piątek, 26 grudnia 2014

America's Got Powers vol. 1 (Jonathan Ross/Bryan Hitch)

Powyżej widzicie okładkę wydania zbiorczego. Recenzja powstała w oparciu o lekturę wersji zeszytowej.

Zacznę trochę pokrętnie. Jak mam nadzieję wiecie, moim zdecydowanie ulubionym wydawnictwem, z różnych powodów był imprint WildStorm należący najpierw do Image Comics, a następnie do DC. Jednym z najlepszych komiksów wydawanych przez to nieistniejące już studio była druga seria ”StormWatch” autorstwa Warrena Ellisa i Bryana Hitcha. O artyście tym można powiedzieć wiele dobrego, ale również sporo mu zarzucić. Niemniej, od czasów wspomnianej serii staram się w miarę na bieżąco śledzić jego prace. Gdy w 2012 roku gruchnęła wieść o jego powrocie do Image, by narysować bardzo ciekawie zapowiadającą się miniserię, wybór był prosty i preordery poszły w ciemno. Czy dziś żałuję tej decyzji? Oto moja opinia o ”America’s Got Powers”.

Jonathan Ross i Bryan Hitch przenoszą nas w świat, w którym kilkanaście lat temu w San Francisco rozbił się niezwykły meteoryt. Nie wyrządził on zbyt wielkich szkód, lecz spowodował iż wszystkie kobiety w ciąży zaczęły rodzić. Każdy poród zakończył się sukcesem, a wszystkie dzieci otrzymały w ten dzień nadnaturalne moce. Za wyjątkiem jednego – Tommy’ego Wattsa. Po latach, telewizja organizuje show, w którym nagrodą jest miejsce w jedynej na świecie grupie superbohaterów. W poprzedniej edycji do finału doszedł brat Tommy’ego, lecz zginął w finale. W dniu rozpoczęcia nowej serii, okazuje się że chłopak nie tylko posiada moce, ale także prawdopodobnie jest najpotężniejszy ze wszystkich. To oczywiście ściąga na niego mnóstwo kłopotów.

Pomysł na ”America’s Got Powers” jest bardzo ciekawy i trafny w dobie piętrzących się na każdej stacji talent-show. Twórcy całkiem trafnie podkreślają brutalność takiego przedsięwzięcia, ponieważ trudno nie odnieść wrażenia, że w walce o widzów stacje telewizyjne niedługo zaczną nadawać transmisje live z egzekucji, byle tylko było głośno i z rozmachem. Problem z dziś recenzowanym komiksem jest taki, że o ile Ross i Hitch wychodzą od programu telewizyjnego, z czasem poświęcają mu coraz mniej miejsca, a zaczynają do komiksu wpychać wątki może nie niepotrzebne, ale wyraźnie przekombinowane. Ponadto, w kilku miejscach zupełnie pomijają potencjalnie ciekawe sceny, a inne rozciągają do granic absurdu. Największym problemem ”America’s Got Powers” nie jest to, że fabuła jest zła. Komiks czyta się naprawdę nieźle, lecz w pewnym momencie widać wyraźnie, że twórcy sami zauważyli, że przesadzili.

Miniseria ukazywała się z potwornymi opóźnieniami, a także dość niespodziewanie rozciągnięto ją o dodatkowy numer. W jednym z wywiadów Hitch zdradził, że Jonathan Ross właściwie od nowa napisał scenariusz końcowych numerów. I to nie tylko widać, ale jest także największa wadą ”America’s Got Powers”. Dla mnie, miniseria ta powinna liczyć pięć numerów. Zakończenie zeszytu oznaczonego tym właśnie numerem mógłby posłużyć spokojnie za koniec historii. Najważniejsze wątki zostały zakończone, ale kilka furtek dawało możliwość napisania pełnoprawnej kontynuacji. Tymczasem postanowiono stworzyć jeszcze dwa numery i bardzo mocno widać, jak bardzo są one oderwane od poprzednich. Końcowe dwa rozdziały tej historii mogły powstawać w ultraszybkim tempie, gdyż gołym okiem widać, jak mocno w dół poleciał zarówno poziom warstwy fabularnej, jak i graficznej. Niektóre postacie zaczęły zachowywać się od czapy, a z każdą stroną trudno nie pozbyć się wrażenia, że twórcom przydałby się jeszcze jeden zeszyt, ponieważ poszczególne wątki skompresowano i zakończono na chybcika, niestety w nie najlepszy sposób. Całe dobre wrażenie zaczęło się zacierać i dziś naprawdę zastanawiam się, co takiego nie podobało się twórcom, że zdecydowali się przebudować końcówkę miniserii? I czy to co otrzymaliśmy na pewno jest lepsze od tego, co mieliśmy otrzymać? Obawiam się, że odpowiedzi już nigdy nie poznam.

America’s Got Powers” byłby znacznie ciekawszym komiksem, gdyby nie rozbudowano do dominujących rozmiarów wątków rządowych. Gdyby twórcy zatrzymali się i skupili na talent-show, prawdopodobnie wyszedłby z tego jeden z najbardziej oryginalnych komiksów 2012 roku. Zamiast tego otrzymujemy historię, która tytułowy program telewizyjny traktuje po macoszemu. Gdy Tommy Watts zostaje dołączony do grupy uczestników, twórcy poświęcają temu wątkowi już tak mało miejsca, że większość jego konkurentów nie ma nawet imion. Są tłem, z czasem prawie całkowicie wypartym przez niemal mesjańskie zdolności chłopaka, co Ross nie potrafił już pokazać w interesujący czy oryginalny sposób.

Pomimo tego, że miniseria liczy zaledwie siedem numerów, ich wydanie zajęło twórcom ponad półtora roku. Można przypuszczać, że mając tyle czasu Bryan Hitch miał czas odpowiednio dopieścić warstwę graficzną. I wydaje mi się, że zrobił tyle, na ile było go stać. Niestety, nie jest to poziom prac, jaki artysta prezentował szesnaście lat temu – ależ ten czas leci – lecz i tak uważam, że większość obecnych dziś w mainstreamie rysowników mogłaby mu co najwyżej czyścić buty. Tylko miejscami widać pojedyncze wpadki, lecz całość warstwy graficznej oceniam bardzo wysoko. ”America’s Got Powers” zdecydowanie jest komiksem, który może zauroczyć zaprezentowanymi na jego łamach rysunkami.

Jak już było wspomniane na wstępie, dzisiejsza recenzja powstała w oparciu o wydanie zeszytowe. Te niestety nie posiadało żadnych dodatków.

Trudno jest jednoznacznie ocenić ”America’s Got Powers”. Punkt wyjścia miniserii jest bardzo dobry i przez ponad 2/3 komiksowi nie można zarzucić niemal niczego. Nie była to lektura ani olśniewająca i genialna, ale też nie obrażała inteligencji czytelnika. Aż do tych feralnych dwóch ostatnich zeszytów, których moim zdaniem nie powinno w ogóle być. Niestety, powstały i dlatego obniżają końcową ocenę. Ta wyniesie 3/6.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz