środa, 9 grudnia 2015

Bitch Planet vol. 1: Extraordinary Machine (Kelly Sue DeConnick/Valentine De Landro)

Bitch Planet vol. 1: Extraordinary Machine” wielokrotnie zapowiadane było jako jedna z najważniejszych zapowiedzi Image Comics na rok 2015. Komiks był promowany praktycznie wszędzie i na wiele różnych sposobów, ale nie zdecydowałem się sięgnąć po wydanie zeszytowe. Kelly Sue DeConnick była wówczas dla mnie ogromną zagadką: z jednej strony stało za nią świetne ”Pretty Deadly”, z drugiej zaś kilka średniej jakości prac dla Marvela. Postanowiłem poczekać. Ukazały się pierwsze zeszyty i z Internetów wylała się cała masa zachwytów. To mogło oznaczać tylko jedno – trzeba było zaopatrzyć się w wydanie zbiorcze i na własnej skórze przekonać się, z czym dokładnie mamy do czynienia.

Według zapowiedzi, “Bitch Planet” miało być bardzo mocnym, feministycznym komiksem. To akurat okazało się w stu procentach prawdą. Historia przedstawiona na łamach komiksu poraża bezpośrednim i bezkompromisowym podejściem. Oto bowiem przenosimy się do świata, który został całkowicie zdominowany przez mężczyzn. Kobiety są w nim sprowadzone do roli ozdoby, których jedynym zadaniem w życiu jest zaspokajanie potrzeb mężczyzn. Te z pań, które nie dostosowują się do panujących zasad, wysyła się na tytułową Bitch Planet – tak potocznie mówi się o planecie, na której przetrzymywane są niepokorne kobiety. Już w na pierwszych stronach zaznacza się grupa głównych bohaterek, lecz ich losy wcale nie są zbyt oczywiste. Placówka bowiem okazuje się być miejscem, w którym trzeba wykazać się naprawdę wielką siłą, by przeżyć kolejny dzień.

Uczciwie trzeba przyznać i od razu zaznaczyć, że “Bitch Planet” nie jest komiksem dla każdego. Kelly Sue DeConnick nie cacka się zbytnio i prezentuje czytelnikowi bardzo mocną satyrę, bez zbędnej skromności krytykującą patriarchat. Przekaz historii jest bardzo mocno feministyczny i z pewnością nie spodoba się tym osobom, które nie podejdą do lektury z odpowiednio otwartym nastawieniem. Ponadto, scenarzystka garściami wręcz czerpie z kina exploitation (w skrócie: niskobudżetowe, często amatorskie kino, poruszające tematy uznawane za wulgarne czy niemoralne) i to również nie jest czymś, co spotka się z pochwałą każdego fana komiksu. “Bitch Planet” może być dla niektórych po prostu stosunkowo trudną lekturą, lecz wcale nie umniejsza to faktu, że warto sięgnąć po tę pozycję.

Kelly Sue DeConnick nie ograniczyła się bowiem w “Bitch Planet” do mocnej i zgryźliwej krytyki. Komiks oferuje także bardzo sprawnie zrealizowaną historię, która po prostu chce się czytać. Scenarzystka stworzyła bardzo wyraziste i interesujące postaci, którym przyszło funkcjonować w nie mniej intrygującym świecie. Historia przede wszystkim opowiada o przetrwaniu, lecz przynajmniej nie chodzi tu o to, by poszczególne bohaterki przeżyły zesłanie na tytułową planetę, ale przede wszystkim o zachowanie przez nich swoich poglądów, wierzeń i przekonań. “Bitch Planet” jest komiksem mocnym, bardzo dosłownym i potrafi poruszyć czytelnika sposobem przedstawienia kolejnych sekwencji. Chociaż tom składa się ledwo z pięciu zeszytów, to jednak scenarzystce udaje się w nim na tyle dobrze zarysować charaktery poszczególnych bohaterek, że pomimo zawartej w fabule, potężnej krytyki mężczyzn, trudno im z czasem nie zacząć kibicować.

Na tym tle niewiele, ale jednak gorzej, wypada wątek prowadzony na powierzchni Ziemi (tu, po zmianie, nazywanej Ojcem). Nie do końca jestem w stanie napisać Wam dlaczego, ale z jakiegoś powodu nie porwał mnie on tak mocno, jak kolejne sekwencje na tytułowej planecie. Być może ta część fabuły, która skupiona jest na mężczyznach, nie została potraktowana z takim samym priorytetem przez panią DeConnick? Nie mnie to wiedzieć. Wątek ten ma jednak jeden, zasadniczy plus – tak naprawdę to właśnie tutaj dostajemy większość informacji o wykreowanym przez scenarzystkę świecie, część zresztą nie podaną dosłownie, dlatego też warto przeczytać go z tak samo mocną uwagą.

Ale... no właśnie. “Bitch Planet” pod względem fabularnym z pewnością urzeka, a co najmniej intryguje, jednakże sam komiks nie urwał mi żadnej części ciała tak mocno, jak się tego spodziewałem. Być może czytając kolejne pochwały na zagranicznych serwisach zbytnio nakręciłem swoje oczekiwania, niemniej po zakończeniu lektury nie czułem niczego, co świadczyłoby o tym, że przeczytałem coś fenomenalnego i odmieniającego mój świat. W ostatnich kilkunastu miesiącach czytałem naprawdę sporo komiksów, które oceniam wyżej od “Bitch Planet”. Przestrzegam więc przed zbytnim nagrzaniem się na omawianą pozycję.

Swego czasu było to nawet obiektem pewnej ilości żartów, niemniej rysownikiem tak mocno feministycznego komiksu jest stuprocentowy mężczyzna ;) Valentine De Landro to nazwisko obecne na komiksowym rynku od wielu lat i, chociaż w Polsce nie jest zbyt znany, z pewnością widzieliście już wcześniej jego prace. W “Bitch Planet” tak naprawdę niczym mnie nie zaskoczył, ale… to właśnie bardzo dobra wiadomość. De Landro dysponuje stylem świetnie pasującym do ponurej, pulpowej historii. Omawiany dziś komiks należy do gatunku science-fiction, lecz rysownik sprawnie i – przede wszystkim – udanie wymieszał obie te stylistyki i mocno odcisnął na nim swoje piętno, nadając tytułowi wyrazisty styl. Cieszy także naturalność, z jaką przedstawione zostały poszczególne postacie – próżny trud zadadzą sobie osoby, szukające w “Bitch Planet” przeseksualizowanych kobiet o niemożliwych wymiarach. Komiks nie unika pokazywania niedoskonałości i stanowi to jego kolejną zaletę.

Omawiany dziś tom ukazał się w specjalnej cenie dziesięciu dolarów. Za te pieniądze otrzymujemy standardowo wydany tomik: gładki papier, lekko usztywniona okładka oraz niewielką niestety ilość dodatków. Te ograniczają się do galerii okładek oraz paru stron imitujących wycinki starych gazet. Nie jest to dużo, lecz i tak stanowią miły smaczek wart przewertowania.

Jest mi nieco trudno ocenić “Bitch Planet vol. 1: Extraordinary Machine”. Przeczytałem go z wielkimi nadziejami i chociaż kłamstwem byłoby stwierdzić, że nie jest to porządna pozycja, to jednak spodziewałem się czegoś, co autentycznie wyrwie mnie z kapci i zostawi zmasakrowanego. Tymczasem przeczytałem ”zaledwie” bardzo dobry komiks, który jednak nie ma wielkich szans na to, by załapać się do mojego top 5 kończącego się roku. Bardzo dobry scenariusz, równie udane rysunki, tylko tego mitycznego ”efektu wow” zabrakło. Stąd też końcowa ocena wynosi 4/6 

"Bitch Planet vol. 1: Extraordinary Machine" do nabycia w ATOM Comics

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz