poniedziałek, 21 grudnia 2015

Top 5 #48 - Największe komiksowe rozczarowania 2015 roku (subiektywnie bardzo)

Postanowiłem trochę pomieszać i zmienić to, o czym jakiś czas temu pisałem na blogowym profilu na Facebooku. Otóż nie zrealizuję zasygnalizowaną tam piątkę najgorszych komiksów Image mijającego roku, ponieważ przemyślałem to i tak naprawdę musiałbym tam wstawić same oczywistości: oba komiksy Roba Liefelda, dwie pozycje ze studia Top Cow ("IXth Generation" oraz "Cyber Force"), a także "Sidekick" J Michaela Straczynskiego i odhaczyć wykonanie zadania. No, powiedzmy że właśnie to zrobiłem ;)

Zdecydowałem, że znacznie ciekawiej będzie poświęcić jedną odsłonę "Top 5" na wskazanie paru rzeczy, które mnie w mijającym roku rozczarowały. Niekoniecznie oznacza to, że są one złe czy słabe, po prostu w jakiś sposób mnie zawiodły. Szczegóły w rozwinięciu posta.
5. Cykl "Artist's Proof"
Jeśli ktoś z Was miał w rękach jakiekolwiek "Artist's Edition" z wydawnictwa IDW, wie więc dokładnie za co ten cykl fenomenalnie wydanych komiksów zbiera Eisnera za Eisnerem. Inne wydawnictwa jakby pozazdrościły sukcesu i wypuszczają podobne wydania, chociaż w zauważalnie niższej jakości. Image postanowiło nie być gorsze i zapowiedziało cykl "Artist's Proof" w formie zeszytowej. W debiutującej odsłonie pojawił się pierwszy zeszyt "Black Science". Lubię ten komiks, a ponieważ cena nie przygniatała aż tak bardzo, postanowiłem sięgnąć po tę pozycję. I co tu dużo pisać, zawiodłem się. Owszem, wydanie robi wrażenie na pierwszy rzut oka, ale wystarczy odrobina trzeźwego myślenia, by dojść do oczywistego wniosku, że kilka plusów nie przykrywa ogromnej liczby minusów. Płacimy kupę kasy za dowód talentu rysownika, a dostajemy tak naprawdę komiks jedynie pozbawiony kolorów. Nie są to ani szkice, ani nawet skany oryginalnych plansz przed tuszowaniem. Projekt ten jest o jakieś dwie-trzy klasy niżej od "Artist's Edition" z IDW, a zwykły rachunek ekonomiczny jasno pokazuje, że w porównaniu ze swoim niedoścignionym wzorem, także zwyczajnie się nie opłaca. Zaś pomysł, by w tej linii wydać także pierwszy zeszyt "The Walking Dead", a więc komiksu oryginalnie pozbawionego kolorów, ociera się już o zwykłą śmieszność.
4. Zamieszanie z "8House"
Konia z rzędem temu, kto już teraz może przewidzieć jak i kiedy zostanie wydany pierwszy tom zbiorczy tego cyklu. Brandon Graham - ojciec całego projektu - pierwotnie obiecał nam kilka wydawanych równolegle miniserii, które osadzone będą w jednym świecie i składać się mają na jedną, wielką historię. "8House" pod wieloma względami wydawał się projektem wysoce ambitnym i mocno na niego czekałem. Czego się doczekałem? Jednej serii, która co dwa numery przeskakuje w inne miejsce oraz do innych bohaterów. Drugiej serii, której powiązanie z "8House" ogłoszono kilka miesięcy po tym, jak ją zapowiedziano, bo sama nazwa komiksu na to nie wskazuje. No i swoisty paradoks, ponieważ wygląda na to, że pierwszym wydaniem zbiorczym komiksu osadzonego w uniwersum wykreowanym przez Brandona Grahama, będzie właśnie "From Under Mountain", a więc właśnie wspomniana przed chwilą historia poboczna. Zresztą czy aby na pewno poboczna? Trudno powiedzieć, ponieważ twórcy "8House" bardzo oszczędnie udzielają informacji. Natomiast jakby było tego mało, w lutym zadebiutuje (chyba) seria "Mirror", która (prawdopodobnie) pociągnie jeden z wątków głównej serii.
Zamieszanie, zamieszanie, zamieszanie. Jak tu nadal być zainteresowanym tym tytułem? Chyba nie tylko ja tak sądzę, skoro "8House" co miesiąc melduje się na coraz niższych pozycjach list sprzedaży.
3. Joe's Comics, czyli środkowy palec Straczynskiego wyciągnięty w stronę czytelników
Pod koniec zeszłego roku w jednym ze swoich komiksów J. Michael Straczynski nie tylko zakłamywał rzeczywistość, nazywając swój powrót do Image Comics pasmem sukcesów, lecz także obiecywał kontynuację swojej cudownej passy w obecnym. No i jednego zarzucić mu nie mogę - znakomicie kontynuował to, do czego przyzwyczaił czytelników, którzy mu uwierzyli. Z zapowiadanych "nowych projektów" w 2015 nie ukazało się kompletnie nic, zaś całkowity tegoroczny dorobek Straczynskiego w Image zamknie się w sześciu zeszytach: styczniowym, finałowym "Ten Grand", a także dwóch odsłonach  "Dream Police" i trzech absolutnie koszmarnego "Sidekicka". I to przy założeniu, że ten ostatni nie zostanie jeszcze przesunięty z 23 grudnia na dalszy termin. Straczynski absolutnie nic sobie z tego nie robi, a w kwestii komiksów praktycznie już nie rozmawia z mediami. Tak właśnie perfekcyjnie burzy się legendę i cały szacunek, jakim czytelnicy darzyli tego nieprzeciętnego niegdyś twórcę.
2. "Chrononauts" Marka Millara (bez spoilerów)
To nie jest zły komiks. W większości. Ale i tak warto uważać, zanim się po niego sięgnie. Jak zapewne część z Was wie, fanem Marka Millara to ja nie jestem. Do dziś nie potrafię zrozumieć, na czym twórca ten zdobył tak dużą sławę, skoro większość jego najsłynniejszych tytułów, na czele z "Superman: Red Son", "Civil War", "Old Man Logan", "Kick-Ass" czy nawet "Ultimates", jestem w stanie nazwać co najwyżej solidnymi średniakami. Po farsie, jaką było publikowanie już w Image pierwszej miniserii "Jupiter's Legacy", obiecałem sobie, że już więcej nie sięgnę po żaden komiks Millara. No i słowa nie dotrzymałem, ponieważ będąc dużym fanem Seana Murphy'ego, sięgnąłem do portfela i zapłaciłem za pierwszy numer "Chrononauts" w wersji cyfrowej. Ku mojemu zdziwieniu, nawet pod względem scenariusza, miniseria ta przypadła mi do gustu. Nic rewelacyjnego, ale miło odstresowywał. Kolejne dwa także. Na tyle, że zacząłem nawet rozważać zamówienie już papierowego wydania zbiorczego. No i wtedy przyszło mi przeczytać czwarty, finałowy zeszyt. Krótko mówiąc, tak wielkiego, komiksowego ciosu w pysk, w tym roku nie dostałem. Millar zakończył miniserię takim chłamem, że aż trudno było uwierzyć. W jednej chwili całe dobre wrażenie zniknęło, a przed moimi oczami pojawiła się uśmiechnięta twarz scenarzysty mówiąca "i znowu dałeś mi się złapać, frajerze". Masakrycznie zmarnowany potencjał i chyba definitywnie wyleczyłem się już z komiksów Millara.
1. Top Cow, czyli dwa środkowe palce Hawkinsa wyciągnięte w stronę czytelników
O tym, że coś niepokojącego dzieje się w studiu Top Cow, wiadomo było nie od dziś. Już w 2014 roku przebrnęliśmy przez totalnie nieudolnie przeprowadzoną kasację "The Darkness" i upodlenie cyklu "Artifacts", która została oddana w ręce anonimów wątpliwej jakości, czyli zwycięzców konkursu "Top Cow Talent Hunt", co oczywiście doprowadziło i ten komiks do kasacji. Rok 2015 to z kolei całe pasmo decyzji, które doprowadziły do tego, iż "The Tithe" - komiks debiutujący na 232 miejscu listy sprzedaży, został uznany za hit. Nietrudno jest znaleźć winowajcę obecnej kondycji Top Cow. Jest to Matt Hawkins, który ma najwyraźniej tak wysokie mniemanie o sobie, że zmienił studio w reklamę jego wątpliwej jakości umiejętności scenariuszowych. Ponad połowa obecnie publikowanych przez Top Cow komiksów pisana jest przez niego i chociaż w większości nikogo one nie interesują, o czym świadczą najlepiej wyniki sprzedaży, to jednak Hawking nic sobie z tego nie robi. Swoistym symbolem upadku studia jest nie tyle fakt kasacji dwóch komiksów: przede wszystkim publikowanej nieprzerwanie przez 20 lat serii "Witchblade" oraz planowanego na wielki hit 2015 roku "IXth Generation", co sposób ich przeprowadzenia. Nie tylko dominowało przekonanie, że nic wielkiego się nie dzieje, to w dodatku Top Cow szybko zapowiedziało dwa komiksy, które miały wypełnić lukę obu wspomnianych tytułach. Pierwszym z nich jest "Switch" - oderwany od klimatu, bardzo średni fanfik autorstwa eksploatowanego na wszelkie sposoby Stjepana Sejica, zaś drugi to "The Symmetry", oczywiście autorstwa Matta Hawkinsa.
Najsmutniejsze w tym wszystkim jest to, że nie tylko Marc Silvestri - założyciel Top Cow - wydaje się kompletnie nie przejmować tym, co dzieje się w jego studiu, to jeszcze Mattowi Hawkinsowi wpadł w ręce duży argument na swoja obronę - niespodziewany sukces "The Beauty" Jeremy'ego Hauna, które tak naprawdę Top Cow zawdzięcza działaniom samego twórcy, nie zaś własnemu marketingowi.

7 komentarzy:

  1. Kick-Ass i Ultimates średniakami? Dawno takich bzdur nie czytałem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja zaś dawno nie czytałem tak idiotycznego komentarza.

      Kick-Ass akurat jako tako mi się podobał, ale Ultimates to nic innego jak zwykła zrzynka z The Authority ubrana w kostiumy Marvela. Dużo rzeczy w dorobku Millara jest dziwnie podobna do innych, wcześniejszych komiksów.

      Jak widać, niekoniecznie zgadzam się z autorem tego zestawienia, lecz nie odmawiam mu posiadania własnego zdania. W przeciwieństwie do amsterdreama.

      Pozdrawiam, Paweł

      Usuń
    2. Można mieć własne zdanie, ale czymś uwarunkowane, nazywanie takich komiksów jak Kick-Ass średniakami jest dla mnie kompletnym nieporozumieniem. Nie chce mi się produkować więc rzucę linkiem bo zgadam się z recenzentem niemal w 100%:
      http://komiks.wp.pl/title,Bohater-naszych-czasow,tpl,2,wid,16124067,wiadomosc.html

      Usuń
    3. Z chęcią napisałbym trzy zdania rozwinięcia swojej opinii na temat komiksów Marka Millara, jednakże nie widzę już w tym żadnego sensu, skoro już na dzień dobry określiłeś ją jako bzdurę. Wchodzić w polemikę na poziomie forum Gildii nie mam ochoty.

      Usuń
  2. A ja "Chrononauts" uznaję za jeden z moich najlepszych tegorocznych mfk-owych zakupów. I co ciekawe, głównie za sprawą świetnego zakończenia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To właśnie zakończenie było tak złe, że mam sporą niechęć do tego komiksu. Co nie znaczy, że nie jest świetnie rysowany i niektóre pomysły są całkiem niezłe.

      Usuń