Dawno nie
było czegoś z Top Cow, a skoro dziś pierwszy dzień świąt, to czemu by nie
napisać parę słów o aniołach? Po wcześniejszych recenzjach dwóch tomów przygód
Sary Pezzini oraz jednym opowiadającym o całej trzynastce posiadaczy
artefaktów, czas na poświęcenie odrobiny uwagi dla miniserii, która w przyjemny
sposób uzupełnia wymienione wcześniej tytuły. Jednocześnie cierpiała ona na
spore opóźnienia wydawnicze, a ponieważ stała na przyzwoitym poziomie,
niecierpliwość większości fanów sięgała zenitu. Panie i panowie – czas na
recenzję „Angelus” duetu Ron Marz oraz Stjepan Sejic.
W komiksie
tym w rolę tytułowej bohaterki wciela się Danielle Baptiste, która posiadła moc
niebiańskiej wojowniczki niedługo po tym, jak utraciła swoją połowę Witchblade.
Bohaterka ta zdobyła serca czytelników na tyle mocno, że studio Top Cow chciało
uszczknąć z niej coś jeszcze. Okazało się, że duet odpowiedzialny za
comiesięczną serię z przygodami Sary Pezzini ma pomysł na dalsze przygody
kobiety i to oni zajęli się miniserią, jednocześnie pracując nadal nad „Witchblade”.
Z tego też powodu „Angelus” cierpiało na solidne opóźnienia, ponieważ
Stjepan Sejic nie wyrabiał się z terminami, a sam tytuł spotykały także inne
problemy. Sama miniseria nie powala oryginalnością czy złożonością fabuły.
Przedstawia ona początki Danielle w roli anielicy. Oczywiście nie odnajduje się
ona w niej najlepiej, komplikuje się jej życie prywatne, a inne anioły oczekują
od niej silnego i zdecydowanego przywództwa. W końcu niektóre z nich uznają, że
Dani nie jest godna noszenia miana Angelus i zawiązują przeciw niej spisek.
Ponadto, kobieta wciąż jest zobowiązana polować na Jackiego Estacado –
nosiciela The Darkness.
Zdecydowanie
rozczarują się te osoby, które po „Angelus” oczekiwały znaczącego
rozwinięcia uniwersum Top Cow. Ron Marz od samego początku obraca się w tym, co
już od dawna o tej mocy wiemy, dodając jedynie kilka postaci drugoplanowych. Całość
przedstawionej historii jest lekkostrawna dla wytrwałego fana tego komiksowego
świata i niestety może okazać się dość zawiła dla osoby, dla której „Angelus”
jest pierwszym z nim kontaktem. Faktem jest, że pierwsze kilka stron tłumaczy
założenia mocy tego artefaktu, jednak robi o dość pobieżnie. Dużo więcej o
Angelus można dowiedzieć się chociażby z przywoływanej już dziś serii „Witchblade”.
To jednak nie jest jedyny wyraźny minus tego komiksu.
Chociaż
postać Danielle nic nie traci ze swojego uroku, przez większość komiksu jest
strasznie irytująca. Na tyle, że momentami sam zastanawiałem się jakim cudem
okazała się ona być godna noszenia tak potężnego artefaktu. Tu znów Ron Marz
nie robi niczego niezwykłego, ponieważ w pewnym momencie Dani niejako pstryka
placami i z miejsca okazuje się być kandydatką na jedną z najlepszych anielic w
historii. Ot, tak po prostu – dziewczyna odkrywa w sobie niebywałe powołanie,
po blisko stu stronach irytowania czytelnika. Ale to nie koniec minusów...
Postacie
drugoplanowe leża i kwiczą praktycznie w stu procentach. Zawsze dziwiłem się
dlaczego Marz nigdy nie wziął się także za pisanie przygód The Darkness. Po
lekturze „Angelus” już wiem jaki jest tego powód – po prostu nie
potrafi. Jackie jest w tym komiksie nudny, jednowymiarowy i po prostu nijaki.
Jednak i tak nie jest najgorszym elementem komiksu. Tym jest postać anielicy
Sabine – głównej przeciwniczki Danielle w tym komiksie. Ron Marz zbudował ją na
podstawie zlepku schematów tak oklepanych, że wręcz powinno zakazać się ich
używania. Z drugiej jednak strony scenarzyście udało się tak napisać Sabine, że
w sumie nie wiem czy była bardziej zarozumiała czy zazdrosna. Na pewno była
nudna i nie potrafiła rozpalić we mnie chociażby iskierki nadziei na to, że
może stanowić dla Dani jakiekolwiek poważniejsze zagrożenie. Na tym minusy „Angelus”
się kończą, plusów zbyt wielu znowu nie ma, ale...
Przypuszczam
że gdyby Stjepan Sejic narysował instrukcję korzystania z wiertarki, to też bym
się zachwycał. Chociaż w dużej mierze „Angelus” miało opóźnienia przez
niego, kolejne stronnice komiksu dają multum powodów, by artystę tego
usprawiedliwić. Począwszy od stylowej, klimatycznej okładki, aż po samo
zakończenie komiksu, „Angelus” to kolejny popis tego niezwykle
utalentowanego grafika. Jego charakterystyczny styl świetnie pasuje do
anielskich klimatów. Sejic doskonale tworzy wizerunki zarówno seksownych
anielic, ich pomocników, wszelkiej maści stworów, a także ma bardzo ciekaw
wyczucie kompozycji oraz doboru kolorów. Jednym zdaniem, nie potrafię w żaden
sposób się przyczepić do jego prac.
„Angelus”
jest wyjątkowo ubogi jeśli chodzi o dodatki, przynajmniej jak na standardy Top
Cow. W tomie znajdziemy kompletną galerie okładek, krótki wstęp autorstwa
pisarki Angeli Robinson oraz kilkustronicowy preview pierwszego tomu „Artifacts”.
Nie jest to mało, ale z doświadczenia własnego wiem, że studio to stać na
znacznie więcej w tej kategorii, której uparcie się trzymam w każdej ze swoich
recenzji.
„Angelus”
jest miłym uzupełnieniem uniwersum Top Cow, ale zdecydowanie nie jest to
lektura obowiązkowa, ani także szczególnie godna polecenia. Warstwa graficzna
to jedyne, co trzymało mnie pod zdrowych zmysłach podczas lektury, ponieważ
scenariusz był niestety bardzo kiepski. Wystawiam nieco naciąganą tróję z
minusem.