Wydawać
mogłoby się, że skoro ”Żywe Trupy” są zdecydowanie najlepiej
sprzedającym się komiksem w ofercie wydawnictwa Taurus Media, to kwestią czasu
będzie sięgnięcie przez nie po kolejną pozycję autorstwa Roberta Kirkmana. ”Outcast:
Opętanie” wydawało się wręcz naturalnym wyborem, nie tylko ze względu na
nazwisko twórcy, ale także z powodu mocno promowanego także i w Polsce serialu.
Tymczasem niespodzianka – tytuł ten zapowiedziało wydawnictwo Mucha Comics i w
połowie grudnia bieżącego roku opublikowało premierową odsłonę. Czy warto
sięgnąć po kolejny horror autorstwa trupiej telenoweli?
Kyle
Barnes nigdy nie prowadził łatwego życia. Gdy był dzieckiem, jego matkę opętał
demon, zaś później to samo stało się z kolejnymi bliskimi mu ludźmi. Wykończony
psychicznie wraca do miasteczka Rome, gdzie przekonuje się, że być może
wszystko to, co go spotykało nie było dziełem przypadku. Wszystko przez pomoc
miejscowemu wielebnemu w wypędzeniu demona z ciała młodego chłopca, który
wyraźnie go rozpoznaje i nazywa ”wypędzonym”.
Jeśli
śledzicie na bieżąco tego bloga i/lub podcast ”Kadr Ci w oko!”, generalnie moją
opinię na temat ”Outcast: Opętanie” już znacie. Nie uważam, by był to
komiks zły, ale pierwszemu tomowi jest zarazem dość daleko do bycia historią
mocno zapadającą w pamięci. Znając inne dzieła Roberta Kirkmana można było
spodziewać się pewnych określonych rzeczy po tym komiksie. I częściowo ma się
rację. ”Outcast: Opętanie” jest kolejnym dziełem tego autora, który w
znacznym stopniu stawia na warstwę obyczajową i mocno skupia się na bardziej
ludzkiej stronie problemów poszczególnych bohaterów. Tak jak w kolejnych ”Żywych
Trupach” bardzo często zombiaki stanowią jedynie tło dla opowiadanych
zdarzeń, tak i tutaj czuć wyraźnie, że Kirkman znacznie bardziej stawia na ukazanie
dramatu Kyle’a Barnesa, niż jego zmagania z ludźmi opętanymi przez demony. Jak
zwykle udaje mu się stworzyć wyraziste oraz bardzo ludzkie charaktery, których
zmagania z codziennością bardzo często przypominają to, z czym i my nieraz mamy
do czynienia. Sam Kirkman kilkukrotnie zapowiadał, że na łamach ”Outcast:
Opętanie” przedstawi nieco innego spojrzenie na tematykę egzorcyzmów i w
gruncie rzeczy swojej obietnicy dotrzymał. Nie umiem bowiem doszukać się w
pamięci innego, nazwijmy to umownie, ”horroru obyczajowego”. Natomiast jest
jednak rzecz, która zdecydowanie odróżnia omawiany dzisiaj komiks od
wcześniejszych dzieł Kirkmana.
Mianowicie
”Outcast: Opętanie” nie angażuje w takim stopniu i nie przykuwa
czytelnika tako mocno jak ”Żywe Trupy” czy ”Invincible”.
Pierwszemu tomowi ewidentnie brakuje tego pierwiastka, przysłowiowego kopa,
dzięki któremu po zakończeniu lektury człowiek praktycznie z automatu chce
sięgnąć po kolejną odsłonę. Wydany przez Mucha Comics tom buduje odpowiednią
atmosferę, nakreśla wyraziście postacie i zawiązuje dość dużą ilość wątków,
lecz po przeczytaniu komiksu tak naprawdę trudno o wykrzesanie z siebie
jakichkolwiek emocji. Odkładamy tom na półkę i przechodzimy do dalszych zajęć. Pod
tym kątem, ”Outcast: Opętanie” zdecydowanie nie dorównuje starszym
tytułom Roberta Kirkmana, które nawet po dwudziestu czterech tomach potrafią
bardzo mocno zaangażować. Owszem, słyszałem już niejednokrotnie głosy mówiące o
tym, że dalsze tomy dzisiaj recenzowanego komiksu zdecydowanie rozkręcają
akcję, ale trzeba też się zastanowić ile osób nieco zawiedzionych premierową
odsłoną sięgnie po następne?
Graficznie
komiks jest bardzo ciekawy. Paul Azateca nie jest może rysownikiem z
najwyższej, światowej półki, lecz zdecydowanie ma pojęcie o swoim fachu i
potrafi z niego korzystać. Na łamach ”Outcast: Opętanie” kilkukrotnie
daje o tym znać, chociażby za pomocą rzucających się w oczy, małych kadrów
obrazujących czyjąś reakcję na nową wiedzę czy ujawnione rewelacje. Ten prosty
zabieg nie tylko bardzo mocno potęguje klimat komiksu, ale także pozwala nam
dostrzec kolejną niewątpliwą zaletę warstwy graficznej. Azateca bowiem
rewelacyjnie radzi sobie z mimiką rysowanych postaci – wystarczy jeden rzut
oka, by dostrzec jakie emocje targają danym bohaterem w określonej chwili.
Równie dobrą robotę wykonała Elizabeth Breitweiser, ale nie jest to coś, co by
mnie zaskoczyło. Już od jakiegoś czasu jestem zdania, że jest to jedna ze
zdecydowanie najlepszych kolorystów na rynku i nie tylko może śmiało konkurować
ze znaną i lubianą Jordie Bellaire, ale momentami zdecydowanie ją przewyższa.
Już sama okładka komiksu pokazuje szeroki wachlarz jej umiejętności, zaś środek
komiksu tylko tę opinię podtrzymuje. Na łamach pierwszego tomu ”Outcast:
Opętanie” znalazło się miejsce dla kilku scen, które zapadają w pamięć nie
dzięki Kirkmanowi czy Azatecie, a właśnie przez niesamowity talent Breitweiser.
Wydanie
Muchy to standardowa robota tego wydawnictwa. Otrzymujemy zatem tom przełożony
jeden do jednego w stosunku do oryginału i wzbogacony o twardą, solidną
okładkę. W komiksie nie znajdziecie żadnych dodatków, zaś cena okładkowa nie
różni się niczym od innych komiksów tej samej objętości i wynosi 59zł.
Premierowa
odsłona ”Outcast: Opętanie” to w mojej ocenie komiks solidny pod kątem
fabularnym, bardzo przyjemny graficznie i niestety nic ponadto. Brakuje w nim
tego pierwiastka, który sprawiłby, że pokochacie tę pozycję bezwarunkowo i
będziecie domagać się więcej. Dlatego też obawiam się, że w zalewie naprawdę
zacnych komiksów, ten tytuł może nieco przejść bez większego echa.ale tak
prawdę mówiąc, nie zasłużył zbytnio, by mówić o nim znacznie więcej. Solidny,
lecz nie rewelacyjny, stąd też moja ocena wynosi 4-/6
Dziękuję wydawnictwu Mucha Comics za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
"Outcast: Opętanie #1" do kupienia w sklepach Mucha Comics oraz ATOM Comics.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz