wtorek, 4 lipca 2017

Black Jack Ketchum vol. 1 (Brian Schirmer/Claudia Balboni)


To nie jest komiks, który miałem dzisiaj recenzować. Pierwotny plan zakładał wzięcie na tapetę czegoś z pozycji, które pojawiły się w moich zbiorach w ubiegłym miesiącu, ale… jeszcze za żadną z nich się nie zabrałem. Sezon urlopowy i piękna pogoda za oknami nie sprzyja temu, aby szybko i sukcesywnie zmniejszać ”kupkę wstydu”, której samo istnienie jest dla mnie sporą niespodzianką, gdyż nigdy nie miałem problemu z zalegającymi komiksami. Nie chcąc więc psuć obranej jakiś czas temu taktyki ”jednej recenzji co dziesięć dni”, tym razem postanowiłem sięgnąć po coś odrobinę starszego, ale zarazem godnego polecenia. I tak oto w moje ręce wpadł ponownie ”Black Jack Ketchum”, który wydaje się być idealnym pomysłem, skoro w telewizji z sukcesem emitowane jest ponownie ”Miasteczko Twin Peaks”. Co ma piernik do wiatraka? Otóż komiks zapowiadany był jako western mocno inspirowany dorobkiem Davida Lyncha.

Tom Ketchum na pierwszy rzut oka wydaje się być normalnym, lekko roztrzepanym gościem, który uwielbia grać w karty, czasem nie do końca uczciwie. Ma jednak ogromny problem, ponieważ wygląda identycznie jak niejaki Black Jack Ketchum – groźny przestępca i postach okolic. Próbując oczyścić swoje imię, Tom wpada w ogromne kłopoty, a każda kolejna minuta staje się nie tylko coraz bardziej dziwna, ale też przynosi mnóstwo wątpliwości. Czy Tom naprawdę jest niewinny? Czy Black Jack w ogóle istnieje? I co tu robią mówiące niedźwiedzie?

Znacie to nie od dziś i pewnie niejednokrotnie się na to daliście nabrać. Chodzi mi o opisy produktu, sugerujące iż jest to połączenie elementów znanych i lubianych dzieł kultury oraz popkultury, które mają dać zupełnie nową jakość. Czasem się to sprawdza, czasem okazuje się być zdecydowanie zbyt rozdmuchane (jak było w przypadku ”Sagi”, reklamowanej jako połączenie ”Romea i Julii” ze ”Star Wars”), lecz najczęściej na zapowiedziach się kończy. Gdy więc podczas promocji ”Black Jack Ketchum”, nazwisko Davida Lyncha było odmieniane przez wszystkie możliwe przypadki, można było nabrać wątpliwości czy aby twórcy nie za bardzo mają po prostu czym się jeszcze pochwalić. Po lekturze premierowego zeszytu byłem jednak już pewien, że wydanie zbiorcze trafi w moje łapska.

Brian Schirmer w momencie publikacji ”Black Jack Ketchum” było stosunkowo nieznanym twórcą na komiksowym rynku. To wszystko potęgowało moje obawy, że będzie chciał po prostu pojechać na zdecydowanie bardziej rozpoznawalnym nazwisku, a tymczasem okazało się, że stworzony przez niego komiks nie tylko faktycznie czerpie garściami z dorobku Lyncha, ale robi to w sposób niezbyt nachalny. Dodatkowo, dorzucił on do komiksu bardzo fajne postacie, w tym niektóre pokazujące olbrzymią dawkę wyobraźni scenarzysty. W fabule wszystko fajnie ze sobą ze sobą współgra, nawet w momentach, gdy totalnie nie wiemy o co chodzi i czy nadążamy za wszystkimi wydarzeniami. To są właśnie te inspiracje Lynchem. ”Black Jack Ketchum” nie jest tytułem szczególnie długim, a i tak momentami czytelnik ma wszelkie prawo poczuć się lekko zagubionym. Następujące po sobie sceny zdają się być mocno przypadkowe, jedne postacie nagle zachowują się bardzo dziwnie (jest taka scena gdy podczas strzelaniny jeden z bohaterów spotyka kogoś kto… chwyta za mikrofon i zaczyna śpiewać), inne z kolei są z zupełnie innej bajki, niespodziewanie pojawiają się pewne elementy nadprzyrodzone wkomponowane w całość jako coś zupełnie normalnego. Dodatkowo, rozdziały rozpoczynają się od fragmentów opowiadań o Black Jacku, które są dość istotne w kontekście pełnego zrozumienia całości fabuły. Wszystko to daje mocno pokręconą historię, której lektura jednak daje sporo satysfakcji.

Niestety odnoszę wrażenie, że ”Black Jack Ketchum” nie jest jednym z tych tytułów, który dobrze czytało się w zeszytach. Jako lektura na raz sprawdza się znakomicie, jednak w odcinkach oddzielonych od siebie miesięczną przerwą z pewnością nie był to tytuł łatwy w przyswajaniu.

Artystką stojącą za przeniesieniem pomysłów Schirmera na formę graficzną jest Claudia Balboni. Jej ilustracje są przyjemne w odbiorze i w sumie to wszystko, co można o nich powiedzieć. Nie jest to dla mnie rysowniczka z potencjałem na wysunięcie się przed szereg dobrych rzemieślników, lecz takich nie posiadających bardzo wyrazistego stylu, który zdecydowanie odróżniłby ją od innych artystów. Na plus na pewno dorzucić trzeba to, że sama kolorowała swoje dzieła i wyszło jej to dobrze. Okładki to z kolei prace Jeremy’ego Saliby i każda z nich podobała mi się bardziej od dzieł pani Balboni.

Wydanie zbiorcze ”Black Jack Ketchum” to nieco ponad sto stron. Niestety, trzeba za niego zapłacić standardowe do niedawna piętnaście dolców, co wydaje się być ceną nieco zawyżoną. Twórcy dorzucają do komiksu bonusy, jest ich kilka stron, w tym parę pomysłowych i bardzo fajnie wyglądających, lecz komiks i tak na półce prezentuje się cieniutko. Mam jednak nadzieję, że nie robi to Wam wielkiej różnicy, ponieważ nie ilość stron się liczy, a radość z lektury. Dla mnie ”Black Jack Ketchum” okazał się strzałem w dziesiątkę. Miałem sporo obaw, lecz twórca wybronił się całkiem dobrze. Brian Schirmem wziął sporo z Davida Lyncha, lecz w moich oczach nie ograniczył się do bezmyślnego kopiowania i dlatego nie tylko polecam ten komiks, ale chyba zaraz go sobie przeczytam po raz kolejny.
"Black Jack Ketchum vol. 1" do kupienia w sklepie ATOM Comics

2 komentarze: