UWAGA: Powyżej widzicie okładkę wydania zbiorczego, które ukazało się 14 czerwca 2017 roku. Recenzja powstała jednak w oparciu o wydanie zeszytowe.
Na początek coś o DC Comics. Seria ”Batgirl” w czasach New52 była solą w oku wielu czytelników. Ci najpierw nie mogli wybaczyć wydawnictwu przywrócenia do tej roli Barbary Gordon, przez co masa niesłusznej krytyki spadała na głowę bogu ducha winnej Gail Simone, potem zaś krytykowano pomysł bardzo mocnego rozluźnienia atmosfery w serii, które nastąpiło wraz z przybyciem mało znanego wówczas tria Fletcher/Stewart/Tarr. I chociaż ja także uważam, że tak szybka i radykalna zmiana klimatu serii była pomysłem chybionym, tak jednak nie potrafię nie docenić świeżości, jaką twórcy ci wnieśli do ”Batgirl”. Niestety, czasami wyłazi ze mnie to ”radykalne fanostwo”, przynajmniej w pewnym sensie. Oglądanie tego, jak Barbarę Gordon przerobiono z bohaterki mającej bagaż ciężkich doświadczeń na radosną singielkę z wielkiego Gotham mnie przerósł i szybko odpuściłem ten tytuł. Gdy jednak Image Comics ogłosiło, że trio odpowiedzialne za ten komiks stworzy autorskie ”Motor Crush”, decyzja była szybka. Chyba nawet zbyt szybka. Ale przynajmniej idealnie wpasowała się w klimat komiksu :)
Na początek coś o DC Comics. Seria ”Batgirl” w czasach New52 była solą w oku wielu czytelników. Ci najpierw nie mogli wybaczyć wydawnictwu przywrócenia do tej roli Barbary Gordon, przez co masa niesłusznej krytyki spadała na głowę bogu ducha winnej Gail Simone, potem zaś krytykowano pomysł bardzo mocnego rozluźnienia atmosfery w serii, które nastąpiło wraz z przybyciem mało znanego wówczas tria Fletcher/Stewart/Tarr. I chociaż ja także uważam, że tak szybka i radykalna zmiana klimatu serii była pomysłem chybionym, tak jednak nie potrafię nie docenić świeżości, jaką twórcy ci wnieśli do ”Batgirl”. Niestety, czasami wyłazi ze mnie to ”radykalne fanostwo”, przynajmniej w pewnym sensie. Oglądanie tego, jak Barbarę Gordon przerobiono z bohaterki mającej bagaż ciężkich doświadczeń na radosną singielkę z wielkiego Gotham mnie przerósł i szybko odpuściłem ten tytuł. Gdy jednak Image Comics ogłosiło, że trio odpowiedzialne za ten komiks stworzy autorskie ”Motor Crush”, decyzja była szybka. Chyba nawet zbyt szybka. Ale przynajmniej idealnie wpasowała się w klimat komiksu :)
Na jego łamach śledzimy losy Domino Swift. Dziewczyna za dnia jest uczestniczką prestiżowych zawodów motorowych. Chociaż nie jest uważana za faworytkę, sam udział gwarantuje jej zainteresowanie medialne i obowiązki, z których bardzo niechętnie się wywiązuje. Nikt nie wie, że gdy kamery są już wyłączone, Domino bierze udział w nielegalnych i brutalnych nocnych wyścigach. Tu wygrać można tajemniczy ”narkotyk dla maszyn” o nazwie Crush. Z czasem wszystko zaczyna wymykać się spod kontroli, a Domino w swoje kłopoty wplątuje także osoby jej najbliższe. Co więcej, na jaw zaczynają wychodzić pewne szczegóły związane z jej przeszłością, których dotąd dziewczyna zupełnie nie była świadoma.
To, że
zdecydowałem się kupować tę serię w zeszytach, to w 90% zasługa Babs Tarr,
której rysunki niesamowicie przypadły mi do gustu w ”Batgirl” i tutaj również
jestem bardzo zadowolony z warstwy graficznej. Artystka zapowiadała przed
startem serii, że otrzymała od swoich kolegów znacznie więcej swobody na własne
szaleństwa, a ponieważ wykreowany przez całe trio świat jest całkiem barwny,
bardzo ładnie widać to, że Tarr świetnie się bawiła przy rysowaniu kolejnych
plansz. Design postaci, który wyraźnie ociera się o kreskówkowość, na pierwszy
rzut oka trochę nie przystaje do tematyki ”Motor Crush”, ale szybko
można się do niego przyzwyczaić i uważać za całkowicie naturalny. Jest tutaj
także sporo efektów photoshopowych, takich jak okienka wiadomości tekstowych
czy streamingów Internetowych, lecz elementy te nie narzucają się czytelnikowi
i nie odciągają uwagi od kluczowych wydarzeń na planszy. Jak przystało na
komiks o tematyce wyścigowej, Tarr stanęła przed trudnym zadaniem pokazania
dużej dynamiki oraz ogromnych prędkości. Nigdy do końca nie byłem zadowolony z
tego, jak wielu rysowników radziło sobie z tym zagadnieniem i tym razem także
do końca usatysfakcjonowany nie jestem. Mimo to, uważam warstwę graficzną za tę
zdecydowanie lepszą część ”Motor Crush”,.
Fabularnie
jest po prostu tak sobie. Absolutnie nie jestem w stanie nazwać recenzowany
dziś komiks mianem słabego. Co to, to nie. Moje wrażenia związane z pierwszym
story-arciem w tym tytule krążą raczej koło powiedzenia ”gdzie kucharek sześć,
tam nie ma co jeść”. Fletcher, Stewart i Tarr zgodnie przyznają, że każde z
nich ma swój wkład w scenariusz i być może z tym związane jest moje wrażenie,
iż tak wiele chciano od razu pokazać czytelnikom, iż w efekcie napchano tutaj zdecydowanie
zbyt wiele. Jasne, budowanie i rozwijanie świata przedstawionego jest ważne,
lecz niezdrowo jest nawrzucać możliwie jak najwięcej do początkowych pięciu
numerów. Przez nawał informacji oraz sporą ilość postaci, które na razie
przynajmniej niewiele wniosły do pierwszej historii na łamach ”Motor Crush”,
cierpi ta najważniejsza strona fabuły. Kilkukrotnie odniosłem wrażenie, że o
głównych bohaterach można było powiedzieć coś więcej, przez co ich działania
nabierałyby więcej sensu. Główna intryga z kolei nie tylko nie jawi mi się jakoś
szczególnie interesująco po lekturze początkowych pięciu numerów, lecz także
nieszczególnie mocno jestem ciekaw ciągu dalszego, ponieważ cliffhanger jest
bardzo, ale to bardzo słaby. Miałem wręcz wrażenie tego, że twórcy uznali, iż
sami zapędzili się w kozi róg i aby z tego wybrnąć, zastosowali jeden z
najbardziej oklepanych motywów, by drugi story-arc rozpocząć niejako na świeżo.
Tak duży zawód, jak lektura finałowej odsłony pierwszego tomu, spotykała mnie
ostatnio niezmiernie rzadko. We wspominanym już niejednokrotnie ”Batgirl”,
podział ról przy tworzeniu komiksu był jasno określony i nie czułem podczas
lektury takiego chaosu, jak przy ”Motor Crush”.
Zeszytowe
wydanie serii zawierało kilka dodatków, lecz niestety nie wiem, czy któreś z
nich znajdują się w wydaniu zbiorczym. Przypuszczam, że publikowana co numer,
kolejna część wstępu do ”Isola: Island of the Dead” się w nim nie
znajduje, lecz być może zdjęcia czy rysunki nadesłane przez fanów już tak. Pierwszy
tom ”Motor Crush” ukazał się w promocyjnej cenie dziesięciu dolarów, więc
równie dobrze może się okazać, że za wyjątkiem materiału stricte komiksowego,
nie ma w nim nic dodatkowego. Dajcie znać, jeśli wiecie coś więcej na ten temat.
Omawiany
dziś komiks pozostawił mnie z mocno mieszanymi uczuciami. Z jednej strony
świetne rysunki Babs Tarr, z drugiej warstwa scenariuszowa, która przez pięć
kolejnych zeszytów nie tylko nie porwała, ale wręcz zniechęciła do dalszego
obcowania z ”Motor Crush”. Kredyt zaufania jednak pozostał, ponieważ
zamówiłem sobie #6 i mam nadzieję, że będzie to pierwsza oznaka tendencji
wzrostowej. Nie chciałbym, aby komiks ten na stałe pozostał w szufladce z
napisem ”zmarnowany potencjał”.
"Motor Crush vol. 1" do kupienia w sklepie ATOM Comics
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz