5.
Revenge (Jonathan Ross/Ian Churchill)
Już parę
razy wspomniałem na blogu, że miniseria ta mi się po prostu nie podoba.
Zawiodłem się mocno, ponieważ zestaw twórców nie dawał mi żadnych podstaw do
tego, by liczyć się z tym, że otrzymam komiks mierny. ”Revenge” miało
być trochę parodią, trochę na serio, ale przede wszystkim ukazywać w krzywym
zwierciadle i tak momentami obezwładniająco śmieszne filmy sensacyjne klasy B.
Już pierwszy numer dawał solidne podstawy do myślenia, że twórcy poszli zbyt
mocno w kierunku parodii, a kolejne przechodziły same siebie w kwestii ilości
nachalnych idiotyzmów, jakimi atakowali nas Ross i Churchill. Komiks nie posiadał ani
jednej interesującej postaci i byłby w dzisiejszym zestawieniu znacznie wyżej,
gdyby nie miejscami naprawdę dobra warstwa graficzna.
4. Cyber
Force vol. 4 # 8-10 (Marc Silvestri/Marco Turini)
Nuda i
opóźnienia. Te dwa słowa idealnie charakteryzują to, co studio Top Cow zrobiło
z tą serią. Reboot całej marki miał w sobie naprawdę spory potencjał i
początkowo zrobiono zaskakująco dużo, by szeroko wypromować ten tytuł. Tylko co
z tego, skoro twórcy zaoferowali czytelnikowi fabułę przegadaną, postacie
przerażająco wyprane z charakterów, rysunki tak słabe, że aż dziw iż tak długo
powstawały i przede wszystkim zaledwie 10 numerów w 24 miesiące. W 2014 roku
kolejne zeszyty ”Cyber Force vol. 4” ukazały się w styczniu, maju i
wrześniu i nie zmieniły kompletnie nic. Totalnie nie dziwię się więc, że poziom
sprzedaży leciał na pysk z prędkością światła, za to już teraz obawiam się o
poziom ”IXth Generation”, w którym pojawią się postacie z tej serii. Co
prawda serię tę tworzyć będzie zupełnie inny zestaw twórców, to jednak obawy
nie znikają.
3. Clone (David Schulner/Aaron Ginsburg/Juan
Jose Ryp)
Nie
potrafię odpowiedzieć na pytanie: dlaczego czytałem tę serię tak długo? Mniej
więcej od okolic ósmego numeru cały potencjał opowiedzenia czegoś nowego i
świeżego uleciał bezpowrotnie, a całość zaczęła zjadać własny ogon. Tegoroczne
numery pokazały czarno na białym, że twórcy po prostu nie mają pomysłu na
dalszą fabułę, do czego zresztą się przyznali pół-żartem na końcu numeru 20
(”Clone powróci gdy wymyślimy co robić dalej”). Klisza goniła kliszę, kolejne
pojawiające się na pierwszym planie postacie głównie denerwowały, a niektóre
wątki rozwiązywano po najmniejszej linii oporu, jak chociażby ten z
czarnoskórym ojcem i jego synem, których przez jakiś czas przetrzymywano.
Zupełnie się nie obrażę, jeśli scenarzyści, a momentami było ich aż trzech, nic
nie wymyślą i ”Clone” zajdzie z tego świata.
2. Sidekick (John Michael Straczynski/Tom
Mandrake)
Zaufałem
Straczynskiemu gdy powrócił do Image Comics by odświeżyć swój autorski imprint i
w ciemno zacząłem kupować pierwsze trzy zapowiedziane serie. Generalnie żadna z
nich nie okazała się na tyle satysfakcjonująca, by się nią zachwycać, ale jedna
i tak mocno się wyróżniała. Szkoda tylko że na minus. Tytułem tym jest
oczywiście ”Sidekick”, który zawodzi na całej linii. Interesujący
koncept Straczynski zepsuł mocno banalnymi uproszczeniami, a bohatera z
potencjałem na postać naprawdę tragiczną scenarzysta przerobił na zwykłego
psychopatę, któremu trudno kibicować. Do poziomu scenariusza dostosował się Tom
Mandrake, który z każdym kolejnym numerem udowadnia, że powinien już przejść na
emeryturę, zamiast męczyć czytelników swoimi rysunkami. No i oczywiście
opóźnienia. W tym roku udało się opublikować pięć numerów tego komiksu, a jeden
z nich bez zapowiedzi kosztował o dolara więcej od poprzedniego. To z pewnością
nie sprawiło, by czytelnicy cieplej się wypowiadali o tej serii.
1. Dark Engine (Ryan Burton/John Bivens)
Dla mnie to
zdecydowanie największy zawód tego roku. Zapowiedź wyglądała naprawdę
przyzwoicie pomimo tego iż podejmowany temat do najświeższych nie należał. Preview
także dobrze się oglądało, wywiad z twórcami napawał optymizmem, więc sięgnąłem
po pierwszy numer. I poczułem się jakbym dostał w pysk oraz słyszał ogromny
śmiech, bo jakiś frajer dał się złapać. Zrobiłem więc coś, czego staram się unikać
i kolejny numer spiraciłem. Oba były po prostu fatalne. Pod względem
zaprezentowanej fabuły przypomniały się czasy wczesnego Image: niby coś tam o
czymś tam było, ale stanowiło to tylko pretekst do sparowania głównej bohaterki
z kolejnymi przeciwnikami. Pod względem rysunków – chaos. John Bivens tak
bardzo chciał pokazać wszystko co ma najlepsze, że zwyczajnie przedobrzył. I momentami
nie jesteśmy do końca pewni, co właściwie autor miał na myśli. Przy tak miałkim
scenariuszu, wadę tę widać dwa razy mocniej.
Specjalne
wyróżnienia dla tytułów, które do dzisiejszego zestawienia się nie załapały:
”Nailbiter”
– za zbyt popcornowe podejście do podjętego tematu.
”Five
Weapons” – za kompletne spapranie drugiego story-arcu.
”Sheltered”
– za zmarnowany potencjał.
Główny bohater do twarzy przyszył sobie skórę z pyska dobermana i wziął w kompaniję karła ozdobionego porożem. Kaman! Ale że Churchilla doceniłeś to tym punktujesz. Ja przy tym komiksie bawiłem się co najmniej dobrze. Właśnie te nachalne idiotyzmy i absolutnie wyświechtane, byle jakie postacie, to jest właśnie kino klasy B, któremu komiks hołduje. Tu chodziło o prostą jak cep historię, podkręconą odrobiną groteski, gore i pokładami kiczu w stylu "Hobo With The Shotgun". Koniec końców, rozumiem że go tu umieściłeś. Inna perspektywa, po prostu.
OdpowiedzUsuńAkurat miałem brać się za Clone'a, a tu takie zestawienie :p. ja się w 2014 najbardziej zawiodłem chyba na Outcastcie Kirkmana, wynudzil mnie strasznie
OdpowiedzUsuń