niedziela, 5 lutego 2017

Żywe Trupy #25: Bez odwrotu (Robert Kirkman/Charlie Adlard/Stefano Gaudiano)

Do połowy ”Wojny Totalnej”, czytałem ”Żywe Trupy” najpierw w oryginale, a dopiero po jakimś czasie w wersji od Taurusa. Recenzje powstawały dopiero na podstawie tych drugich, więc było to dla mnie z reguły drugie podejście do danej historii i być może dlatego nie zawsze umiałem właściwie opisać swoich wrażeń, ponieważ znacznie mniej podobało mi się to, co zachwycało przy pierwszym podejściu. Postanowiłem więc przerzucić się tylko na polskojęzyczne wydania od Taurus Media i zapewne zauważyliście, że równocześnie zacząłem na trupią telenowelę patrzeć znacznie bardziej przychylnym okiem. Miałem spore oczekiwania wobec kolejnego, dwudziestego piątego już tomu serii. Zwłaszcza, że wydawnictwo Taurus Media fajnie podgrzewało atmosferę na swoim Facebooku. Tymczasem jestem nieco zawiedziony.

Po szokującym zakończeniu poprzedniego tomu, spokojnie można było usiąść przy komputerze, otworzyć dowolny edytor tekstu i przewidywać to, co pojawi się na łamach ”Bez odwrotu”. Gdybym tak zrobił, zapisałbym taką kolejność: szok po zamordowaniu Alexandrii, smutek, chęć zemsty, Rick do końca nie wie co robić, kłótnie między bohaterami, Rick wpada na plan, koniec. W międzyczasie parę wątków drugoplanowych, w tym taki z udziałem Lydii. I wiecie co? W 90% miałbym rację. Niestety najnowsza odsłona ”Żywych Trupów” jest lekturą w znakomitej części przewidywalną i to właśnie stanowi jego największą wadę.

Generalnie nie mogę odmówić Robertowi Kirkmanowi tego, że nie potrafi utrzymać swojej serii we względnej świeżości. Wszak jest to już dwudziesty piąty tom, a ja dalej nie mam tego cyklu dość i jestem ciekaw tego, co scenarzysta wymyśli dalej. Zarazem jednak trudno nie zauważyć tego, że każdy większy wątek, jaki prowadzi on na łamach ”Żywych Trupów”, odznacza się pewnym schematem, który twórca właśnie przerabia po raz kolejny. Pojawia się nowy przeciwnik, zostaje nieco niedoceniony, zadaje cios, ekipa Ricka otwiera oczy, następuje reakcja. Tak było z Gubernatorem, Łowcami czy Zbawcami. ”Bez odwrotu” przedstawia nam wydarzenia, które można spokojnie umieścić w przedostatnim z wymienionych kroków, więc i bez zaglądania w zapowiedzi można zgadywać, że od tomu 26 wracamy do krwawej jatki. Sami więc rozumiecie, że miałem pewien problem podczas lektury, ponieważ wszystko szło niemal dokładnie tak, jak można było się tego spodziewać. Kolejny raz zresztą. Z dwoma, małymi wyjątkami, nad którymi właśnie teraz się skupię.

Bardzo przypadła mi do gustu zmiana relacji pomiędzy Rickiem i Maggie oraz naszym głównym bohaterem i Neganem. Podoba mi się ewolucja postaci pani Green, która jeszcze nie tak dawno temu (czyli gdzieś w okolicach tomu dwunastego) była wrakiem człowieka ze skłonnościami samobójczymi. Jej powolna, lecz konsekwentna przemiana w naprawdę twardą babkę jest jednym z fajniejszych wątków, jaki prowadzi Kirkman na łamach swojej serii i cieszy mnie, że po ochrzanie od Ricka nie skruszyła się, tylko twardo postawiła na swoim. Maggie konsekwentnie wyrasta na kolejnego, silnego lidera i kto wie, czy z czasem Rick nie będzie musiał ustąpić jej miejsca?

Z kolei część poświęcona Neganowi ponownie nosi znamiona tego, co najlepsze w tej postaci. Kompletnie nie kupuję jego przemiany, ale Kirkman na razie nie daje nam żadnych wskazówek co do tego, co chodzi po głowie byłego przywódcy Zbawców. Absolutnie uwielbiam nieprzewidywalność tej postaci i tom ten to kolejny dowód na to, że dobrze stało się, iż Kirkman ostatecznie nie zabił tej postaci, a tak początkowo planował zakończyć ”Wojnę totalną”.

Niestety wątki drugoplanowe też jakoś szczególnie mocno mnie nie poruszyły. Rozwój relacji Carla i Lydii to kolejna przewidywalna część tego tomu. Dziewczyna jest trochę dzika, nieokrzesana i porywcza, lecz jej uczucia do Carla wydają się być szczerze. Tyle tylko, że kompletnie mnie to nie interesuje. Bunt przeciw Rickowi w Alexandrii również bez zaskoczeń. Nawet przez moment nie wierzyłem w to, że banda no-name’ów może mu poważniej zagrozić i tak też się nie stało. I wreszcie snujący się co jakiś czas Dwight, któremu jest smutno i odchodzi od swojej dotychczasowej grupy. Być może byłoby to chociaż odrobinę interesujące, gdyby zostało czymkolwiek podbudowane. Niestety, te trzy sceny w ”Bez odwrotu” to zdecydowanie za mało, by wątek ten w jakikolwiek sposób angażował czytelnika.

Ciekawostką wartą wspomnienia zdecydowanie jest fakt, że pierwszy raz w historii ”Żywych Trupów”, na łamach ”Bez odwrotu” nie pojawia się ani jeden zombie (nie licząc głowy jednej z ofiar Alfy). Niby nic takiego, ale daje o myślenia na temat tego, w jakim kierunku poszła seria przez te wszystkie lata ukazywania się.

O rysunkach właściwie nie ma co za wiele pisać. Charlie Adlard i Stefano Gaudiano wykonali pracę na swoim standardowym poziomie. Oznacza to, że jest dużo lepiej niż w czasach, gdy warstwą graficzną zajmował się tylko pierwszy z wymienionych, lecz cały twórcy ”Żywych Trupów” są bardzo dalecy od bycia nominowanymi do nagród za rysunki ;) Tak i o edycji od Taurusa nie ma się co rozpisywać, ponieważ posiada te same zalety (jak i niestety wady) wszystkich poprzednich odsłon serii. Cena okładkowa została utrzymana na poziomie 43zł.

No zawiodłem się niestety lekturą ”Bez odwrotu”. Kilka fajnych scen nie zrekompensowało mi poczucia, że kolejny już raz przerabiamy dokładnie to samo w niemal identyczny sposób. Na szczęście rodzące się na horyzoncie starcie z Szeptaczami zapowiada się bardzo ciekawie. I oby kolejny tom przyniósł mi tyle satysfakcji, ile oczekiwałem po tej odsłonie. Moja ocena to 3+/6 

Dziękuję wydawnictwu Taurus Media za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego.
"Żywe Trupy #25: Bez odwrotu" do kupienia w ATOM Comics oraz Centrum Komiksu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz