poniedziałek, 12 czerwca 2017

Z archiwum Image #42

Niejednokrotnie powtarzałem przy różnych okazjach na blogu, że na początku istnienia wydawnictwa Image, praktycznie każdy kolejny komiks pojawiający się na sklepowych półkach z miejsca stawał się bestsellerem. Taka sytuacja doprowadzała do tego, że twórcy-założyciele, a przynajmniej ich część, szybko nabierała przekonania, że jest w stanie sprzedać każdy crap z ich nazwiskiem na okładce. Efektem była zafundowana przez WildStorm, Extreme Studios oraz Top Cow istna powódź tytułów, które negatywnie wyróżniały się nawet na tle tych tytułów, których jakość można poddawać w ogromną wątpliwość. Większość z nich szybko umierała, uderzając po kieszeni włodarzy wydawnictwa. Dzisiejsza odsłona ”Z archiwum Image” skupi się na tytule, którego pierwszy numer wpadł w moje ręce niedawno (dzięki, Joachim!), a jego lektura sprawiła, że śmiałem się do rozpuku z powodu nagromadzonych tu idiotyzmów. Panie i panowie, przed Wami kilka zdań na temat <jak sądzę> miniserii ”21” Marca Silvestriego i żywej legendy komiksowego rynku – Lena Weina.

Everett Freeman to nastolatek z podręcznikową depresją. Prowadzi ciężkie życie u boku wujka prowadzącego złomowisko, gdzie obaj mieszkają. Chłopak jedyne chwile radości odnajduje w nielegalnych wyścigach samochodowych, lecz w momencie w którym go poznajemy, staje się to jego olbrzymim problemem. Wygrywa on bowiem rywalizację z porywczym Jaggerem, którego wręcz upokarza i tym samym staje się celem jego zemsty. Panowie spotykają się na złomowisku i Everetta pewnie czekałby kiepski koniec, gdyby nie gigantyczny robot, który wyszedł z międzywymiarowego portalu. Szuka on konkretnej osoby z tego świata, a ponieważ nieco przyparty do muru Freeman podaje się za poszukiwanego, koniec końców ląduje w alternatywnym świecie, który ma wyzwolić. Ot, takie tam nietypowe popołudnie.

Generalnie podczas lektury tego zeszytu cały czas zastanawiałem się czy twórcom nie przyświecał jeden cel: napchać na dwudziestu dwóch stronach możliwie jak najwięcej idiotyzmów, które czytelnik może wyłapać. Jako że zakładam, iż nikt z Was nie sięgnie po którąkolwiek odsłonę ”21”, pozwolę sobie wymienić tutaj spoilerowo wszystkie pierdoły, jakie rzucały się w oczy podczas czytania tego komiks. I trochę tego się nazbierało.


Pierwsza rzecz, to już poziom meta jeśli chodzi o ukrywanie głupot. Everett czuje się w swoim życiu jak więzień i najbardziej marzy mu się zakosztowanie wolności. Tutaj przypomnę, że jego nazwisko to FREEMAN i wątpię, by był to przypadek. Ale lecimy dalej. Chłopak mieszka na złomowisku, złożył sobie samochód wyścigowy z części znalezionych w tymże miejscu i wiecie jaki ma pseudonim? Tak, zgadliście – Scrap. Przetłumaczmy – rzeczownik: skrawek, ale potocznie określa się tak złom, przymiotnik: wybrakowany, czasownik: złomować. I pewnie nie przypieprzyłbym się do tego, gdyby do Everetta nie zwracałby się tak… jego własny wujek, zarazem opiekun prawny i właściciel złomowiska. W tym momencie człowiek cieszy się, że opiekun Everetta nie jest na przykład babcią klozetową, ponieważ wtedy jego pseudonim pewnie brzmiałby Crap ;)

Warto też wspomnieć o tym, że nasz główny bohater wspomina, iż poskładał swoje auto z części znalezionych na złomie. Wygląda więc na to, że na amerykańskich wysypiskach można znaleźć elementy potrzebne do złożenia poczwórnego napędu nitro, a chłopak bez jakiejkolwiek szkoły może taki poskładać w warunkach polowych.

Chciałbym napisać Wam, że prezentacja poszczególnych bohaterów tego komiksu leży i kwiczy, ale byłoby to ogromne niedopowiedzenie. Sposób pisania Jaggera to już w zasadzie wyższa szkoła jazdy. Gość jest takim turbokozakiem, że 99% typowych bohaterów z lat dziewięćdziesiątych może mu co najwyżej buty lizać. W komiksie mamy scenę, w której atakuje on Everett i wtedy z portalu wychodzi robot 21. Co robi Jagger? Stwierdza, że pojawienie się na miejscu mechanicznego i humanoidalnego skrzyżowania wieżowca z czołgiem to przejściowe kłopoty, jego personalna zemsta jest ważniejsza i zaczyna rzucać w przybysza kamieniami oraz patykami. Przypomnę, że poszło o przegrany wyścig samochodowy. Co więcej, Jagger jest tak męskim mężczyzną, że w ciągu czterech stron odrósł mu ząb wybity przez Everetta, a bezbłędna obsługa kilkunastometrowego żurawia to kwestia trzech sekund siedzenia przy kokpicie.

Lecimy dalej. Gdy turbokozak Jagger wrzuca 21 do prasownicy przy pomocy żurawia, Everett rzuca się na niego z okrzykiem ”Zabrałeś mi wszystko, nie odbierzesz mi także i jego”, mając ewidentnie na myśli robota poznanego jakieś trzy strony wcześniej. Widać, chłopak szybko się przywiązuje do maszyn ;)

Gościnny pin-up autorstwa Michaela Turnera

Sam 21 chyba ma stosunkowo mało RAMu w głowie, ponieważ też do orłów inteligencji zdecydowanie nie należy. Gdy pojawia się na złomowisku szukając niejakiego doktora Kline’a, wierzy pierwszej napotkanej osobie, która twierdzi że nim jest. Bez żadnego sprawdzania, po prostu mamy tu sytuację w skrócie taką:
- Ty jesteś doktor Kline?
- Tak.
- Ok, to fajnie. Lecimy do innego świata.

Naprawdę chciałbym Wam napisać coś więcej o tym zeszycie, no ale się nie da. Oprócz nagromadzenia głupot, pretekstowej fabuły, rozmieniania się na drobne Lena Weina i typowych dla tamtego okresu rysunków, ”21” nie oferuje kompletnie nic. Sama miniseria przeszła chyba bez większego echa także w USA i została zakończona na trzech zeszytach. Znaczy się, tak sądzę. Równie dobrze mogła to być szybka kasacja, ale nie mogę tego potwierdzić, gdyż nawet w Internecie ciężko jest znaleźć jakieś konkretniejsze informacje na temat tego projektu.

21” dołącza do pierwszego numeru ”Knightmare” i od teraz oba wspólnie dzierżą laur w kategorii ”Najgłupszy komiks od Image, jaki kiedykolwiek przeczytałem”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz