wtorek, 9 grudnia 2014

Nie tylko komiks #13

Jedna z początkowych odsłon „Nie tylko komiks” skupiała się na telewizyjnym filmie poświęconym postaci Witchblade. Oceniłem go dość kiepsko, ale najwyraźniej publiczność wówczas dopisała, ponieważ doczekał się kontynuacji pod postacią jedenastoodcinkowego serialu. Jego pierwszą serię obejrzałem już jakiś czas temu, ale na potrzeby dzisiejszej recenzji postanowiłem odrobinę go sobie odświeżyć.

Serialowe wcielenie ”Witchblade” rozpoczyna się w miejscu, gdzie zostawił nas film. Sara Pezzini otrzymuje nowego partnera, którym jest początkujący ale ambitny gliniarz Jake McCarthy. Cały czas dzierży ona magiczny artefakt, który pomaga jej w rozwiązywaniu kolejnych kryminalnych spraw. Kobietą interesuje się także Kenneth Irons, którego intencje nie są do końca takie, jakie mogłoby się wydawać. I niestety, podobnie jak w filmie pełnometrażowym, tak i tutaj tytułowa Witchblade, to w swej bojowej formie jedynie metalowa rękawica zmieniająca się w miecz lub tarczę, w zależności od okoliczności w jakich jest potrzebna.

Nie jestem do końca pewien, co sprawiło że stacja TNT postanowiła kontynuować ten projekt. Nawet jak na standardy przełomu wieków, telewizyjny film ”Witchblade” był po prostu kiepski pod każdym względem. Fabuła niczym nie zaskakiwała, aktorzy prześcigali się w tym który z nich jest słabszy, a efekty specjalne były o kilka klas gorsze od chociażby popularnego w tamtych czasach, również kręconego możliwie jak najniższymi kosztami ”Stargane SG-1”. Jakie więc są szanse na to, że kontynuacja czegoś mizernego będzie lepsza? Niewielkie i jak się okazało, obawy te szybko znalazły swoje potwierdzenie.
Serial już od pierwszego odcinka powtarza wszystkie wady, które dotykały opisany wcześniej film. Pierwsze co rzuca się w oczy, to totalnie bezbarwna i słabiutka aktorsko główna bohaterka. Yancy Butler może się podobać jako kobieta, chociaż z pewnością nie wszystkim, ale serial ten to nie produkcja typu ”Słoneczny Patrol”. Główna bohaterka ”Witchblade” praktycznie cały sezon „zagrała” dwoma minami: złą oraz zdziwioną. Nawet w nielicznych scenach humorystycznych lub wprowadzających wątki romantyczne, serialowa Sara Pezzini wygląda tak, jakby za przeproszeniem, nażarła się tabletek na rozwolnienie. Nie ona jedyna dźwiga na barkach ten serial, więc wypada wspomnieć o reszcie obsady. Na plus wyróżniają się właściwie dwaj aktorzy. Pierwszy z nich – odgrywający rolę Iana Nottingama – jest zdecydowanie najlepszy. Potrafił on nadać granej przez siebie postaci nieco charakteru i wyrazistości. Bardzo mocno było widać, że ogranicza go nieco podły scenariusz, ponieważ gdyby mógł, to sprawdziłby się jeszcze lepiej. drugi, mniejszy plus stawiam przy Davidzie Chokachim, czyli serialowym detektywie McCarthym. I tutaj ciekawostka, zagrał go aktor znany wcześniej tylko ze ”Słonecznego Patrolu”. Jeśli więc ktoś z taką przeszłością jest jednym z lepszych aktorsko członków obsady innego serialu, to wiedzcie że coś się dzieję.

Właściwie spośród jedenastu odcinków pierwszego sezonu serialu ciężko jest wskazać jakiś, który wyróżniałby się mocno na plus. Niemal każda sprawa tygodnia jest rozegrana kiepsko i stanowi tylko pretekst do rozwinięcia wątków głównych, a te z kolei i tak ślimaczą się niemiłosiernie. Wszystko spina swoją osobą Kenneth Irons, który z jednej strony jest grany całkiem nieźle, ale z drugiej... No cóż, jest to postać tak straszliwie przerysowana i oderwana od rzeczywistości tego serialu, że nawet nie czepiając się umiejętności aktora go odgrywającego, trudno nie zadać sobie pytania: kto pisał scenariusz tak, by Irons zachowywał się bardziej zmiennie, niż przysłowiowa kobieta w ciąży?

O efektach specjalnych napiszę tylko dwa zdania. Było ich niewiele, a te które się pojawiały, stały na zwyczajnie kiepskim poziomie. Nie wiem czy Wy też tak macie, ale mnie strasznie denerwuje... generowany komputerowo ogień. Tymczasem w ”Witchblade” każdy wybuch to CGI w możliwie jak najtańszej wersji. I to niestety widać bardzo wyraźnie.

Wyraźny plus serialu właściwie jest tylko jeden. To muzyka, która opiera się na mocniejszych, aczkolwiek wpadających w ucho przyjemnych gitarowych kawałkach. W jednym z odcinków znalazło się także miejsce na balladę w stylu celtyckim, którą do dziś lubię sobie odsłuchać na YouTubie. Nic w tym dziwnego, ponieważ w epizodzie tym pojawił się Grant Lee Philips – popularny na wyspach Brytyjskich artysta.

Niestety, serialowe wcielenie ”Witchblade” jest dla mnie równie dużą porażką co także opisywany jakiś czas temu serial anime. To ogromna szkoda, ponieważ Sara Pezzini to postać, której należy się stojące na wysokim poziomie wyjście z komiksu. Produkcja TNT tego nie zapewniła i nie polecam żadnych bliższych interakcji z tym serialem. 2/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz