Upłynęło
zaledwie niecałe pięć miesięcy od premiery piątego tomu ”Sagi”, gdy w
nasze ręce wpada kolejna odsłona niekwestionowanego hitu wydawnictwa Mucha
Comics. Takie tempo wydawnicze cieszy i martwi zarazem, ponieważ wiele wskazuje
na to, że na kolejną, siódmą odsłonę serii przyjdzie nam poczekać znacznie
dłużej. Tom ten zaliczy swój debiut w USA dopiero pod koniec marca, a trzeba
jeszcze pamiętać o okresie, który licencjobiorcy muszą odczekać, aż będą mogli
publikować wersje w języku innym, niż angielski. Te rozważania zostawmy jednak
na kiedy indziej i przyjrzyjmy się temu, co zaoferowała nam szósta odsłona ”Sagi”.
Marko i Alana nie mają w swoim wspólnym życiu chwili wytchnienia. Ich ukochana córka, a także matka tego pierwszego zostały uprowadzone i zdesperowana para podejmie się absolutnie każdego ryzyka, by odzyskać swoją latorośl. Nie wiedzą oni jednak, że mała Hazel oraz Klara zawiązują niespodziewane przyjaźnie i sojusze w miejscu, w którym są przetrzymywane. Tymczasem wstrząśnięty ostatnimi wydarzeniami Uparty stopniowo popada w coraz większy obłęd (oraz towarzyszącą temu nadwagę). Lecz nawet to nie powstrzymuje przed tropieniem kolejnych osób. Tym razem na jego celowniku jest Książe Robot IV, który w odosobnieniu stara się prowadzić stosunkowo proste życie.
Marko i Alana nie mają w swoim wspólnym życiu chwili wytchnienia. Ich ukochana córka, a także matka tego pierwszego zostały uprowadzone i zdesperowana para podejmie się absolutnie każdego ryzyka, by odzyskać swoją latorośl. Nie wiedzą oni jednak, że mała Hazel oraz Klara zawiązują niespodziewane przyjaźnie i sojusze w miejscu, w którym są przetrzymywane. Tymczasem wstrząśnięty ostatnimi wydarzeniami Uparty stopniowo popada w coraz większy obłęd (oraz towarzyszącą temu nadwagę). Lecz nawet to nie powstrzymuje przed tropieniem kolejnych osób. Tym razem na jego celowniku jest Książe Robot IV, który w odosobnieniu stara się prowadzić stosunkowo proste życie.
Chociaż
bardzo często podkreślam, że w stosunku do ”Sagi” jestem niemal totalnie
bezkrytyczny, to jednak nie będę ukrywać tego, iż sam uważam, że chociaż komiks
nadal uwielbiam, to jednak wydaje mi się, że gdzieś w okolicach czwartego tomu
trochę uleciało z niego trochę magii, którą kompletnie mnie zauroczył.
Pierwszy, duży rozdział tej opowieści, a więc tomu 1-3 to lektura, do której
wracam bardzo często i cały czas uwielbiam ją tak samo mocno jak za pierwszym
razem. Późniejsze odsłony serii, chociaż nadal niesamowicie solidne i stojące
na poziomie nieosiągalnym dla 90% oferty wydawnictwa komiksowych z USA, nie
sprawiają niestety iż moje serducho bije jak szalone w trakcie czytania.
Podobnie jest z omawianym teraz komiksem.
Brian K.
Vaughan kontynuuje solidną robotę. Podobnie jak w każdym poprzednim tomie,
także i tutaj otrzymujemy wciągającą od samego początku oraz konsekwentnie
prowadzoną fabułę, zaskakujące zwroty akcji (chociaż tym razem zabrakło tych
specyficznych, nieco odrzucających scen) i postacie, których niebagatelne charaktery
są jednocześnie tak realistyczne, jak gdyby były prawdziwymi osobami. Przede
wszystkim, nie stoją one w miejscu i na naszych oczach nieustannie się
zmieniają, ale w taki sposób, który jesteśmy w stanie zaakceptować i w niego
uwierzyć. Żaden element układanki nie wydaje się być wzięty znikąd, zaś
czytelnik raz za razem wyłapuje smaczki i subtelnie ukryte w fabule komentarze
dotyczące spraw naprawdę nam bliskich. Jednocześnie ”Saga” cały czas
pozostaje jedną z najlepszych obecnie historii komiksowych poświęconych w znaczącym
stopniu sile kochającej się rodziny i nieustannie jest to pozycja, którą
spokojnie można polecić każdemu świeżo upieczonemu rodzicowi.
Także i
rysunki Fiony Staples nie schodzą poniżej wytyczonego już wcześniej poziomu, a
ponieważ należę do grona zwolenników jej prac, nie mam prawa narzekać. Cały czas
rozpływam się nad każdą sceną w której pojawia się Ghus, a także nieustannie
podoba mi się ta pozorna niestaranność w rysunkach artystki, która koniec
końców okazuje się być sprytnie przemyślanym zabiegiem. Nie wiem czy warstwa
graficzna komiksu przypadłaby mi tak samo mocno do gustu, gdyby kolory nakładał
ktoś inny. Staples świetnie operuje paletą barw i w jej rękach nawet na
pierwszy rzut oka niezbyt pasujące do siebie kolory okazują się świetnie ze
sobą współgrać. Jednocześnie jestem absolutnie świadom tego, ze jeśli artystka
ta kogoś do siebie jak dotąd nie przekonała, obecnie recenzowanym komiksem
również tego nie uczyni.
Dlaczego więc
powstrzymuję się przed pianiem z zachwytów? Na pierwszy rzut oka szóstej
odsłonie ”Sagi” nie brakuje absolutnie niczego. A jednak. Zabrakło mi
trochę tych charakterystycznych dla pierwszych trzech tomów momentów, w których
twórcy serwowali nam coś, po czym zbierałem szczękę z podłogi. W scenariusz
Vaughana wkradło się nieco przewidywalności i chociaż tak naprawdę cały czas
dobrze się bawiłem podczas czytania, to jednak gdzieś tam z tyłu głowy
pojawiały się przewidywania co do tego, co będzie za kilka stron i w zdecydowanej
większości się sprawdzały. To mały minus, lecz życzyłbym sobie, aby na naszym
rynku było jak najwięcej ”przewidywalnych” komiksów stojących zarazem na tak
wysokim poziomie. Bo chociaż ten tom nie porwał i nie zachwycił mnie aż w takim
stopniu, jak poprzednie (zwłaszcza 1-3), to jednak wciąż jest to zdecydowana
czołówka moich ulubionych tytułów.
Jak zwykle
nie zawiodło wydawnictwo Mucha Comics, dostarczając nam solidnie wydany i
niedrogi komiks. Dodatkiem jest tu tylko zaprezentowana w pełnej krasie,
podwójna okładka do trzydziestego pierwszego zeszytu serii oraz biografie
autorów. To mała zmiana względem oryginału, gdzie tych ostatnich nie było, za
to otrzymaliśmy wstępne szkice Fiony Staples do rozdziału otwierającego ten komiks.
Nawet jeśli
finalnie odczujecie to tak samo jak ja, to jednak nie waham się nawet przez
moment i polecam zapoznanie się z szóstym tomem ”Sagi”. To nieustannie
zdecydowanie jeden z najlepszych amerykańskich komiksów obecny aktualnie na
naszym rynku i nie zmienia tego nawet to, że dziś recenzowana odsłona nie
oczarowała mnie tak jak początkowe.
"Saga #6" do kupienia w sklepie Mucha Comics
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz