W październiku ubiegłego roku, na kolejnej odsłonie MFKiG w Łodzi, poprowadziłem prelekcję o odrobinę mniej znanej historii Image Comics. Jednym z jej punktów było wspomnienie o kilku zapomnianych nieco zasługach Jima Valentino dla wydawnictwa. Dziś chciałbym trochę do tego wrócić, ponieważ mało kto o tym wie, ale to właśnie kilka decyzji tego twórcy ukształtowało Image Comics takim, jakie jest obecnie.
5. Pozostawanie sobą
Jak doskonale zobrazował to dokument "The Image Revolution", gdy Image Comics powstawało w 1992 roku, twórcy-założyciele byli w USA supergwiazdami. McFarlane, Lee czy Liefeld jeździli po całym kraju i wszędzie spotykali się z ogromnymi rzeszami fanów. Jeśli dobrze przyjrzycie się zdjęciom z tego okresu, z pewnością dostrzeżecie, że Valentino najczęściej nie uczestniczył w tego typu akcjach. Złośliwi powiedzą, że po prostu nie był tak medialnym nazwiskiem, lecz to nieprawda. Twórca uznawał bowiem, że jego komiksy nie staną się lepsze, jeśli odwiedzi ten czy inny stan USA Być może pod względem marketingowym był to strzał we własne kolano i powód, dla którego Shadowline nie odniosło sukcesu, lecz trudno przy tym powiedzieć, by Valentino przestał być wierny sobie. Cały czas, bez medialnego szumu wokół siebie, wspomagał młodych twórców radą, a także zaangażował się w charytatywną działalność organizacji The Hero Initiative, która wspomagała twórców komiksowych w potrzebie.
4. Próba ambitniejszego podejścia do tematu
Być może brzmi to dość zabawnie, gdy ma się w pamięci poziom komiksów wydawanych przez Image Comics na początku jego istnienia, lecz "ShadowHawk" Jima Valentino jest chlubnym wyjątkiem w tej kwestii. Twórca nie stworzył kolejnego trykociarza, lecz postać z krwi i kości, a przy tym poruszył ważne wątki dotyczące HIV oraz AIDS. Dzięki temu Paul Johnstone stał się postacią interesującą nie tylko w momencie, gdy przywdziewał swój kostium, co zdecydowanie odróżniało go od reszty "śmietanki" rodem z Image. Valentino nie poprzestał na tym i w ramach Shadowline publikował także komiksy obyczajowe czy autobiograficzne, których próżno było szukać w innych studiach. Jedynym problemem Jima był fakt, że zdecydowanie nie wstrzelił się w odpowiednie czasy.
3. Sceptycyzm wobec wspólnego uniwersum
Gdy Image Comics powstawało, niemal wszyscy twórcy-założyciele od razu zakładali, że stworzą nie tylko uniwersa w ramach własnych studiów, ale także połączą je w jeden, wielki świat. Niemal, bo Jim Valentino jako jedyny był do tego pomysłu nastawiony negatywnie. Uważał on bowiem, że biorąc pod uwagę twarde i trudne charaktery poszczególnych twórców, w końcu pojawią się tarcia i całe uniwersum rozleci się jak domek z kart. Co prawda Valentino zawsze był człowiekiem szalenie ugodowym i nie tylko zgodził się dołączyć Shadowline do wspólnego uniwersum, a z czasem także skwapliwie z niego korzystał, lecz fakty mówią same za siebie. To czego spodziewał się już w 1992 roku nastało zaledwie pięć lat później. Podobnie było zresztą z "Image United" - Valentino był bardzo sceptyczny, lecz dołączył do projektu. I znowu stało się tak, jak przewidywał.
2. Postawienie na komiksy spoza uniwersum
Niejako następstwem poprzedniego punktu są działania Valentino, których podejmował się jeszcze zanim został naczelnym Image Comics. Mianowicie nakłaniał on twórców o uznanej marce i reputacji, by publikowali w Image swoje autorskie komiksy i jednocześnie NIE pozwolili na to, by stawały się one częścią wspólnego uniwersum. Z niewiadomych mi do końca przyczyn, część twórców i tak domagała się powiązania z innymi tytułami, jak na przykład widoczny powyżej "Trencher" Keitha Giffena. tu jednak znów daje o sobie znać spryt Valentino, który powiązał komiks ten ze swoim uniwersum tak luźno, by po latach Giffen bez przeszkód mógł go wznowić w barwach Boom! Studios.
1. Otwarcie Image na młodych twórców
Ok, jasne. To Erik Larsen nakłonił Roberta Kirkmana do tego, by dołączył do Image Comics. To wie chyba każdy. Ale na pewno nie wszyscy wiedzą, że jest to pokłosie decyzji podjętych przez Jima Valentino. Ten, gdy był redaktorem naczelnym Image Comics, postanowił otworzyć drzwi wydawnictwa dla młodych, nieznanych i niedoświadczonych jeszcze twórców. I chociaż za jego kadencji w firmie pojawiło się tylko jedno nazwisko, które później zdobyło serca tysięcy - był to Brian Michael Bendis - to jednak udało mu się nakłonić swojego następcę na tym stanowisku, by nie rezygnował z tej drogi. Larsen posłuchał rady i postawił w trakcie swojej kadencji na kilka nazwisk, które wtedy kojarzyły się z czymkolwiek niewielkiej liczbie czytelników. Byli to Kirkman, Hickman, Layman czy Spencer.
Źródła obrazków: comicvine.com
Źródła obrazków: comicvine.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz