niedziela, 4 września 2016

Jedynki pod lupą #2

Sierpień obfitował  w premierowe odsłony nowych komiksów od wydawnictwa Image, z czego większość wyszła spod ręki naprawdę topowych autorów. Na łamach drugiej odsłony tej rubryki zajmę się nimi (prawie) wszystkimi. Możliwe spoilery! Zapraszam do rozwinięcia posta.
"Demonic #1" (Christopher Sebela/Niko Walter)
Miniseria ta stanowi kontynuację one-shota ze studia Top Cow, do powstania którego przyczynił się Robert Kirkman oraz Marc Silvestrii. No właśnie, Marc, a nie MARK, jak napisano na stronie wymieniającej twórców i współtwórców komiksu. To dość duża wtopa, tak przekręcić imię jednego z założycieli wydawnictwa Image. Gdy jednak przejdziemy do komiksu, wiele dobrego napisać o nim nie można. Po Christopherze Sebeli spodziewałem się świeżej, oryginalnej historii. Czegoś w stylu, do jakiego przyzwyczaił mnie swoimi komiksami z Boom! Studios. Tymczasem tutaj brak tego czegoś, co przykuwałoby czytelnika do lektury. "Demonic" nie dodaje nic do poruszanej tematyki, nie prezentuje czytelnikowi szczególnie ciekawych postaci, ani nawet historii, którą chciałoby się śledzić. Rysunkowo zaledwie poprawnie. Niko Walter nie dysponuje szczególnie oryginalnym stylem, ale ze swoich zadań wywiązał się odpowiednio. Tam, gdzie ma być obrzydliwie - jest obrzydliwie. Brak jednak jakiegoś większego, bardziej wyrazistego pazura. Dla mnie "Demonic" to spore rozczarowanie, chociaż i tak nie miałem wielkich oczekiwań. Komiks jakich wiele.
3-/6

"Eden's Fall #1" (Bryan Hill/Atilio Rojo)
Bez oceny. Jest to crossover trzech serii z Top Cow, spośród których nie czytam żadnej. Trudno było mi zatem znaleźć powód, by sięgnąć po ten komiks.

"Kill or be Killed #1" (Ed Brubaker/Sean Phillips)
Spoilerowa uwaga na początek: tytuł ten zapowiadany był jako komiks, który zupełnie nie przypomina żadnego dotychczasowego projektu tego duetu (plus Elisabeth Breitweiser). Tymczasem podczas lektury zaczęły nasuwać mi się skojarzenia z "Fatale", których nie pozbyłem się do samego końca pierwszego zeszytu. Lecz w żaden sposób nie traktuję tego jako minusa. Wobec tego komiksu miałem bardzo wysokie oczekiwania i nie zawiodłem się. Brubaker w swoim stylu przedstawia nam intrygującą fabułę, zostawiając jednocześnie sporo niedomówień i bardzo wyrazistą, główną postać. Sean Phillips i wspomniana już Breitweiser z kolei przelewają to na papier w sposób satysfakcjonujący, na poziomie do jakiego zdążyli nas już przyzwyczaić. Sam komiks nie jest jakiś olśniewająco dobry, ale spełnia swoją podstawową funkcję - mocno intryguje. Mając świeżo w pamięci "Fatale" czy "The Fade Out", nie mam podstaw sądzić, by po tym naprawdę dobrym debiucie, dalej nie byłoby jeszcze lepiej.
5/6

"Lake of Fire #1" (Nathan Fairbairn/Matt Smith)
Bardzo, bardzo miła niespodzianka. Pierwsze opisy tego komiksu brzmiały całkiem spoko, lecz zarazem nie zapowiadało się na to, by miało to być coś ponad relaksującą rąbaninę. Tymczasem komiks czytało się bardzo przyjemnie. Głównymi bohaterami są rycerze, którzy szykują się na wojnę. Tymczasem nieopodal rozbija się gigantyczny statek kosmiczny, uwalniając jednocześnie rój potworów. Nathan Fairbairn bardzo fajnie rozłożył akcenty w tym powiększonym, pierwszym numerze. Udało mu się stworzyć żywe, w większości sympatyczne i przekonujące postacie, które z miejsca stają się interesujące. Oczywiście otrzymujemy parę standardowych zagrywek, lecz rozpisanych tak, by nie nużyły. Matt Smith z kolei wszystko zilustrował lekką, nieco cartoonową kreską, która zaskakująco dobrze sprawdziła się w tym przypadku. I duży plus dla Chrisa Burnhama, za bardzo przyjemną okładkę wariantową. Prawdopodobnie kupię trejda, tak bardzo spodobał mi się pierwszy zeszyt.
5/6

"Spawn Kills Everyone! #1" (Todd McFarlane/J.J. Kirby)
Miniaturowy Spawn jedzie na Comic Con do San Diego, by zostać gwiazdą. Na miejscu wszyscy biorą go za kolejnego cosplayera, co prowadzi do potężnej jatki. Trup ściele się gęsto, Spawnowi nie dają rady takie tuzy jak Hulk, Deadpool czy Donald Trump... Gdyby istniała definicja komiksu totalnie niepotrzebnego, ta pozycja mogłaby posłużyć za wzór. W założeniu miała być to zabawny komentarz obecnej sytuacji na rynku komiksowym w formie parodii, w efekcie zaś dostaliśmy męczący pokaz sucharów, trochę flaków, a po zakończeniu lektury komiksu w głowie tli się tylko jedno pytanie: po jaką cholerę komiks ten w ogóle powstał? Jak ktoś wpadnie na jakiś pomysł, niech da znać.
2+/6

"The Black Monday Murderers #1" (Jonathan Hickman/Tomm Coker)
Po tym, jak "The Dying and the Dead" okazało się być sporą porażką, "The Manhattan Projects" zakończyło się w sposób mało satysfakcjonujący, zaś Marvelowscy "Avengers" zaczęli zjadać swój ogon jeszcze zanim na dobre się rozkręcili (czytam tomy od Egmontu, więc jestem przed czwartym), mam spore problemy z ponownym zaufaniem Jonathanowi Hickmanowi. Sięgnąłem po ten zeszyt i zdania nie zmieniam. Jest to absolutnie typowy komiks tego autora, co samo w sobie nie jest szczególnie złe. Pojawia się intryga, na scenę wchodzą poszczególne postacie, trochę rzeczy się dzieje, ale na sam koniec i tak nie wiemy nic. Tak zaczął się chyba każdy komiks Hickmana i można to lubić, ale także można spokojnie się już tym znudzić. Ważne będzie to, w jakim kierunku pójdzie tytuł i czy scenarzysta ma na niego pomysł chociaż odrobinę tak udany, jak na "East of West". Na razie trudno stwierdzić. Tomm Coker rysuje w stylu przypominającym nieco ilustracje samego Hickmana, lecz przypadło mi to do gustu. Zeszyt zaś oczywiście obfituje w infografiki, więc nie sugerujcie się tym, że jego objętość to 56 stron. Na razie nie jestem przekonany do końca, lecz sięgnę po drugi numer.
4/6

I na dziś to tyle, trzeciej odsłony tej rubryki wypatrujcie 9 października. Zaś jeśli chcecie podzielić się własnymi opiniami, dajcie znać w komentarzach.

Okładki pochodzą ze strony: Comicvine.gamespot.com 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz