poniedziałek, 6 czerwca 2016

The Manhattan Projects vol. 6 (Jonathan Hickman/Nick Pitarra)

Szósty tom ”The Manhattan Projects” miał być wedle zapowiedzi zupełnie nowym podejściem do zaprezentowanych w poprzednich odsłonach wątków. Twórcy obiecywali nie tylko nieco inną strukturę fabuły, ale także rysunków i formuły publikacji komiksu. Na pierwsze efekty tych decyzji nie trzeba było długo czekać, ponieważ miniseria ”The Sun Beyond the Stars” łapała rekordowe opóźnienia. Ale w końcu udało się doprowadzić ją do końca i ukazał się długo wyczekiwany przeze mnie, szósty tom. Czy spełnił oczekiwania?

Faktem jest, że na łamach recenzowanego dziś tomu zmiany widoczne są gołym okiem. Zmieniło się przede wszystkim tło prezentowanych wydarzeń, które skupiają się na Lajce oraz Juriju Gagarinie i ich przygodach w kosmosie. Przyznacie, że w stosunku do poprzednich tomów, zmiana jest diametralna. Także i co nieco zmieniło się w samej formie publikowania poszczególnych zeszytów, które są wyraźnie grubsze niż standardowe 22 strony i każdy z nich liczy ich przynajmniej 28. Także też dlatego w tomie znalazło się miejsce dla czterech rozdziałów, a nie, jak dotychczas, pięciu. Jak więc widać, różnic w stosunku do poprzednich odsłon ”The Manhattan Projects” jest naprawdę sporo. Najważniejsze pytanie brzmi jednak, czy wyszły one tytułowi na zdrowie? Ja, niestety, przekonany o tym nie jestem.

Komiksy Jonathana Hickmana, niezależnie od końcowej oceny, jaką im wystawiam, przyzwyczaiły mnie do jednej rzeczy: zawsze jest w nich ukryte drugie dno, pełno jest niedopowiedzeń, intryga jest misternie zaplanowana, a lektura niejednokrotnie wymusza na nas chwilę refleksji. Jakież więc było moje zdziwienie, gdy okazało się, iż w szóstym tomie ”The Manhattan Projects” wszystkiego tego zabrakło. Można bowiem powiedzieć, że recenzowany dziś komiks jest rozrywkowym, pełnym humoru, całkiem przyzwoitym, ale jednak tylko akcyjniakiem z fabułą osadzoną w kosmosie. Rozumiem, iż scenarzysta mógł poczuć chęć napisania czegoś zupełnie odmiennego niż zazwyczaj, lecz w moich oczach, odarło to szósty tom ”The Manhattan Projects” z tej oryginalności, którą cykl cały czas przejawiał. Być może część z Was pamięta, że oceniałem poszczególne odsłony tego cyklu bardzo różnie. Nigdy jednak nie mogłem odmówić im bardzo specyficznego klimatu, przez który trudno było pomylić komiks ten z czymkolwiek innym. Najnowsza odsłona serii tego po prostu nie ma, sam komiks staje się szybko jednym z wielu i chociaż, powtarzam, wciąż jest bardzo solidny, to jednak w zestawieniu z resztą cyklu, gołym okiem widać, że szósta odsłona do nich niej nie przystaje.

I to w sumie jedyny większy zarzut, jaki mam do tego komiksu. Gdy już przetrawicie sobie fakt, że jest to chyba najbardziej... powiedzmy, że ”typowy” komiks Jonathana Hickmana i próżno szukać tu tego wszystkiego, co obecne jest nawet w najbardziej mainstreamowych ”Avengersach” jego autorstwa, Waszym oczom ukaże się mimo wszystko bardzo przyjemna lektura. Zarówno Jurij Gagarin jak i Łajka zostali rozpisani bardzo poprawnie, ich wzajemna relacja wydaje się być bardzo nietypowa (już od czwartego tomu trudno nie odnosić wrażenia, że Gagarin kocha psa, ale nie tak, jak w typowej relacji właściciel-pupil), lecz z drugiej strony wydaje się prawdziwa i jest sprawnie oraz wiarygodnie prowadzona. Fajnie rozwinięto postacie drugoplanowe, a także wprowadzono nowych, interesujących graczy. Na tyle charakterystycznych i oryginalnych, że nawet pojawiający się raptem na kilku stronach Garru potrafi zapaść na dłużej w pamięć. Jakby bardziej niż zazwyczaj rzuciły mi się w oczy dialogi: sprawne, luźne, zajmujące, momentami dość długie, lecz przy tym nie takie, które szybko nudzą czytelnika.

Muszę przy okazji mocno pochwalić pracę Nicka Pitarry. Gołym okiem widać, że tym razem w poszczególne plansze wkładał naprawdę sporo wysiłku i to niejako tłumaczy piętrzące się opóźnienia zeszytów, wchodzących w skład dzisiaj ocenianego tomu ”The Manhattan Projects”. Kreska artysty jest znacznie bardziej dokładna i wyrazista, a projekty poszczególnych postaci urzekają. Bardzo przypadł mi do gustu zwłaszcza niejednoznaczny design rasy kosmitów, której jeden z przedstawicieli widnieje nawet na okładce tomu. Wbrew temu, co możecie pomyśleć, ten wyraz jego... eee... twarzy (?) wcale nie był uśmiechem. Nieco mniejszy plus, ale za to o ogromnej wadze, należy się rysownikowi za zmianę zaproponowanego w poprzedniej odsłonie serii, nowego wyglądu Łajki. Gdy wówczas zmutowała i stała się ona znacznie bardziej humanoidalna, otrzymała także dość wyraźny i kompletnie niepotrzebny (przynajmniej w takim rozmiarze) biust. Pitarra na szczęście poszedł po rozum do głowy i tym razem nie ma po nim najmniejszego śladu, dzięki czemu Łajka wygląda jak dwunożny pies, a nie przypomina hojnie obdarzonej kobiety, tyle tylko że z psią głową. Wrażenie robi także wielość detali, których możemy doszukać się na drugich planach. Za kolory odpowiada tym razem niejaki Michael Garland i chociaż zdecydowanie jest tu mniej zabawy konwencją, jaką we wcześniejszych tomach wprowadzała Jordie Bellaire, to wciąż świetnie pasują one do kreski rysownika i wyglądają bardzo dobrze. Generalnie, do warstwy graficznej nie mam absolutnie żadnych zastrzeżeń.

Ku mojemu zaskoczeniu, tym razem twórcy pokusili się o cztery strony dodatków (!!!). jest to co prawda tylko galeria roverów z miniserii, która stanowi zawartość ocenianego właśnie tomu ”The Manhattan Projects”, ale to wciąż więcej, niż znalazło się w poprzednich odsłonach cyklu. Oprócz tej nowinki, tom nie różni się kompletnie niczym od pozostałych.

Podsumowując, komiks ten byłby dobrym początkiem jakiegoś spin-offu osadzonego w realiach ”The Manhattan Projects”. Nie jest jakiś zły, ale z pewnością mocno różni się od swoich poprzedników. I przy tym jest bardzo mało ”Hickmanowski”, co dla mnie osobiście zaletą nie jest. Otrzymaliśmy jednak przyjemny, rozrywkowy i świetnie zilustrowany komiks, tylko trochę nie w klimacie. Moja ocena to 4/6 

"The Manhattan Projects vol. 6" do kupienia w ATOM Comics.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz