Niecały rok
temu, podczas opiniowania pierwszego sezonu ”Outcast: Opętanie” pisałem,
że gdyby serial ten emitowany był w normalnym sezonie, a nie podczas przerwy
wakacyjnej, zapewne szybko bym się z nim pożegnał. Premierowe dziesięć odcinków
miało kilka plusów, ale generalnie nie było to żadne mistrzostwo świata i
kolejne epizody oglądałem raczej z braku jakiejś konkretnej alternatywy i dla
spełnienia blogowych powinności, niż dla faktycznej zabawy. Drugi sezon
emitowano nieco wcześniej i poszczególne odcinki spychałem sobie w kalendarzu
na później. Gdy w końcu ruszyłem z ich oglądaniem, całą serię wciągnąłem bardzo
szybko. ”Outcast: Opętanie” zrobiło kilka kroków do przodu i wyraźnie stało
się lepszą produkcją, lecz nadal nie jest to mistrzostwo świata. Ba, do tego
wciąż daleka droga.
Zaczęło się bardzo źle. Pierwszy sezon kończył się jedną z najbardziej klimatycznych scen, przy których naprawdę mogły przejść ciary po plecach. Drugi zaś na otwarcie… całkowicie tę sekwencję zniszczył i byłem wtedy święcie przekonany, że tak będzie wyglądał cały sezon. Na szczęście pomyliłem się solidnie. Fabularnie otrzymujemy konsekwentną kontynuację wydarzeń z pierwszego sezonu, lecz tym razem świat znacząco się rozszerza. Rodzina Barnesów nadal jest w centrum uwagi, lecz niektóre akcenty zostają inaczej rozłożone. Poznajemy nowe postacie i rejony miasteczka Rome, dowiadujemy się znacznie więcej na temat planów opętanych, ale także o roli, jaką w tym wszystkim pełni Kyle i jego najbliżsi. Mitologia budowana w ”Outcast: Opętanie” rozrasta się z każdym kolejnym epizodem i daje to produkcji potężnego kopa.
W pierwszym
sezonie główna intryga skupiona wokół Kyle’a Barnesa nie była zbyt porywająca. Serial
bronił się bardzo fajnymi kreacjami Phillipa Glenistera oraz Wrenn Schmidt,
lecz Patrick Fugit jako główny bohater po prostu nie miał co grać. To jego
ciągłe użalanie się nad sobą było w pewnych momentach bardzo męczące. W zakończonym
niedawno sezonie uległo to pewnym zmianom – wielebny Anderson oraz Megan nadal
byli jednymi z najciekawszych postaci w serialu, był na nich wyraźny pomysł,
ale na szczęście dołączyli do nich inni. Fugit miał czym się wykazać i
skorzystał z tego skwapliwie. Rozwinięto role Kate Lyn Sheil (Allison Barnes)
Rega Cathey’a oraz Charbin Lee (małżeństwo Gilesów), co dla mnie okazało się być
strzałem w dziesiątkę. Kilka nowych postaci szybko zapracowało na to, by dało
się je polubić, albo przynajmniej zainteresować ich losami. Oczywiście część
bohaterów ”Outcast: Opętanie” musiało z tego powodu zniknąć lub też
zejść na dalszy plan, lecz większość tych zmian oceniam na plus.
Bardzo ucieszył
mnie fakt, że twórcy najwyraźniej znaleźli też pomysł na swoją produkcję. W drugim
sezonie ”Outcast: Opętanie” już nawet nie próbują straszyć, co zresztą bardzo
średnio im wychodziło w serii pierwszej. Klimat jest utrzymany, reżysersko i
scenograficznie naprawdę wszystko fajnie się sobą współgra, lecz widać
wyraźnie, że tym razem nikt tu na nic się specjalnie nie wysila i przez to serial
nie udaje czegoś, czym po prostu nie jest. Twórcy nie próbują straszyć, ale
także wycieli gołe sceny. Nie żeby w pierwszym sezonie było ich jakoś
szczególnie dużo, tak naprawdę raptem trzy, ale dwie z nich były dość istotne.
Jakie zatem
miał wady omawiany, drugi sezon ”Outcast: Opętanie”? Przede wszystkim
rzucał się w oczy fakt, że w pewnym momencie coś dziwnego stało się z wątkiem
Sidney’a i Aarona. Główny zły pierwszej serii i naprawdę groźny przeciwnik, w
drugim nie budzi już niemal żadnej grozy. Jest to z jednej strony wytłumaczone,
ale z drugiej przez połowę sezonu ma on przy sobie maniakalnego pomocnika,
którego wątek kończy się strasznie dziwnie. W momencie gdy Sidney powoli upada,
pojawiają się kolejne zagrożenia, lecz doktor Park przypomina bardziej nieudaną
wersję Hugo Strange’a z ”Gotham”, niż faktyczne zagrożenie.
Nie przypadł
mi do gustu także i finał drugiej serii, jakby zupełnie pozbawiony wyrazu i
nastawiony na takie szokowanie. Wprowadzona nieco wcześniej postać pochodząca z
przeszłości Kyle’a bardzo mocno rozczarowuje. Nie chcę tutaj zdradzać kto to,
lecz potencjał tkwiący w tej postaci i otoczka, jaką wokół niej budowano
została błyskawicznie zniszczona naprawdę kiepskim obsadzeniem tej roli jak i
wprowadzeniem tegoż bohatera do serialu.
Martwi
także brak jakichkolwiek informacji o kontynuacji serialu. Drugi sezon kończy się
cliffhangerem, takim z gatunku średnio intrygujących, niemniej zakończenie jest
otwarte i w chwili obecnej nie wiadomo, czy doczekamy się kolejnych epizodów. Cinemax
milczy jak zaklęte, Robert Kirkman tak samo, a to nie wróży nic dobrego. Obym jednak
się mylił i ”Outcast: Opętanie” otrzyma trzeci sezon. Jeśli nadal tak
przyjemnie będzie się rozkręcać, nie stanie się nic złego.
Serial mam nagrany z Fox - miałam wątpliwości czy oglądać ale jednak obejrzę : )
OdpowiedzUsuń