“Bitch
Planet vol. 1: Extraordinary Machine” wielokrotnie zapowiadane było jako
jedna z najważniejszych zapowiedzi Image Comics na rok 2015. Komiks był
promowany praktycznie wszędzie i na wiele różnych sposobów, ale nie
zdecydowałem się sięgnąć po wydanie zeszytowe. Kelly Sue DeConnick była wówczas
dla mnie ogromną zagadką: z jednej strony stało za nią świetne ”Pretty
Deadly”, z drugiej zaś kilka średniej jakości prac dla Marvela.
Postanowiłem poczekać. Ukazały się pierwsze zeszyty i z Internetów wylała się
cała masa zachwytów. To mogło oznaczać tylko jedno – trzeba było zaopatrzyć się
w wydanie zbiorcze i na własnej skórze przekonać się, z czym dokładnie mamy do
czynienia.
Według
zapowiedzi, “Bitch Planet” miało być bardzo mocnym, feministycznym
komiksem. To akurat okazało się w stu procentach prawdą. Historia przedstawiona
na łamach komiksu poraża bezpośrednim i bezkompromisowym podejściem. Oto bowiem
przenosimy się do świata, który został całkowicie zdominowany przez mężczyzn.
Kobiety są w nim sprowadzone do roli ozdoby, których jedynym zadaniem w życiu
jest zaspokajanie potrzeb mężczyzn. Te z pań, które nie dostosowują się do
panujących zasad, wysyła się na tytułową Bitch Planet – tak potocznie mówi się
o planecie, na której przetrzymywane są niepokorne kobiety. Już w na pierwszych
stronach zaznacza się grupa głównych bohaterek, lecz ich losy wcale nie są zbyt
oczywiste. Placówka bowiem okazuje się być miejscem, w którym trzeba wykazać
się naprawdę wielką siłą, by przeżyć kolejny dzień.
Uczciwie
trzeba przyznać i od razu zaznaczyć, że “Bitch Planet” nie jest komiksem
dla każdego. Kelly Sue DeConnick nie cacka się zbytnio i prezentuje
czytelnikowi bardzo mocną satyrę, bez zbędnej skromności krytykującą
patriarchat. Przekaz historii jest bardzo mocno feministyczny i z pewnością nie
spodoba się tym osobom, które nie podejdą do lektury z odpowiednio otwartym
nastawieniem. Ponadto, scenarzystka garściami wręcz czerpie z kina exploitation
(w skrócie: niskobudżetowe, często amatorskie kino, poruszające tematy uznawane
za wulgarne czy niemoralne) i to również nie jest czymś, co spotka się z
pochwałą każdego fana komiksu. “Bitch Planet” może być dla niektórych po
prostu stosunkowo trudną lekturą, lecz wcale nie umniejsza to faktu, że warto
sięgnąć po tę pozycję.
Kelly Sue
DeConnick nie ograniczyła się bowiem w “Bitch Planet” do mocnej i
zgryźliwej krytyki. Komiks oferuje także bardzo sprawnie zrealizowaną historię,
która po prostu chce się czytać. Scenarzystka stworzyła bardzo wyraziste i
interesujące postaci, którym przyszło funkcjonować w nie mniej intrygującym
świecie. Historia przede wszystkim opowiada o przetrwaniu, lecz przynajmniej
nie chodzi tu o to, by poszczególne bohaterki przeżyły zesłanie na tytułową
planetę, ale przede wszystkim o zachowanie przez nich swoich poglądów, wierzeń
i przekonań. “Bitch Planet” jest komiksem mocnym, bardzo dosłownym i
potrafi poruszyć czytelnika sposobem przedstawienia kolejnych sekwencji.
Chociaż tom składa się ledwo z pięciu zeszytów, to jednak scenarzystce udaje
się w nim na tyle dobrze zarysować charaktery poszczególnych bohaterek, że
pomimo zawartej w fabule, potężnej krytyki mężczyzn, trudno im z czasem nie
zacząć kibicować.
Na tym tle
niewiele, ale jednak gorzej, wypada wątek prowadzony na powierzchni Ziemi (tu,
po zmianie, nazywanej Ojcem). Nie do końca jestem w stanie napisać Wam
dlaczego, ale z jakiegoś powodu nie porwał mnie on tak mocno, jak kolejne
sekwencje na tytułowej planecie. Być może ta część fabuły, która skupiona jest
na mężczyznach, nie została potraktowana z takim samym priorytetem przez panią
DeConnick? Nie mnie to wiedzieć. Wątek ten ma jednak jeden, zasadniczy plus –
tak naprawdę to właśnie tutaj dostajemy większość informacji o wykreowanym
przez scenarzystkę świecie, część zresztą nie podaną dosłownie, dlatego też
warto przeczytać go z tak samo mocną uwagą.
Ale... no
właśnie. “Bitch Planet” pod względem fabularnym z pewnością urzeka, a co
najmniej intryguje, jednakże sam komiks nie urwał mi żadnej części ciała tak
mocno, jak się tego spodziewałem. Być może czytając kolejne pochwały na
zagranicznych serwisach zbytnio nakręciłem swoje oczekiwania, niemniej po
zakończeniu lektury nie czułem niczego, co świadczyłoby o tym, że przeczytałem
coś fenomenalnego i odmieniającego mój świat. W ostatnich kilkunastu miesiącach
czytałem naprawdę sporo komiksów, które oceniam wyżej od “Bitch Planet”.
Przestrzegam więc przed zbytnim nagrzaniem się na omawianą pozycję.
Swego czasu
było to nawet obiektem pewnej ilości żartów, niemniej rysownikiem tak mocno
feministycznego komiksu jest stuprocentowy mężczyzna ;) Valentine De Landro to
nazwisko obecne na komiksowym rynku od wielu lat i, chociaż w Polsce nie jest
zbyt znany, z pewnością widzieliście już wcześniej jego prace. W “Bitch
Planet” tak naprawdę niczym mnie nie zaskoczył, ale… to właśnie bardzo
dobra wiadomość. De Landro dysponuje stylem świetnie pasującym do ponurej,
pulpowej historii. Omawiany dziś komiks należy do gatunku science-fiction, lecz
rysownik sprawnie i – przede wszystkim – udanie wymieszał obie te stylistyki i
mocno odcisnął na nim swoje piętno, nadając tytułowi wyrazisty styl. Cieszy
także naturalność, z jaką przedstawione zostały poszczególne postacie – próżny
trud zadadzą sobie osoby, szukające w “Bitch Planet”
przeseksualizowanych kobiet o niemożliwych wymiarach. Komiks nie unika
pokazywania niedoskonałości i stanowi to jego kolejną zaletę.
Omawiany
dziś tom ukazał się w specjalnej cenie dziesięciu dolarów. Za te pieniądze
otrzymujemy standardowo wydany tomik: gładki papier, lekko usztywniona okładka
oraz niewielką niestety ilość dodatków. Te ograniczają się do galerii okładek
oraz paru stron imitujących wycinki starych gazet. Nie jest to dużo, lecz i tak
stanowią miły smaczek wart przewertowania.
Jest mi
nieco trudno ocenić “Bitch Planet vol. 1: Extraordinary Machine”. Przeczytałem
go z wielkimi nadziejami i chociaż kłamstwem byłoby stwierdzić, że nie jest to
porządna pozycja, to jednak spodziewałem się czegoś, co autentycznie wyrwie
mnie z kapci i zostawi zmasakrowanego. Tymczasem przeczytałem ”zaledwie” bardzo
dobry komiks, który jednak nie ma wielkich szans na to, by załapać się do
mojego top 5 kończącego się roku. Bardzo dobry scenariusz, równie udane
rysunki, tylko tego mitycznego ”efektu wow” zabrakło. Stąd też końcowa ocena wynosi 4/6
"Bitch Planet vol. 1: Extraordinary Machine" do nabycia w ATOM Comics
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz