Gdy w
2012 roku Rob Liefeld wpadł na pomysł zrewitalizowania niektórych tytułów ze swojego
studia, wiele osób pukało się w głowę. Na sklepowych półkach wkrótce pojawiło
się jednak pięć tytułów, z których trzy bardzo szybko zostały zawieszone. I w
sumie nie było za czym płakać, ponieważ tak naprawdę prezentowały one poziom
godny większości poprzednich odsłon tych tytułów. Największym sukcesem okazała
się zaproponowana przez Brandona Grahama, odświeżona wersja serii ”Prophet”,
ale mam nadzieję iż wielu z Was dobrze wspomina także tytuł, który został
skasowany po raptem dwunastu numerach, ale cieszył się na tyle dużym uznaniem
czytelników, by Joe Keatinge oraz Ross Campbell otrzymali szansę na godne zamknięcie
swojej opowieści. Tym tytułem było oczywiście ”Glory”, której główną
bohaterką był żeński Pudzian z kosmosu, stanowiący mieszankę amazonki oraz
demona. W dzisiejszej odsłonie ”Z archiwum Image” chciałbym pokazać, jak daleko
padło jabłko od jabłoni. Zresztą rzućcie okiem na powyższą okładkę i
porównajcie ją z TĄ ILUSTRACJĄ.
Glory
jako komiksowa postać zadebiutowała w 1993 roku na łamach jednej z serii
poświęconych ekipie Youngblood. Szybko mocno wpisano ją realia uniwersum studia
Extreme, gdzie odgrywała dość istotną rolę i przewijała się przez karty kilku
tworów Roba Liefelda. Dowiedzieliśmy się między innymi, że jest ona mieszańcem –
w połowie amazonką, a w połowie demonem. Dopiero po niespełna dwóch latach
zdecydowano, że bohaterka zasłużyła na swój własny, w założeniu solowy tytuł. Ten
ukazał się z datą okładkową ”marzec 1995” i właśnie nim pokrótce dzisiaj się zajmę.
Pierwszy numer
solowej serii ”Glory”, chociaż o tym ”solo” jeszcze wspomnę, jest
tytułem nieco mylącym. Jako początek nowego, komiksowego tytułu, zeszyt
powinien zawierać jakieś wprowadzenie dla czytelnika, którego na przykład skusiła
półnaga panna na okładce i nie miał on wcześniej do czynienia z produkcjami
studia Extreme. Scenarzystka Mary Jo Duffy tymczasem pokusiła się w zasadzie
jedynie o krótkie wspomnienie czasów chronologicznie osadzonych przed
powstaniem Youngblood, gdy Glory wraz z Supreme i innymi postaciami tworzyli
tamtejszą wersję JSA. O jej demoniczno-amazońskim originie wiele tu nie pada,
co nieco szkodzi dalszemu zawiązaniu akcji. Szybko bowiem okazuje się, że
przynajmniej w początkowych numerach serii będzie demoniczny Lord Silverfall. Odrobinę
lepsze wprowadzenie z pewnością pokazałoby, że nie jest to ktoś przypadkowy przeciwnik,
który po prostu uznał, że Glory mu w jakiś sposób przeszkadza.
Jeśli można
mówić o jakichkolwiek zaletach komiksów Roba Liefelda ze studia Extreme, to
jest to fakt, iż on jako pierwszy wpadł na pomysł tego, aby herosi oprócz walk kolejnymi
przeciwnikami, byli także celebrytami z krwi i kości, a także garściami korzystali
z zalet sławy. Tutaj wątek ten jest również obecny i spora część zeszytu to tak
naprawdę spotkania biznesowe Glory z agentami. Fajnie obrazuje to scena
otwierająca komiks, w trakcie której prezentowana jest linia kosmetyków
sygnowana pseudonimem bohaterki. Agent zapewnia, że żaden mężczyzna nie oprze
się temu zapachowi, zaś Glory pyta, czy na kobiety działać będzie tak samo. W ten
prosty sposób udało się pokazać nie tylko wątek biznesowy, ale również całkiem
ciekawie zaprezentować ”amazońską” stronę heroiny. Szkoda tylko, że w takim
sobie wprowadzeniu do realiów w jakich porusza się Glory, ten niewielki jednak
szczegół może zwyczajnie umknąć.
Wspomniałem
wcześniej o tym, iż komiks ten tak na dobrą sprawę ciężko nazwać solowym. Owszem,
tytułowa bohaterka początkowo jest zdecydowanie na pierwszym planie, ale nim
dojdziemy do końca zeszytu, wokół niej powstaje grupka wsparcia, złożona z Vandala
i Rumble. Ta dwójka do samego końca publikacji serii w wydawnictwie Image, miała
swoje przygody i wątki fabularne, przez co tak na dobrą sprawę ciężko
jednoznacznie nazwać tę inkarnację serii ”Glory” tytułem solowym.
Rysunkowo
mamy tutaj do czynienia z totalnymi klimatami Image lat dziewięćdziesiątych. Za
warstwę graficzną odpowiada Mike Deodato Junior, którego z pewnością kojarzycie
z całej masy komiksów Marvela, z których część pojawiła się także i w naszym
kraju. Chociaż styl rysunków tego twórcy zmienił się mocno na przestrzeni lat,
uważne oko zauważy, że rysowane przez niego panie akurat oparły się temu
trendowi. Rzućcie okiem do jego ”Thunderbolts” czy też ”Dark Avengers” i
zwróćcie uwagę na Songbird czy Moonstone. Tutaj Glory wygląda jak spełnienie
mokrych snów trzynastolatków i chociaż Deodato już wówczas pokazywał, że jest w
stanie wycisnąć z siebie siódme poty i stworzyć naprawdę urzekającą wizualnie
stronę, ginie to w zalewie totalnego kiczu i przesady. Część tego wszystkiego całkiem
nieźle widać na powyższych zdjęciach, nawet jeśli nie są w zbyt dobrej jakości.
Zeszyt kończy
się naciąganym jak zużyta guma w majtkach, nieciekawym cliffhangerem, po którym
otrzymujemy jeszcze krótkie posłowie autorstwa Erica Stephensona i garść
reklam. Nic szczególnie wartego Waszej uwagi. Sam zeszyt warto sprawdzić w
zasadzie tylko po to, by na własne oczy przekonać się, jak wielkie zmiany w
originie Glory wprowadzili w 2012 roku Joe Keatinge oraz Ross Campbell. Aczkolwiek
uczciwie przyznać trzeba, że jak na dzieło ze studia Extreme, nie jest to coś
totalnie bezsensownego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz