UWAGA: Powyżej widzicie okładkę wydania zbiorczego. Poniższa recenzja powstała jednak w oparciu o wersję zeszytową.
Jako że ostatnie zapowiedzi wydawnictw Non Stop Comics oraz Mucha Comics sprawiły, iż musiałem mocno przebudować swój plan recenzji, przez co bardziej lub mniej rozgrzebane teksty o drugim tomie ”Paper Girls”, pierwszym ”Head Lopper” czy czwartej odsłonie ”Descender” musiały pójść w odstawkę i pojawią się w okolicach rodzimych premier tych tytułów, musiałem sięgnąć po coś innego. Przeglądając spis tytułów, które mogę sobie opisać rzucił mi się w oczy tytuł, który mam w kolekcji w zasadzie od początkowych tygodni istnienia bloga i jakoś cały czas nie miałem okazji go Wam nieco chociaż przybliżyć. Dziś, gdy wydawnictwo Egmont zupełnie nie kryje się z faktem, że takie tytuły jak ”Deadpool” czy ”Harley Quinn” stoją bardzo mocno w jego ofercie, pomyślałem sobie że warto w kilku zdaniach opisać pewną miniserię, która również jest bardzo zabawna, wykorzystuje elementy superbohaterskie, ale bawi się nimi w sposób moim zdaniem znacznie ciekawszy, niż wspomniane wcześniej dwa tytuły. Mam na myśli opublikowaną w 2013 roku historię ”Reality Check”.
Jako że ostatnie zapowiedzi wydawnictw Non Stop Comics oraz Mucha Comics sprawiły, iż musiałem mocno przebudować swój plan recenzji, przez co bardziej lub mniej rozgrzebane teksty o drugim tomie ”Paper Girls”, pierwszym ”Head Lopper” czy czwartej odsłonie ”Descender” musiały pójść w odstawkę i pojawią się w okolicach rodzimych premier tych tytułów, musiałem sięgnąć po coś innego. Przeglądając spis tytułów, które mogę sobie opisać rzucił mi się w oczy tytuł, który mam w kolekcji w zasadzie od początkowych tygodni istnienia bloga i jakoś cały czas nie miałem okazji go Wam nieco chociaż przybliżyć. Dziś, gdy wydawnictwo Egmont zupełnie nie kryje się z faktem, że takie tytuły jak ”Deadpool” czy ”Harley Quinn” stoją bardzo mocno w jego ofercie, pomyślałem sobie że warto w kilku zdaniach opisać pewną miniserię, która również jest bardzo zabawna, wykorzystuje elementy superbohaterskie, ale bawi się nimi w sposób moim zdaniem znacznie ciekawszy, niż wspomniane wcześniej dwa tytuły. Mam na myśli opublikowaną w 2013 roku historię ”Reality Check”.
Willard Pen jest twórcą komiksów, któremu jak dotąd w życiu wiodło się różnie i chociaż głodem nie przymiera, to również z pewnością nie może o sobie powiedzieć, że zbił na swojej pracy fortunę. Niespodziewanie także i dla niego samego, najnowsze superbohaterskie dzieło o przygodach niejakiego Dark Hour jego autorstwa staje się potencjalnym, wielkim hitem, a o samym Willardzie staje się bardzo głośno. Nieśmiały twórca jeszcze dobrze nie odnajduje się w sytuacji, gdy pewnego wieczora… Dark Hour staje w jego mieszkaniu i odmawia powrotu do komiksu, jeśli Willard nie pomoże mu odnaleźć prawdziwej miłości. Niestety, wybranką jego serca okazuje się być kobieta, w której podkochuje się Willard, a dodatkowo do naszego świata przedostaje się także największy przeciwnik Dark Hour.
”Reality
Check” to drugi i jak dotąd ostatni projekt komiksowy scenarzysty Glena Brunswicka
dla wydawnictwa Image. O pierwszym z nich – miniserii ”Non-Humans” – blisko
trzy lata temu pisałem na blogu. I chociaż tamten komiks jawi mi
się do dziś jako straszliwie zmarnowany potencjał, bardzo oryginalny punkt
wyjściowy, jaki Brunswick zawarł w tamtej historii sprawił, że zdecydowałem się
również sięgnąć i po ten komiks. Niech Was nie zwiedzie to, że recenzuję go
dopiero teraz – nie zwlekałem z tym taki kawał czasu, by koniec końców napisać
iż to kiepska rzecz, 2/10, nie polecam. Wręcz
przeciwnie. ”Reality Check” okazało się bowiem być tym rodzajem komiksu
stanowiącego parodię superbohaterszczyzny, jakiego oczekiwałem. I tym samym jest
mi niezmiernie żal, że po jego realizacji Glen Brunswick nie zrealizował dotąd nic
więcej dla Image.
Składająca
się z raptem czterech zeszytów miniseria zaskoczyła mnie tym, jak wiele rzeczy
była w stanie pomieścić na tak stosunkowo niewielkim kawałku miejsca. Dominuje tutaj
humor z zakamuflowanym drugim dnem i chociaż na pierwszy rzut oka wygląda to
całkiem podobnie do tego, co możemy przeczytać na łamach każdego kolejnego tomu
”Deadpoola” czy ”Harley Quinn” (no, może oprócz znacznie mniejszej ilości
żartów kiblowo-fekalno-seksistowskich), dużo kryje się także na drugim planie. Mamy
tu więc pod postacią Willarda parodię stereotypów typowego, nieśmiałego nerda. Dark
Hour to parodia Batmana, zwłaszcza jego relacji damsko-męskich, z czym
Brunswick nawet się nie kryje, ale tym razem wydała mi się wyjątkowo celna,
lecz zarazem niezbyt zajadła i sensownie przemyślana. To tylko dwa przykłady, a
na łamach kolejnych numerów pojawia się ich znacznie więcej (bardzo fajna jest np.
końcowa rozmowa między Dark Hour z jego przeciwnikiem w ostatnim numerze miniserii),
czasem jedynie na drugim planie i wyłapywanie tych smaczków stanowiło dla mnie
dodatkową zaletę historii.
Warto jednak
wspomnieć, że o ile jako parodia tytuł ten sprawdza się doskonale, o tyle nie
stanowi on właściwie nic więcej. Fabuła ”Reality Check” jest bardzo
prosta i przewidywalna, zawarte w niej morały oklepano chyba na wszystkie
możliwe sposoby i Brunswick nawet nie wysila się, by dodać do nich coś świeżego.
Nie zarzucam twórcy, że podobnie jak przy ”Non-Humans” nie wykorzystał
pełni potencjału swojej historii, ponieważ ”Reality Check” niczym więcej
niż parodią miało nie być. Jednakże także teraz, po powtórnym przeczytaniu tego
komiksu, wydaje mi się, że aż prosiło się o to, by Brunswick skusił się na dorzucenie
czegoś więcej. Elementu, który optymalnie sprawiłby, że o tytule tym pamiętałoby
się nieco dłużej. Bo o ile sama historia przypadła mi do gustu i szczerze ją
Wam polecam, o tyle nie ma się co oszukiwać – to nie jest pozycja, którą
będziecie wspominać przez lata i wedrze się do kanonu najlepszych pozycji
komiksowych, z jakimi mieliście do czynienia. W swojej kategorii sprawdza się
dobrze, lecz nic ponadto.
Wspomniane
już kilkukrotnie ”Non-Humans” Brunswicka broniło się rewelacyjnymi
rysunkami. Z ”Reality Check” jest na odwrót – tym razem to scenariusz
jest tym lepszym elementem komiksu. Nad rysunkami nie ma się co szczególnie
rozwodzić. Viktor Bogdanovic rysuje poprawnie i jest to właściwie wszystko, co można
o nim powiedzieć. Rysunki nie kłują w oczy, ale zarazem brak w nich w zasadzie jakiejkolwiek
oryginalności czy własnego, wyrazistego sznytu autora. Zupełnie nie
przeszkadzają w lekturze, ale zarazem porażają przeciętnością z nich bijącą. Do
tego poziomu dostosował się kolorysta, przez co graficznie ”Reality Check”
prezentuje się tylko przeciętnie.
W posiadanych
przeze mnie zeszytach materiałów dodatkowych nie ma. Wydanie zbiorcze takowe
posiada i bardzo dobrze, ponieważ musiałbym mocno ponarzekać na jego cenę. Zeszyty
kosztowały cztery razy po trzy dolary, trejd to wydatek rzędu piętnastu . Ale
ponieważ według opisu, znajduje się w nim sporo dodatków, całkowicie to
usprawiedliwiam.
”Reality
Check” nie odmieni Waszych żyć, ale powinno dostarczyć niezłej rozrywki na
dużo wyższym poziomie od tego, do jakiego przyzwyczaiły nas te superbohatersko-humorystyczne
komiksy z USA, które są obecne w Polsce. Jeśli więc jakimś cudem macie nadwyżkę
pieniędzy, spokojnie sięgajcie po miniseria ”Reality Check”.
"Reality Check vol. 1" do kupienia w ATOM Comics
"Reality Check vol. 1" do kupienia w ATOM Comics
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz