poniedziałek, 8 maja 2017

Z archiwum Image #41

Gdy w 2012 roku Rob Liefeld wpadł na pomysł zrewitalizowania niektórych tytułów ze swojego studia, wiele osób pukało się w głowę. Na sklepowych półkach wkrótce pojawiło się jednak pięć tytułów, z których trzy bardzo szybko zostały zawieszone. I w sumie nie było za czym płakać, ponieważ tak naprawdę prezentowały one poziom godny większości poprzednich odsłon tych tytułów. Największym sukcesem okazała się zaproponowana przez Brandona Grahama, odświeżona wersja serii ”Prophet”, ale mam nadzieję iż wielu z Was dobrze wspomina także tytuł, który został skasowany po raptem dwunastu numerach, ale cieszył się na tyle dużym uznaniem czytelników, by Joe Keatinge oraz Ross Campbell otrzymali szansę na godne zamknięcie swojej opowieści. Tym tytułem było oczywiście ”Glory”, której główną bohaterką był żeński Pudzian z kosmosu, stanowiący mieszankę amazonki oraz demona. W dzisiejszej odsłonie ”Z archiwum Image” chciałbym pokazać, jak daleko padło jabłko od jabłoni. Zresztą rzućcie okiem na powyższą okładkę i porównajcie ją z TĄ ILUSTRACJĄ.

Glory jako komiksowa postać zadebiutowała w 1993 roku na łamach jednej z serii poświęconych ekipie Youngblood. Szybko mocno wpisano ją realia uniwersum studia Extreme, gdzie odgrywała dość istotną rolę i przewijała się przez karty kilku tworów Roba Liefelda. Dowiedzieliśmy się między innymi, że jest ona mieszańcem – w połowie amazonką, a w połowie demonem. Dopiero po niespełna dwóch latach zdecydowano, że bohaterka zasłużyła na swój własny, w założeniu solowy tytuł. Ten ukazał się z datą okładkową ”marzec 1995” i właśnie nim pokrótce dzisiaj się zajmę.

Pierwszy numer solowej serii ”Glory”, chociaż o tym ”solo” jeszcze wspomnę, jest tytułem nieco mylącym. Jako początek nowego, komiksowego tytułu, zeszyt powinien zawierać jakieś wprowadzenie dla czytelnika, którego na przykład skusiła półnaga panna na okładce i nie miał on wcześniej do czynienia z produkcjami studia Extreme. Scenarzystka Mary Jo Duffy tymczasem pokusiła się w zasadzie jedynie o krótkie wspomnienie czasów chronologicznie osadzonych przed powstaniem Youngblood, gdy Glory wraz z Supreme i innymi postaciami tworzyli tamtejszą wersję JSA. O jej demoniczno-amazońskim originie wiele tu nie pada, co nieco szkodzi dalszemu zawiązaniu akcji. Szybko bowiem okazuje się, że przynajmniej w początkowych numerach serii będzie demoniczny Lord Silverfall. Odrobinę lepsze wprowadzenie z pewnością pokazałoby, że nie jest to ktoś przypadkowy przeciwnik, który po prostu uznał, że Glory mu w jakiś sposób przeszkadza.
Jeśli można mówić o jakichkolwiek zaletach komiksów Roba Liefelda ze studia Extreme, to jest to fakt, iż on jako pierwszy wpadł na pomysł tego, aby herosi oprócz walk kolejnymi przeciwnikami, byli także celebrytami z krwi i kości, a także garściami korzystali z zalet sławy. Tutaj wątek ten jest również obecny i spora część zeszytu to tak naprawdę spotkania biznesowe Glory z agentami. Fajnie obrazuje to scena otwierająca komiks, w trakcie której prezentowana jest linia kosmetyków sygnowana pseudonimem bohaterki. Agent zapewnia, że żaden mężczyzna nie oprze się temu zapachowi, zaś Glory pyta, czy na kobiety działać będzie tak samo. W ten prosty sposób udało się pokazać nie tylko wątek biznesowy, ale również całkiem ciekawie zaprezentować ”amazońską” stronę heroiny. Szkoda tylko, że w takim sobie wprowadzeniu do realiów w jakich porusza się Glory, ten niewielki jednak szczegół może zwyczajnie umknąć.

Wspomniałem wcześniej o tym, iż komiks ten tak na dobrą sprawę ciężko nazwać solowym. Owszem, tytułowa bohaterka początkowo jest zdecydowanie na pierwszym planie, ale nim dojdziemy do końca zeszytu, wokół niej powstaje grupka wsparcia, złożona z Vandala i Rumble. Ta dwójka do samego końca publikacji serii w wydawnictwie Image, miała swoje przygody i wątki fabularne, przez co tak na dobrą sprawę ciężko jednoznacznie nazwać tę inkarnację serii ”Glory” tytułem solowym.
Rysunkowo mamy tutaj do czynienia z totalnymi klimatami Image lat dziewięćdziesiątych. Za warstwę graficzną odpowiada Mike Deodato Junior, którego z pewnością kojarzycie z całej masy komiksów Marvela, z których część pojawiła się także i w naszym kraju. Chociaż styl rysunków tego twórcy zmienił się mocno na przestrzeni lat, uważne oko zauważy, że rysowane przez niego panie akurat oparły się temu trendowi. Rzućcie okiem do jego ”Thunderbolts” czy też ”Dark Avengers” i zwróćcie uwagę na Songbird czy Moonstone. Tutaj Glory wygląda jak spełnienie mokrych snów trzynastolatków i chociaż Deodato już wówczas pokazywał, że jest w stanie wycisnąć z siebie siódme poty i stworzyć naprawdę urzekającą wizualnie stronę, ginie to w zalewie totalnego kiczu i przesady. Część tego wszystkiego całkiem nieźle widać na powyższych zdjęciach, nawet jeśli nie są w zbyt dobrej jakości.

Zeszyt kończy się naciąganym jak zużyta guma w majtkach, nieciekawym cliffhangerem, po którym otrzymujemy jeszcze krótkie posłowie autorstwa Erica Stephensona i garść reklam. Nic szczególnie wartego Waszej uwagi. Sam zeszyt warto sprawdzić w zasadzie tylko po to, by na własne oczy przekonać się, jak wielkie zmiany w originie Glory wprowadzili w 2012 roku Joe Keatinge oraz Ross Campbell. Aczkolwiek uczciwie przyznać trzeba, że jak na dzieło ze studia Extreme, nie jest to coś totalnie bezsensownego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz