poniedziałek, 27 lutego 2017

Saga #6 (Brian K. Vaughan/Fiona Staples)

Upłynęło zaledwie niecałe pięć miesięcy od premiery piątego tomu ”Sagi”, gdy w nasze ręce wpada kolejna odsłona niekwestionowanego hitu wydawnictwa Mucha Comics. Takie tempo wydawnicze cieszy i martwi zarazem, ponieważ wiele wskazuje na to, że na kolejną, siódmą odsłonę serii przyjdzie nam poczekać znacznie dłużej. Tom ten zaliczy swój debiut w USA dopiero pod koniec marca, a trzeba jeszcze pamiętać o okresie, który licencjobiorcy muszą odczekać, aż będą mogli publikować wersje w języku innym, niż angielski. Te rozważania zostawmy jednak na kiedy indziej i przyjrzyjmy się temu, co zaoferowała nam szósta odsłona ”Sagi”.

Marko i Alana nie mają w swoim wspólnym życiu chwili wytchnienia. Ich ukochana córka, a także matka tego pierwszego zostały uprowadzone i zdesperowana para podejmie się absolutnie każdego ryzyka, by odzyskać swoją latorośl. Nie wiedzą oni jednak, że mała Hazel oraz Klara zawiązują niespodziewane przyjaźnie i sojusze w miejscu, w którym są przetrzymywane. Tymczasem wstrząśnięty ostatnimi wydarzeniami Uparty stopniowo popada w coraz większy obłęd (oraz towarzyszącą temu nadwagę). Lecz nawet to nie powstrzymuje przed tropieniem kolejnych osób. Tym razem na jego celowniku jest Książe Robot IV, który w odosobnieniu stara się prowadzić stosunkowo proste życie.

Chociaż bardzo często podkreślam, że w stosunku do ”Sagi” jestem niemal totalnie bezkrytyczny, to jednak nie będę ukrywać tego, iż sam uważam, że chociaż komiks nadal uwielbiam, to jednak wydaje mi się, że gdzieś w okolicach czwartego tomu trochę uleciało z niego trochę magii, którą kompletnie mnie zauroczył. Pierwszy, duży rozdział tej opowieści, a więc tomu 1-3 to lektura, do której wracam bardzo często i cały czas uwielbiam ją tak samo mocno jak za pierwszym razem. Późniejsze odsłony serii, chociaż nadal niesamowicie solidne i stojące na poziomie nieosiągalnym dla 90% oferty wydawnictwa komiksowych z USA, nie sprawiają niestety iż moje serducho bije jak szalone w trakcie czytania. Podobnie jest z omawianym teraz komiksem.

Brian K. Vaughan kontynuuje solidną robotę. Podobnie jak w każdym poprzednim tomie, także i tutaj otrzymujemy wciągającą od samego początku oraz konsekwentnie prowadzoną fabułę, zaskakujące zwroty akcji (chociaż tym razem zabrakło tych specyficznych, nieco odrzucających scen) i postacie, których niebagatelne charaktery są jednocześnie tak realistyczne, jak gdyby były prawdziwymi osobami. Przede wszystkim, nie stoją one w miejscu i na naszych oczach nieustannie się zmieniają, ale w taki sposób, który jesteśmy w stanie zaakceptować i w niego uwierzyć. Żaden element układanki nie wydaje się być wzięty znikąd, zaś czytelnik raz za razem wyłapuje smaczki i subtelnie ukryte w fabule komentarze dotyczące spraw naprawdę nam bliskich. Jednocześnie ”Saga” cały czas pozostaje jedną z najlepszych obecnie historii komiksowych poświęconych w znaczącym stopniu sile kochającej się rodziny i nieustannie jest to pozycja, którą spokojnie można polecić każdemu świeżo upieczonemu rodzicowi.

Także i rysunki Fiony Staples nie schodzą poniżej wytyczonego już wcześniej poziomu, a ponieważ należę do grona zwolenników jej prac, nie mam prawa narzekać. Cały czas rozpływam się nad każdą sceną w której pojawia się Ghus, a także nieustannie podoba mi się ta pozorna niestaranność w rysunkach artystki, która koniec końców okazuje się być sprytnie przemyślanym zabiegiem. Nie wiem czy warstwa graficzna komiksu przypadłaby mi tak samo mocno do gustu, gdyby kolory nakładał ktoś inny. Staples świetnie operuje paletą barw i w jej rękach nawet na pierwszy rzut oka niezbyt pasujące do siebie kolory okazują się świetnie ze sobą współgrać. Jednocześnie jestem absolutnie świadom tego, ze jeśli artystka ta kogoś do siebie jak dotąd nie przekonała, obecnie recenzowanym komiksem również tego nie uczyni.

Dlaczego więc powstrzymuję się przed pianiem z zachwytów? Na pierwszy rzut oka szóstej odsłonie ”Sagi” nie brakuje absolutnie niczego. A jednak. Zabrakło mi trochę tych charakterystycznych dla pierwszych trzech tomów momentów, w których twórcy serwowali nam coś, po czym zbierałem szczękę z podłogi. W scenariusz Vaughana wkradło się nieco przewidywalności i chociaż tak naprawdę cały czas dobrze się bawiłem podczas czytania, to jednak gdzieś tam z tyłu głowy pojawiały się przewidywania co do tego, co będzie za kilka stron i w zdecydowanej większości się sprawdzały. To mały minus, lecz życzyłbym sobie, aby na naszym rynku było jak najwięcej ”przewidywalnych” komiksów stojących zarazem na tak wysokim poziomie. Bo chociaż ten tom nie porwał i nie zachwycił mnie aż w takim stopniu, jak poprzednie (zwłaszcza 1-3), to jednak wciąż jest to zdecydowana czołówka moich ulubionych tytułów.

Jak zwykle nie zawiodło wydawnictwo Mucha Comics, dostarczając nam solidnie wydany i niedrogi komiks. Dodatkiem jest tu tylko zaprezentowana w pełnej krasie, podwójna okładka do trzydziestego pierwszego zeszytu serii oraz biografie autorów. To mała zmiana względem oryginału, gdzie tych ostatnich nie było, za to otrzymaliśmy wstępne szkice Fiony Staples do rozdziału otwierającego ten komiks.

Nawet jeśli finalnie odczujecie to tak samo jak ja, to jednak nie waham się nawet przez moment i polecam zapoznanie się z szóstym tomem ”Sagi”. To nieustannie zdecydowanie jeden z najlepszych amerykańskich komiksów obecny aktualnie na naszym rynku i nie zmienia tego nawet to, że dziś recenzowana odsłona nie oczarowała mnie tak jak początkowe.

"Saga #6" do kupienia w sklepie Mucha Comics

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz