Na początek małe uproszczenie. Gdy taki czysto stereotypowy
czytelnik komiksów, który jak dotąd siedział wyłącznie w superbohaterskiej
papce, nabiera z czasem odrobiny ogłady
i chce wreszcie sięgnąć po coś innego, warto zasugerować mu sięgnięcie
po coś, co nie wywoła u niego szoku ;) ”Black Science” jest komiksem,
który idealnie się do tego nadaje, ponieważ z jednej strony jest to komiks
odświeżający, dynamiczny i chociaż pozbawiony trykociarzy, to jednak mocno
utrzymany w duchu tego typu komiksów, a z drugiej powiela większość błędów
powszechnie obecnych w typowym superhero. Czy zatem jest to pozycja godna
polecenia?
No cóż, nie jestem do końca przekonany. Oba poprzednie tomy
”Black Science” oceniałem bardzo wysoko, chociaż miałem świadomość tego,
że nie jest to komiks w żaden sposób wybitny. Historia charakteryzuje się
niesamowicie szybkim tempem prowadzenia fabuły, dzięki czemu czytelnik nie ma
szans na złapanie oddechu i nawet nie zauważa, jak mija mu cały tom. Gdy jednak
przyjrzeć się historii bliżej, widać w niej pewne niedoróbki, a i sami twórcy
nie ukrywają tego, że robią po prostu solidny akcyjniak. Nie ma w tym
absolutnie nic złego, wszak tego typu komiksy są jak najbardziej potrzebne. To,
na co warto moim zdaniem zwrócić uwagę, to fakt, iż przy poprzednich dwóch
tomach scenarzyście udawało się bardzo zręcznie tuszować poszczególne wady
konwencji, w jakiej osadził swój komiks, zaś przy ”Niejednoznaczności wzorca”
w kilku miejscach było po prostu widać, że sztuka ta Remenderowi się już nie
powiodła.
Żeby jednak nie było wątpliwości. Trzeci tom ”Black
Science” cały czas prezentuje wszystkie swoje zalety w bardzo wyrazisty
sposób. Otrzymujemy zatem kolejny raz historię w miarę spójną, do pewnego
momentu wciągającą jak diabli (o tym nieco później), a przede wszystkim
ponownie nie dającą nam chwili wytchnienia. Wydarzenia przedstawione w ”Niejednoznaczności
wzorca” są wypadkową wydarzeń z obu poprzednich tomów i w pewnym sensie
zamykają pierwszy rozdział całości tego, co chcieli przedstawić nam Remender i
Scalera. Robią to częściowo bardzo zgrabnie, następuje kolejny widoczny rozwój
poszczególnych postaci i gdyby nie kilka małych, ale za to bardzo widocznych
minusów, właściwie mógłbym tylko się zachwycać.
Tak jak już wspomniałem wcześniej, historia ta nie kryje się
za szczególnie z tym, że nawet nie aspiruje do bycia czymkolwiek więcej niż
bardzo solidnym komiksem akcji w realiach science-fiction. Remenderowi i Scalerze
trudno odmówić tego, że nie przyłożyli się do swojej pracy, ale tu i ówdzie na
wierzch zaczęły wychodzi pewne problemy, których dotąd trudno było się
doszukać. Dotąd ”Black Science” potrafiło kilkukrotnie mocno zaskoczyć,
ale lektura dotychczas opublikowanych odsłon cyklu dała czytelnikowi pewne
wyobrażenie tego, co może zdarzyć się dalej i jeśli ktoś dobrze odrobi zadanie
domowe... ”Niejednoznaczność wzorca” mniej więcej w połowie tomu zaczyna
być ciągiem sekwencji bardzo łatwych do przewidzenia. Zaś w jednym przypadku,
nie do końca sensownym w swoim wyjaśnieniu.
Takie sceny jak ujawnienie tożsamości osoby dowodzącej
obławą na Granta i jego towarzyszy, zwrot akcji dotyczący Kadira (swoją drogą,
baaardzo ubolewam nad ograniczeniem jego roli po świetnym rozwinięciu postaci w
drugim tomie) czy rozwiązanie wątku Szamana – wszystko to w pewnym momencie
stało się aż nadto jasne, a przewracanie kolejnych stron zdominowane zostało
przez oczekiwanie na to, co wydawało się nieuniknione. Co gorsza, większość
spodziewanych zdarzeń koniec końców naprawdę się wydarzyła. Wydaje się jednak,
że Rick Remender sam zdawał sobie z tego sprawę i próbował jakoś wyjść z danej
sytuacji, serwując nam kilka krwawych scen, by zwiększyć element zszokowania.
Osobiście uważam, że nie był to najlepszy pomysł i chociaż unikać chcę tu
większych spoilerów, to jednak napiszę iż najmocniej widać to na przykładzie
wspomnianego Szamana, którego zachowanie w pewnym momencie stało się dość
irracjonalne, a zakończenie tego wątku pozostawiło mnie z uczuciem mówiącym mi
o zaprzepaszczeniu sporego potencjału tej właśnie postaci.
Gdyby nie to, właściwie nie miałbym nic do zarzucenia
trzeciemu tomowi ”Black Science”. Matteo Scalera znów odwala kawał
niesamowitej roboty, tym razem dodatkowo mocno mieszając własnym stylem, przez
co komiks nie męczy. Bogactwo detali, ekspresji, lekko kreskówkowe zacięcie, świetnie
zaprezentowana dynamika – wszystko to sprawia, że tom ogląda się wyśmienicie. Zmiana
osoby odpowiedzialnej za nakładanie kolorów odbyła się na szczęście
bezboleśnie. Moreno Dinisio naprawdę bardzo godnie zastępuje Deana White’a,
chociaż nie ogranicza się do samej kontynuacji pracy poprzednika. Momentami widać
wyraźnie, że kolorysta się zmienił, ale nawet przez moment nie pomyślałem, że
na gorsze.
Taurus Media przyzwyczaił mnie już do świetnej jakości
publikowanych przez siebie komiksów, przez co jestem w stanie wybaczyć im cenę,
która z pewnością nie każdego zachęca. Tłumaczenie wydaje się być dobre, udało się
nawet przemycić kilka sympatycznych żartów. Dodatki tym razem są, chociaż nadal
niezbyt wiele – osiem stron szkiców, okładek wariantowych oraz projektów
postaci.
Komiks nadal świetnie odnajduje się w przyjętej przez siebie
konwencji i swoim poziomem wciąż o kilka długości wyprzedza całą masę podobnych
tytułów, ale lektura tego tomu nie przyniosła mi niestety aż tak dużo dobrej zabawy,
jak obu poprzednich. Mimo to daleki jestem od narzekania... takiego jakie
potrafię zaserwować. Zachęcam do kupna tego komiksu. Zwłaszcza, że tu i ówdzie
można złapać go odczuwalnie taniej. Moja ocena to 4/6.
"Black Science #3: Niejednoznaczność wzorca" do kupienia w ATOM Comics
"Black Science #3: Niejednoznaczność wzorca" do kupienia w ATOM Comics
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz