sobota, 17 czerwca 2017

Nie tylko komiks #36 - Outcast: Opętanie sezon 2

Niecały rok temu, podczas opiniowania pierwszego sezonu ”Outcast: Opętanie” pisałem, że gdyby serial ten emitowany był w normalnym sezonie, a nie podczas przerwy wakacyjnej, zapewne szybko bym się z nim pożegnał. Premierowe dziesięć odcinków miało kilka plusów, ale generalnie nie było to żadne mistrzostwo świata i kolejne epizody oglądałem raczej z braku jakiejś konkretnej alternatywy i dla spełnienia blogowych powinności, niż dla faktycznej zabawy. Drugi sezon emitowano nieco wcześniej i poszczególne odcinki spychałem sobie w kalendarzu na później. Gdy w końcu ruszyłem z ich oglądaniem, całą serię wciągnąłem bardzo szybko. ”Outcast: Opętanie” zrobiło kilka kroków do przodu i wyraźnie stało się lepszą produkcją, lecz nadal nie jest to mistrzostwo świata. Ba, do tego wciąż daleka droga.

Zaczęło się bardzo źle. Pierwszy sezon kończył się jedną z najbardziej klimatycznych scen, przy których naprawdę mogły przejść ciary po plecach. Drugi zaś na otwarcie… całkowicie tę sekwencję zniszczył i byłem wtedy święcie przekonany, że tak będzie wyglądał cały sezon. Na szczęście pomyliłem się solidnie. Fabularnie otrzymujemy konsekwentną kontynuację wydarzeń z pierwszego sezonu, lecz tym razem świat znacząco się rozszerza. Rodzina Barnesów nadal jest w centrum uwagi, lecz niektóre akcenty zostają inaczej rozłożone. Poznajemy nowe postacie i rejony miasteczka Rome, dowiadujemy się znacznie więcej na temat planów opętanych, ale także o roli, jaką w tym wszystkim pełni Kyle i jego najbliżsi. Mitologia budowana w ”Outcast: Opętanie” rozrasta się z każdym kolejnym epizodem i daje to produkcji potężnego kopa.

W pierwszym sezonie główna intryga skupiona wokół Kyle’a Barnesa nie była zbyt porywająca. Serial bronił się bardzo fajnymi kreacjami Phillipa Glenistera oraz Wrenn Schmidt, lecz Patrick Fugit jako główny bohater po prostu nie miał co grać. To jego ciągłe użalanie się nad sobą było w pewnych momentach bardzo męczące. W zakończonym niedawno sezonie uległo to pewnym zmianom – wielebny Anderson oraz Megan nadal byli jednymi z najciekawszych postaci w serialu, był na nich wyraźny pomysł, ale na szczęście dołączyli do nich inni. Fugit miał czym się wykazać i skorzystał z tego skwapliwie. Rozwinięto role Kate Lyn Sheil (Allison Barnes) Rega Cathey’a oraz Charbin Lee (małżeństwo Gilesów), co dla mnie okazało się być strzałem w dziesiątkę. Kilka nowych postaci szybko zapracowało na to, by dało się je polubić, albo przynajmniej zainteresować ich losami. Oczywiście część bohaterów ”Outcast: Opętanie” musiało z tego powodu zniknąć lub też zejść na dalszy plan, lecz większość tych zmian oceniam na plus.
Bardzo ucieszył mnie fakt, że twórcy najwyraźniej znaleźli też pomysł na swoją produkcję. W drugim sezonie ”Outcast: Opętanie” już nawet nie próbują straszyć, co zresztą bardzo średnio im wychodziło w serii pierwszej. Klimat jest utrzymany, reżysersko i scenograficznie naprawdę wszystko fajnie się sobą współgra, lecz widać wyraźnie, że tym razem nikt tu na nic się specjalnie nie wysila i przez to serial nie udaje czegoś, czym po prostu nie jest. Twórcy nie próbują straszyć, ale także wycieli gołe sceny. Nie żeby w pierwszym sezonie było ich jakoś szczególnie dużo, tak naprawdę raptem trzy, ale dwie z nich były dość istotne.

Jakie zatem miał wady omawiany, drugi sezon ”Outcast: Opętanie”? Przede wszystkim rzucał się w oczy fakt, że w pewnym momencie coś dziwnego stało się z wątkiem Sidney’a i Aarona. Główny zły pierwszej serii i naprawdę groźny przeciwnik, w drugim nie budzi już niemal żadnej grozy. Jest to z jednej strony wytłumaczone, ale z drugiej przez połowę sezonu ma on przy sobie maniakalnego pomocnika, którego wątek kończy się strasznie dziwnie. W momencie gdy Sidney powoli upada, pojawiają się kolejne zagrożenia, lecz doktor Park przypomina bardziej nieudaną wersję Hugo Strange’a z ”Gotham”, niż faktyczne zagrożenie.

Nie przypadł mi do gustu także i finał drugiej serii, jakby zupełnie pozbawiony wyrazu i nastawiony na takie szokowanie. Wprowadzona nieco wcześniej postać pochodząca z przeszłości Kyle’a bardzo mocno rozczarowuje. Nie chcę tutaj zdradzać kto to, lecz potencjał tkwiący w tej postaci i otoczka, jaką wokół niej budowano została błyskawicznie zniszczona naprawdę kiepskim obsadzeniem tej roli jak i wprowadzeniem tegoż bohatera do serialu.

Martwi także brak jakichkolwiek informacji o kontynuacji serialu. Drugi sezon kończy się cliffhangerem, takim z gatunku średnio intrygujących, niemniej zakończenie jest otwarte i w chwili obecnej nie wiadomo, czy doczekamy się kolejnych epizodów. Cinemax milczy jak zaklęte, Robert Kirkman tak samo, a to nie wróży nic dobrego. Obym jednak się mylił i ”Outcast: Opętanie” otrzyma trzeci sezon. Jeśli nadal tak przyjemnie będzie się rozkręcać, nie stanie się nic złego.

1 komentarz:

  1. Serial mam nagrany z Fox - miałam wątpliwości czy oglądać ale jednak obejrzę : )

    OdpowiedzUsuń