To nie
jest komiks, który miałem dzisiaj recenzować. Pierwotny plan zakładał wzięcie
na tapetę czegoś z pozycji, które pojawiły się w moich zbiorach w ubiegłym
miesiącu, ale… jeszcze za żadną z nich się nie zabrałem. Sezon urlopowy i
piękna pogoda za oknami nie sprzyja temu, aby szybko i sukcesywnie zmniejszać ”kupkę
wstydu”, której samo istnienie jest dla mnie sporą niespodzianką, gdyż nigdy
nie miałem problemu z zalegającymi komiksami. Nie chcąc więc psuć obranej jakiś
czas temu taktyki ”jednej recenzji co dziesięć dni”, tym razem postanowiłem sięgnąć
po coś odrobinę starszego, ale zarazem godnego polecenia. I tak oto w moje ręce
wpadł ponownie ”Black Jack Ketchum”, który wydaje się być idealnym
pomysłem, skoro w telewizji z sukcesem emitowane jest ponownie ”Miasteczko Twin
Peaks”. Co ma piernik do wiatraka? Otóż komiks zapowiadany był jako western
mocno inspirowany dorobkiem Davida Lyncha.
Tom Ketchum na pierwszy rzut oka wydaje się być normalnym, lekko roztrzepanym gościem, który uwielbia grać w karty, czasem nie do końca uczciwie. Ma jednak ogromny problem, ponieważ wygląda identycznie jak niejaki Black Jack Ketchum – groźny przestępca i postach okolic. Próbując oczyścić swoje imię, Tom wpada w ogromne kłopoty, a każda kolejna minuta staje się nie tylko coraz bardziej dziwna, ale też przynosi mnóstwo wątpliwości. Czy Tom naprawdę jest niewinny? Czy Black Jack w ogóle istnieje? I co tu robią mówiące niedźwiedzie?
Znacie to
nie od dziś i pewnie niejednokrotnie się na to daliście nabrać. Chodzi mi o
opisy produktu, sugerujące iż jest to połączenie elementów znanych i lubianych
dzieł kultury oraz popkultury, które mają dać zupełnie nową jakość. Czasem się
to sprawdza, czasem okazuje się być zdecydowanie zbyt rozdmuchane (jak było w
przypadku ”Sagi”, reklamowanej jako połączenie ”Romea i Julii” ze ”Star
Wars”), lecz najczęściej na zapowiedziach się kończy. Gdy więc podczas promocji
”Black Jack Ketchum”, nazwisko Davida Lyncha było odmieniane przez
wszystkie możliwe przypadki, można było nabrać wątpliwości czy aby twórcy nie za
bardzo mają po prostu czym się jeszcze pochwalić. Po lekturze premierowego
zeszytu byłem jednak już pewien, że wydanie zbiorcze trafi w moje łapska.
Brian
Schirmer w momencie publikacji ”Black Jack Ketchum” było stosunkowo
nieznanym twórcą na komiksowym rynku. To wszystko potęgowało moje obawy, że
będzie chciał po prostu pojechać na zdecydowanie bardziej rozpoznawalnym
nazwisku, a tymczasem okazało się, że stworzony przez niego komiks nie tylko
faktycznie czerpie garściami z dorobku Lyncha, ale robi to w sposób niezbyt nachalny.
Dodatkowo, dorzucił on do komiksu bardzo fajne postacie, w tym niektóre
pokazujące olbrzymią dawkę wyobraźni scenarzysty. W fabule wszystko fajnie ze
sobą ze sobą współgra, nawet w momentach, gdy totalnie nie wiemy o co chodzi i
czy nadążamy za wszystkimi wydarzeniami. To są właśnie te inspiracje Lynchem. ”Black
Jack Ketchum” nie jest tytułem szczególnie długim, a i tak momentami
czytelnik ma wszelkie prawo poczuć się lekko zagubionym. Następujące po sobie
sceny zdają się być mocno przypadkowe, jedne postacie nagle zachowują się
bardzo dziwnie (jest taka scena gdy podczas strzelaniny jeden z bohaterów
spotyka kogoś kto… chwyta za mikrofon i zaczyna śpiewać), inne z kolei są z
zupełnie innej bajki, niespodziewanie pojawiają się pewne elementy
nadprzyrodzone wkomponowane w całość jako coś zupełnie normalnego. Dodatkowo,
rozdziały rozpoczynają się od fragmentów opowiadań o Black Jacku, które są dość
istotne w kontekście pełnego zrozumienia całości fabuły. Wszystko to daje mocno
pokręconą historię, której lektura jednak daje sporo satysfakcji.
Niestety odnoszę
wrażenie, że ”Black Jack Ketchum” nie jest jednym z tych tytułów, który
dobrze czytało się w zeszytach. Jako lektura na raz sprawdza się znakomicie,
jednak w odcinkach oddzielonych od siebie miesięczną przerwą z pewnością nie
był to tytuł łatwy w przyswajaniu.
Artystką stojącą
za przeniesieniem pomysłów Schirmera na formę graficzną jest Claudia Balboni. Jej
ilustracje są przyjemne w odbiorze i w sumie to wszystko, co można o nich
powiedzieć. Nie jest to dla mnie rysowniczka z potencjałem na wysunięcie się przed
szereg dobrych rzemieślników, lecz takich nie posiadających bardzo wyrazistego
stylu, który zdecydowanie odróżniłby ją od innych artystów. Na plus na pewno
dorzucić trzeba to, że sama kolorowała swoje dzieła i wyszło jej to dobrze. Okładki
to z kolei prace Jeremy’ego Saliby i każda z nich podobała mi się bardziej od
dzieł pani Balboni.
Wydanie zbiorcze
”Black Jack Ketchum” to nieco ponad sto stron. Niestety, trzeba za niego
zapłacić standardowe do niedawna piętnaście dolców, co wydaje się być ceną
nieco zawyżoną. Twórcy dorzucają do komiksu bonusy, jest ich kilka stron, w tym
parę pomysłowych i bardzo fajnie wyglądających, lecz komiks i tak na półce
prezentuje się cieniutko. Mam jednak nadzieję, że nie robi to Wam wielkiej różnicy,
ponieważ nie ilość stron się liczy, a radość z lektury. Dla mnie ”Black Jack
Ketchum” okazał się strzałem w dziesiątkę. Miałem sporo obaw, lecz twórca
wybronił się całkiem dobrze. Brian Schirmem wziął sporo z Davida Lyncha, lecz w
moich oczach nie ograniczył się do bezmyślnego kopiowania i dlatego nie tylko
polecam ten komiks, ale chyba zaraz go sobie przeczytam po raz kolejny.
"Black Jack Ketchum vol. 1" do kupienia w sklepie ATOM Comics
Czy to jest zamknięta historia?
OdpowiedzUsuńTak
Usuń