czwartek, 8 września 2016

Top 5 #57 - Główne grzechy Matta Hawkinsa

Top Cow to studio, które w ramach Image Comics funkcjonuje (z drobną przerwą) od samego początku istnienia wydawnictwa. Przez wiele lat prowadzone z sukcesami przez Marca Silvestriego, ostatnio znalazło się w rękach Matta Hawkinsa. I co tu dużo mówić, nie dzieje się zbyt dobrze. Wspomniany mężczyzna konsekwentnie udowadnia, że nie ma takiej złej decyzji, po której nie dałoby się wymyślić jeszcze gorszej. Dzięki niemu właśnie, komiksy Top Cow obecnie ledwo łapią się na listy sprzedaży. Dzisiejsza odsłona "Top 5" wymieni najważniejsze, komiksowe grzechy, jakie ma na koncie Matt Hawkins.
5. Nie ma szacunku dla współpracowników
Żadną tajemnicą nie jest, że gdyby nie zobowiązania kontraktowe, to Jeremy Haun na pewno nie opublikowałby swojego "The Beauty" w Top Cow, robią przy okazji obecnie za główną maszynkę do zarabiania dla tego imprintu. Artysta ten bowiem ma ogromny żal do Hawkinsa za to, że jego decyzją skasowano miniserię z The Darkness, która miała ukazać się po zakończeniu publikacji serii regularnej. Jeremy Haun rysował już scenariusz Davida Hine'a i nagle dowiedział się, że stracił dwa miesiące z życia, ponieważ projekt się nie ukaże. Co więcej, parę miesięcy później ostatecznie historia ta została mocno przerobiona i wydano ją na łamach "Witchblade", lecz już bez udziału Hauna. Rysownik ten obecnie praktycznie nie wspomina, że jego "The Beauty" ukazuje się pod szyldem Top Cow, a i znaleźć logo studia na okładce komiksu niekiedy jest bardzo trudno.

Hawkins jest także powodem, przez który współpraca Top Cow z Ronem Marzem zakończyła się dość smutno, ale o tym jeszcze wspomnę.
4. Zraził do Top Cow dobrych twórców i stawia na anonimów.
Jeśli pominąć Hauna, który w Top Cow zbyt szczęśliwy nie jest i, z całym szacunkiem, nie jest wielkim nazwiskiem na rynku komiksowym w USA, to czy w studiu pracuje chociaż jeden uznany scenarzysta lub rysownik? Od biedy można wymienić Stjepana i Lindę Sejiców, lecz ten pierwszy wyraźnie już wszystkim się przejadł, zaś jego żona... jest rysunkowo po prostu kopią męża. Za czasów Hawkinsa z Top Cow uciekli wszyscy twórcy, którzy mogliby samym nazwiskiem dać kilka tysięcy wyższą sprzedaż, a kto został?

Dziś Hawkins nie tylko ciśnie swoje własne projekty, ale także wmawia nam, że tacy twórcy jak Rahsan Ekedal, Bryan Hill, ROM czy Raffaelle Ienco to wielkie gwiazdy komiksu. Jeśli o większości z nich nie słyszeliście, to nie martwcie się - to nic nadzwyczajnego. Zresztą niech przemówią liczby. Twardookładkowy, wypasiony tom "Art of Rahsan Ekedal" w miesiącu swojej premiery nie załapał się nawet do Top 300 zestawienia wydań zbiorczych, a żeby się tam znaleźć, trzeba było sprzedać... 400 kopii tego tomu.
3. Nieustannie promuje swoją osobę.
Był już niedawno taki miesiąc w Top Cow, że na siedem opublikowanych zeszytów, cztery napisał Matt Hawkins, a przy piątym pomagał. Ma to pewnie związek z tym, że dla Top Cow już nikt normalny nie chce pracować, lecz nierzadko pojawiają się rzeczy świadczące o tym, jak wysokie mniemanie ma o sobie ten człowiek. Na przykład: fani od lat dopytują o kolejne kompedium "Witchblade" i wiecznie słyszą od Hawkinsa, że komiks ten cieszył się zbyt małą popularnością, by go kontynuować. Jednocześnie okazuje się, że wznowienie "Lady Pendragon" sprzed 20 lat to rewelacyjny pomysł i to pomimo tego, że publikowana jest niepełna oraz dodatkowo pocięta miniseria. Drugi tytuł to dzieło Hawkinsa. Jak mawia klasyk: przypadek? Nie sądzę!
2. Zgrywa takiego buca, że jestem przy nim potulny jak piesek.
W odniesieniu do poprzedniego punktu. Lektura wywiadów z Hawkinsem, w których zachwala on swoje nowe projekty, to najczęściej popis takiej samochwalstwa, że nawet taki buc jak ja może się wiele nauczyć. Gdy Top Cow nabyło prawa do komiksów na postacie cyklu opowieści o Honor Harington, Hawkins stwierdził (autentyk!), że jest jedynym słusznym wyborem na scenarzystę, bo przeczytał wszystkie książki i je lubi. Ogłoszono powstanie spin-offu "Sunstone", więc Hawkins mówi, że czytał o BDSM i się tym interesuje, dlatego jego komiks będzie dobry. Zaś przechwałki, że jego research przy pisaniu skryptu do "The Tithe" był tak rewelacyjny, że aż przesłuchiwało go FBI, to już kwintesencja radości, jaką Hawkinsowi przynosi bycie sobą.

Twórca ten przypomina mi trochę Marka Millara, który również twierdzi, że każdy jego nowy komiks to objawienie i totalnie świeża jakość na rynku. Tyle tylko, że twórca ten może się pochwalić bogatym dorobkiem komiksów, które interesują więcej, niż grono własnych znajomych. Hawkins na swój wielki hit nadal czeka i regularnie zaklina rzeczywistość, twierdząc że jest nim "Think Tank" (w sierpniu poza czołową trzysetką listy sprzedaży).
1. Spuścił w kiblu uniwersum Top Cow.
Kiedy nastąpił moment, w którym zainteresowanie komiksami z uniwersum Top Cow upadł na mordę? W momencie przeprowadzenia "Top Cow Rebirth", którego głównym efektem było cofnięcie w rozwoju połowy postaci oraz ograniczenie dostępu (jak się okazało) sporej części klientów do "The Darkness", poprzez podniesienie ratingu komiksu z T+ do M. Sara Pezzini ponownie stała się głównie półnagim, wielkim biustem bez szczypty charakteru, zaś za tworzenie "Artifacts" wzięły się anonimy z konkursu Talent Hunt. Efekty? Najpierw upadek tego tytułu, następnie "The Darkness", a w grudniu zeszłego roku skasowano także i "Witchblade". Cały pomysł na restart uniwersum i większość rzeczy z tym związana to oczywiście zasługa Matta Hawkinsa. Udało mu się w kilka miesięcy zaprzepaścić to, nad czym Marc Silvestrii pracował latami, a nieco zapomniany już dzisiaj Filip Sablik wyszlifował, sprowadzając do Top Cow Rona Marza.

Co otrzymaliśmy w zamian? Crossover trzech tytułów stworzonych przez Hawkinsa, który totalnie #nikogo.

I w tym wszystkim najsmutniejsze jest to, że twórca Top Cow - Marc Silvestrii wydaje się mieć to wszystko kompletnie w poważaniu.

Źródła obrazków: Comicvine

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz