UWAGA: Powyżej widzicie okładkę opublikowanego w styczniu wydania zbiorczego. Poniższa recenzja powstała jednak w oparciu o wersję zeszytową.
Kosmici
przypuszczają atak na Ziemię. Niezależnie od tego czy jedynym ich celem są
Stany Zjednoczone, ludzkość najpierw dostaje potężne bęcki, zaś potem, dzięki
niezwykłej sile, determinacji i odrobinie szczęścia, odradza się i pokonuje
najeźdźcę, zaś na gruzach starego świata buduje nowy, znacznie lepszy. Tego
typu historie lub też ich wariacje widzieliśmy niejednokrotnie i wydawać
mogłoby się, że ciężko do tego całkiem mocno oklepanego schematu dorzucić coś
świeżego. Być może wynika to z moich braków w znajomości literatury
science-fiction, ale pomysł Brandona Thomasa polegający na tym, by odwrócić
role na linii najeźdźca/najeżdżany, jest dla mnie czymś zupełnie nowym. Dlatego
też zdecydowałem się sięgnąć po ”Horizon”. Jak jednak zapewne doskonale
zdajecie sobie sprawę, droga od dobrego pomysłu do prawidłowego jego
wykorzystania może być długa, kręta i wcale nie skończyć się sukcesem.
Na czym zatem polega wspomniane odwrócenie ról? W niedalekiej przyszłości Ziemia znajduje się na skraju upadku. Bogactwa naturalne oraz źródła pożywienia i wody wyczerpują się w zastraszającym tempie, zaś przeludniona planeta stoi na krawędzi zagłady. Nadzieją okazuje się odkryta w odległej galaktyce planeta Valius, lecz szybko okazuje się, że jest ona zamieszkana. Ludzkość jednak nie odpuszcza i planuje inwazję. Zhia Malen – jeden z najlepszych żołnierzy z Valius – oraz jej towarzysze zostają wysłani na Ziemię z jedną misją. Mają nie dopuścić do tego, by jakikolwiek statek kosmiczny opuścił planetę i ruszył w kierunku ich domu.
Na czym zatem polega wspomniane odwrócenie ról? W niedalekiej przyszłości Ziemia znajduje się na skraju upadku. Bogactwa naturalne oraz źródła pożywienia i wody wyczerpują się w zastraszającym tempie, zaś przeludniona planeta stoi na krawędzi zagłady. Nadzieją okazuje się odkryta w odległej galaktyce planeta Valius, lecz szybko okazuje się, że jest ona zamieszkana. Ludzkość jednak nie odpuszcza i planuje inwazję. Zhia Malen – jeden z najlepszych żołnierzy z Valius – oraz jej towarzysze zostają wysłani na Ziemię z jedną misją. Mają nie dopuścić do tego, by jakikolwiek statek kosmiczny opuścił planetę i ruszył w kierunku ich domu.
Na
pierwszy rzut oka, zarys fabuły ”Horizon” wydał mi się bardzo
interesujący. Przedstawienie sytuacji w której to Ziemia i jej mieszkańcy są
tymi ”złymi”, zaś żołnierze z Valius to postacie pozytywne, wydał mi się na
tyle oryginalny i interesujący, by pójść w kupowanie zeszytów. Jasne, gdzieś
tam z tyłu głowy dźwięczało wspomnienie serii ”Clone”, która jest
doskonałym dowodem na to, że znaczek studia Skybound na okładce wcale nie
gwarantuje wysokiego poziomu przedstawianej opowieści. Być może następnym razem powinienem posłuchać
nieco mocniej swojego wewnętrznego ja, ponieważ ”Horizon” w swoich
początkowych numerach okazało się być komiksem zaledwie poprawnym i niestety posiadającym
masę zmarnowanego potencjału.
Podstawowym
zarzutem jaki mam wobec materiałów składających się na zawartość pierwszego
tomu ”Horizon”, są postacie, wokół których budowana jest fabuła.
Oczywiście zdecydowanie najwięcej czasu poświęca się Zhii Malen, co momentami
robi się wyjątkowo męczące. Dlaczego? Otóż główna bohaterka ”Horizon”
momentami zachowuje się jak totalnie zaślepiona fanatyczka, nie docierają do
niej żadne argumenty, jest porywcza, zdarza jej się nie myśleć rozsądnie, a
mimo to cały czas jesteśmy bombardowani informacjami, że to najlepsza lub też
jedna z najlepszych członkiń armii planety Valius. Przez znakomitą część
omawianego komiksu jest niezwykle ciężko zapałać do niej jakąkolwiek sympatią,
co jest kluczową sprawą, by z ciekawością i zaangażowaniem śledzić kolejne jej
przygody. W momencie gdy piszę te słowa, jestem już zaznajomiony z niemal
całym, drugim story-arciem i faktycznie nieco tłumaczy on jej postawę, co w
pewnym stopniu zmieniło mój sposób postrzegania panny Malen, lecz odnoszę
wrażenie, że stało się to o kilka numerów za późno. Zhia w omawianym dzisiaj,
pierwszym tomie, jest postacią daleką od bycia kimś, za czyimi losami chce się
podążać. Brandon Thomas nie ułatwia nam zadania, ponieważ otoczył Zhię pozornie
ciekawszymi postaciami i nie dał im odpowiednio zabłysnąć, a także umieścił w
paru miejscach krótkie sceny, które pokazują, że ta ”zepsuta ludzkość” wcale
nie jest do końca taka zła.
Kolejną
wadą ”Horizon” jest dla mnie mała wiarygodność przedstawionego świata.
Więcej rzeczy dowiadujemy się z kontekstu i musimy w nie po prostu uwierzyć,
niż faktycznie zostaje nam to pokazane. Na przykład przez praktycznie całość
omawianego dzisiaj komiksu trudno jest doszukać się śladów faktycznego kryzysu,
na skraju którego znajduje się planeta Ziemia. Dopiero na końcu tomu pojawia
się zapowiedź hiperśnieżycy, będącej jednym z efektów zmian klimatycznych i
która odgrywa niemałą rolę w drugim story-arcu, ale ponownie – za późno i za
mało. ”Horizon” cierpi na tym, że twórca scenariusza nie tylko
przedstawił mało zajmującą, główną bohaterkę, ale również nie potrafił tutaj
satysfakcjonująco pokazać budowanego przez siebie uniwersum. Czy więc fabuła
nieco ratuje ten komiks? Niestety nie.
Oprócz
interesującego i pomysłowego twistu ze wspomnianym już kilkukrotnie odwróceniem
ról, ”Horizon” oferuje czytelnikowi jedynie powtórkę z rozrywki, chociaż
o takowej pisać tutaj ciężko. Kolejne zeszyty to przede wszystkim rozpierducha
i bijatyki, które nie są ani szczególnie zajmujące, ani też specjalnie
zaskakujące. Twistów fabularnych jest tu jak na lekarstwo, co jeszcze bardziej
odbiera tę i tak raczej niewielką ilość satysfakcji z lektury. Co więcej,
Thomas popłynął trochę z pomysłami na przeciwników Zhii i jej towarzyszy,
przedstawiając nam coś, co w zamierzeniu miało być creepy i mocno klimatyczne,
a okazywało się bardziej niezamierzenie zabawne, głównie za sprawą swojego
przerysowania.
Jeśli można
mówić o jakichkolwiek zaletach ”Horizon”, to zdecydowanie jest to
warstwa graficzna. Za okładki do poszczególnych rozdziałów (mam nadzieję, że
znajdują się one w wydaniu zbiorczym, odpowiedzialny jest Jason Howard (”Trees”)
i odwalił kolejny raz kawał naprawdę świetnej roboty. Do tego poziomu nie
doskoczyli rysownik Juan Gedeon oraz kolorysta Frank Martin, lecz i tak pierwszy
tom ”Horizon” charakteryzuje się ciekawą warstwą graficzną. Twórca szkiców
postawił na stosowanie grubych, wyrazistych linii oraz minimalizm na drugim
planie. Ta pozorna pustka jednak znakomicie zadziałała i pod kątem wizualnym
absolutnie kupiłem ten świat. Kolory nie przeszkadzają w niczym, są dobrze
dopasowane, chociaż jak na mój gust trochę zbyt dużo tutaj niepotrzebnego, komputerowego
efekciarstwa.
Chociaż sam
czytam ”Horizon” dalej i drugi story-arc faktycznie jest sporą poprawą w
stosunku do pierwszego, to jednak nie potrafię z czystym sumieniem zachęcić Was
do sięgnięcia po ten komiks. Jeśli nie przeraża Was wydatek rzędu 40 złotych na
coś, co potencjalnie może nie przypaść Wam do gustu, droga wolna – link poniżej.
W innym przypadku nie polecam.
"Horizon vol. 1: Reprisal" do kupienia w ATOM Comics.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz