Zacznę trochę pokrętnie. Jak mam nadzieję wiecie, moim zdecydowanie ulubionym wydawnictwem, z różnych powodów był imprint WildStorm należący najpierw do Image Comics, a następnie do DC. Jednym z najlepszych komiksów wydawanych przez to nieistniejące już studio była druga seria ”StormWatch” autorstwa Warrena Ellisa i Bryana Hitcha. O artyście tym można powiedzieć wiele dobrego, ale również sporo mu zarzucić. Niemniej, od czasów wspomnianej serii staram się w miarę na bieżąco śledzić jego prace. Gdy w 2012 roku gruchnęła wieść o jego powrocie do Image, by narysować bardzo ciekawie zapowiadającą się miniserię, wybór był prosty i preordery poszły w ciemno. Czy dziś żałuję tej decyzji? Oto moja opinia o ”America’s Got Powers”.
Jonathan Ross i Bryan Hitch przenoszą nas w świat, w którym kilkanaście lat temu w San Francisco rozbił się niezwykły meteoryt. Nie wyrządził on zbyt wielkich szkód, lecz spowodował iż wszystkie kobiety w ciąży zaczęły rodzić. Każdy poród zakończył się sukcesem, a wszystkie dzieci otrzymały w ten dzień nadnaturalne moce. Za wyjątkiem jednego – Tommy’ego Wattsa. Po latach, telewizja organizuje show, w którym nagrodą jest miejsce w jedynej na świecie grupie superbohaterów. W poprzedniej edycji do finału doszedł brat Tommy’ego, lecz zginął w finale. W dniu rozpoczęcia nowej serii, okazuje się że chłopak nie tylko posiada moce, ale także prawdopodobnie jest najpotężniejszy ze wszystkich. To oczywiście ściąga na niego mnóstwo kłopotów.
Pomysł na ”America’s
Got Powers” jest bardzo ciekawy i trafny w dobie piętrzących się na każdej
stacji talent-show. Twórcy całkiem trafnie podkreślają brutalność takiego
przedsięwzięcia, ponieważ trudno nie odnieść wrażenia, że w walce o widzów
stacje telewizyjne niedługo zaczną nadawać transmisje live z egzekucji, byle
tylko było głośno i z rozmachem. Problem z dziś recenzowanym komiksem jest
taki, że o ile Ross i Hitch wychodzą od programu telewizyjnego, z czasem
poświęcają mu coraz mniej miejsca, a zaczynają do komiksu wpychać wątki może
nie niepotrzebne, ale wyraźnie przekombinowane. Ponadto, w kilku miejscach
zupełnie pomijają potencjalnie ciekawe sceny, a inne rozciągają do granic
absurdu. Największym problemem ”America’s Got Powers” nie jest to, że
fabuła jest zła. Komiks czyta się naprawdę nieźle, lecz w pewnym momencie widać
wyraźnie, że twórcy sami zauważyli, że przesadzili.
Miniseria
ukazywała się z potwornymi opóźnieniami, a także dość niespodziewanie
rozciągnięto ją o dodatkowy numer. W jednym z wywiadów Hitch zdradził, że
Jonathan Ross właściwie od nowa napisał scenariusz końcowych numerów. I to nie
tylko widać, ale jest także największa wadą ”America’s Got Powers”. Dla
mnie, miniseria ta powinna liczyć pięć numerów. Zakończenie zeszytu oznaczonego
tym właśnie numerem mógłby posłużyć spokojnie za koniec historii. Najważniejsze
wątki zostały zakończone, ale kilka furtek dawało możliwość napisania
pełnoprawnej kontynuacji. Tymczasem postanowiono stworzyć jeszcze dwa numery i
bardzo mocno widać, jak bardzo są one oderwane od poprzednich. Końcowe dwa
rozdziały tej historii mogły powstawać w ultraszybkim tempie, gdyż gołym okiem
widać, jak mocno w dół poleciał zarówno poziom warstwy fabularnej, jak i
graficznej. Niektóre postacie zaczęły zachowywać się od czapy, a z każdą stroną
trudno nie pozbyć się wrażenia, że twórcom przydałby się jeszcze jeden zeszyt,
ponieważ poszczególne wątki skompresowano i zakończono na chybcika, niestety w
nie najlepszy sposób. Całe dobre wrażenie zaczęło się zacierać i dziś naprawdę
zastanawiam się, co takiego nie podobało się twórcom, że zdecydowali się
przebudować końcówkę miniserii? I czy to co otrzymaliśmy na pewno jest lepsze
od tego, co mieliśmy otrzymać? Obawiam się, że odpowiedzi już nigdy nie poznam.
”America’s
Got Powers” byłby znacznie ciekawszym komiksem, gdyby nie rozbudowano do
dominujących rozmiarów wątków rządowych. Gdyby twórcy zatrzymali się i skupili
na talent-show, prawdopodobnie wyszedłby z tego jeden z najbardziej
oryginalnych komiksów 2012 roku. Zamiast tego otrzymujemy historię, która
tytułowy program telewizyjny traktuje po macoszemu. Gdy Tommy Watts zostaje
dołączony do grupy uczestników, twórcy poświęcają temu wątkowi już tak mało
miejsca, że większość jego konkurentów nie ma nawet imion. Są tłem, z czasem prawie
całkowicie wypartym przez niemal mesjańskie zdolności chłopaka, co Ross nie
potrafił już pokazać w interesujący czy oryginalny sposób.
Pomimo
tego, że miniseria liczy zaledwie siedem numerów, ich wydanie zajęło twórcom
ponad półtora roku. Można przypuszczać, że mając tyle czasu Bryan Hitch miał
czas odpowiednio dopieścić warstwę graficzną. I wydaje mi się, że zrobił tyle,
na ile było go stać. Niestety, nie jest to poziom prac, jaki artysta
prezentował szesnaście lat temu – ależ ten czas leci – lecz i tak uważam, że
większość obecnych dziś w mainstreamie rysowników mogłaby mu co najwyżej
czyścić buty. Tylko miejscami widać pojedyncze wpadki, lecz całość warstwy
graficznej oceniam bardzo wysoko. ”America’s Got Powers” zdecydowanie
jest komiksem, który może zauroczyć zaprezentowanymi na jego łamach rysunkami.
Jak już
było wspomniane na wstępie, dzisiejsza recenzja powstała w oparciu o wydanie zeszytowe.
Te niestety nie posiadało żadnych dodatków.
Trudno jest
jednoznacznie ocenić ”America’s Got Powers”. Punkt wyjścia miniserii
jest bardzo dobry i przez ponad 2/3 komiksowi nie można zarzucić niemal
niczego. Nie była to lektura ani olśniewająca i genialna, ale też nie obrażała
inteligencji czytelnika. Aż do tych feralnych dwóch ostatnich zeszytów, których
moim zdaniem nie powinno w ogóle być. Niestety, powstały i dlatego obniżają końcową
ocenę. Ta wyniesie 3/6.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz