Niejednokrotnie
powtarzałem przy różnych okazjach na blogu, że na początku istnienia
wydawnictwa Image, praktycznie każdy kolejny komiks pojawiający się na
sklepowych półkach z miejsca stawał się bestsellerem. Taka sytuacja
doprowadzała do tego, że twórcy-założyciele, a przynajmniej ich część, szybko
nabierała przekonania, że jest w stanie sprzedać każdy crap z ich nazwiskiem na
okładce. Efektem była zafundowana przez WildStorm, Extreme Studios oraz Top Cow
istna powódź tytułów, które negatywnie wyróżniały się nawet na tle tych
tytułów, których jakość można poddawać w ogromną wątpliwość. Większość z nich
szybko umierała, uderzając po kieszeni włodarzy wydawnictwa. Dzisiejsza odsłona
”Z archiwum Image” skupi się na tytule, którego pierwszy numer wpadł w moje ręce
niedawno (dzięki, Joachim!), a jego lektura sprawiła, że śmiałem się do rozpuku
z powodu nagromadzonych tu idiotyzmów. Panie i panowie, przed Wami kilka zdań
na temat <jak sądzę> miniserii ”21” Marca Silvestriego i żywej
legendy komiksowego rynku – Lena Weina.
Everett
Freeman to nastolatek z podręcznikową depresją. Prowadzi ciężkie życie u boku
wujka prowadzącego złomowisko, gdzie obaj mieszkają. Chłopak jedyne chwile
radości odnajduje w nielegalnych wyścigach samochodowych, lecz w momencie w
którym go poznajemy, staje się to jego olbrzymim problemem. Wygrywa on bowiem
rywalizację z porywczym Jaggerem, którego wręcz upokarza i tym samym staje się
celem jego zemsty. Panowie spotykają się na złomowisku i Everetta pewnie
czekałby kiepski koniec, gdyby nie gigantyczny robot, który wyszedł z
międzywymiarowego portalu. Szuka on konkretnej osoby z tego świata, a ponieważ
nieco przyparty do muru Freeman podaje się za poszukiwanego, koniec końców
ląduje w alternatywnym świecie, który ma wyzwolić. Ot, takie tam nietypowe
popołudnie.
Generalnie
podczas lektury tego zeszytu cały czas zastanawiałem się czy twórcom nie
przyświecał jeden cel: napchać na dwudziestu dwóch stronach możliwie jak
najwięcej idiotyzmów, które czytelnik może wyłapać. Jako że zakładam, iż nikt z
Was nie sięgnie po którąkolwiek odsłonę ”21”, pozwolę sobie wymienić
tutaj spoilerowo wszystkie pierdoły, jakie rzucały się w oczy podczas czytania
tego komiks. I trochę tego się nazbierało.
Pierwsza
rzecz, to już poziom meta jeśli chodzi o ukrywanie głupot. Everett czuje się w
swoim życiu jak więzień i najbardziej marzy mu się zakosztowanie wolności.
Tutaj przypomnę, że jego nazwisko to FREEMAN i wątpię, by był to przypadek. Ale
lecimy dalej. Chłopak mieszka na złomowisku, złożył sobie samochód wyścigowy z
części znalezionych w tymże miejscu i wiecie jaki ma pseudonim? Tak, zgadliście
– Scrap. Przetłumaczmy – rzeczownik: skrawek, ale potocznie określa się tak
złom, przymiotnik: wybrakowany, czasownik: złomować. I pewnie nie
przypieprzyłbym się do tego, gdyby do Everetta nie zwracałby się tak… jego
własny wujek, zarazem opiekun prawny i właściciel złomowiska. W tym momencie
człowiek cieszy się, że opiekun Everetta nie jest na przykład babcią klozetową,
ponieważ wtedy jego pseudonim pewnie brzmiałby Crap ;)
Warto też
wspomnieć o tym, że nasz główny bohater wspomina, iż poskładał swoje auto z
części znalezionych na złomie. Wygląda więc na to, że na amerykańskich
wysypiskach można znaleźć elementy potrzebne do złożenia poczwórnego napędu
nitro, a chłopak bez jakiejkolwiek szkoły może taki poskładać w warunkach
polowych.
Chciałbym
napisać Wam, że prezentacja poszczególnych bohaterów tego komiksu leży i
kwiczy, ale byłoby to ogromne niedopowiedzenie. Sposób pisania Jaggera to już w
zasadzie wyższa szkoła jazdy. Gość jest takim turbokozakiem, że 99% typowych
bohaterów z lat dziewięćdziesiątych może mu co najwyżej buty lizać. W komiksie
mamy scenę, w której atakuje on Everett i wtedy z portalu wychodzi robot 21. Co
robi Jagger? Stwierdza, że pojawienie się na miejscu mechanicznego i
humanoidalnego skrzyżowania wieżowca z czołgiem to przejściowe kłopoty, jego
personalna zemsta jest ważniejsza i zaczyna rzucać w przybysza kamieniami oraz
patykami. Przypomnę, że poszło o przegrany wyścig samochodowy. Co więcej,
Jagger jest tak męskim mężczyzną, że w ciągu czterech stron odrósł mu ząb
wybity przez Everetta, a bezbłędna obsługa kilkunastometrowego żurawia to
kwestia trzech sekund siedzenia przy kokpicie.
Lecimy
dalej. Gdy turbokozak Jagger wrzuca 21 do prasownicy przy pomocy żurawia,
Everett rzuca się na niego z okrzykiem ”Zabrałeś mi wszystko, nie odbierzesz mi
także i jego”, mając ewidentnie na myśli robota poznanego jakieś trzy strony
wcześniej. Widać, chłopak szybko się przywiązuje do maszyn ;)
Gościnny pin-up autorstwa Michaela Turnera
Sam 21
chyba ma stosunkowo mało RAMu w głowie, ponieważ też do orłów inteligencji
zdecydowanie nie należy. Gdy pojawia się na złomowisku szukając niejakiego
doktora Kline’a, wierzy pierwszej napotkanej osobie, która twierdzi że nim
jest. Bez żadnego sprawdzania, po prostu mamy tu sytuację w skrócie taką:
- Ty
jesteś doktor Kline?
- Tak.
- Ok, to
fajnie. Lecimy do innego świata.
Naprawdę chciałbym
Wam napisać coś więcej o tym zeszycie, no ale się nie da. Oprócz nagromadzenia
głupot, pretekstowej fabuły, rozmieniania się na drobne Lena Weina i typowych
dla tamtego okresu rysunków, ”21” nie oferuje kompletnie nic. Sama miniseria
przeszła chyba bez większego echa także w USA i została zakończona na trzech
zeszytach. Znaczy się, tak sądzę. Równie dobrze mogła to być szybka kasacja,
ale nie mogę tego potwierdzić, gdyż nawet w Internecie ciężko jest znaleźć
jakieś konkretniejsze informacje na temat tego projektu.
”21”
dołącza do pierwszego numeru ”Knightmare” i od teraz oba wspólnie
dzierżą laur w kategorii ”Najgłupszy komiks od Image, jaki kiedykolwiek
przeczytałem”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz