wtorek, 2 grudnia 2014

The Walking Dead vol. 16: A Larger World [Żywe Trupy #16: Większy świat] (Robert Kirkman/Charlie Adlard)

Recenzja oparta na Polskim wydaniu komiksu, opublikowanym przez Taurus Media jako "Żywe Trupy #16: Większy świat".

Recenzowanie przeze mnie komiksowego serialu pod tytułem ”Żywe Trupy” dotarło już do szesnastego tomu. Pierwszy raz zdarzyło mi się jednak długo zastanawiać się nad tym, czy jest sens męczyć dalej się nad serią, która już przy okazji swojej poprzedniej odsłony zaliczyła solidny upadek, a tym razem okazało się, że zasada sinusoidy którą jakiś czas temu Wam przedstawiłem, tym razem nie ma żadnego zastosowania. Niestety, drugi raz z rzędu otrzymaliśmy wyjątkowo słabą historię. Ale po kolei.

Sytuacja we wspólnocie zarządzanej przez Ricka daleka jest od ideału. Zdobycie sporych zapasów jedzenia graniczy z cudem, a wypuszczanie się daleko poza mury osiedla jest za każdym razem ogromnym niebezpieczeństwem. Wkrótce jednak oficer Grimes napotka na swojej drodze kogoś, kto zmusi go i jego przyjaciół do dalszej podróży. W komiksie zadebiutuje bowiem Jesus, mieszkaniec innego osiedla. Ale zaraz, zaraz, to istnieją jeszcze jakieś ludzkie skupiska? Przygotujcie się na znaczne poszerzenie świata znanego z kolejnych domów ”Żywych Trupów”.

Od kiedy tylko w komiksie Roberta Kirkmana pojawiła się idea osiedla zamieszkałego przez ocalałych ludzi, pojawiło się dość oczywiste pytanie o istnienie innych tego typu miejsc. Scenarzysta dopiero teraz udziela nam twierdzącej odpowiedzi, lecz niestety przy tym tworzy jedną z najsłabszych historii, jaką dotychczas mieliśmy okazję przeczytać na łamach pisanej przez niego serii. Bardziej lub mniej świadomie, Kirkman tak postanowił rozszerzyć przedstawiony przez siebie świat, że czytelnicy mają prawo zastanawiać się nad tym, czy aby na pewno był on w pełni świadom tego co robi. Sytuacji nie poprawia próba rozwijania postaci, tym razem wyjątkowo groteskowa.

Zacznę od pierwszej z wymienionych rzeczy. Z lektury tego tomu ”Żywych Trupów” wynika kilka gryzących się z sobą informacji. Przede wszystkim dowiadujemy się, że osiedle dowodzone przez Ricka dzieli od wspólnoty do której należy Jesus mniej więcej 20 mil. W przeliczeniu na kilometry, wychodzi niecałe 32. Jak mam więc uwierzyć w to, że jest to dopiero pierwsze spotkanie przedstawicieli obu tych miejsc, skoro ”Większy świat” otwiera scena kilkudniowego poszukiwania zapasów przez ekipę słuchającą rozkazów Ricka? Czy naprawdę przez cały okres pobytu Ricka i jego towarzyszy we wspólnocie nie przeczesano terenu tak pozornie nieodległego od miejsca ich zamieszkania? Sytuacja robi się jeszcze bardziej groteskowa, gdy Jesus oznajmia wszystkim, że wzgórze na którym znajduje się jego miejsce zamieszkania utrzymuje kontakty z wieloma innymi miejscami, a wszyscy mają wspólnego wroga. W tym momencie bardzo mocno zacząłem się zastanawiać nad tym, czy Rick i jego ludzie przypadkiem nie mieszkają w jakimś innym wymiarze? Bo w to, że przez cały ten czas nie natrafili na nikogo z którejkolwiek spośród innych wspólnot jest dla mnie tak niewiarygodne, jak tylko jest to możliwe.

Opisany właśnie aspekt fabuły jest zwyczajnie niemożliwy do przyjęcia w takiej formie, w jakiej został przedstawiony. Ale to nie wszystko. Tak jak każdy z poprzednich, tak i ten tom cyklu ”Żywe Trupy” w mniejszym lub większym stopniu stara się rozwijać charaktery poszczególnych bohaterów. Tym razem swoje pięć minut otrzymali obecni od samego początku w serii Andrea oraz Carl. I w obydwóch przypadkach wykonanie okazało się zwyczajnie kiepskie. Zacznę może mało kulturalnie, ale jednak od młodego Grimes. Postać ta zawsze była denerwująca, ale w tym tomie Robert Kirkman postanowił pokazać chłopaka nie tylko jako rozwrzeszczanego bachora wściekłego na cały świat, ale dodatkowo jeszcze nieodpowiedzialnego i nieposłusznego. Każda strona na której się pojawia jak i każda wypowiedziana przez niego kwestia sprawiała, że zamiast współczuć mu utraty oka, żałowałem iż pocisk którym oberwał, nie przeleciał mu przez sam środek mózgu. Naprawdę nie rozumiem, jak to jest możliwe, że lepiej od twórcy serii w przedstawianiu Carla radzą sobie twórcy serialu, gdzie chłopak nie tylko nie denerwuje, ale jest jedną z najlepiej przedstawionych postaci.

Dwa słowa należą się jeszcze Andrei. Najnowszym pomysłem Roberta Kirkmana na tę postać jest nie tylko wiązanie ją z Rickiem, ale jeszcze taka zmiana jej mentalności, iż ta zaczęła wierzyć w to, że skoro dotąd przetrwała w opanowanym przez zombie świecie, to jest w pewien sposób niezniszczalna. Miałoby to jakikolwiek sens, gdyby przy okazji scenarzysta nie ukazywał Andrei jako osobę wręcz fanatycznie przekonaną w to, co mówi. To nie jest dobra zmiana, ponieważ to właśnie sympatyczna blondynka była dotąd jedną z najbardziej racjonalnych postaci w serii.

Generalnie cały tekst narzekam, ale nie oznacza to iż w ”Większym świecie” nie ma pozytywów. Są takowe dwa. Po pierwsze sposób zachowania Ricka bardzo mi się podoba. Po wszystkim co przeszła jego grupa, oczekiwałem po mężczyźnie potężnej dozy nieufności wobec każdego i to właśnie otrzymałem. W dodatku ten aspekt fabuły został przedstawiony nie tylko dobrze, ale przy tym podparty w sposób na tyle wiarygodny, by móc w to uwierzyć. Drugi plus to już sprawa, której mogliście się domyśleć. Charlie Adlard ponownie stanął na wysokości postawionego przed nim zadania i stworzył rysunki nie pozbawione oczywiście typowych dla niego wad, ale nie kłujące w oczy i nie przeszkadzające w lekturze. Szkoda tylko, że tym razem znów okazał się tą lepszą częścią ekipy tworzącej ”Żywe Trupy”.

Oczywiście nie zaskoczy Was informacja, że komiks opublikowany w naszym kraju przez Taurus Media nie zawiera żadnych dodatków, ale przy tym nie odbiega jakością wydania od tego, do czego zostaliśmy już przyzwyczajeni.

Większy świat” to najprawdopodobniej najsłabsza odsłona serii. Tym razem jednak zaspoileruje już kolejne recenzje, ponieważ od tomu siedemnastego ”Żywe Trupy” ponownie robią się zdatne do czytania. Pytanie tylko, ilu z Was dotrze do tego miejsca? Moja ocena to 2/6.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz