

Podstawą drugiego story-arcu w serii będzie jeszcze większe poświęcenie uwagi relacji Klem-Ralph. Dla Johnstona ważne jest, by dwójka głównych bohaterów serii nie nudziła czytelnika i dlatego cały czas chce on utrzymywać ich "świeżość" poprzez ujawnianie pewnych tajemnic z przeszłości, ale także pokazywanie, że mimo drobnych sprzeczek mogą oni sobie ufać i na siebie liczyć. Nie jest to łatwe, gdyż charakter Klem sprawia, iż jest ona trudną osobą do współpracy. Johnston dodał, iż otrzymuje informacje od czytelników iż nie podoba im się, że starsza kobieta flirtuje ze swoim młodym współpracownikiem, lecz nie ma on zamiaru z tego rezygnować - taka ich relacja bardzo go bawi.

Scenarzysta nie chciał zdradzić zbyt wiele na temat fabuły nowego story-arcu. Wiemy na pewno, że powróci w nim część obsady premierowych zeszytów, ale także pojawią się zupełnie nowe. Johnston potwierdził że chce, aby każda kolejna historia skupiała się na innej zbrodni, a osobiste kwestie Klem lub Ralpha nie wychodziły zbyt zdecydowanie na pierwszy plan.

Na koniec scenarzysta został zapytany o odbiór swojego komiksu. Ten stwierdził, że najwięcej pochwał otrzymuje za postać Klem, ponieważ jest to typ osoby niespotykany zbyt często w komiksie, a już tym bardziej jako jedna z wiodących postaci.

Powrót Luthera Strode nastąpi w...

Jeśli wierzyć informacjom umieszczonym na Tumblr Tradda Moore'a, kolejna i ostatnia zarazem miniseria z przygodami tajemniczego bohatera pojawi się w ofercie Image Comics w zapowiedziach na styczeń 2015 roku. Jej tytuł brzmieć będzie "The Legacy of Luther Strode", a scenarzystą pozostanie oczywiście nie kto inny jak Justin Jordan. Artysta opublikował także pierwsze projekty postaci, z których najciekawszy możecie zobaczyć poniżej.

I Ty możesz zostać bohaterem "Morning Glories"!

Ciekawą informację opublikował na swoim Tumblr rysownik Joe Eisma. Jak się dowiadujemy, 41 numer "Morning Glories" wypełniony będzie pojawiającymi się na drugim planie postaciami studentów, strażników i innych postaci. Każde z nich może być Tobą! Wystarczy wysłać swoje zdjęcie na joe@supajoe.com i czekać. Jeśli artysta Cię wybierze, zostaniesz o tym poinformowany/a, a po jakimś czasie otrzymasz także szkic strony na której się pojawisz.

Muszę przyznać, że chociaż nie czytam tej serii, to swoje zgłoszenie już wysłałem :)

środa, 27 sierpnia 2014

Taylor reanimuje swój autorski projekt

O komiksie "A Voice in Dark" było bardzo głośno zanim się ukazał. Larime Taylor - autor zarówno scenariusza jak i rysunków, to osoba chorująca na bardzo rzadką chorobę, której efektem jest całkowity brak sprawności zarówno w rękach jak i nogach. Mężczyzna jednak się nie poddał i spełnił swoje marzenia - stworzył i wydał komiks, który w całości narysował przy pomocy swoich ust i odpowiedniego sprzętu. Niestety, historia nie sprzedawała się najlepiej i została zamknięta wraz z siódmym numerem. To jednak nie koniec historii "A Voice in Dark".
 Już we wrześniu ukaże się pierwszy numer miniserii "A Voice in Dark: Get Your Gun". W ten właśnie sposób Taylor uratował stworzony przez siebie projekt, przerabiając go na serię miniserii. Twórca twierdzi, że zbyt wiele historii zostało jeszcze do opowiedzenia, by jego tytuł przestał istnieć, a ponieważ otrzymuje mnóstwo wsparcia od Top Cow, motywacji mu nie brakuje.

Taylor niewielka popularność swojego komiksu upatruje w tym, że baz skrupułów wyśmiewa w nim wszystkie komiksowe stereotypy. Główną bohaterką cyklu jest kobieta, która swoją siłą mogłaby przerazić niejednego herosa, a towarzyszą jej między innymi mikry Azjata oraz czarnoskóry detektyw-gej. Twórca komiksu pójdzie tym tropem w "A Voice in Dark: Get Your Gun" i doda do obsady kolejne zwariowane postacie, które jednak nie będą pojawiać się na siłę - wszystko co zostanie zaprezentowane ma wynikać z naturalnego biegu fabuły.

Larime Taylor poświęcił chwilę, by opowiedzieć o swoich wrażeniach po wejściu na rynek komiksów. Twórca był zdziwiony tak ciepłym przyjęciem, ponieważ spodziewał się, że jako ktoś nowy będzie mieć mocno pod górkę. Mężczyzna podkreśla, że stan jego zdrowia nie decyduje o sposobie traktowania. Taylor ma dokładnie takie same terminy do dotrzymania jak pełnosprawni twórcy i nikt nie traktuje go ulgowo. Mimo to kilka osób szczerze go zaskoczyło, jak na przykład Ben Templesmith (warianty okładek) czy Terry Moore (wstęp do wydania zbiorczego), których nawet nie musiał długo prosić o gościnne występy w jego serii.

Pierwszy numer "A Voice in Dark: Get Your Gun" zacznie się dokładnie w momencie, w którym zakończył się ostatni zeszyt pierwszego cyklu. Taylor uważa, że komiks ten będzie przyjazny dla nowego czytelnika, lecz nie tak, jak większość obecnie publikowanych pozycji, ponieważ ograniczy się jedynie do krótkiego wstępu oraz bardzo sporadycznego wspominania poprzednich wydarzeń. "A Voice in Dark: Get Your Gun" po krótkiej introdukcji przeskoczy w czasie o cztery miesiące do przodu i przez całą miniserię dowiadywać się będziemy co zaszło w tym czasie.

Larime Taylor jest wielkim fanem "Locke and Key" z IDW i dlatego przyjmie formę wydawania komiksu znaną właśnie z tego dzieła - jako cykl miniserii, z których każda nosi inny podtytuł, ale łącznie składa się na jedną, wielką historię.

Na koniec Taylor pochwalił się, że z każdym miesiącem uczy się nowych sztuczek podczas rysowania ustami. Twórca doszedł już do takiej wprawy, że chociaż rysuje coraz więcej detali na poszczególnych stronach, to wciąż jest w stanie stworzyć od trzech do pięciu plansz komiksu dziennie.

Ogłoszono kontynuację "Genius"

Czasami nie lubię dopisywania zbędnych ideologii, ale w tym przypadku jestem skłonny uwierzyć w to, co czytam. Kilka tygodni temu pisałem już o wydawanej co tydzień przez Top Cow miniserii "Genius". Niespodziewanie, wydanie historii walki czarnoskórej dziewczyny z siłami policyjnymi zbiegło się w czasie z wydarzeniami z miasteczka Ferguson i zaowocowało nieco większą sprzedażą komiksu niż początkowo sądzono. To przekonało Marca Bernardina oraz Adama Freemana i dosłownie wczoraj ogłosili oni kontynuację komiksu, a także zdradzili pierwsze szczegóły na jego temat.
Kontynuacja "Genius" także ukaże się w formie miniserii, lecz nie wiadomo, czy ponownie wydawana będzie w trybie cotygodniowym. Głównym założeniem twórców jest pokazanie szerszego świata, ponieważ dotąd ograniczyli się właściwie tylko do ulic Nowego Jorku. Tymczasem działania głównej bohaterki odbiją się szerszym echem w Stanach i przyniosą nieoczekiwane wydarzenia.

Co ciekawe, będą one nieoczekiwane także i dla samych twórców, ponieważ na chwilę obecną mają tylko wstępny zarys fabuły kontynuacji "Genius" i nie mogą zdradzić więcej na jej temat. Twórcy odnieśli się za to do medialnego szumu, który pojawił się wokół ich komiksu. Stwierdzili oni bowiem, że nad miniserią pracowali łącznie niemal siedem lat i nikt nie mógł przewidzieć, że gdy zdecydują się go wreszcie opublikować, w miasteczku Ferguson dojdzie do opisywanych na całym świecie wydarzeń. Nie ukrywają oni, że pomogło im to sprzedać nieco więcej egzemplarzy komiksu niż początkowo myśleli, lecz wszystko jest dziełem przypadku. Bernardin podkreślił, że data wydania "Genius" była znana już w czerwcu.

Kontynuacja miniserii jeszcze mocniej ma kłaść nacisk na kwestię płci i rasy. W obecnie publikowanym komiksie wiele postaci szydzi wręcz z Destiny, ponieważ jest czarnoskórą kobietą. Wygląd dziewczyny nie jest przypadkowy, ponieważ twórcy od samego początku planowali uczynić z głównego bohatera ich komiksu właśnie kogoś takiego i nie pozostawić tego bez wpływu na fabułę.

Ostatnie numery "Genius" trafiły dziś do sklepów na terenie USA.

Linkowisko

W tym miesiącu "Linkowiska" jeszcze nie było, ponieważ w sprawdzanych przeze mnie bardziej lub mniej regularnie miejscach Image właściwie nie pojawiało się wcale, lub w takiej formie której polecanie wielkiego sensu nie miało. Ale w końcu coś się uzbierało, więc przejdźmy od razu do konkretów:
  • Świeża rzecz: na Pulp Warsaw znajdziecie dość dokładne spojrzenie na magazynową edycję pierwszego numeru "The Fade Out". Klikajcie TUTAJ.
  • Nie tak świeża rzecz, ale warta wspomnienia. Blog "Czas na komiks" zrecenzował pierwsze dwa numery serii "Outcast". Do sprawdzenia TUTAJ.
  • Natomiast na "Coś z zupełnie innej beczki" co tydzień pojawia się porcja opinii o komiksach przeczytanych przez autora bloga. Jako że zawsze jest tam coś z Image, to konsekwentnie polecam. Klikajcie TUTAJ.
 Mam dziwne wrażenie, że następne "Linkowisko" zostanie zdominowane przez "Sagę" :)

Image wydaje, Image przesuwa - 27.08.2014

W dniu dzisiejszym do sprzedaży na terenie USA trafiły następujące komiksy od Image:

Black Science #8, $3.50
C.O.W.L. #3 (Trevor McCarthy 2nd Printing Variant Cover), $3.50
C.O.W.L. #4, $3.50
Chew Warrior Chicken Poyo #1 (Rob Guillory 2nd Printing Variant Cover), $3.50
Dream Police #4, $2.99
Drumhellar #8, $3.50
Fuse vol. 1: The Russia Shift TP, $9.99
Genius #4 (Of 5), $3.99
Genius #5 (Of 5), $3.99
Low #1 (2nd Printing Variant Cover), $3.99
Low #2, $3.50
Manhattan Projects #23, $3.50
Mice Templar IV Legend #13 (Cover A Michael Avon Oeming), $3.99
Mice Templar IV Legend #13 (Cover B Cover B Victor Santos & Chandra Free), $3.99
Outcast By Kirkman And Azaceta #2 (2nd Printing Variant Cover), $2.99
Outcast By Kirkman And Azaceta #3, $2.99
Revival #23, $2.99
Saga #22, $2.99
Sex #15, $2.99
Spawn #246 (Cover A Szymon Kudranski & Todd McFarlane), $2.99
Spawn #246 (Cover B Todd McFarlane), AR
Think Tank Box Set, $39.99
Wayward #1 (Cover A Steve Cummings & Ross A. Campbell), $3.50
Wayward #1 (Cover B Alina Urusov), $3.50
Wayward #1 (Cover C Jeff Cruz), $3.50
Wayward #1 (Cover D Adam Warren & John Rauch), $3.50
White Death HC (New Printing), $14.99
Wildfire #3 (Cover A Linda Sejic), $3.99
Wildfire #3 (Cover B Stjepan Sejic), $3.99

Opóźnienie w tym tygodniu przydarzyło się jednemu komiksowi. Zgodnie z tradycją wyznaczoną przez wydania zeszytowe, także i zbiorcza edycja "America's Got Powers" zalicza obsuwę. Niewielką co prawda, ponieważ z 10 na 17 września.

wtorek, 26 sierpnia 2014

Nie tylko komiks #8

Wrzesień coraz bliżej, a ja obiecałem pokrótce opisać na łamach tej rubryki opisać wszystkie dotychczasowe sezony serialowego wcielenia ”The Walking Dead”. Dziś więc na tapetę biorę serię z numerem trzy, która osobiście uważam za znacznie ciekawszą od poprzedniej, chociażby z tego powodu że wszystkie odcinki stoją na mniej więcej porównywalnym poziomie, a ponadto pojawia się w nim kilka scen, które zapadają w pamięć na długo.

Od zakończenia drugiego sezonu mija kilka tygodni. Grupa Ricka po ucieczce z farmy Hershela szuka bezpiecznego schronienia i pewnego dnia natrafia na opanowane przez zombie więzienie – miejsce na pozór idealne do zamieszkania. Problemy pojawiają się już na samym początku, ponieważ na dobry początek trzeba je oczyścić z żywych trupów. Tymczasem Andrea oraz Michonne także docierają do miejsca, które na pierwszy rzut oka wydaje się być bezpieczne. Jest nim dowodzone przez niejakiego Gubernatora miasteczko Woodbury. Sielanka nie trwa długo, ponieważ demoniczny przywódca tego miejsca szybko okazuje się być osobą, która ma niewiele wspólnego ze zrównoważeniem psychicznym. Nietrudno się domyśleć, że wkrótce ścieżki tych dwóch grup skrzyżują się i może być naprawdę bardzo krwawo.
Gdy poprzednim razem pisałem o drugim sezonie ”The Walking Dead” narzekałem na to, że jego pierwsza połowa była niebywale nudna, natomiast druga sprawiała, że nie można było usiedzieć spokojnie przed ekranem urządzenia, na którym właśnie oglądało się serial. Trzeci sezon nie cierpi na tę przypadłość, ponieważ praktycznie przez cały czas historia opowiadana jest na jednym , stałym poziomie. Ubolewać mogę jedynie nad tym, że nie jest on już tak wysoki, jak wspomniana przed chwila końcówka ostatnio opisywanej serii.

Wciąż przede wszystkim bolączką serialu jest kiepska gra aktorska części obsady. Denerwują zwłaszcza postacie Hershela, Lori oraz Andrei, a przez praktycznie cały sezon ta ostatnia jest bardzo ważną postacią dla rozwoju fabuły. Na szczęście trzecia seria serialowego wcielenia ”The Walking Dead” równoważy ten minus dzięki dodaniu do obsady dwóch postaci o niebywale dużej charyzmie. Pierwszą jest naturalnie Gubernator. Odtwarzający go David Morrisey to znany w USA aktor głownie teatralny, lecz i na małym ekranie sprawdził się moim zdaniem doskonale. Jego Gubernator to charyzmatyczny, silny przywódca i zdolny manipulator, który wciąż jest jedynie człowiekiem i popełnia błędy, co bezwzględnie pokazywane jest w kilku epizodach. Drugim charyzmatycznym aktorem, który pojawia się w tym sezonie, to powracający po dłuższej przerwie Michael Rooker, który ponownie wciela się w postać Merle’a Dixona. Już w pierwszym sezonie żałowałem, że tak szybko pozbyto się tego niezwykle wyróżniającego się na tle reszty obsady bohatera i z radością przyjąłem do wiadomości, że jednak przeżył.

Warto wspomnieć, że do obsady serialu w trzeciej serii dołącza między innymi znany z komiksów Tyreese, lecz jest to zupełnie inna postać niż ta, której losy śledziliśmy pomiędzy drugim a ósmym tomem ”The Walking Dead”.

Na plus trzeciej serii ”The Walking Dead” zapisać trzeba, że po niebywałym sukcesie poprzedniej serii, w przypadku tej stacja AMC ponownie odkręciła kurek z pieniędzmi i to widać. Zombie ponownie wyglądają naprawdę przerażająco, a bohaterowie poruszają się po wielu rozmaitych lokacjach, a nie kręcą się w kółko po lesie. Wrażenie robi także postawiona makieta więzienia. Tak, tak – to nie jest efekt specjalny, tak naprawdę ekipa budowlańców i speców od charakteryzacji postawiła w kilka dni gmach, który przez cały sezon „grał” więzienie.

Wspomniałem wcześniej o scenach, które zapadają w pamięci. Moim zdaniem są takie dwie: pierwsza to świetnie zagrana i zrealizowana scena walki Glenna z zombie w czasie, gdy był więziony w Woodbury. Drugą jest cała druga część odcinka, który połączył sceny porodu Lori z atakiem zombie na więzienie, w trakcie którego przychodzi nam pożegnać dwójkę bohaterów serialu. Jak nigdy wcześniej czuć było tam emocje, podparte na szczęście całkiem niezłym aktorstwem. To cieszy, ponieważ wcześniej i później pojawiają się z tym problemy. Szkoda tylko że po latach scena ta służy bardziej do tworzenia idiotycznych internetowych memów.

Trzecia seria ”The Walking Dead” jako całość jest spójna i wrażenie to trwa aż do samego finału, który niestety okazuje się najsłabszym epizodem całej serii. W bodaj najważniejszym odcinku nagromadzenie głupot jest przerażające, a zachowanie samego Gubernatora z jednej strony interpretować można jako jego załamanie, lecz ja winę zrzucam na scenarzystów, którzy skrypty pisali chyba pod wpływem alkoholu. W efekcie sezon kończy się słabo i z wyraźnym poczuciem niedosytu.

Mimo tej wyraźniej wady, trzecia seria produkcji jako całość podobała mi się bardziej niż sezon opisywany w poprzedniej odsłonie ”Nie tylko komiks”. Moja ocena wynosić będzie 4/6, a w następnej odsłonie tego cyklu wezmę na tapetę czwarty sezon ”The Walking Dead”.

Niektóre życzenia mogą skończyć się bardzo źle

Uważne oko zauważy, że w ofercie Image Comics można znaleźć wiele rozmaitych gatunków komiksów, lecz wyraźnie brakuje jednego - komiksu skierowanego dla młodszego czytelnika. Obecnie zmienia się to dość radykalnie dzięki startowi dwóch tytułów: "Hoowtoons: [Re]ignition" Freda Van Lente oraz "Oddly Normal" Otis Framptona. Ten drugi znalazł czas na rozmowę z serwisem CBR, by opowiedzieć i zachęcić do sięgnięcia po jego komiks.
Tytułowym bohaterem "Oddly Normal" jest dziesięcioletnia dziewczyna, która marzy tylko o jednym - by żyć normalnie. Nie jest to łatwe do osiągnięcia, gdy jest się córką bardzo znanej wiedźmy. W dniu swoich urodzin Oddly nie czuje się w nastroju do świętowania. Wypowiada jednak życzenie, które ku jej zdziwieniu spełnia się. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt czego życzyła sobie Oddly - zniknięcia swoich rodziców. Teraz dziewczyną opiekuje się ciotka, a ona sama musi przeprowadzić się do miejsca, w którym jeszcze mocniej zatęskni za swoim dotychczasowym życiem.

"Oddly Normal" to niezupełnie nowy projekt. Otis Frampton rozpoczął publikowanie webkomiksu w 2003 roku, natomiast cztery lata później powieść graficzną pod tym tytułem wydało Viper Comics. Nowy cykl w ofercie Image Comics jest rebootem serii i publikowany będzie jako seria ongoing. Twórca nie chciał publikować gotowego już materiału, ponieważ nietypowy układ plansz webkomiksu niekoniecznie sprawdza się dobrze na wydaniu papierowym. Wszystko co dotychczas powstało, zostało narysowane na nowo, część fabuły przeszła poprawki.

Otis Frampton nie kryje się z tym, że "Oddly Normal" bardzo mocno inspirowane jest "Czarnoksiężnikiem z Krainy Oz", chociaż twórca podaje także inne źródła, niekoniecznie oczywiste, ponieważ wśród nich znajduje się chociażby "Fantastic Four" czy "Dreadstar" - klasyczny komiks Jima Starlinaz DC Comics.

Komiks jest skierowany do czytelnika w każdym wieku, dlatego też powstawanie "Oddly Normal" zależne było od kilku czynników. Frampton nie mógł skorzystać ze zbyt skomplikowanego sposobu opowiadania fabuły czy zbyt mocno ją skomplikować. Twórca uważa jednak to za plus i określa swój komiks jako historię prostą, lecz przy tym zmuszającą do myślenia. Postać Oddly oraz jej przemyślenia mają nakłaniać czytelników do refleksji.

Co ciekawe, mało brakowało by "Oddly Normal" nie było publikowane przez Image Comics. Frampton wysłał próbki swojego dzieła do pięciu różnych wydawców, lecz nie do Image, ze względu na to, iż sam widział że wydawnictwo to nie ma właściwie żadnej oferty dla młodszego czytelnika. W końcu jednak próbki trafiły także na stolik Erica Stephensona, ponieważ Frampton nasłuchał się tyle dobrego na temat swobody twórczej w Image, że zechciał spróbować.

"Oddly Normal" planowane jest na około 40-50 numerów.

niedziela, 24 sierpnia 2014

Okładka tygodnia #34

Jak w każdą niedzielę tak i dziś pojawia się kolejna odsłona "Okładki tygodnia". Nietrudno domyśleć się, że dziś na tapecie wylądowały komiksy wydane w minioną środę i muszę przyznać, że już drugi tydzień z rzędu miałem problem z wybraniem finałowej trójki. Ostatecznie nie znalazło się w niej miejsce dla głównej okładki pierwszego numeru "The Fade Out", lecz nie martwcie się - komiks ten pojawi się w dzisiejszym zestawieniu.
3. Trees #4 - przeczuwam że zaraz mogą pojawić się narzekania na to, jak mogłem wybrać okładkę na której NIC NIE MA!!!111oneoneone. Nominacja za to, że ten niezwykle minimalistyczny styl Jasona Howarda i stosowana przez niego gra kolorami za każdym sprawia, że cover na którym jest niewiele - a nie oszukujmy się, miska, plama i pałeczki to właściwie nic - wywołuje dość nieoczekiwane uczucie niepokoju. I jednocześnie zachęca by sięgnąć po komiks, a więc wywiązuje się ze swojej podstawowej funkcji w najlepszy możliwy sposób.
2. Manifest Destiny #9 - w tym przypadku okładka ta po prostu musiała trafić do zestawienia. Seria ta nie pochłonęła mnie bez reszty i już od trzeciego zeszytu przestałem ja czytać, ale muszę uczciwie przyznać, że Matthew Roberts odwalał tam kawał świetnej roboty jeśli chodzi o rysunki. Tym razem dodatkowo stworzył okładkę po prostu genialną w swej prostocie. Narysował motyla, proste prawda? Oczywiście już na pierwszy rzut oka widać, że kolorystyka owada jest dość upiorna i zwiastuje nowego przeciwnika dla głównych bohaterów. Zgrabne połączenie odpowiednio dobranych kolorów oraz oryginalny pomysł sprawił, że na cover ten patrzyłem dobry kwadrans. I właśnie ten efekt "wow" wywindował okładkę na drugie miejsce. Ale nie jest ona najlepsza w tym tygodniu...
1. The Fade Out #1 (Movie Magazin Variant) - po prostu nie mogło być inaczej. Całe to wydanie zasługuje na wyróżnienie, lecz widoczna powyżej okładka zwłaszcza. Nie dość że jest ozdobiona świetną noirową ilustracją autorstwa Seana Phillipsa, to jeszcze całość wystylizowana jest na magazyn z tamtych lat, który dekady przeleżał gdzieś w pudle. Wyjątkowo wrzuciłem zdjęcie nie pochodzące z katalogu Image, ponieważ nie było na nim widać całości efektu końcowego. Świetny pomysł i jeszcze lepsze wykonanie sprawiło, że już teraz obawiam się, iż lepszego variant coveru nikt w tym roku już nie stworzy i nie mam tu na myśli jedynie Image Comics. Naprawdę warto dopłacić te dwa dolary, żeby załapać się na to wydanie.

piątek, 22 sierpnia 2014

Nieprawdopodobne, a jednak :D

W chwili gdy piszę te słowa, blogowy licznik odmierzył 49 991 wejścia od początku istnienia. Jestem więc więcej niż na 100% pewien, że jeszcze dziś pęknie piękna bariera 50 000 odwiedzin. I wszystko to w niecałe osiem miesięcy od powstania Image Comics Journal. Z tej okazji chciałbym podziękować kilku osobom.

Koledze Mateuszowi, który słuchając kiedyś moich zachwytów nad komiksami Image zapytał czy gdzieś o tym piszę, tym samym sprawiając iż w mojej głowie narodził się pomysł na tego bloga.

Kochanej Beacie, która pomagała mi w tłumaczeniu niemal wszystkich wywiadów i co jakiś czas wbija szpilę w dumę, bezwzględnie wytykając błędy ;) Ponadto jeśli dobrze pamiętam, to ona pomysłodawczynią aktualnego wyglądu prawego paska na blogu.

Bartkowi, za blogowe logo.

Wszystkim komentującym, zarówno tym piszącym dobrze jak i źle. Także i dzięki Wam ten blog wygląda jak wygląda, a "Top 5" nie popadło w niebyt.

No i wreszcie wszystkim, którzy złożyli się na te 50 000 wejść. Ufam, że nadal będziecie nabijać mi ten licznik :D

Twórcy "The Fade Out" o debiucie swojego komiksu

Kilka dni temu na rynek trafił pierwszy numer długo wyczekiwanej, nowej serii autorstwa duetu Ed Brubaker/Sean Phillips, a więc oczywiście "The Fade Out". Wygląda na to, że z każdym kolejnym projektem, panowie ci osiągają coraz lepsze wyniki sprzedaży. Portal Newsarama wykorzystał moment, by porozmawiać z nimi o pozytywnym zamieszaniu wokół ich nowego komiksu. Efektem jest krótki wywiad z którego najciekawsze informacje znajdziecie poniżej.
Ed Brubaker uważa, że rekordowe zamówienia na pierwszy numer "The Fade Out" wynikają z tego, że czytelnicy ufają zarówno twórcom jak i wydawnictwu Image Comics. Fani wiedzą, że dzięki umowie Brubakera i Phillipsa z edytorem, jedyne o co muszą dbać twórcy, to jak najwyższa jakość ich historii, a z tego przecież zawsze słynęli. Scenarzysta uważa, że tylko Image Comics byłoby zdolne podpisać tego typu umowę z twórcami komiksów i jest to kolejny krok naprzód zarówno dla wydawnictwa jak i całego przemysłu komiksowego.

Inspiracją do powstania "The Fade Out" była długotrwała fascynacja Brubakera filmami noir. Dziadek scenarzysty był dość znanym scenarzystą filmowym i twórca dorastał oglądając wiele klasycznych filmów. Dlatego też w nowej serii autorstwa Brubakera znaleźć można wiele odwołań do takich produkcji jak "Hollywoodland" czy "L.A. Confidential". Ponadto scenarzysta posiłkował się wieloma fotografiami z dawnych czasów, by możliwie jak najwierniej odwzorować Amerykę tamtych czasów.

Co prawda już pierwszy numer ujawnił bardzo szeroką obsadę komiksu, to jednak Brubaker zapewnia że wiele równie istotnych postaci zadebiutuje w okolicach zeszytu trzeciego i piątego. "The Fade Out" jest serią ongong, która będzie tworzona tak długo, aż Brubaker w satysfakcjonujący dla siebie sposób rozwiąże wszystkie wątki. Scenarzysta nie tylko nie podejmie się ogłaszania ile numerów liczyć będzie tytuł, ale nawet jak wiele stron składać się będzie na każdy numer.

O tym jak kontynuacja rodzinnego biznesu może przyprawiać o ból głowy

Komiks "Goners" został zapowiedziany na październik i to długo przed tym, jak Image Comics opublikowało oficjalna listę komiksów, które wyda w miesiącu zaczynającym ostatni kwartał. Za jego stworzenie odpowiada zespół początkujących twórców, którzy jednak dość mocno rozkręcili machinę promocyjną. Jednym z jej efektów jest wywiad, jakiego udzielili serwisowi CBR.
Głównymi bohaterami "Goners" są Zoe oraz Josiah Latimerowie. Są oni dziećmi jednych z najlepszych na świecie pogromców duchów. Chociaż starają się oni żyć w miarę normalnie, dość szybko przekonają się, że nie uda im się uciec od "zawodu" rodziców. Gdy w najbliższym otoczeniu rodzeństwa zaczyna dochodzić do coraz bardziej dziwnych rzeczy staje się jasne, że młodzi są na celowniku całej grupy żadnych zemsty duchów. I prawdopodobnie sami będą musieli sobie z nimi poradzić.

Obaj twórcy podkreślają, że nie mają wielkiego doświadczenia w śledzeniu zjawisk paranormalnych i w gruncie rzeczy nie wierzą w większość z nich. Chcieli jednak zrobić komiks w tej konwencji, który jednocześnie byłby nie do końca na poważnie. "Goners" spełnia te warunki, ponieważ na łamach historii będzie na przemian śmiesznie i strasznie. Komiks ma mieć dość mocno rozbudowaną mitologię stworów, opartą na gromadach stadnych. Niektóre rodzaje przeciwników dwójki głównych bohaterów mają być czyms niespotykanym dotąd w komiksach i ma być to dodatkowy powód, by sięgnąć po "Goners".

Prace nad komiksem trwały już w 2007 roku, lecz Jacob Semanh nie miał wystarczająco dużo czasu, by w pełni poświęcić się "Goners". Gdy wreszcie go znalazł, zaczął poszukiwania rysownika. Jorge'a Coronę poznał podczas jednej z edycji New York Comic Con i od tego czasu często wymieniali maile. Image Comics był ich pierwszym wyborem jeśli chodzi o dom dla ich wspólnego komiksu. Twórcy chwalą wydawnictwo za otwartość okazywaną osobom, które nie mają jeszcze wielkiego dorobku w karierze, lecz chcą wydać coś autorskiego.

Jorge Corona wyróżnia się na tle innych rysowników tym, że ma dość szybkie tempo pracy. Artysta poszczególne strony komiksu rysuje na mniejszym formacie, a następnie wszystko poprawia na komputerze. Korzysta on z wielu programów, a także sam koloruje "Goners", dzięki czemu w miesiąc jest spokojnie w stanie narysować cały zeszyt, okładkę i jeszcze tydzień odpoczywać. Corona dodaje, że design wszystkich stworów wymyslił osobiście, inspirując się między innymi "Hellboy'em" z Dark Horse.

Przypominam, że pierwszy numer "Goners" w październiku.

Uniwersum "Żywych Trupów" rozszerza się

Tym razem za sprawą kolejnej gry komputerowej. Robert Kirkman niedawno ogłosił światu, że wraz ze studiem Overkill pracuje nad nową grą komputerową osadzoną w stworzonym przez siebie świecie. Poniżej znajdziecie informacje, które znalazłem na portalu Hatak.pl
Nowe "The Walking Dead" Roberta Kirkmana i zespołu Overkill będzie bazowało na rozgrywce w trybie współpracy. Jak zapewniają twórcy, ma być to coś, czego gracze jeszcze nie mieli okazji spróbować. Podczas sesja AMA (ask me antyhing) na Reddicie z Almirem Listo, producentem gry, dowiedzieliśmy się, że gra, która wstępie nazwana została "Overkill's The Walking Dead", rozgrywać się będzie w świecie jaki znamy z komiksów Roberta Kirkmana.

- Jesteśmy w bardzo bliskim kontakcie z Robertem - odpowiedział Almir Listo zapytany przez jednego z fanów o uniwersum gry. - Zważywszy że jest on scenarzystą komiksu, naturalnym jest, że skupiamy się właśnie na tym - dodał. - W naszej grze pokażemy nowych bohaterów i nową historię, ale wszystko będzie działo się w tym samym świecie co komiks.

Udostępniono także pierwszy teaser gry:

środa, 20 sierpnia 2014

Śladami herosów #8 (z 13)

To już ósma odsłona cyklu ”Śladami herosów” i zarazem kolejna poświęcona grupie bohaterów, która pomimo sporej popularności nigdy niestety nie wyszła poza własną serię, a z czasem popadła z kompletne zapomnienie. W przeciwieństwie do opisywanych w zeszłym miesiącu członków Cyber Force, nasi dzisiejsi bohaterowie przepadli kompletnie wraz ze zlikwidowaniem przez DC Comics imprintu WildStorm. O kim mowa? O tych, którzy dbali o to, by wampiry nigdy nie dawały się zbyt mocno we znaki ludzkości, a dokonywali tego dzięki własnym ciałom, które opanowane zostały przez niezwykłe symbioty. Panie i panowie, oto Wetworks.
SERIE GŁÓWNE
Wetworks vol. 1 (Image Comics, lipiec 1994-sierpień 1998) – pierwsza I najdłuższa seria opublikowana przez raczkujące wówczas Image. Zaliczyła ona 43 numery i przez długi czas była jednym z najlepiej sprzedających się komiksów wydawnictwa. Spora w tym zasługa Whilce’a Portacio, dla którego był to debiut w Image i powrót po sporych problemach zdrowotnych. Tytuł będący połączeniem superhero z wątkami militarnymi nie stoi na najwyższym poziomie, lecz sami Wetworks są jedną z najlepiej skonstruowanych drużyn nie tylko w starym WildStormie, ale także w klasycznym Image w ogóle.

Wetworks vol. 2 (DC WildStorm, listopad 2006-styczeń 2008) – drugie podejście pod solowy tytuł dla tej grupy zakończone zostało już na 15 numerze, chociaż za scenariusz odpowiadały same pisarskie tuzy – pierwszych dziewięć zeszytów napisał Mike Carey, a kolejnych sześć J. M. DeMatteis. Nowe postacie, nowe wątki i odcięcie się od starej ekipy nie spodobało się czytelnikom, a gdy oryginalni członkowie Wetworks powrócili na jej łamy, było już za późno. Szkoda, bo to najlepszy tytuł w skromnym dorobku grupy. Początkowe numery zilustrował Wilce Portacio.
MINISERIE I ONE-SHOTY
Eye of the Storm Annual (DC WildStorm, wrzesień 2003) – annual wydany głównie po to, by przypomnieć wówczas czytelnikom iż Wetworks dalej należy do uniwersum WildStorm. Zrobiono to za pomocą krótkiej i niezbyt istotnej historyjki, która miała być wstępem do nowej serii z grupą herosów. Z tej ostatecznie nic nie wyszło, a jako ciekawostkę dodam, że tytuł ten miał pisać Mike Carey.

Wetworks: Armageddon (DC WildStorm, styczeń 2008) – gdy jasnowidzące Void widzi upadek świata, rozpoczyna poszukiwania herosa, który da radę go powstrzymać. Jednym z jej wyborów jest Jackson Dane, który w komiksie tym wychodzi na idiotę, a i sam one-shot jest delikatnie mówiąc, niezbyt trzymający się kupy. Na pewno jedna z najsłabszych odsłona całego crossa, który rozegrał się na łamach kilku one-shotów.

Wetworks: Mutation (DC WildStorm, listopad 2010) – pod sam koniec istnienia uniwersum WildStormu, Wetworks otrzymali one-shot umiejscawiający ich w wydarzeniu znanym jako WildStorm: World’s End. Generalnie jest to próba posprzątania po drugim woluminie serii – na jej łamach herosi stworzeni przez Mike’a Carey’a giną i pozostają jedynie członkowie oryginalnego składu. I to wszystko, co powinniście wiedzieć o tym komiksie.

Wetworks/Vampirella (Image Comics, lipiec 1997) – jednym z efektów bliższej współpracy Image Comics z wydawnictwem Harris było pojawienie się Vampirelli w kilku one-shotach, w których krzyżowała ona rękawice z bohaterami Image. Całkiem logiczne wydaje się więc nasłanie na nią czołowych łowców wampirów wydawnictwa, co zaowocowało komiksem raczej słabym, ale za to z dość niezłą warstwą graficzną. Był to także jeden z niewielu występów grupy Wetworks, w którym na czele pojawiała się Pilgrim – jedyna kobieta w drużynie.
WYSTĘPY GOŚCINNE
Backlash #3-5 (Image Comics, styczeń-marzec 1995) – już na samym początku swojej solowej przygody, Marc Slayton łączy siły z Jacksonem Dane – byłym kolegą z Team7. Rysunkowo wypada to nieźle, fabularnie... no, nie warto tracić na to więcej czasu niż przeczytanie tego akapitu.

Ballistic (Image Comics, wrzesień-listopad 1995) – jedna z członkiń Cyber Force udaje się na solową przygodę. Czy aby na pewno? Nie, ponieważ bardzo szybko wpada na członków WildStormowych Wetworks i u ich boku spędza wszystkie trzy numery. Szybka lektura, do zapomnienia.

DC/WildStorm: Dreamwar (DC Comics, czerwiec-listopad 2008) – miniseria, która doprowadziła do starcia między herosami z regularnego uniwersum DC oraz największych ikon WildStormu. jak większość tego typu historii, tak i ta skończyła się jednym, wielkim team-upem w celu pokonania tego złego. Tym okazał się pewien nastolatek, co i tak nie uratowało historii. Nie ma ona większego wpływu na któreś z uniwersów, a sami członkowie Wetworks odgrywają tu trzecioplanową rolę.

Deathblow vol. 1 #10-12 oraz #22-29 (Image Comics) – Jackson Dane pojawia się także jako częsty gość w solowej serii z przygodami Michaela Clay’a, jako jeden z jego najlepszych przyjaciół z czasów spędzonych wspólnie w Team7. Jako że ogólnie lubię tę serię, także i te wyszczególnione zeszyty polecam z czystym sumieniem.

Gen12 (Image Comics, luty-czerwiec 1998) – grupa herosów o nazwie Gen13 odziedziczyła swoje moce po rodzicach, z których większość należała do Team7. Ale nie wszyscy i właśnie dlatego miniseria ta nosi taki, a nie inny tytuł. W historii pojawiają się pierwszy Backlash, Grifter, Deathblow oraz Jackson Dane i podobnie jak wszystkie występy tej ekipy, tak i tutaj mamy do czynienia z jedną, naprawdę ogromną strzelaniną.

Mars Attack Image (Image Comics, grudzień 1996-kwiecień 1997) – na łamach tej czteroczęściowej miniserii przewinęła się chyba każda możliwa postać z uniwersum Image. Także więc i członkowie Wetworks, ale nie jest to nic wartego pamięci.

Shattered Image (Image Comics, sierpień-grudzień 1996) – miniseria wydana po to, aby wyjść z twarzą przy rozpadzie uniwersum Image Comics. Najwięksi herosi tego świata spotykają się by wspólnie stawić czoła zagrożeniu. Koniec końców wszyscy giną i odradzają się... na osobnych światach. W ten sposób zakończyła się zaledwie czteroletnia historia uniwersum tego wydawnictwa i jeśli brzmi to dla Was dość głupio to nie martwcie się – komiks również taki jest. Nie polecam.

Team7 (Image Comics, październik 1994-luty 1995) – pierwsza miniseria z udziałem Team7 przynosi nam niezbyt zapadający w pamięć występ późniejszego założyciela Wetworks. Jak każdy członek drużyny siedem jest on młody i narwany, przez co także dochodzi do starć z innymi członkami grupy. ostatecznie jednak miniseria ta to standardowa rąbanina wypełniona niemożliwie umięśnionymi facetami.

Team7: Objective – Hell (Image Comics, maj-lipiec 1995) – wstęp do crossoveru “WildStorm Rising” to kolejna przygoda grupy z Jacksonem Dane na pierwszym planie. Naturalnie doprowadziło to tylko do kolejnego, trwającego tym razem tylko trzy zeszyty, konfliktu zbrojnego, podczas którego wiele naboi zostało wystrzelonych, a wiele sensu zaginęło w akcji.

Team7: Dead Reckoning (Image Comics, styczeń-kwiecień 1996) – ostatnia miniseria z tą ekipą w historii Image Comics nie wyróżnia się niczym szczególnym. Dane nadal odgrywa jedną z ważniejszych ról, a całość sprowadza się do rąbaniny, strzelaniny, testosteronu i napinania mięsni do granic wyobraźni rysownika.

Team X/Team7 (Image Comics, listopad 1996) – ostatni już crossover z udziałem bohaterów Image oraz Marvela. Ponownie swoje rękawice krzyżują Wolverine oraz Deathblow, lecz tym razem w towarzystwie swoich towarzyszy z wczesnych lat kariery. I ponownie nie jest to historia, która zapada w pamięć.

Zapowiedzi Image na listopad 2014

Pojawiły się zapowiedzi Image na tegoroczny listopad i przynajmniej dla mnie oznaczają one spore wydatki. Nie dość że zainwestuje środki w dość dużo komiksów prosto od wydawnictwa, to jeszcze przypominam o tym, że w listopadzie ukazać się mają "Chew" od Muchy Comics, a także "Black Science" z Taurusa. Z pełna lista zapowiedzi możecie zapoznać się klikając TUTAJ, natomiast poniżej znajdziecie krótki opis tego, czego możecie się spodziewać.
 Jak każdego miesiąca, tak i w listopadzie pojawią się zupełnie nowe tytuły. Część z nich zapowiedziana została juz podczas tegorocznego SDCC, jak na przykład "Drifter" czy "Tooth and Claw", lecz przypuszczam że i tak oczy większości czytelników zwrócą się ku dwóm pozycjom. Pierwszą z nich jest ta, której okładkę widzicie powyżej - "Ody-C" autorstwa Matta Fractiona. O komiksie tym wiemy już od dawna, ale jeśli nie kojarzycie tytułu, to TUTAJ napisałem o nim kilka słów. Drugim murowanym hitem będzie "Prophet: Earth War", stanowiące zakończenie sagi Brandona Grahama. Ogólnie w listopadzie ukaże się dziewięć komiksów z jedynką na okładce.

Warto jednak wspomnieć jeszcze o jubileuszowym, dwusetnym numerze "The Savage Dragon", a więc jednej z dwóch serii, które Image nieprzerwanie publikuje od samego początku swojego istnienia. Zeszyt kosztować będzie 9 dolarów i liczyć ma blisko 100 stron. Na koniec dodam, że w listopadzie swój żywot na czterdziestym numerze zakończy cykl "Artifacts" z Top Cow, a z nowym story-arciem powróci "C.O.W.L.".
Jeśli chodzi o wydania zbiorcze, to listopad obfitować będzie w ciekawe komiksy. Powyżej widzicie okładkę pierwszego tomu "The Wicked and the Divine", który dostępny będzie w specjalnej cenie 10 dolarów. Tak samo jak premierowa odsłona "Shutter". Fani twardookładkowych komiksów juz moga szykować pieniądze na specjalne wydania "Sagi", "Lazarusa", "Revival" czy "The Walking Dead". Ponadto w listopadzie ukaże się także 22 tom zwykłej odsłony tego ostatniego cyklu. Ogółem listopad przyniesie premierę aż dwudziestu wydań zbiorczych. Będzie się działo!

I na koniec podaję jak zwykle moją listę zakupów: "The Wicked and the Divine vol. 1", "The Manhattan Projects vol. 5", "Rat Queens vol. 2", "Lazarus #13", "Protectors Inc. #10", "Sidekick #11" oraz "Umbral #11", a także wspomniane już komiksy z Muchy i Taurusa. A Wy? Co dorzucicie do swoich zamówień?

Image wydaje, Image przesuwa - 20.08.2014

W dniu dzisiejszym na terenie USA do sprzedaży trafiły następujące komiksy od Image:

Artifacts #38, $3.99
Dark Engine #2, $3.50
Fade Out #1, $3.50
Fade Out #1 (Movie Magazine Variant Edition), AR
Genius #3 (Of 5), $3.99
Manifest Destiny #9, $2.99
Peter Panzerfaust #20 (Cover A Tyler Jenkins), $3.50
Peter Panzerfaust #20 (Cover B Tyler Jenkins), AR
Protectors Inc #8, $2.99
Savage Dragon #197, $3.99
Saviors #5, $2.99
Southern Bastards #1 (Jason Latour 3rd Printing Variant Cover), $3.50
Stray Bullets: Killers #6, $3.50
Supreme: Blue Rose #2, $2.99
Trees #4, $2.99
Umbral #8, $3.50
Wicked + The Divine #3 (Cover A Jamie McKelvie & Matt Wilson), $3.50
Wicked + The Divine #3 (Cover B Stephanie Hans), AR

Natomiast jeśli chodzi o opóźnienia, to kolejna obsuwa dotknęła "Jupiter's Legacy #5", które zostało przesunięte z 27 sierpnia na 17 września. Ale do tego już się chyba zdążyliśmy przyzwyczaić.

Warsztaty "Komiks Historyczny" we Wrocławiu

W dniach od 5 do 7 września tego roku we Wrocławskiej zajezdni autobusowej przy ulicy Grabiszyńskiej odbędą się warsztaty komiksowe. Motywem przewodnim będzie naturalnie komiks historyczny i chociaż nie planuję się na nich pojawić, to jednak informuję tu na blogu o nich z powodu tego, że jednym z trzech włoskich gości warsztatów będzie Marco Turini - aktualny rysownik serii "Cyber Force".

niedziela, 17 sierpnia 2014

Okładka tygodnia #33

Zeszłotygodniowa okładkowa masakra dziś się nie powtórzy, ponieważ tym razem nie zabrakło komiksów z okładkami, które przypadły mi do gustu. I znowu można w nich zauważyć pewien motyw wspólny, które roboczo nazwałbym "nie wiem o co chodzi, ale cover i tak mi się podoba". Zanim przejdziemy do rankingu, wspomnę jeszcze że wybierałem spośród komiksów, które ukazały się w minioną środę.
3. Ghosted #12 - Seria powraca z nowym story-arciem i już na dzień dobry zaprasza bardzo intrygującą okładką. Skromne środki w niej użyte mogą się do końca nie podobać, ale mi akurat ten minimalizm przypadł do gustu, ponieważ w połączeniu z niezbyt jasną i bezpośrednią ilustracją daje do myślenia. Opis komiksu wiele nie zdradza, okładka właściwie jeszcze mniej, ale sposób jej wykonania daje nadzieję na to, że seria ponownie zaprezentuje nam ciekawą, rozrywkową historię.
2. Sex Criminals #7 - Co autor miał na myśli, aż boję się strzelać. Opis komiksu na wszelki wypadek sobie daruje, by nie psuć sobie niespodzianki. Faktem za to jest, że gdy Chip Zdarsky wpadnie już na jakiś pomysł, to z reguły jest on albo totalnie śmieszny lub też bardzo intrygujący wizualnie. W tym przypadku podoba mi się bardzo wykonanie okładki, która wygląda jak bardzo abstrakcyjna grafika komputerowa. Całość wykonana przy pomocy jedynie różnych odcieni dwóch kolorów, co według mnie pokazuje właśnie bogactwo warsztatu artysty. Okładka zdecydowanie intryguje i zachęca.
1. Rise of the Magi #3 (cover B - Stjepan Sejic) - Jeśli często zaglądacie do tej rubryki, to pewnie zauważyliście już że bardzo lubię motywy zwierzęce na okładkach. Dlatego też zwycięzcą dzisiejszego zestawienia mogła być tylko jedna okładka, a ponieważ jest to seria której i tak nie czytam, to też nie mam pojęcia jak ilustracja ta przekłada się na komiks. Nieważne, okładka przestawia żabę-maga rzucającą zaklęcie i moim skromnym zdaniem Stjepan Sejic jak zwykle spisał się na medal. Nie dość że wymyślił coś mocno niecodziennego, to jeszcze wszystko narysował na swoim standardowym, bardzo wysokim poziomie. I za to tak uwielbiam.

Dawno nie było tu komentarzy. Może w tym tygodniu jakaś okładka przypadła Wam do gustu?

Revival vol. 2: Live Like You Mean It (Tim Seeley/Mike Norton)

Może ktoś z Was pamięta jeszcze moją niedawną recenzję pierwszego tomu "Revival"? Recenzje dodajmy całkiem pozytywną. Dziś przyszedł czas na omówienie odsłony drugiej i kilka nowych opinii o komiksie Seeley`a i Nortona.

Jedna rzecz na pewno nie uległa zmianie – dalej jestem zadowolony z lektury serii. Wszystko, co było zaletą poprzedniej odsłony (dobrze pisana obsada, idealne lawirowanie między makabrą, dramatem rodzinnym, a bardziej satyrycznymi momentami) zostaje utrzymane też w tomie drugim.

Tim Seeley sprawnie kontynuuje wątki, które otworzył w pierwszym tomie, dodając do nich całą masę nowych. Dalej obserwujemy społeczność Ameryki radzącą sobie z „cudem” zwanym „Revival Day”. Widzimy mieszkańców, którzy mimo kwarantanny próbują w miarę normalnie funkcjonować. Sprawy kryminalne zaczęte w premierowym albumie rozwijają się w kolejnych rozdziałach, pojawiają się nowe zagadki. Do tego scenarzysta jeszcze większy nacisk kładzie na aspekty satyryczne i społeczne, prezentując przy tym coraz większe spektrum charakterów uwiązanych w losy tego małego miasteczka w Wisconsin.

Odrobina prowincjonalnego rasizmu objawiająca się w nawet najbardziej prozaicznych aspektach życia? Jest. Polityczne gierki i zbijanie kapitału wokół punktu zapalnego, jakim stał się „Revival Day”? Jest. Komentarz odnośnie rozwarstwienia poglądów wewnątrz amerykańskiego społeczeństwa? O, jak najbardziej. Religijne radykalizmy? No jakże miało by ich nie być! A pomyśleć, że to miała być historia dwóch sióstr, które radzą sobie z faktem, że jedna z nich została zamordowana... i wróciła do życia.

"Revival" ma w pewnym sensie strukturę podobną do choćby „Miasteczka Twin Peaks” (ale proszę spokojnie odbierać te porównanie!). Mimo że historia posiada głównych bohaterów, to przedstawia nam obsadę drugoplanową jak równorzędne postaci. Podążając za postaciami, które widzimy na okładkach, tak naprawdę historia rozwija się w taki sposób, że głównym bohaterem opowieści (a przynajmniej w tym momencie) jest miasteczko Wasau.

Pod tym względem traktuję "Revival" jak idealny tasiemcowaty komiks, którego historię twórcy mogą zamknąć spokojnie w 20, 50 czy 200 zeszytach bez obawy, że zaczną zjadać własny ogon. Mieszając kryminał z wątkiem nadnaturalnym już stworzono samograj, z którego można wyciskać pomysły w nieskończoność (no chyba, że mamy problem z konwencją). Szeroka obsada pozwala nam dowolnie zmieniać perspektywy i popychać bohaterów w przeróżnych kierunkach. To trochę tak, jakby Seeley z Nortonem stworzyli idealny pomysł na serial telewizyjny, ale całe szczęście przedstawili go w formie komiksu.

"Revival" serwuje nam rozrywkę, której moim zdaniem ciągle brak w należytych ilościach w komiksowym medium. Historia z potencjałem na naprawdę długi run, nie starająca się nas przyciągnąć do siebie usilną oryginalnością, a bardziej rzetelną pracą w obrębie wybranych konwencji (nie ignorujmy faktu, że konwencje te są też ciągle popularne). "Revival" dalej nie stara się być lekturą wybitną, ale na pewno jest świetną rozrywką wartą zainwestowanych w tomy (zeszyty) pieniędzy.

Autorem powyższego tekstu jest Jakub Górecki, a więcej tekstów jego autorstwa znajdziecie na stronie Pulp Warsaw.

sobota, 16 sierpnia 2014

Top 5 #20 - Najciekawsi bohaterowie uniwersum Image

Dzisiejsza odsłona ”Top 5” posiada temat podsunięty przez jednego z czytelników bloga – Remiego Różańskiego. Oczywiście poddany pewnej modyfikacji, ponieważ oficjalnie Image Comics wspólnego uniwersum obecnie nie ma. No ale kiedyś miało i w jego skład wchodziło wielu bohaterów, czasem nawet udawało się zrobić z nich interesujące postacie. Wybrałem więc pięć postaci, które całkowicie subiektywnie uważam za warte zachodu. Podkreślam zarazem, że nie wszystkie są obecnie częścią Image Comics, a czasem nawet doceniam je mocniej właśnie za to, co opublikowali już inni wydawcy. Zapraszam do lektury 
5- Deathblow
W premierowej odsłonie “Z archiwum Image” napisałem tekst poświęcony właśnie tej postaci, a dokładniej rzecz ujmując pierwszej części jego solowej serii. jest to o tyle niezwykły bohater, ponieważ chociaż generalnie jest łysą górą mięśni z jeszcze większymi spluwami w dłoniach, to jednak udało się nadać mu niepowtarzalny charakter. W swojej solowej serii jest to heros, który umiera na raka i w swoich ostatnich dniach szuka celu, który nadałby im sens. Pełen rozterek bohater momentami potrafił ująć i dzięki temu jego niedługą, bo liczącą 29 numerów serię, czyta się generalnie bez większych zgrzytów. Samo to było już niemałym osiągnięciem na początku istnienia Image Comics. Deathblow pojawiał się także w miniseriach ”Team 7”, gdzie z kolei był jedynym członkiem grupy pozbawionym nadludzkich mocy i przez to jako jedyny nie buntował się przeciwko swoim pracodawcom, ponieważ tylko dzięki nim on i jego rodzina miała zapewniony byt. Nie jest to postać wielowymiarowa, ale fani zawsze uwielbiali to, że chociaż był wielkim mięśniakiem radzącym sobie w wielu sytuacjach, to tak naprawdę niemal zawsze widzieliśmy go jako postawionego pod ścianą, pełnego uczuć herosa, który pełnie chwały zyskał dopiero gdy zginął.

A później przyszedł relaunch uniwersum WildStorm i z Deathblowa zrobiono gadającego z psami, nieśmiertelnego przerośniętego dzieciaka. Fuj, fuj, fuj.
4- ShadowHawk (Paul Johnstone)
Bohaterów o tym pseudonimie doczekaliśmy kilku. Moim zdaniem zdecydowanie najciekawszym był bohater pierwszych serii stworzonych przez Jima Valentino, a więc przywołany już do tablicy Paul Johnstone. Ciekawy stał się w momencie zanim został ShadowHawkiem, ponieważ mieliśmy do czynienia z pół-sierotą, którego ojczymem był gangster, a pomimo nieciekawego dzieciństwa chłopak i tak został prawnikiem. Niestety, z czasem stracił pracę i okazało się, że jest nosicielem wirusa HIV. Tu pojawia się duży plus dla Valentino, ponieważ nie tracił zbyt wiele czasu na pokazywanie załamanego Paula, lecz niemal z miejsca dał mu nowy cel w życiu, poprzez ujawnienie u chłopaka niezwykłych zdolności. Tak narodził się ShadowHawk, który działał pod osłoną nocy i podobnie jak Batman z czasem stał się mroczną i przerażającą legendą miasta. W tej konwencji bohater odnalazł się znakomicie, a my doczekaliśmy się liczącej zaledwie osiemnaście numerów wciągającej historii czarnoskórego bohatera, który był trzy razy ciekawszy od Spawna – Ala Simmonsa. Niestety, niewielu czytelników to doceniło, stąd krótki żywot Paula w roli superbohatera.
3- Zealot
Członkini WildCats początkowo dała się poznać jako porywcza, półnaga laska z mieczami, co było megasłabe. Dopiero z czasem zaczęto mieszać w historii tej postaci i im więcej dowiadywaliśmy się o Kherubince, tym bardziej zyskiwała w moich oczach. Jeszcze w czasach Image Comics, zaczęto pokazywać ją jako wierną i honorową wyznawczynię kodeksu wojowniczek CODA, czującą zarazem wyższość nad większością ludzi, lecz posiadającą pełne uczuć serce, którym co jakiś czas dzieliła się z innymi. Po przejściu WildStormu pod skrzydła DC Comics, Zealot ostatecznie porzuciła zakon CODA i wstąpiła przeciwko niemu na wojenną ścieżkę, gdy okazało się że przez stulecia była okłamywana i manipulowana. Jej udział w drugiej serii ”WildCats”, chociaż krótki, był jednym z najlepszych momentów tamtego komiksu.

I wszystko burzy jedynie wspomniany już dziś relaunch uniwersum WildStormu, po którym Zealot stała się fanatyczką wprowadzenia na Ziemi rządów nowej wersji zakonu CODA, więc znowu napiszę jedynie fuj, fuj, fuj.

Natomiast pojawienie się Zealot w Nowym Uniwersum DC nigdy nie miało miejsca i nie wmówicie mi że było inaczej, a ta maszkara z serii ”Deathstroke” to na pewno jakaś inna Zealot. Prawda? PRAWDA?
2- Witchblade
Niezwykły przypadek na tej liście, ponieważ jest to jedyna bohaterka z wymienionej piątki, która zaczynała karierę w komiksie jako postać do bólu nudna i trzeba było czekać aż siedem lat, by doczekać się potwierdzenia informacji, że nie jest to tylko kolejna półnaga piękność. Zawdzięczamy to Ronowi Marzowi, który przejął pisanie serii ”Witchblade” w okolicach numeru osiemdziesiątego i rozpoczął rewolucję całego uniwersum Top Cow. Zaczął oczywiście od Sary Pezzini, której nadał wyrazisty charakter i... dodał garderobę, ponieważ od kiedy scenarzysta ten przejął obowiązki prowadzenia losów tej postaci, Witchblade zdecydowanie mniej odsłaniała ciała. Marz nie odciął się jednoznacznie od poprzednich przygód bohaterki, ale wyjął z nich to co najciekawsze, dodał kilka postaci i mocno rozbudował mitologię Artefaktów. Związek z Patrickiem Gleasonem sprawił, że Sara Pezzini wreszcie stała się dość niejednoznaczna, ponieważ Marz pokazywał ją często jako rozdartą pomiędzy nim, a Jackie Estacado – The Darkness. Ostatecznie cały ten wątek Marz sam spuścił w kiblu w trzecim tomie ”Artifacts”, lecz i tak nie zmienia to faktu, że pomiędzy 80 a 150 numerem ”Witchblade”, seria ta stała się jednym z najciekawszych komiksów superhero jakie miałem okazje czytać.

I po raz trzeci dziś: a potem przyszedł relaunch uniwersum Top Cow i Sara Pezzini znów stała się postacią w najlepszym przypadku średnio interesującą.
1- Savage Dragon
Na szczycie zestawienia ląduje zielony gość z grzebieniem na głowie, a więc Savage Dragon. Erik Larsen dokonał właściwie cudu, ponieważ najpierw stworzył postać, delikatnie mówiąc, średnio zachęcającą z wyglądu, a później pokazał, że może z niego zrobić postać, której losami będą interesować się dziesiątki tysięcy czytelników. Seria stała się idealnym połączeniem klasycznego podejścia do superhero z wieloma rzeczami, których na co dzień trudno oczekiwać od tego gatunku. Mamy tu więc dużo wątków obyczajowych czy rodzinnych. Jesteśmy świadkami dorastania dzieci głównego bohatera oraz nabywania przez nich indywidualnego charakteru. I wszystko tworzy jedną, długą i naprawdę fascynującą historię... do pewnego momentu. Liczący obecnie już blisko 200 numerów ”The Savage Dragon” od jakiegoś czasu wyraźnie cierpi na brak dobrych pomysłów na kontynuację fabuły. Sam Larsen przyznaje się do tego, że zwolnił tempo prac nad tytułem, ponieważ nie wymyślił jeszcze nic odpowiedniego dla jubileuszowego numeru. Także i poziom warstwy graficznej zaliczył spory spadek formy, co czytają numer po numerze jeszcze nie razi, ale gdyby tak postawić obok siebie zeszyt pierwszy i najnowszy, to już można się poczuć znokautowanym. Nie zmienia to jednak w żaden sposób faktu, że Savage Dragon to najciekawszy bohater dawnego uniwersum Image i zdecydowanie powinniście zapoznać się z jego losami.

I na sam koniec odpowiem na pytanie: gdzie jest Al Simmons? Nie ma go, ponieważ nigdy nie ukrywałem się z tym, że chociaż śledzę serię z drobnymi przerwami od samego początku, to jednak zawodzącego i użalającego się nad sobą Simmonsa nigdy nie darzyłem jakąś większą sympatią. Właściwie to żadną go nie darzyłem, jakby tak chwilę się zastanowić. Rozważałem nieco umieszczenie w zestawieniu Spawna w wersji Jima Downinga, lecz ostatecznie nie załapał się on do czołowej piątki. Takie prawo i przywileje subiektywnego wyboru, z którym zgadzać się wcale nie musicie. Zapraszam do komentowania.