Zarówno
na mniejszych jak i większych festiwalach komiksowych (i nie tylko) w naszym
kraju, na strefie targowej można doszukać się osób sprzedających archiwalne
zeszytówki rodem z USA. Czasem jest to naprawdę słusznych rozmiarów stoisko,
czasem zaś ktoś siedzi przy stoliku, na którym ma kilka pudeł z komiksami. W
miarę możliwości i zasobności portfela staram się wertować zasoby tych
sprzedawców w nadziei, że gdzieś wynajdę jakiś ciekawy, archiwalny zeszyt z
Image. Charakterystyczne jest to, że w owych pudłach bardzo często można
znaleźć tytuły, których sprzedawcy mają podejrzanie dużą ilość egzemplarzy i
dziś zajmę się właśnie takim komiksem. Jest to pierwszy zeszyt miniserii ”Tribe”,
której losy wydawnicze oraz treść kolejnych zeszytów na swój sposób jest naprawdę
bardzo ciekawa.
Zanim
jednak przejdę do samego komiksu, opowiem trochę o jego wydaniu i historii za
nim się kryjącej. Otóż miniseria ta liczy cztery zeszyty, które publikowane
były przez… trzy wydawnictwa. Image wypuściło tylko numer pierwszy, drugi i
trzeci nosiły logo Axis Comics (wydawnictwo autorskie rysownika Larry’ego
Stromana, które padło po publikacji dziewięciu komiksów), zaś czwarty – tak
przy okazji, oznaczony jako #0 – ukazał się nakładem Good Comics. Pierwszy
zeszyt, który jest bohaterem dzisiejszej odsłony ”Z archiwum Image”, nie tylko
jest bardzo ładnie wydany (gruba, solidna okładka), ale także sprzedał się w
nakładzie niemal miliona egzemplarzy i właśnie to tłumaczy ogromną ilość kopii,
walającą się praktycznie wszędzie.
Nie do
końca niestety wiadomo, dlaczego ”Tribe” nie odniosło sukcesu, pomimo
rewelacyjnej sprzedaży premierowej odsłony miniseria. Larry Stroman wspominał o
zakulisowych trzęsieniach ziemi w Image, które kompletnie nie dawało jemu i
scenarzyście atmosfery do pracy, dlatego też w końcu zdecydowali się na
przeniesienie tytułu do Axis Comics. Tam z kolei popełniono szereg
nieprzemyślanych decyzji, przez co młode wydawnictwo bardzo szybko utraciło
płynność finansową i ostatecznie upadło. Z kolei finał powstał ponoć głównie
dzięki Erikowi Larsenowi, który co prawda nie przekonał twórców do powrotu do
Image, ale za to załatwił im kontakt do Good Comics. Do dziś niestety nie
wiemy, dlaczego finałowy zeszyt ”Tribe” nosił numer #0.
Jedne z niewielu stron, które narysowane są jeszcze całkiem znośnie
Dość
jednak o zakulisowych ciekawostkach. Skupmy się na premierowym zeszycie, który
z łatwością dostaniecie za grosze (ja zapłaciłem 3zł) u chyba każdego
sprzedawcy archiwalnych zeszytów. Samo ”Tribe” jawi się jako projekt
dość ciekawy i z pewnością pozornie niezbyt pasujący do tego, co w 1993 roku
oferowało Image Comics. Historia stworzona przez Todda Johnsona i Larry’ego
Stromana opowiadała o grupie obdarzonych nadludzkimi mocami ludzi (wszyscy
byli czarnoskórzy, wspomnę o tym za
moment) i ich dążeniu do zniszczenia Europejsko-Japońskiego konglomeratu
techno-złodziei, który nosił nazwę Europan. Premierowy zeszyt skupia się na
misji ocalenia młodego iluzjonisty – Alexa Collinsa, który stał się celem złych
ludzi, którymi dowodził Lord Deus. Ten z kolei stanowił złowrogą wariacje na
temat Iron Mana i był największym wymiataczem Europanu.
Nie będę
tu owijał w bawełnę - ”Tribe” nie jest komiksem jakimś szczególnie złym,
ale równie daleko mu do bycia dobry. Historia jest strasznie szarpana,
momentami trudno się w niej odnaleźć, zaś motywacje i charaktery poszczególnych
bohaterów są bardzo nijakie. Najgorzej prezentuje się fatalnie prowadzona
narracja – nudna jak flaki z olejem i operująca tekstami, po których idzie się
złapać za głowę. Jest tu jednak kilka zasadniczych plusów, które nie ujawniają
się tak po prostu. Johnson i Stroman poukrywali je między wierszami, a ich
odnalezienie sprawia sporo frajdy nawet dziś. Chociażby fakt, że cała ”dobra”
obsada ”Tribe” to ludzie czarnoskórzy stanowi dość wyraźną krytykę tego,
że z nielicznymi wyjątkami, w latach 90-tych wciąż brakowało w amerykańskim
komiksie wyrazistych i silnych postaci o tym kolorze skóry. Bardzo fajnie
wypadła również zabawa ze stosunkiem wobec ówczesnego uniwersum Image – zeszyt
dwukrotnie dawał do zrozumienia, że ”Tribe” do niego należy, chociaż tak
naprawdę było dokładnie na odwrót.
Czy aby
na pewno? ;) W drugim oraz zerowym numerze miniseria swój udział zalicza Savage
Dragon i jest to kolejna zabawa formą. W pierwszej z wymienionych odsłon bowiem
wszystko wskazuje na to, że jest to kanon, w drugiej zaś pojawia się
alternatywny origin Dragona, przez co wiemy, że jest to elseworld.
Twórcy ograniczyli kontakt z czytelnikiem do listy podziękowań.
Mam
jednak duży problem z rysunkami w ”Tribe”. Larry Stroman jest bowiem
osobą, która kojarzy mi się z rysunkowym koszmarem, jaki był jego udziałem w
rewelacyjnym ”X-Factor” Petera Davida. Tutaj jest niewiele lepiej, chociaż
momentami rozpoznawałem poszczególne postacie tylko dzięki ich ubiorowi. Oczywiście
mamy tu do czynienia z elementami ”typowego Image”, chociaż w radosnej
wariacji. Już bowiem na pierwszej stronie wita nas co prawda półnaga kobieta,
ale za to z ogromnymi biodrami i udami. Nie zmienia to jednak faktu, że
rysunkowo ”Tribe” jest po prostu słabe.
Narzekam,
narzekam i narzekam, ale generalnie ponowna lektura tego komiksu nie wywołała u
mnie chęci samobójczych. Pod pewnymi względami ”Tribe” jest całkiem ciekawe,
pod pewnymi zaś razi nieudolnością i złymi rozwiązaniami. Jednakże już sam
fakt, że są w nim pewne pozytywy, wyróżnia go na tle 90% ówczesnych komiksów
Image. No i ta jakość wydania! To głównie dzięki niej dziesiątki tysięcy dobrze
zachowanych egzemplarzy walają się po pudłach z komiksami za grosze.
3/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz