Początkowe
odsłony ”Z archiwum Image” w swojej nowej odsłonie zdominowane będą przez
”jedynki” z WildStormu, których po prostu posiadam najwięcej. Zapewniam, że w
najbliższym czasie trafi do mnie kilka zeszytów z innych studiów początkującego
Image Comics, lecz najwcześniej po nowym roku. Dziś początkowo planowałem wziąć
na tapetę premierowy numer pierwszego woluminu ”WildC.A.T.S.”, lecz
przekopując szufladę w jego poszukiwaniu mignęła mi okładka innego komiksu.
Widzicie ją powyżej, a należy ona do początkowej odsłony serii ”Backlash”,
który to zeszyt mógłbym określić jako ”wesołe przygody ucznia Jima Lee”.
Brett Booth
to rysownik, który od samego początku swojej trwającej do dziś kariery ma łatkę
cienia założyciela studia WildStorm. Przez początkowe lata swojej obecności na
rynku najzwyczajniej w świecie podrabiał on styl Jima Lee, który nie tylko
sprzedał mu kilka swoich ulubionych trików, ale także przygarnął pod swoje
skrzydła w czasach, gdy zakładał wraz z innymi wydawnictwo Image. Booth od
samego początku WildStormu był w nim obecny, rysując głównie przygody
stworzonego przez siebie bohatera o pseudonimie Backlash. Najpierw działo się
to na łamach miniserii ”The Kindred”, a następnie już w solowej serii z
przygodami Marca Slaytona. I właśnie od warstwy graficznej pierwszego numeru ”Backlash”
chciałem zacząć opiniowanie. Otóż ci z Was, którzy lubią Jima Lee, a więc
właściwie wszyscy, z pewnością zauważą w grafikach Booth wiele cech typowych
dla jego mentora. Najmocniej rzuca się to w oczy patrząc na twarze
poszczególnych postaci oraz obserwując sposób, w jaki Booth rysuje postacie
kobiece. Nie oceniam całości dorobku artysty, ponieważ wiem że z czasem wyrobił
sobie własny styl, jednak kwestia dziś opisywanego komiksu jest inna. Booth
jako podróbka Lee sprawdza się nieźle, ale tylko jeśli komuś nie przeszkadza
to, że podziwia się prace kopisty a nie oryginału. Owszem, artysta już w tym
komiksie próbuje zaznaczyć kilka swoich autorskich popisów, ale wychodzi to
najczęściej źle. Największym problemem rysownika są nogi, jakkolwiek dziwnie by
to nie zabrzmiało. Otóż na niektórych kadrach postacie mają tak nienaturalnie
potężnie zbudowane nogi, że aż kłuje to w oczy i gryzie się z resztą postaci.
Całość oczywiście jest utrzymana w klimacie typowym dla wczesnego Image,
chociaż mały plus należy się za wspomniane już postacie kobiece, które u Booth
wcale nie są chodzącymi, ogromnymi biustami. Na poniższym, niestety niewyraźnym
zdjęciu widać zarówno problem z nogami artysty jak i całkiem normalne wymiary
postaci kobiecej.
Paradoksalnie
jednak, warstwa graficzna jest tym lepszym elementem pierwszego numeru ”Backlash”.
Fabuła, za którą odpowiadali wspólnie Brett Booth, Jeff Mariotte oraz Sean
Ruffner nie jest ani głupia, ani także szczególnie odkrywcza. Jej największą
wadą jest to, że chociaż mamy do czynienia z pierwszym numerem serii, to jest
on totalnie nieprzystępny dla czytelnika, który nie miał wcześnie do czynienia
z postacią Marca Slaytona. Zeszyt stara się wprowadzić odbiorcę w fabułę, ale
czyni to tak, że parę stron numeru to dość długi flashback z jednego z zeszytów
serii ”StormWatch”, który i tak nie wyjaśnia wszystkie. W kluczowej
scenie numeru, pojawiają się gwiazdki z komentarzem delegującym czytelnika do
sięgnięcia po wspomniany wyżej komiks, a także do miniserii ”The Kindred”.
Jeśli tego nie zrobimy, to co właściwie otrzymujemy? Backlash włamuje się do
pilnie strzeżonego więzienia, by uwolnić kobietę o pseudonimie Taboo, która ma
pomóc mu uratować jego ukochaną. W międzyczasie wspomina odwiedziny u rannej
kobiety i walkę z pewnym Daemonitą, która miała tam miejsce. Warstwa fabularna
poszła po najmniejszej linii oporu i chociaż czytelnik nie musi koniecznie
sięgać po polecane komiksy, to jednak jest to wskazane, by lepiej zrozumieć wydarzenia
mające miejsce w zeszycie.
Przejdźmy może
do formy wydania zeszytu. Ta już na wstępie nieco zadziwia i nie jestem do
końca pewien, czy nie mam po prostu trefny egzemplarz. Otóż po obejrzeniu widocznej
na pierwszym zdjęciu okładki i przewróceniu strony, moim oczom ukazuje się... druga,
ale inna okładka. O tym, że jest to błąd świadczy to, że wewnętrzne strony obu
okładek są identyczne. Nie wiem tylko, czy to mnie trafiła się taka kopia czy
też całość nakładu otrzymała tego typu bonus. Drugą okładkę widać na poniższym
zdjęciu.
W przeciwieństwie
do opisywanego poprzednim razem, premierowego numeru ”Wetworks”, w ”Backlash”
jedyny bonus jaki otrzymujemy, to typowy dla wczesnego Image i paskudny jak
niemal wszystkie pin-up autorstwa Scotta Clarka.
Jednoznaczna
ocena ”Backlash” jest dla mnie trudna. Fabularnie jest ani kiepsko ani jakoś
super, po prostu nieprzystępnie i nijako. Rysunkowo z kolei jest nieźle, ale to
wciąż tylko (lub też aż) nieco gorsza podróbka Jima Lee. Ocenię więc ten komiks
na trójkę z minusem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz