czwartek, 16 lutego 2017

Snotgirl vol. 1: Green Hair, Don't Care (Bryan Lee O'Malley/Leslie Hung/Mickey Quinn)

UWAGA: Powyżej widzicie okładkę wydania zbiorczego (premiera w najbliższą środę). Poniższy tekst powstał jednak w oparciu o wydania zeszytowe.

Kto z Was nie słyszał nigdy o pewnej niebanalnej, komiksowej postaci, jaką jest Scott Pilgrim? Gdybym zadał to pytanie publicznie, zapewne nie zobaczyłbym lasu rąk. A ile z Was miało okazję przeczytać komiks Bryana Lee O’Malley’a? No, tutaj pewnie byłby z tym problem. Swego czasu wydawnictwo Kultura Gniewu zapowiedziała wydanie go w Polsce, lecz w związku z tym, iż film na jego podstawie nie wszedł do repertuaru polskich kin, a pozyskanie licencji okazało się przedsięwzięciem bardzo kosztownym, ostatecznie nie doczekaliśmy się rodzimej edycji. Ja jednak byłem bardzo ciekaw tego tytułu, który cieszy się statusem komiksu kultowego i sięgnąłem po wydanie oryginalne. Pokochałem ten komiks. Dlatego też decyzja o sięgnięciu po ”Snotgirl” była dla mnie totalną formalnością.

Co prawda Bryan Lee O’Malley w tym przypadku nie zajmuje się rysowaniem, a także pierwszy raz pracuje przy nietypowym dla niego formacie zeszytowym, sam opis fabuły ”Snotgirl” wydawał się tak sympatyczny, że trudno było mi się nim nie zainteresować. Oto bowiem śledzimy losy Lottie – bardzo znanej blogerki modowej, której wpisy śledzą setki tysięcy ludzi. Piękna, stylowa, zawsze doskonała skrywa jednak kilka sekretów. Po pierwsze: ma potężną alergię i w związku z tym trudno jej przebywać na świeżym powietrzu. Po drugie zaś: jej życie prywatne to katastrofa, po części z jej własnej winy. Gdy jednak poznaje dziewczynę o pseudonimie Coolgirl, pojawia się promyk nadziei na pierwszą od dłuższego, naprawdę szczerą przyjaźń. Ten gaśnie równie szybko co zapłonął… chociaż tak właściwie, to nie do końca.

Za żadne skarby nie chcę tutaj spoilerować. Powyższy akapit to właściwie wyłącznie informacje, które można było odnaleźć w ukazujących się jeszcze przed premierą ”Snotgirl” wywiadach z twórcami. Mam jednak z tym komiksem pewien problem i żeby wyraźnie nakreślić o co mi chodzi, najłatwiej byłoby przytoczyć konkretne przykłady. Nie zrobię tego oczywiście, zatem czas na recenzencką gimnastykę.

Po lekturze pięciu zeszytów składających się na premierowe wydanie zbiorcze, za żadne skarby nie mam pojęcia co właściwie chce nam opowiedzieć O’Malley. W tym przypadku jednak mam to za poważną wadę ”Snotgirl”. Czasem aura tajemnicy, zmiany klimatu i żonglowanie wątkami naprawdę daje radę i stanowi solidną zaletę, tutaj niestety kompletnie nie zdaje egzaminu. Pierwszy numer ”Snotgirl” dawał solidne podstawy, że otrzymamy coś na kształt miksu opowieści młodzieżowej (dość zgryźliwej zresztą, ale o tym później) z historią kryminalną. Drugi skręcał momentami nawet w thriller, by w trzecim dać nam odpowiedź, która… totalnie mnie zawiodła. Czwarty i piąty zeszyt to już częściowo inna historia, skupiona zdecydowanie mocniej na nieco innych postaciach. Jako całość, tytuł ten sprawia wrażenie, jakby twórca nie do końca zdawał sobie sprawę z tego, co właściwie chce opowiedzieć, a chyba najwięcej na ten temat mówi cliffhanger zeszytu, który zamyka ”Green Hair, Don’t Care”. Jest on mianowicie nie tylko w 90% powtórką tego, co zaserwowała nam wcześniej pierwsza odsłona serii (i wiele dobrego z tego nie wyszło), ale także ociera się o swoiste kuriozum, przez co po prostu nie robi wrażenia. Tak, tak, zupełnie nie czuję obecnie wielkich emocji na myśl o przyszłych numerach serii i jest to coś, czego po ”Snotgirl” się po prostu nie spodziewałem.

Nie można za to odmówić O’Malley’owi realizacji tego, o czym wspominał w wywiadach. Mianowicie ”Snotgirl” to jego pierwszy projekt w formie zeszytowego ongoingu i to czuć. Niestety, ponownie uważam to za wadę. Przy co najmniej trzech zeszytach składających się na premierowe wydanie zbiorcze zastanawiałem się (na co wpływ miał także brak napisu ”to be continued” czy coś w tym stylu) czy gdzieś nie zagubiła się jeszcze jedna strona. O’Malley kończył niektóre zeszyty w taki sposób, że ciężko było zauważyć, iż jest to koniec. Chcąc nie chcąc, format zeszytowy ma swoje ograniczenia i cliffhanger na końcu numeru jednak rządzi się swoimi prawami. Niedoświadczony na tym polu O’Malley niejednokrotnie nie potrafił uderzyć w czytelnika czymś, przez co będzie on przez kolejny miesiąc zastanawiać się co będzie dalej. Także i to złożyło się na to, że gdy w końcu zaserwował takim czymś, nie wywołało to u mnie większych emocji.

I jeszcze jeden minus, tym razem krótko. ”Snotgirl” dość szybko zapomniało o jednym z wątków, które miały być kluczowe i przez to z każdym kolejnym zeszytem jest mniej… alergii. Mam nadzieję, że w drugim story-arcu twórcy do tego wrócą.

Narzekam i narzekam, ale wcale nie uważam ”Snotgirl” za jakąś komiksową katastrofę. Bardzo podoba mi się komentarz społeczny zawarty w komiksie przez O’Malley’a. podsumowuje on tu niejako dzisiejsze trendy, w których naprawdę każdy może stać się celebrytą. Lottie zdecydowanie poczuła smak sławy, zaś ”Snotgirl” mocno piętnuje i szydzi w pazerności i gigantycznej próżności, która bardzo często pojawia się w takich momentach. Duży wpływ mają na to fajnie wyolbrzymione cechy charakteru większości postaci. Czytelnik ma totalną świadomość tego, że sporo rzeczy jest tu mocno przerysowane. Mnie jednak w pewnym momencie naszła pewna refleksja na temat tego, w jakim kierunku idzie kult jednostki. Czy aby na pewno ”Snotgirl” nie prezentuje sytuacji, o które już powoli się ocieramy? Wszak dopiero co kilkanaście godzin temu widziałem zdjęcie wytatuowanej na nodze podobizny trenera personalnego, który jak się okazało, jest także znaną personą na YouTubie. Tak więc pomimo tej kolorowo-landrynkowej powłoki, ”Snotgirl” potrafiło zmusić mnie do chwili zadumy, a to zawsze traktuję jako plus danego komiksu. Ogólnie także i o samych postaciach można napisać sporo dobrego. Każda z nich jest mocno charakterystyczna i różnorodna, nawet pomimo pozornych podobieństw. Z czasem o każdym bohaterze komiksu jesteśmy w stanie powiedzieć coś konkretnego, a początkowo obawiałem się, że świat Lottie wypełniony będzie gorszymi klonami jej samej. Jest też coś dziwnego i niepokojącego w Coolgirl i jest jedna z niewielu rzeczy, które przemawiają dla mnie za tym, by dalej sięgać po ”Snotgirl”.

Nie będę narzekać także na warstwę graficzną autorstwa Leslie Hung (szkic) i Mickey Quinna (kolory). Nadali oni serii bardzo charakterystycznego sznytu. Okładki poszczególnych zeszytów mocno przypominają okładki magazynów poświęconych modzie, zaś w bardzo jaskrawych i kolorowych wnętrzach czuć modowe zacięcie i wysiłek, jaki twórcy włożyli w ten aspekt komiksu. Nie jest to co prawda poziom Jamiego McKelvie z ”The Wicked + The Divine”, lecz wysiłki Hung i Quinna też niejednokrotnie potrafią zapaść w pamięci. Łatwo dostrzegalne jest mangowe zacięcie rysowniczki i z jakiegoś powodu w tym przypadku bardzo mi ono pasowało do opowiadanej historii. ”Snotgirl” wygląda graficznie naprawdę przyzwoicie i oryginalnie. Na tyle, by niemożliwym było pomylenie tej serii z jakąś inną.

Każdy zeszyt zawierał parę stron małych bonusów w postaci szkiców, projektów postaci, a w pewnym momencie także fan-artów od czytelników i prezentacji zdjęć cosplayerów. Wszystko to w cenie niecałych trzech dolarów, więc przyjemna sprawa. Oczywiście nie mam pojęcia czy znajdziecie te materiały w wydaniu zbiorczym. Trejdy kosztujące 9,99$ z reguły bonusów nie zawierają, ale czasem można dokopać się do odstępstw od tej reguły. Może tak będzie w tym przypadku.

Pierwszy story-arc ”Snotgirl” pozostawia mnie z bardzo mieszanymi uczuciami. Bryan Lee O’Malley w moich oczach nie poległ, ale dał nam historię, która po prostu nie urzeka. Po ponownej lekturze zeszytów nadal nie wiem dokąd właściwie prowadzi ten komiks, ani co chce się nam pokazać i chociaż nie mogę napisać, by twórca poległ z kretesem, wszak wymieniłem kilka zalet serii, to jednak niewiele aspektów ”Snotgirl” przekonuje mnie, by wyczekiwać z niecierpliwością kolejnych numerów. Jasne, nawet w ofercie Image łatwo można znaleźć gorsze lub mniej charakterystyczne tytuły, ale jednak po twórcy legendarnego Scotta Pilgrima oczekiwałem znacznie więcej.

"Snotgirl vol. 1: Green Hair, Don't Care" do kupienia w ATOM Comics.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz