poniedziałek, 5 grudnia 2016

Z archiwum Image #36

Zarówno na mniejszych jak i większych festiwalach komiksowych (i nie tylko) w naszym kraju, na strefie targowej można doszukać się osób sprzedających archiwalne zeszytówki rodem z USA. Czasem jest to naprawdę słusznych rozmiarów stoisko, czasem zaś ktoś siedzi przy stoliku, na którym ma kilka pudeł z komiksami. W miarę możliwości i zasobności portfela staram się wertować zasoby tych sprzedawców w nadziei, że gdzieś wynajdę jakiś ciekawy, archiwalny zeszyt z Image. Charakterystyczne jest to, że w owych pudłach bardzo często można znaleźć tytuły, których sprzedawcy mają podejrzanie dużą ilość egzemplarzy i dziś zajmę się właśnie takim komiksem. Jest to pierwszy zeszyt miniserii ”Tribe”, której losy wydawnicze oraz treść kolejnych zeszytów na swój sposób jest naprawdę bardzo ciekawa.

Zanim jednak przejdę do samego komiksu, opowiem trochę o jego wydaniu i historii za nim się kryjącej. Otóż miniseria ta liczy cztery zeszyty, które publikowane były przez… trzy wydawnictwa. Image wypuściło tylko numer pierwszy, drugi i trzeci nosiły logo Axis Comics (wydawnictwo autorskie rysownika Larry’ego Stromana, które padło po publikacji dziewięciu komiksów), zaś czwarty – tak przy okazji, oznaczony jako #0 – ukazał się nakładem Good Comics. Pierwszy zeszyt, który jest bohaterem dzisiejszej odsłony ”Z archiwum Image”, nie tylko jest bardzo ładnie wydany (gruba, solidna okładka), ale także sprzedał się w nakładzie niemal miliona egzemplarzy i właśnie to tłumaczy ogromną ilość kopii, walającą się praktycznie wszędzie.

Nie do końca niestety wiadomo, dlaczego ”Tribe” nie odniosło sukcesu, pomimo rewelacyjnej sprzedaży premierowej odsłony miniseria. Larry Stroman wspominał o zakulisowych trzęsieniach ziemi w Image, które kompletnie nie dawało jemu i scenarzyście atmosfery do pracy, dlatego też w końcu zdecydowali się na przeniesienie tytułu do Axis Comics. Tam z kolei popełniono szereg nieprzemyślanych decyzji, przez co młode wydawnictwo bardzo szybko utraciło płynność finansową i ostatecznie upadło. Z kolei finał powstał ponoć głównie dzięki Erikowi Larsenowi, który co prawda nie przekonał twórców do powrotu do Image, ale za to załatwił im kontakt do Good Comics. Do dziś niestety nie wiemy, dlaczego finałowy zeszyt ”Tribe” nosił numer #0.
Jedne z niewielu stron, które narysowane są jeszcze całkiem znośnie 

Dość jednak o zakulisowych ciekawostkach. Skupmy się na premierowym zeszycie, który z łatwością dostaniecie za grosze (ja zapłaciłem 3zł) u chyba każdego sprzedawcy archiwalnych zeszytów. Samo ”Tribe” jawi się jako projekt dość ciekawy i z pewnością pozornie niezbyt pasujący do tego, co w 1993 roku oferowało Image Comics. Historia stworzona przez Todda Johnsona i Larry’ego Stromana opowiadała o grupie obdarzonych nadludzkimi mocami ludzi (wszyscy byli  czarnoskórzy, wspomnę o tym za moment) i ich dążeniu do zniszczenia Europejsko-Japońskiego konglomeratu techno-złodziei, który nosił nazwę Europan. Premierowy zeszyt skupia się na misji ocalenia młodego iluzjonisty – Alexa Collinsa, który stał się celem złych ludzi, którymi dowodził Lord Deus. Ten z kolei stanowił złowrogą wariacje na temat Iron Mana i był największym wymiataczem Europanu.

Nie będę tu owijał w bawełnę - ”Tribe” nie jest komiksem jakimś szczególnie złym, ale równie daleko mu do bycia dobry. Historia jest strasznie szarpana, momentami trudno się w niej odnaleźć, zaś motywacje i charaktery poszczególnych bohaterów są bardzo nijakie. Najgorzej prezentuje się fatalnie prowadzona narracja – nudna jak flaki z olejem i operująca tekstami, po których idzie się złapać za głowę. Jest tu jednak kilka zasadniczych plusów, które nie ujawniają się tak po prostu. Johnson i Stroman poukrywali je między wierszami, a ich odnalezienie sprawia sporo frajdy nawet dziś. Chociażby fakt, że cała ”dobra” obsada ”Tribe” to ludzie czarnoskórzy stanowi dość wyraźną krytykę tego, że z nielicznymi wyjątkami, w latach 90-tych wciąż brakowało w amerykańskim komiksie wyrazistych i silnych postaci o tym kolorze skóry. Bardzo fajnie wypadła również zabawa ze stosunkiem wobec ówczesnego uniwersum Image – zeszyt dwukrotnie dawał do zrozumienia, że ”Tribe” do niego należy, chociaż tak naprawdę było dokładnie na odwrót.

Czy aby na pewno? ;) W drugim oraz zerowym numerze miniseria swój udział zalicza Savage Dragon i jest to kolejna zabawa formą. W pierwszej z wymienionych odsłon bowiem wszystko wskazuje na to, że jest to kanon, w drugiej zaś pojawia się alternatywny origin Dragona, przez co wiemy, że jest to elseworld.
Twórcy ograniczyli kontakt z czytelnikiem do listy podziękowań. 

Mam jednak duży problem z rysunkami w ”Tribe”. Larry Stroman jest bowiem osobą, która kojarzy mi się z rysunkowym koszmarem, jaki był jego udziałem w rewelacyjnym ”X-Factor” Petera Davida. Tutaj jest niewiele lepiej, chociaż momentami rozpoznawałem poszczególne postacie tylko dzięki ich ubiorowi. Oczywiście mamy tu do czynienia z elementami ”typowego Image”, chociaż w radosnej wariacji. Już bowiem na pierwszej stronie wita nas co prawda półnaga kobieta, ale za to z ogromnymi biodrami i udami. Nie zmienia to jednak faktu, że rysunkowo ”Tribe” jest po prostu słabe.

Narzekam, narzekam i narzekam, ale generalnie ponowna lektura tego komiksu nie wywołała u mnie chęci samobójczych. Pod pewnymi względami ”Tribe” jest całkiem ciekawe, pod pewnymi zaś razi nieudolnością i złymi rozwiązaniami. Jednakże już sam fakt, że są w nim pewne pozytywy, wyróżnia go na tle 90% ówczesnych komiksów Image. No i ta jakość wydania! To głównie dzięki niej dziesiątki tysięcy dobrze zachowanych egzemplarzy walają się po pudłach z komiksami za grosze.

3/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz