Obecnie w ofercie Image Comics znajdują się dwa tytuły,
których jestem absolutnym psychofanem i przez to przygotowywanie recenzji
kolejnych ich tomów stanowi dla mnie bardzo duże wyzwanie. Nie jest łatwo
bowiem powstrzymać się od zalania tekstu masą zachwytów, serduszek, tęcz i
jednorożców i skupić się na tym, by był on możliwie jak najbardziej rzetelny.
Pierwszym z tych tytułów jest oczywiście ”Saga”, której kolejny tom
pojawi się u nas lada dzień. Nie oznacza to jednak, że dopiero wtedy zaczną się
trudności, ponieważ tym drugim jest właśnie ”Lazarus”, zaś poniższy
tekst dotyczyć będzie czwartego tomu tego komiksu.
Wydarzenia z końcówki poprzedniego, ocenionego przeze mnie
najwyższą, możliwą oceną tomu, doprowadziły rodzinę Carlyle na skraj. Malcolm
leży w śpiączce, jego stan się pogarsza, a najbliżsi mężczyzny muszą zdać się
na kogoś, kto dopiero niedawno uzyskał awans. Stephen Carlyle zupełnie nie
odnajduje się w roli lidera, jego sojusze drżą w posadach, a siły Jakoba Hocka
coraz mocniej wdzierają się do strategicznego dla rodziny miasta Duluth. Jedyną
nadzieją jest Forever, która w towarzystwie niewielkiego oddziału rusza na
bardzo niebezpieczną misję. Lecz dziewczyna nie jest już całkowicie posłusznym
rodzinie Łazarzem.
Tom otwiera jednak jednorozdziałowa historia pod tytułem
”Miłosierdzie”, której główną bohaterką jest znana z drugiego tomu siostra
Bernard. Widzimy ją podczas tajnej misji dla rodziny Carlyle, która z pewnością
w dalszych odsłona cyklu okaże się mieć kluczową rolę. Zeszyt ten nie tylko przedstawia
interesującą i dobrze rozpisaną intrygę – tempo prowadzenia historii jest
bardzo satysfakcjonujące i z pewnością nie pozwala czytelnikowi się nudzić –
ale także kolejny raz skupia mocno na rozszerzeniu wykreowanego, bogatego
świata, w jakim osadzona jest historia. Sporo dowiadujemy się o domenie Hocka,
ale także co nieco o roli samej Bernard i jej poglądach na wydarzenia, w
których uczestniczy. Trudno tutaj doszukiwać się jakiejś ogromnej
oryginalności, rozdział ten generalnie nie zaskakuje rozwiązaniami fabularnymi
i kończy się niemal dokładnie tak, jak można było się spodziewać, niemniej
ujawnione fakty i sposób ich przedstawienia sprawiły, że tę krótką opowieść
czyta się bardzo dobrze.
Niemniej ”Miłosierdzie” trochę blaknie przy głównej historii
tomu, jaką jest ”Trucizna”. Ta podejmuje bezpośrednio wątki z poprzedniego tomu
i stanowi kolejny kluczowy moment w rozwoju postaci Forever Carlyle. Greg
Rucka, który poprzednim razem położył mocniejszy nacisk na intrygi polityczne,
które nieco przesunęły w cień akcję, tym razem postanowił odwrócić proporcje.
”Trucizna” jest historią utrzymaną w szaleńczym wręcz tempie, z paroma
spokojniejszymi fragmentami i w żaden sposób jej to odwrócenie nie szkodzi.
Scenarzysta bowiem umiejętnie i z wyczuciem rozłożył akcenty, a wykorzystując
nieobecność Malcolma Carlyle i wrzucenie Forever w sam środek akcji, dał szansę
wykazać się innym postaciom. Słabość Stephena jako lidera jest tu pokazana
rewelacyjnie, tak samo jak bezwzględność i kolejne intrygi Johanny, która bez
mrugnięcia okiem wykorzystuje wady brata. W tomie tym powracają także postacie
znane z ”Awansu”, a także pojawia się garstka nowych twarzy oraz nieco
mocniejszy nacisk położono na służących w ambulatorium czy Sonię Bittner i
scenarzyście jakimś sposobem udało się nadać każdej z nich wyrazisty,
indywidualny charakter, który potrafi wzbudzić określone emocje. Zdecydowanie
najlepiej pod tym kątem wypada Johanna, która przy swoim intryganctwie jest
także mocno niejednoznaczna. Jej działania bowiem widocznie sugerują, że
chociaż cały czas dąży ona głównie do spełnienia własnych celów, to jednak
wśród nich nie jest doprowadzenie do upadku własnej rodziny. Rucka jak zawsze
świetnie radzi sobie z pisaniem interesujących postaci kobiecych, a przecież to
nie Johanna jest tu najważniejsza.
Wątki skupione na Forever pozornie nie ruszają do przodu
przez większość tomu, lecz w końcu otrzymujemy to, na co dłuższy czas
czekaliśmy. W połączeniu z bardzo dobrym i wciągającym ukazaniem przebiegu
misji Łazarza i jej towarzyszy, który praktycznie cały czas trzyma solidne
tempo, otrzymujemy prawdziwą jazdę bez trzymanki. Jeśli ktoś narzekał, że w
”Konklawe” było mało akcji, tym razem otrzymał podwójną jej dawkę, zaś finał
całej misji potrafił przyprawić o niemałe ciary. W połączeniu z niesamowicie
zaskakującym cliffhangerem (pamiętam, że gdy czytałem to pierwszy raz w
zeszytach, musiałem zbierać szczękę z podłogi), po prostu nie wyobrażam sobie,
byście po zakończeniu lektury nie chcieli od razu otrzymać kolejny tom.
I oczywiście niemała w tym zasługa duetu Michael Lark/Santi
Arcas (z okazyjnym udziałem Tylera Bossa), który był odpowiedzialny za warstwę
graficzną tomu. Praktycznie wszystkie sekwencje w Duluth utrzymane zostały w
bardzo przyjemnym klimacie. Nie tylko postawili oni na większą dawkę realizmu (przez
śnieżycę niektóre kadry są celowo lekko nieczytelne), ale także bardzo dobrze
poradzili sobie z przedstawieniem wojennej zawieruchy. Nie mam tu na myśli
projektów mundurów, broni czy pojazdów, ale o samo odczucie obserwowanie
starcia. Nie ma tu hollywoodzkich klisz czy zbędnego rozdrabniania się, akcje
są błyskawiczne, a ukazanie przy nich mieszanki strachu, chaosu, brutalności i lekkiej
losowości wzmocniło moje pozytywne odczucia. Reszta tomu to standardowy, wysoki
poziom zespołu odpowiedzialnego za warstwę graficzną, chociaż wspomnieć trzeba
także ponownie o rozdziale poświęconemu siostrze Bernard, gdzie pokazano nieco więcej
komputerowych efektów, lecz fajnie wpasowano je w historię.
Polskie wydanie czwartego tomu ”Lazarusa” doczekało się
zmiany tłumacza. Nie mnie oceniać, czy wyszło to na lepsze, lecz warto
wspomnieć o pewnym zabiegu, który nie każdemu może przypaść do gustu. Mianowicie
na samym końcu pojawia się sporo wojskowych terminów, które Rucka zaczerpnął ze
słownictwa armii USA. W naszym wydaniu pozostały one w dymkach nieprzetłumaczone,
zaś wyjaśnienia znajdują się na dole strony. Efekt jest taki, że czytelnik
otrzymuje takie na pierwszy rzut oka dość dziwne konstrukcje typu ”Potwierdź
when ready” zamiast chociażby ”Potwierdź czas gotowości”. Dla mnie problemem to
nie było (wszak objaśnienia się pojawiły, w oryginale zaś uznano, że każdy
czytelnik zna te terminy) i chociaż nie znam się na pracy tłumaczy to nie
wątpię, że pozostawienie tych komunikatów w oryginale i z tłumaczeniem u dołu
strony jest zabiegiem przedyskutowanym oraz ma konkretne uzasadnienie. Mimo to znając nasze polskie komiksowe piekiełko, nie zdziwię się jak gdzieś kiedyś
przeczytam narzekanie na taki krok.
No i cóż, miało być możliwie jak najmocniej obiektywnie, a
wyszło jak zwykle. Dla mnie czwarty tom ”Lazarusa”, chociaż kładzie
akcenty na zupełnie inne aspekty niż jego poprzednik, spokojnie mu dorównał. Satysfakcja
z lektury była przeogromna, a jeśli dodać do tego przyjemną jakość wydania od
Taurusa, ocena znów może być tylko jedna. Daję więc 6/6 i raz jeszcze
lojalnie uprzedzam, że jestem psychofanem tego cyklu.
Dziękuję wydawnictwu Taurus Media za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
"Lazarus #4: Trucizna" do kupienia w sklepie ATOM Comics.
Dziękuję wydawnictwu Taurus Media za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
"Lazarus #4: Trucizna" do kupienia w sklepie ATOM Comics.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz